sobota, 12 czerwca 2021

Doktor Anthony Faustus, tajemnica Wuhan, geopolityczne klincze i Miesiąc Dupy

 


Doktor Anthony Fauci kieruje Narodowym Instytutem Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) nieprzerwanie od 1984 r. - tak jest, od czasów Reagana. Jego dokonania na tym stanowisku są dosyć dyskusyjne. Na przykład, w latach 80-tych ostrzegał, że można się zarazić AIDS drogą powietrzną. I ten "niezatapialny dyrektor" został głównym amerykańskim strategiem walki przeciwko Covid-19. 

Jego wybór do tej roli był naturalny. Wszak są dokumenty mówiące, że NIAID przekazał Instytutowi Wirusologii Wuhan w latach 2014-2019, drogą pośrednią (poprzez organizację EcoHealth Alliance doktora Petera Daszaka) 826 tys. USD na badania nad koronawirusami występującymi u nietoperzy. Wiadomo było, że Instytut Wirusologii Wuhan to instytucja ściśle związana z chińskim programem rozwoju broni biologicznej. Wiadomo było, że pracują tam nad przenoszeniem tych koronawirusów na człowieka. Daszak sam przyznał przecież w 2016 r., że jego "chińscy koledzy" pracują nad "zabójczymi koronawirusami".

Pieniądze od doktora Fauciego trafiły m.in. do doktora Zhou Yousena, chińskiego wojskowego mikrobiologa, będącego współpracownikiem doktor Shi Zhengli, kierującej badaniami nad modyfikacją koronawirusów. Zhou zgłosił wniosek patentowy na szczepionkę przeciwko Covid-19 już w lutym 2020 r., czyli w momencie, gdy WHO przekonywała, że nie ma żadnej epidemii w Wuhan. Nie zdążył on jednak zarobić na patencie, bo zmarł w maju 2020 r. 

Doktor Fauci mniej więcej w tym samym czasie naciskał na naukowców, którzy dostrzegali to, że koronawirus jest tworem sztucznym. Sam dostawał maile od współpracowników piszących mu, jak ten wirus został stworzony w laboratorium.

Wysokiej rangi dezerter z ChRL ma obecnie współpracować z DIA, czyli amerykańskim wywiadem wojskowym i posiadać wiedzę o chińskich programach wojny biologicznej. Z przecieków wynika m.in., że Chińczycy pracują nad wariantami koronawirusa mającymi pomóc w zatuszowaniu jego pochodzenia. Nie wykluczyłbym więc, że z laboratorium w Wuhan wypuszczono w świat kilka wariantów koronawirusa - jedne mniej, inne bardziej zabójcze - by sprawdzić, które z nich są najlepsze dla celów wojny biologicznej. Chiny chyba uznały tę operację za sukces, bo w ciągu najbliższych 5 lat chcą zbudować 25-30 laboratoriów takich jak w Wuhan.

(Baj deł łej: Gdy w Kantonie pojawił się indyjski wariant koronawirusa, wstrzymano tam szczepienia chińskimi szczepionkami.  Ale oczywiście nie usłyszymy tego od polskojęzycznych antyszczepionkowców, którzy krytykują tylko i wyłącznie szczepionki wyprodukowane na Zachodzie.)

Jak reaguje na to "Wolny Świat"? Anthony Blinken odmawia odpowiedzi na pytanie, jak USA mogą ukarać Chiny za blokowanie dostępu do danych z laboratorium w Wuhan. Republikański senator Rand Paul, który nagłośnił sprawę finansowania badań w Wuhan grantami przyznawanymi przez Fauciego, dostawał groźby zabójstwa.

Doktor Fauci parę tygodni temu mówił zaś zupełnie poważnie, że "nowa pandemia jest niemal zagwarantowana". Przypomnijmy, że na kilka dni przed zaprzysiężeniem Trumpa na prezydenta ostrzegał on, że za rządów nowej administracji dojdzie do pojawienia się groźnego wirusa.

Serwis satyryczny Babylon Bee w złośliwy sposób przedstawił możliwy scenariusz dalszego rozwoju sytuacji: " "Nie będą już się ze mnie już nigdy śmiać" - twierdzi doktor Fauci projektując w swoim laboratorium nowego wirusa".

***
Mamy ostatnio wielki festiwal jojczenia u dupoprawicy: "USA nas zdradziły, musimy więc wystawić odbyty Niemcom, by obroniły nas przed Rosją i Rosji, by nas nie atakowała". Dziwnym trafem zwolennicy polityki wielowektorowej oburzają się, gdy obecny rząd choć trochę taką politykę próbuje prowadzić. Na przykład, gdy kupuje sprawdzone w boju tureckie drony, to dupoprawica jojczy, że "Ormianom będzie przykro" lub, że "Erdogan będzie finansował terrorystów w Niemczech i Francji" (odpowiadam im wówczas: a niech finansuje!). Gdy utrzymujemy przyjazne stosunki z Ukrainą, to słyszymy od "realistów", że nie powinniśmy ich utrzymywać, bo "rzeź wołyńska". No cóż, problem z tym, że mamy ograniczone pole manewru w polityce wielowektorowej. Z Rosją fajnie byłoby mieć dobre stosunki, ale reżim Putina ich nie chce, bo przecież przypisano mu w globalistycznym teatrzyku rolę czarnego luda zestrzeliwującego samoloty pasażerskie i celującego głowicami jądrowymi w Warszawę. Rosja chętnie by się z nami bratała, dopiero, gdybyśmy się całkowicie rozbroili i wyprosili od siebie amerykańskiego wojska, kupili od niej mnóstwo gazu po horrendalnie wysokich cenach oraz  postawili wielki pomnik wdzięczności za 17 września 1939 r.  Z Białorusią ocieplaliśmy relacje przed 2020 r., ale Łukaszenka nam się za to tak odwdzięczył, że już nawet Kresy.ru przestały go bronić, pozostawiając tę trudną misję różnym internetowym zjebom. Niemcom zależy na tym byśmy byli tanią siłą roboczą i kolonią gospodarczą rządzoną przez jakieś produkty tuskopodobne, co obecnie z góry wyklucza możliwość porozumienia. Biden jest taki jak każdy widzi. A Chiny interesują się Europą Środkowo-Wschodnią dużo mniej niż przekonują różne Bartosiaki. Poza tym nie poświęcą sojuszu z Rosją i relacji z Niemcami, by się z nami przyjaźnić.

Co więc robić? Doktor Tagalski "Nya!" - w odróżnieniu od Bartosiaków, Sykulskich i podobnych miłośników pustosłowia - ostatnio obśmiał jojczących (od: 11:10) zwracając im uwagę, sytuacja w polityce międzynarodowej nigdy nie jest stała. To, że USA obecnie robią reset z Rosją nie oznacza, że będą go robiły za rok czy za dwa lata. Zwłaszcza, że w listopadzie 2022 r. będą wybory midterms do Kongresu i demokraci mogą stracić kontrolę nad Izbą Reprezentantów i Senatem. (Zwłaszcza, że ustawa mająca im ułatwić fałszowanie wyborów utknęła z powodu oporu demokratycznego senatora Joe Manchina.) A w Niemczech też może się sporo zmienić po jesiennych wyborach parlamentarnych - jeśli wygrają je Zieloni. Nie zapominajmy też, że Putin najpierw musi sobie poradzić z Ukrainą i skonsumować Białoruś zanim coś zrobi np. przeciwko Państwom Bałtyckim. Samo istnienie - syfnej bo syfnej, ale niepodległej - Ukrainy daje więc nam czas.


Kolejna furtka dla zmian otwiera się w 2024 r. Trumpa pewnie będą próbowali uwalić przed 2023 r. zarzutami karnymi - za cokolwiek, ale na nową gwiazdę Partii Republikańskiej wyrósł gubernator Florydy Ron DeSantis. Trump już zadeklarował, że chciałby go mieć jako kandydata na wiceprezydenta.  DeSantis to były prokurator z US Navy, który służył m.in. w "miejscu odosobnienia" w Guantanamo i jako doradca prawny dowódcy SEAL w Iraku. Ciekawe, czy znał z tamtych czasów generała Flynna... 

Dupoprawica ostatnio jojczyła też, że gen. Flynn stwierdził, że Ameryce przydałby się zamach stanu w stylu birmańskim. No cóż, Flynn wypuścił w ten sposób balon próbny. Nie oznacza to, że do zamachu stanu dojdzie, ale po prostu wojskowi grają w swoją grę. Być może przy nowej pandemii, która "jest już niemal zagwarantowana" wykonają odpowiedni ruch. Co ciekawe, jego brat niedawno objął stanowisko dowódcy armii USA w regionie Pacyfiku. Obserwuję konto generała Flynna na Telegramie. Wrzuca on tam zwykle prosty jak drut protrumpowski przekaz, ale 18 maja napisał:

"Kto teraz sprawuje kontrolę? Finansowo Biden. Wszystko inne - wojsko. Wojsko nie przyjmuje rozkazów od Bidena. Nie wpuszcza się go do Pentagonu. Nadal wykonują rozkazy wydane przez Trumpa, zanim opuścił on urząd. I podejmują też swoje własne decyzje. Gwardia Narodowa jest kontrolowana przez gubernatorów stanów. Wojsko jest pod rozkazami prawowitego prezydenta. Sekretarz obrony nie ma nic do powiedzenia w tym, co się dzieje. Milley jest poza kręgiem. Ma on konflikty interesów i jest wyłączony z części operacji".  

Element operacji psychologicznej? Czy też jest coś na rzeczy? Daje do myślenia choćby to, że rozkaz Trumpa o wycofaniu wojsk z Afganistanu jest realizowany przez nową administrację. Biden po prostu go zaakceptował. Co ciekawe, nad amerykańskimi bazami nie powiewają tęczowe flagi - rozkaz poprzedniego p.o. sekretarza obrony Marka Espera wciąż jest w mocy. Ale jednocześnie biurokracja z Pentagonu forsuje antyamerykańską indoktrynację, przeciwko której bronią się żołnierze. Mamy więc rodzaj dwuwładzy - sekretarz obrony Austin, generał Milley i wojskowi biurokraci robią swoje a część generałów swoje. Czytelnicy mojego bloga już dawno powinni natomiast wiedzieć, że  liczą się nie tyle państwa, co struktury subpaństwowe. Nie mamy polityki zagranicznej USA czy Rosji. Mamy politykę zagraniczną poszczególnych frakcji.

***

W 2006 r. - czyli w zamierzchłych czasach, gdy Kazimierz Marcinkiewicz uchodził za nadzieję prawicy - powstało anime "Boku no Pico". Nikomu go nie polecam - widziałem tylko krótkie fragmenty i to mi wystarczy. Miało ono opinię najgorszego anime w dziejach. Bo w tamtych czasach uznawano je za totalną gejozę. Obśmiewano tę produkcję, robiono o niej memy, a niektórzy złośliwcy dla żartu polecano ją początkującym fanom anime (zwłaszcza, że tytuł może się komuś pomylić z bardzo popularną i całkiem fajną serią Boku no Hero Academia). Nawet ja nawiązałem do tego nazywając jeden z odcinków serii Sny: "Boku no Pico to opowieść o chłopcach z Falangi"

 Minęło 15 lat od powstania "Boku no Pico" i można powiedzieć, że obecnie jest ono "pikusiem" w porównaniu z gejozą, która rozlewa się po Netflixie oraz w innych popularnych mediach. Pamiętacie produkcje Nickelodeonu z lat 90-tych? "Świat Malcolma", "Clarissa wyjaśni wszystko" itp.? Obecnie Nickelodeon puszcza dzieciom klipy z grubym drag queen śpiewającym o znaczeniu tęczowej flagi.  Czerwiec został nazwany przez wielkie korporacje Miesiącem "Tęczowej" Dumy - bardziej adekwatna byłaby chyba nazwa "Miesiąc Dupy". Oczywiście, dziwnym zbiegiem okoliczności, te same wielkie korporacje nie świętują Miesiąca Dupy w Chinach. Tam nie umieszczają tęczy w swoim logo. (W Chinach korporacje świętują Miesiąc Towarzysza Xi Jinpinga - przez cały rok.)

W dupoprawicowej bańce informacyjnej wielokrotnie pojawiały się ostrzeżenia mówiące, że oglądając anime chłoniesz "kulturę shinto", "służysz demonom" i masz ochotę na odtworzenie Masakry w Nankinie. Dzisiaj można jednak stwierdzić, nawet najbardziej zboczone i perwersyjne anime i tak jest bardziej wartościowym produktem od tęczowo-niebinarnego shitu funkcjonującego w "rozrywkowym" zachodnim mainstreamie. 

Przykładem jest kontrowersyjne anime - Redo of Healer - fantasy dla dorosłych opowiadające o zemście. Nie jest to jakaś superwybitna produkcja (choć graficznie i muzycznie ładna), a wielu widzów mogą odstręczać zawarte w niej ostre treści. (Lepiej więc obejrzeć sobie przyjemną rzecz taką jak np. "Yamada i Siedem Wiedźm"). Po co więc o niej wspominam? Bo zwraca na siebie uwagę, że wśród czarnych charakterów są tam przedstawiciele społeczności LGBTQP+. Główny bohater mści się więc w pierwszej serii m.in. na lesbijce - "bohaterce królestwa", która narkotyzuje i gwałci młode dziewczęta a przy tym gardzi mężczyznami. A głównym celem jego zemsty jest - zostawiony na drugą serię - psychopatyczny pedał również będący "bohaterem królewstwa". W zachodnich serialach coś takiego byłoby myślozbrodnią! (Pamiętacie co spotkało Jacka Piekarę za umieszczenie podobnego motywu w jednym z opowiadań?) Feministki też nie będą z tego anime zadowolone, bo główny bohater torturuje i gwałci okrutną księżniczkę, a następnie czyści jej pamięć i robi z niej... swoją dziewczynę. (W sumie Adam Wielomski też będzie striggerowany - bo to uderzenie w jego feministyczny monarchizm.)   No cóż, główny bohater na filmiku poniżej bynajmniej nie spoliczkował okrutnej księżniczki swoją dłonią. I takiego pięknego "bitchslapu" życzę wszystkim inżynierom społecznym, którzy w czerwcu epatują nas swoim Miesiącem Dupy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz