Ilustracja muzyczna:
Raon Lee - Unravel (Tokyo Ghoul OP)
Na filmie "JFK" jest piękna scena, w której prokurator Jim Garrison spotyka się z "X" - tajemniczym informatorem ze służb specjalnych chcącym podzielić się z nim swoją wiedzą na temat zamachu. "X" był wzorowany na płk Fletcherze Proutym, jednym z badaczy sprawy zabójstwa JFK. W sprawie smoleńskiej też mamy ludzi z tajnych służb i wojska - w służbie czynnej i w stanie spoczynku - którzy niezależnie badają sprawę, są przekonani, że doszło do zamachu, posiadają ogromną wiedzę na ten temat, ale nie mogą występować pod swoim nazwiskiem. Po ostatnich moich wpisach dotyczących zamachu smoleńskiego zgłosił się do mnie jeden z takich ekspertów. Reprezentuje on środowisko o którym nie mówi się w mediach, a które naprawdę dużo zrobiło dla wyjaśnienia tego czarnego epizodu historii Polski. Jest on zwolennikiem teorii mówiącej o tym, że TU-154M został zestrzelony za pomocą rakiety wystrzeloną z Miga-29 a całą operacją dowodził gen. Władimir Benediktow. Bardzo przekonująco wyjaśnił, że trop mówiący o bombie na pokładzie jest mylny. Oto co mi napisał:

"Absolutnie, w czasie wybuchu głowicy rakiety wycelowanej w samolot, na
jego pokładzie, w tym wewnątrz kadłuba i zbiorników z paliwem może dojść
do szeregu eksplozji wywołanych detonacją głowicy. Typowym obrazem
samolotu trafionego rakietą jest jego eksplozja. Wszystkie tego typu
epizody, mogą być potem uznane za eksplozję wewnętrzną. Nie ma więc
znaczenia charakter eksplozji, a czynnik, który ją wywołał. "Natężenie"
zniszczeń skrzydła w miejscach tych eksplozji nie odpowie na to pytanie,
ponieważ samo paliwo lotnicze jest bardziej wysokoenergetyczne, niż
trotyl. Jego wybuch może dać poważne zniszczenia strukturalne.
Symulacja komputerowa, ani zapis FDR/CVR nigdy nie pozwoli Panu udowodnić ani wybuchu bomby na pokładzie, ani trafienia rakietą.Symulacja komputerowa jest tylko uproszczonym modelem rzeczywistości.
Przy jej użyciu, zyskuje Pan nieprawdopodobne możliwości analityczne,
jednakże ograniczone dokładnością odwzorowania badanego przypadku. Może
Pan założyć, że samolot jest rurą aluminiową, opracować jego model jako
bryłę sztywną pustą w środku, cylindryczną, wydłużoną. Aby zbliżyć
właściwości mechaniczne i aerodynamiczne tego modelu do rzeczywistego
samolotu, dodaje Pan kolejne szczegóły konstrukcyjne - skrzydła,
stateczniki, elementy wewnętrzne konstrukcji (wręgi, żebra itd.) aż do
momentu, w którym może Pan przyjąć założenie, że w odwzorowywanych
warunkach zachowanie modelu będzie bardzo zbliżone do zachowania
rzeczywistego samolotu, w rzeczywistych warunkach lotu. Nigdy nie doda
Pan wszystkiego, zawsze model będzie uproszczony względem samolotu,
zawsze ktoś będzie mógł zakwestionować to, co Pan stwierdził.
Stosowanie
symulacji komputerowych jest wielką sztuką, wymaga od inżyniera
ogromnej wiedzy, intuicji, doświadczenia i staranności. Jeśli miała
miejsce eksplozja materiałów wybuchowych, mogła przebiegać na pokładzie
samolotu na nieskończenie wiele sposobów. Udowodnienie tą metodą, że
jakieś uszkodzenie powstać mogło tylko w jeden konkretny sposób, tj.
poprzez wybuch bomby, przypomina próbę wykazania komisji wyborczej, że
wybory zostały przez nią sfałszowane. Ale wykazania tylko na podstawie
sondaży. Sondaż może być błędny, gdyby było inaczej, wybory byłyby
zbędne. Fałszerstwo można udowodnić wykazując komisji, że jej protokoły
są sprzeczne z rozkładem oddanych głosów lub przedstawiając dowody
dokumentujące samą czynność sfałszowania. Inaczej ma Pan tylko skutek.
Skutek eksplozji, skutek fałszowania. Skutek nie jest dowodem przyczyny,
a jedynie jej następstwem.

Podobnie FDR/CVR. Gdyby Rosjanie z
jakichś irracjonalnych pobudek zechcieli nie sfałszować zapisu, mógłby
Pan dostrzec w zapisie czarnej skrzynki raptowną zmianę parametrów lotu, wykazać (jako silny wstrząs) moment wybuchu, wskazać jego następstwa
(zmiany w parametrach pracy silników, symptomy dezintegracji płatowca,
spadek wysokości, zapis bezskutecznych prób sterowania samolotem przez
załogę - bez wpływu na parametry lotu). W CVR słyszałby Pan okrzyki
zdezorientowanej załogi, będące następstwem utraty kontroli nad
samolotem. Być może także odgłos wybuchu, zmianę w szumie pracy silnika,
dźwięk pokładowych instalacji alarmowych. To nadal są następstwa. Prawdopodobnie wybuchu, ale mało prawdopodobne, aby był Pan w stanie
wykazać co go spowodowało.
Istnieją tylko 4 możliwości wykazania
niezbicie, że katastrofa samolotu była wynikiem odpalenia ładunku
wybuchowego lub trafienia pociskiem rakietowym:
- Rekonstrukcja
wraku pozwalająca fizycznie zobaczyć miejsca eksplozji w strukturze
płatowca i ocenić co ją spowodowało. Jest to główna i najważniejsza
metoda. W dodatku jedyna, która daje 100% rezultaty.
- Fizyczne
odnalezienie na miejscu katastrofy szczątków pocisku rakietowego lub
pozostałości po bombie (najlepiej aby był to użyty zapalnik)
- Nagranie
z wnętrza samolotu potwierdzające wybuch bomby, z hangaru
potwierdzające jej podłożenie, z ziemi potwierdzające zestrzelenie
samolotu lub jakiekolwiek inne źródło dowodzące przyczyny zniszczeń
samolotu (np. zobrazowanie satelitarne przedstawiające moment wybuchu
bomby lub trafienie rakietą, zdjęcia satelitarne samolotu myśliwskiego
lub naziemnej wyrzutni rakiet, zobrazowanie radarowe samolotu
myśliwskiego zajmującego pozycję do strzału, ewentualnie lotu rakiety)
- Niezbite dowody spoza miejsca katastrofy ujawnione w prawnym postępowaniu dowodowym. Np. por. XY zeznaje, że - jakby to potem podano w mediach - gen. Stanisław K. pseud. "Szogun" przy jego pomocy osobiście montował w skrzydle bombę. Inny
świadek, kpt. - dajmy na to - A.Z. zeznaje np., że widział tę sytuację,
a wcześniej na rozkaz ppłk. np. U.B. (oczywiście nieżyjącego wskutek
samobójstwa) wpuścił obydwu delikwentów do hangaru. Względnie,
obaj zeznają, że na rozkaz gen. K. odpalili w stronę samolotu rakietę, a
ich łączność z generałem za pośrednictwem nieżyjącego ppłk. U.B.
potwierdzają billingi. Mamy wtedy sprawcę, mamy przyczynę i
znamy skutek. Zatem ciąg przyczynowy, który doprowadził do katastrofy
nie ulega przy takich dowodach wątpliwości.
- Znajdą się niezbite dowody planowania i rozkazu zamachu.
Uwzględniając, że według Poteata nie ma zobrazowania satelitarnego momentu katastrofy, bo satelita
przeważnie nie
widzi przez chmury niskiego piętra (ocena człowieka, który
zaprojektował sensory dla samolotów SR-71 i słynnego U-2), a pokrycia
radarowego Rosji, jego zdaniem, żadne państwo NATO nigdy nie miało, nie
możemy liczyć na pkt. 3.
Pkt 4 - możliwe, ale mało prawdopodobne, że
ktoś, kto dużo wie o tym zamachu (np. jeden z członków komisji Millera)
zechce kiedyś się wygadać. Takich ludzi jest relatywnie dużo. O ile
dziś obawiają się ciężarówek ze żwirem, o tyle na starość mogą odczuć
potrzebę rozliczenia się ze swojej przeszłości.
Pkt. 5 - bardzo
prawdopodobne. Zmiana władzy w USA może nam przynieść dane chociażby
NSA, względnie dane SIGINT (np. z systemu Echelon), jak nagrane rozmowy
funkcjonariuszy strony rosyjskiej.
Tyle jeśli chodzi o twardy
materiał dowodowy i perspektywy jego uzyskania, Jest to raczej zadanie
dla rządów, niż niezależnych ekspertów. Natomiast, jeśli chodzi o
bombę w salonce prezydenckiej, może być Pan pewien, że... jej tam nie
było, a przynajmniej że umieszczenie tam bomby byłoby sprzeczne ze
sztuką pirotechniczną.
Analizując tę sprawę warto wziąć pod
uwagę, że działano w bardzo delikatnych warunkach rozpoczynającej się
kampanii prezydenckiej. Według części przychylnych obecnej opcji
politycznej komentatorów, była ona jednym z czynników, który kształtował
duży rozmach planowanych obchodów w Katyniu, a być może także
zdecydował o olbrzymiej determinacji prezydenta, aby zjawić się tam na
początku kwietnia. Co znamienne, strona rosyjska jeszcze w początkach
marca stawiała stanowczy opór, potem nagle zmieniła zdanie, godząc się
na wszelkie propozycje Kancelarii Prezydenta. Tempa nabrała gra w
kierunku rozdzielenia wizyt, wcześniej mająca charakter osłabienia
niewygodnych politycznie obchodów, a od tamtej pory może być uważana za
preludium największej tragedii ostatnich lat.
Co kluczowe, w tym
czasie Kaczyński miał bardzo niskie poparcie, z tendencją spadkową. Nie
miał większych szans na zwycięstwo wyborcze. Wykrycie ładunku
wybuchowego odwróciłoby sytuację do góry nogami. Lepiej byłoby
pozostawić go przy życiu, niż dać mu prezent w postaci nieudanego
zamachu. Ewentualni sprawcy byli więc na 100% znacznie ostrożniejsi, niż
w jakimkolwiek innym okresie kalendarza politycznego.
Prosimy
też pamiętać, że wykryto na siedzeniach ślady bardzo prostych materiałów
wybuchowych, w szczególności trotylu. Samolot jest szczelnym,
zamkniętym urywkiem przestrzeni. Pracuje w nim klimatyzacja, kwietniowy
poranek jest chłodny. W takich warunkach owczarek niemiecki nie dyszy.
Jego węch, wiele tysięcy razy silniejszy od Pańskiego, jest jeszcze
doskonalszy, niż zwykle. Całość powietrza jakim pies oddycha przechodzi
przez okolicę węchową jamy nosowej (gdzie jest analizowane przez 250 mln
komórek węchowych), a nie - jak przy dyszeniu - z jamy ustnej do tzw.
narządu lemieszowo-nosowego o ograniczonych możliwościach sensorycznych.
Warunki, jakie panowały na kilka godzin przed odlotem na pokładzie
Tu-154M były dla psa warunkami idealnymi. Podstawienie pod jego nos
ładunku wybuchowego byłoby niezwykle ryzykowne.
Przed odlotem
pokład samolotu był sprawdzony przez pirotechników z BOR. Miejscem,
które sprawdzane jest szczególnie starannie, zawsze będzie salonka
prezydencka. Wszędzie można podłożyć ładunek, ale nie tam. Jeśli
zawierał on w swojej kompozycji choćby tysięczną część trotylu, jaki
stwierdzono na siedzeniach, zostałby z całą pewnością wykryty przez nos
pirotechnicznego psa. Z tych samych powodów nie ma możliwości, aby
źródłem ów śladów trotylu na siedzeniach były uniformy żołnierzy GROM,
którzy mieli okazjonalnie podróżować Tu-154M. Przy każdej kontroli
pirotechnicznej pies dawałby fałszywy alarm, a odloty byłyby
wstrzymywane.
Założenie, że trotyl nie był częścią składową
akurat ładunku wybuchowego podłożonego w salonce, a tam podłożono inny
materiał, jest również bardzo wątpliwe. Psy potrafią przez analogię
rozpoznawać nigdy wcześniej nieznane substancje wybuchowe, potrafią
wzniecić alarm wyczuwając mikroślad pozostawiony przez pirotechnika,
który wcześniej miał kontakt np. z trotylem, a do salonki wkradł się by
zamontować ładunek innego rodzaju. Każdy się z tym liczy. Potrafią
wreszcie rozpoznać ładunek wybuchowy po zapachu zapalnika, albo po
prostu rozpoznając zapach nietypowy dla znanego sobie świetnie miejsca
(a można przyjąć, że pies pirotechniczny znał samolot prezydencki jak
własną kieszeń), zapach człowieka przestraszonego, zdenerwowanego, charakteryzujący osobę podkładającą ładunek wybuchowy jest dla psa w
najwyższych stopniu alarmujący.
Czego nie wykryje jednak pies,
może wykryć spektrofotometr. Nawet jeśli Pan przetestował to urządzenie i
wie, że nie wykryje ono Pańskiego ładunku wybuchowego, nie może mieć
Pan pewności, że baza danych tego urządzenia nie zostanie zaktualizowana
lub że pirotechnicy, zwłaszcza w tak fatalnie zorganizowanej służbie,
jak BOR, z jakichś powodów nie skorzystają z urządzenia innego typu,
choćby gorszego, ale akurat alarmującego w obecności Pańskiego ładunku.
Płk. (...)., skądinąd podobnie jak Pan, specjalista w zakresie spraw
zagranicznych (absolwent Szkoły Głównej Służby Zagranicznej) wspominał
przy każdej okazji swojego autorstwa metodę przemytu alkoholu ponad
golenią samolotów An-26 PLL LOT i An-24 z 13 eskadry w Krakowie. Dziś ta
ostatnia jednostka eksploatuje CASY. Niedawno na pokładzie jednej z
nich SKW wykryło alkohol przygotowany do wysyłki do Afganistanu. Wybuchł
skandal. Jak widać, samoloty się zmieniły, ale sprawdzone metody z
przeszłości przetrwały do dzisiaj. Przykład ten podajemy, bo dostęp do
miejsca ukrycia alkoholu wymagał wielogodzinnego nakładu pracy
mechaników. Takich miejsc w każdym samolocie jest kilkadziesiąt.
Pytanie
tylko, czy ktokolwiek odważyłby się umieścić w jednym z nich ładunek
wybuchowy. Wymagałoby to uzyskania samodzielnego, nieskrępowanego
dostępu do strzeżonego samolotu na długi czas. Jest to trudne. Wszystkie
czynności mechaników wykonują zespoły co najmniej dwuosobowe.
Działający w pojedynkę agent jest na straconej pozycji. W bazie działa
monitoring, można przewidywać, że kadra 36SPLT i 1BLot była relatywnie
mocno zinfiltrowana przez różne służby - SKW, SWW, a nawet ABW i ŻW.
Oczywiście również przez agencje zachodnie (BND, CIA itp.). Posiadanie
przez nie agentów i techniki operacyjnej na lotnisku wojskowym jest
zasadne i prawdopodobne. Stąd ryzyko wpadki duże.
Ponadto, na
kilka dni przed katastrofą, nakładem pracy kilkunastu mechaników, miał
miejsce bardzo skomplikowany wielogodzinny przegląd wszystkich
instalacji samolotu. Wspomnieliśmy o nim w naszym opracowaniu. Nikt
normalny nie umieściłby ładunku wybuchowego przed takim przeglądem.
Samolot jako taki nie był objęty ścisłą gwarancją zakładów w Samarze -
jego obsługa odbywała się swobodnie w polskim hangarze. Gwarancją objęte
były poszczególne agregaty. Wystarczy wykryta usterka któregokolwiek z
nich (a łatwo ją przypadkiem wywołać przy montażu ładunku wybuchowego),
aby oficer zadecydował demontażu agregatu na przeglądzie i wysłaniu do
Samary. Nadgodziny w wojsku nie występują, zawsze uszkodzony agregatu
zostałby zdemontowany, choćby trzeba było dłubać przy samolocie wiele
dodatkowych godzin. Inaczej trzeba by znowu wszystko rozbierać, a
mechaników nie dałoby się wykorzystać do innych zadań. Nie ma więc
takiego miejsca, gdzie przez przypadek nie da się wykryć bomby. Przed
tak dużym przeglądem bano by się ją podkładać.

To, że raczej nie
podłożono bomby w Polsce nie oznacza, że nie było jej w samolocie. W
Samarze samolot został całkowicie zdemontowany i zmontowany na nowo.
Teoretycznie przy jego remoncie byli Polacy. W praktyce każdą
zdemontowaną część fabryka wysyła do podwykonawcy. Jeden podwykonawca
remontuje silniki, inny hydraulikę, jeszcze inny elementy klimatyzacji.
Możliwość ukrycia materiałów wybuchowych była właśnie przy remoncie
poszczególnych agregatów poza fabryką. Remonty te odbywały się w całej
Rosji (każdy agregat pojechał gdzie indziej), a nawet na Ukrainie.
Oczywiście bez żadnego nadzoru ze strony polskiej. Po części były
opóźnione, deficyt czasu nie występował. Skoro dysponuje Pan samolotem
rozłożonym na części, może Pan wpaść na pomysł takiego umieszczenia
bomby, żeby nie dało się jej wykryć bez ponownego rozłożenia samolotu na
części. Może Pan w jakimś zakresie umieścić bombę nawet w wolnej
przestrzeni pomiędzy szkieletem skrzydła, w stateczniku, zbiorniku z
paliwem. Gdzie tylko Pan zechce.
Inną sposobnością był załadunek
samolotu. Cargo (wieńce i elementy oprawy) sprawdzała Straż Graniczna,
czytaj: kolejny raz spektrofotometr i pies, a bagaże podręczne zostały
prześwietlone. Jedyną drogą była apteczka techniczna, która nie
podlegała żadnej kontroli, a ważyła około 0,5 tony (części zamienne,
koła zapasowe... oleje i smary). Jej załadunek był pozbawiony sensu,
skoro w załodze nie było grupy mechaników mogących z tych części
skorzystać. Jednak oba koła zapasowe z apteczki technicznej
zostały przez nas zidentyfikowane podczas wczesnych analiz zdjęć z
miejsca katastrofy i nie nosiły śladów uszkodzeń (tarcza koła była
jednolicie biała, czysta, opona nierozerwana, bryła nieodkształcona).
Ogólne
przesłanki, jakimi kierowaliśmy się przyjmując za najbardziej
prawdopodobną hipotezę trafienia pociskiem powietrze-powietrze, zna Pan. Dowody pozwalające na odrzucenie hipotezy błędu
pilota lub usterki technicznej są dla nas niezbite. Szybko ograniczyły
one nasze badania do wątku ewentualnego zamachu. Jak słuszny był to
kierunek, przekonaliśmy się konfrontując z prawdą raport Millera.
W
toku dalszych badań, naturalnie udało się dokonać oględzin wraku.
Jednak takie oględziny mają swoje ograniczenia. Zbadanie wszystkich
instalacji, w tym zbiorników paliwa w warunkach polowych i w deficycie
czasu jest niemożliwe. Mogli to zrobić rzetelnie jedynie smutni panowie z
Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa lotów, który
za bezpieczeństwo lotów nie odpowiada, ale nawet gdyby chcieli, uniemożliwił im to swoim nagłym wyjazdem Edmund Klich. Po przeniesieniu wraku na ubocze lotniska, sporo
części było pod stertą, koledzy nie zdołali ich odszukać. Być może
wyniki badań zbiorników z paliwem okażą się sprzeczne z naszymi
ustaleniami, co nie oznacza jednak że nasze ustalenia są błędne.
(...)
Badania części z pierwszych
oględzin, zlecone w Szwajcarii, nie powiodły się ze względu na śmierć
prof. DJ, który zadał sobie trud przyjęcia ich do analizy w kierowanym
przez siebie, cieszącym się międzynarodową sławą laboratorium. Do dziś
nie wiadomo gdzie znajdują się te dowody.
Po
ustaleniu, że uszkodzenia samolotu pasują do zastosowania broni
termo-barycznej, zasięgnięciu opinii specjalistów, jak chociażby śp.
płk. dr hab. Wasilij Wasylenko (jak każdy radziecki bomber, z zawodu
inżynier górnictwa), który projektował w latach 1970 rakiety
ZIEMIA-powietrze z głowicami termo-barycznymi, przystąpiliśmy do analizy
miejsc rozmieszczenia takiej broni. W międzyczasie otrzymaliśmy od
prof. DH z Anglii analizę matematyczną rozkładu szczątków Tu-154M, z której
wynikało, że ich rozmieszczenie jest nienaturalne, że miały różny pęd, a
o sposobie ich rozrzucenia zdecydowały dwa równoczesne wybuchy w tylnej
i po lewej stronie płatowca. ŚP. Prof. Urbanowicz potwierdził
prawidłowość zastosowanych w analizie obliczeń, choć prosił o
uwzględnienie szeregu zastrzeżeń metodologicznych. Zastosowaną przez
prof. H. metodę (test chi-kwadrat) zaproponował prof. (...),
dziś piewca absurdalnej teorii o inscenizacji katastrofy.

Rezultatem
badania rozmieszczenia broni termo-barycznej było odkrycie, że
jednostka w Kursku jako jedyna w Rosji posiada rakiety
powietrze-powietrze z głowicami termo-barycznymi. Platformą do ich
przenoszenia jest zmodernizowany samolot MiG-29. Pod koniec ostatniego
pobytu kolegów w Rosji, udało się zdobyć i potwierdzić informacje, że
samoloty tej jednostki były 10 kwietnia w Sieszczy, na dodatek, tego
dnia latały. Ta informacja wywołała w naszych szeregach euforię. Jeszcze
raz przeanalizowaliśmy plusy i minusy całej teorii. Uznaliśmy, że jest
spójna, logiczna i nie ma dowodów jej przeczących."
(koniec cytatu)
Czy rezultaty tego niezależnego śledztwa przeczą wiedzy operacyjnej na temat zamachu Smoleńskiego zdobytej przez niemiecki wywiad BND, wiedzy ujawnionej przez Juergena Rotha? I tak, i nie. Dwa źródła (polskie i rosyjskie) przekazały niemieckim służbom taką samą wersję zdarzeń. Prawdopodobnę hipotezą jest więc, że "wysoko postawiony polski polityk" B. przekazał zlecenie Sz., on natomiast uruchomił swoje kontakty w Rosji (gen. Jurij D.). Prace koncepcyjne dotyczące zamachu powierzono Dmitrijowi Sałamatinowi i jego grupie operacyjnej z Połtawy. Początkowo planowano załatwić sprawę za pomocą bomb na pokładzie zainstalowanych w czasie remontu - i do tego się przygotowywano. Ze względu jednak na duże ryzyko postanowiono zrealizować scenariusz pewniejszy - zestrzelenie. Przygotowania do zamachu trafiły w ręce gen. Benediktowa.
***
Gorąco polecam wszystkim książkę Wojciecha Sumlińskiego "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego". Jestem w trakcie jej lektury - naprawdę mocna rzecz, która bardzo wiele wyjaśnia. Warto zwrócić tam uwagę na kwestię powiązań Fundacji Pro Civili i pokrewnych organizacji z rosyjskimi tajnymi służbami i mafią - w tym z grupą zabójców wywodzących się z dawnej Północnej Grupy wojsk sowieckich. Wszyscy też oczywiście czekamy na "Resortowe dzieci. Służby" i polskie wydanie "Zamkniętych Akt S." Juergena Rotha. Warto również sięgnąć po inną książkę tego niemieckiego dziennikarza śledczego - "Cichy Pucz".