piątek, 9 sierpnia 2013

Największe sekrety: Człowiek, który wywołał drugą wojnę światową

Kiedy i gdzie zaczęła się druga wojna światowa? Większość z Was odpowie pewnie, że 1 IX września 1939 r. na Westerplatte lub w Wieluniu. Niektórzy wskażą pewnie 26 sierpnia 1939 r. i Przełęcz Jabłonkowską. To oczywiście błędne odpowiedzi. Druga wojna światowa zaczęła się bowiem w 1937 r. w Chinach. Większość entuzjastów tematu poda datę 7 lipca 1937 r. i miejsce: Most Lugou (Marco Polo) na obrzeżach Pekinu. Doszło tam wówczas do wciąż niewyjaśnionego incydentu: wymiany ognia pomiędzy japońskim oraz chińskim posterunkiem, po której Imperialna Armia Japońska zajęła Pekin i Tianjin, dwa największe miasta na chińskiej północy.

To jednak nie oznaczało jednak jeszcze rozpoczęcia wojny. Japonia oderwała wówczas, niemal bez walki, kolejną po Mandżurii (przejętej w 1931 r.) północną prowincję Chin. Imperialny Sztab Generalny nie chciał wówczas zaangażować się w inwazję Chin na pełną skalę. Ograniczał się tylko do poszerzenia stanu posiadania na północy (zresztą Pekin i Tianjin Japonia mogła wykorzystać później jako kartę przetargową w negocjacjach politycznych z Chinami). Aż do połowy sierpnia 1937 r. oficjalne japońskie plany wojenne mówiły wyraźnie, by ograniczyć interwencję jedynie do północy Chin i by pod żadnym pozorem nie wysyłać wojsk do Szanghaju. Również Czang Kai Szek i Republika Chińska nie dążyły do wojny z Japonią.




Czang chciał zyskać na czasie, by zmodernizować swoją armię. Północne prowincje były dla niego świeżymi nabytkami i ceną możliwą do zapłacenia za uniknięcie starcia w niekorzystnych warunkach (Mandżuria była podporządkowana rządowi nankińskiemu dopiero od 1929 r. - faktycznie rządzona była jednak przez lokalnego watażkę). Jak więc do tego doszło, że w sierpniu 1937 r. doszło do wojny na pełną skalę między Chinami a Japonią?

Ilustracja muzyczna: Faylan - Blood Teller


W lipcu 1937 r. szczególną aktywność przejawiał generał Zhang Zhizhong, dowódca okręgu wojskowego obejmującego Nankin i Szanghaj. Kilkakrotnie depeszował do Czanga prosząc o pozwolenie na zaatakowanie słabych japońskich sił w Szanghaju. Czang za każdym razem odmawiał. Sznaghaj to gospodarcza i finansowa stolica Chin. Generalissimus nie chciał, by miasto stało się polem bitwy. Wcześniej usunął nawet z tej metropolii część chińskich sił zbrojnych, by nie dawać Japończykom pretekstu do zbrojnej prowokacji. Gen. Zhang łamiąc rozkazy Czanga przystąpił jednak do akcji.


9 sierpnia 1937 r. wybrany przez niego oddział dywersyjny zastrzelił na szanghajskim lotnisku Honqiao porucznika i szeregowca japońskiej piechoty morskiej. Przy bramie lotniska zostawiono zwłoki więźnia przebranego w chiński mundur. Japończycy, świadomi słabości swoich sił w tym rejonie starali się początkowo złagodzić konflikt, ale gen. Zhang nieustannie domagał się od Czanga rozkazów nakazujących ofensywę przeciwko siłom japońskim. Przywódca Republiki Chińskiej oponował. Mimo to 14 sierpnia 1937 r. chińskie samoloty zbombardowały u wybrzeży Szanghaju japoński okręt flagowy Izumo.


Powyżej: Japońska flota na rzece Huangpu, w oddali widać szanghajski Bund

 Czang nakazał wstrzymać walkę, gen. Zhang wydał jednak kłamliwy komunikat prasowy mówiący, o tym że japońskie samoloty zbombardowały Szanghaj. Wojny już nie dało się powstrzymać. Przez kilka następnych miesięcy w rejonie Szanghaju i Nankinu toczyła się bitwa, w której Republika Chińska zaangażowała 73 ze swoich 180 dywizji. Siły te zostały rozbite.




 Chińczycy stracili ponad 200 tys. zabitych, rannych i jeńców, japońskie straty wyniosły 26 tys. ludzi. Przepadły pieczołowicie budowane lotnictwo i flota Republiki Chińskiej. Japońskie wojska w grudniu zajęły stolicę - Nankin urządzając tam rzeź, w której zginęło od 100 tys. do 300 tys. ludzi.






Czemu gen. Zhang dokonał prowokacji rozpoczynającej drugą wojnę światową? Bo takie dostał rozkazy od mocodawców. Zhang był ukrytym członkiem Komunistycznej Partii Chin. W 1925 r. był wykładowcą w Akademii Wojskowej w Whampoa, gdzie większość personelu stanowili Sowieci. Gdy doszło do rozłamu pomiędzy KMT i komunistami, miał prawdziwy dylemat: chciał otwarcie przejść na stronę komunistów, ale sowieckie służby nakazały mu być uśpionym agentem. Spisał się w tej roli znakomicie. Stalin był zaniepokojony japońską ekspansją w Mandżurii i północnych Chinach. Uważał ją za zagrożenie dla ZSRR. Postanowił więc wciągnąć Japończyków w długą w wojnę w Chinach. (To, że w 1939 r. Japonia miała agresywne zamiary wobec ZSRR jest propagandową sowiecką bzdurą. To Sowieci byli agresorami pod Chałchyngoł i nad jeziorem Hasan. "Osiągnięcia" RKKA w obu starciach są zaś totalnie zakłamane. Polecam lekturę znakomitego, obalającego wiele mitów "Twardego pancerza" Bieszanowa.)



Japońska inwazja na Chiny okazała się też darem niebios dla chińskich komunistów. Mao snuł plany podziału Chin pomiędzy ZSRR i Japonię - do czego zainspirował go pakt Hitler-Stalin. (Chen Duxiu, założyciel KPCh, wystąpił z Partii zniesmaczony właśnie paktem niemiecko-sowieckim oraz ich wspólnym atakiem na Polskę.) Podczas gdy Japończycy wyniszczali wojska Kuomintangu, siły komunistyczne kolaborowały z okupantem przygotowując się na powojenną rozgrywkę. Gdy w 1972 r. japoński premier Tanaka Kakuei przepraszał Chińczyków za japońską inwazję, Mao odpowiedział mu, że nie musi przepraszać, bo japońska agresja była dla niego wielką pomocą.

Ps. Zainteresowanych tematem odsyłam do znakomitej biografii "Mao" autorstwa Jung Chang i Jona Hallidaya a także książki "Chiny 1946-49" autorstwa Jakuba Polita. Zwłaszcza ta druga pozycja pokazuję rolę uśpionych agentów w KMT w militarnym zwycięstwie komunistów w Chinach a także pokazuje jak gen. Marshall oddał Chiny czerwonym.

środa, 7 sierpnia 2013

Chiny - relacja z wielkiej podróży



"Spoza gór i rzek wyszedł Czang Kai Szek..."

Ilustracja muzyczna:  安心亞 - 愛的動名片 官方完整

Ludowo-Turbokapitalistyczna Władza ChRL blokuje niestety Face'a i Blogspota, więc nie dawałem przez jakiś czas znaku życia w necie. Ale jak widzicie jestem z powrotem, bogatszy o liczne doświadczenia i obserwacje. Wyjazd był tym bardziej udany, że dochodziło w nim do interakcji z miejscowymi - w Nankinie poznaliśmy np. chińskich hipsterów :)

1. Przede wszystkim muszę napisać, że Chineczki są miluuuuutkie (fajnie okazują emocje, zwłaszcza gdy są narąbane, czyli po wypiciu dwóch małych, słabych piw "Tsingtao"). Zaczyna mi już brakować ich skośnych, czarnych oczu. :)





Miejscowi często zachowywali się wobec nas przyjaźnie - i choć w naszej podróży odwiedzaliśmy głównie duże miasta (Pekin, Szanghaj, Nankin) można było u nich zauważyć fascynację Białymi. Dwa razy przypadkowi ludzie prosili nas o wspólne zdjęcie - może nas pomylili z jakimiś zachodnimi celebrytami? :) (Blondwłosa Amerykanka, nieco w typie Taylor Swift, spotkana w hostelu w Szanghaju mówiła, że jej cały czas robili fotki komórkami).  Oczywiście fascynacja Białymi kończy się w metrze - tam nikt nie zna litości, a wszyscy się tłoczą do wejścia do wagonu jak chamstwo, które po raz pierwszy zobaczyło stolycę.

Apropos spraw rasowych. Do zabawnej sytuacji doszło, gdy do wagonu pekińskiego metra wszedł Czarny. Wówczas nagle usłyszeliśmy jak Chińczycy mówią między sobą: "Nigger, nigger!". Trochę nas to zszokowało. Czyżby byli aż tak zafascynowani kulturą hip-hop? Później jednak nam wytłumaczono, że to słowo znaczy "ten, tamten" i nie ma żadnego rasistowskiego podtekstu.

Oczywiście typowy Chińczyk ma pojęcie o Europie mniej więcej takie same lub jeszcze niższe jak typowy Europejczyk o Chinach. Niewielu ludzi tam kojarzy, gdzie jest Polska. Chińczycy coraz chętniej podróżują za granicę, ale jest to kraj nadal stosunkowo izolowany - niewielu z nich zna jakikolwiek obcy język, a jeśli już dogadamy się z nimi po angielsku, będzie to najczęściej "chinglish". To kraj na tyle duży, by żył swoim własnym życiem.

2. Truizmem jest napisać, że Chiny to kraj wielkich kontrastów. Z jednej strony szybko bogacące się społeczeństwo wschodnich prowincji, z drugiej biedniejszy interior (polecam przechadzkę "mniej turystycznymi" hutongami w Pekinie). Podziw wzbudza ich infrastruktura. Szybki i stosunkowo przystępny cenowo pociąg pokonuje trasę Pekin-Szanghaj (prawie tyle samo, co Warszawa-Ateny) w 3-5 godzin. Jedzie więc krócej niż Intercity Warszawa-Kraków! W Pekinie mają ponad dwadzieścia linii metra - sprawnie obsługujących miasto o powierzchni podobnej jak Belgia. Stale widzieliśmy też przejawy smartfonowej manii Chińczyków - nie rozstają się oni na krok z tymi odmóźdżającymi zabawkami. A jednocześnie widać wciąż w Chinach oznaki zapóźnień cywilizacyjnych - np. niebezpieczną dla europejskich żołądków wodę w kranach, stan niektórych toalet, czy ruch uliczny w którym nikt nie przestrzega zasad - a policja nie reaguje (ale można się do tego wszystkiego łatwo przyzwyczaić).

3. Miastem zdecydowanie "number one" okazał się dla mnie Szanghaj. Kontrast pomiędzy piękną architekturą nadrzecznej promenady Bund - drapaczami chmur z lat '30-tych a zapierającą dech w piersiach wyspą wieżowców Pudong - to coś, czego po prostu trzeba zakosztować. Pekin też ma swój klimat. Oprócz pocesarskich zabytków wrażenie robią zwłaszcza hutongi. Nankin trochę rozczarowuje, bo nie zostało tam wiele starej zabudowy, ale niesamowitym przeżyciem była przechadzka po północy po grobowcach Mingów, na wzgórzu górującym nad miastem. Klimat jak w filmach typu "Chińskie duchy" :)







4. Sprawy polityczne. Niech ilustracją będzie fragment rozmowy z naszą koleżanką z Pekinu:

Koleżanka: No to, gdzie idziemy?

Kolega: Możemy iść wszędzie. To przecież wolny kraj.

Koleżanka: Oj, nie mówmy lepiej o polityce...

O cenzurze netu już wspomniałem, ale jak się okazuje są tam ludzie, którzy potrafią ją obejść  a i cenzorska machina się czasem zacina. A., dziewczyna z Tajwanu mieszkająca i prowadząca interesy w Szanghaju: "Moi koledzy z pracy ciągle gadają o polityce  i bez żadnego skrempowania krytykują chiński rząd. Ciągle tylko trajkocą: mamamamama.... Nie ma tutaj co prawda wejścia na Facebooka, ale mamy własnego Face'a czyli Weibo. Tam ludzie o dziwo dyskutują dosyć swobodnie o władzach, a wpisy są kasowane tylko w święta państwowe. W inne dni nikt ich nie rusza".




Chcesz kupić bilet kolejowy? Musisz pokazać paszport (miejscowi muszą pokazać paszport wewnętrzny). Bez pokazania paszportu nie dostaniesz się na peron na dworcu, nie wymienisz waluty, nie wejdziesz nawet do Muzeum Wojskowego w Pekinie. Na stacjach metrach maszyny do prześwietlania bagażu jak na lotniskach. Sprawdzane są tam nawet damskie torebeczki. Zwracam uwagę Chińczykom, że w Europie czegoś takiego nie ma. Mój współpasażer z pociągu wyjaśnia: "Bo to niepotrzebne. Te urządzenia są wszędzie zainstalowane dlatego, że ich producent  jest kumplem szefa Partii".

Muszę jednak pochwalić za coś chiński aparat bezpieczeństwa. W jednej z pekińskich knajp próbowano nas ordynarnie oszukać zawyżając rachunek (dopisując 30 juanów napiwku, czyli czegoś, co jest w ChRL nielegalne). Skoczyliśmy więc na pobliski posterunek. Tam sobie siedzą wyluzowani policjanci, jak na filmach z Hongkongu. Jeden z nich na szczęście trochę rozumie po angielsku. Wyjaśniamy mu o co chodzi. Cała policyjna ekipa udaje się do złodziejskiej knajpy. Żądają faktur i przy okazji okrywają, że za dużo nam policzono za piwo. Odzyskujemy pieniądze. A później się zastanawiamy, czy tych dwóch frajerów próbujących nas w tak głupi sposób oszukać trafiło do łagru za tą marną garść juanów...

Ilustracja muzyczna

5. Kolejna garść chińskich absurdów:  pornografia i prostytucja są tam oficjalnie zakazane i obciążone ciężkimi karami, ale dziwkarstwo kwitnie. W Szanghaju, gdy toczyliśmy się z bagażami w 40-stopniowym upale przez Nanjing Lu, co chwila podchodziła do nas panienka lub alfons proponujący nam "sexy massage". W Pekinie, w bardzo pięknym zakątku nad jeziorem Hohai przechodziliśmy obok lokalu, w którym panienka tańczyła na rurze przy otwartych drzwiach. Tyle jeśli chodzi o wpływ prohibicji na moralność publiczną :)

Naprawdę mnie zaszokowało jednak co innego. W Szanghaju, w pobliżu ich "starówki" zaczepiają nas trzy dziewczyny w wieku gimnazjalno-licealnym. Trzy słodko i uroczo wyglądające przyjaciółeczki z parasolkami przeciwsłonecznymi proszą nas o to, by zrobić im fotkę ich aparatem. Ot, są turystkami z innej części Chin. Później zaciekawione, w podejrzanie dobrej angielszczyźnie, zadziwiająco asertywnie wypytują nas z jakiego kraju jesteśmy, co robimy w Szanghaju, dokąd idziemy itp. "Do parku Li Liyuan". Wszystkie trzy chóralnie odpowiadają: "Nie idźcie tam! Tam jest tłoczno!". Dziękujemy im i oddalamy się. Rozumiemy, że to naciągaczki, które chciały nas sprowadzić do jakiegoś lokalu. Jestem jednak zaszokowany, że pomyliły mnie z Romanem Polańskim...

 6. A., nasza przyjaciółka z Tajwanu mówi: "Chiny przechodziły przez cykliczne okresy podziałów i jednoczenia. Teraz znowu są podzielone. Mamy Chińczyków z kontynentu, Tajwanu, Hongkongu, Macao i Singapuru, którzy są ze sobą skłóceni". Mimo to widać "odwilż" w ich polityce historycznej. Oczywiście na straganach pełno jest gadżetów z Mao, ale traktowane są one jako modne starocie. W maoizm nikt już chyba na bogatym Wschodzie Chin nie wierzy. Nikt też nie chce rozmawiać o Przewodniczącym. Zapadła tutaj kurtyna milczenia. Co ciekawe widać jednak też gażdety z.... Chang Kai Szekiem. W Nankinie kupiłem sobie karty z nim i jego wspaniałą żoną Song Meiling. W Pekinie widziałem figurki przedstawiające Mao i Czanga wspólnie siedzących, uśmiechniętych na ławeczce. :)




 Na CCTV puszczają dużo seriali historycznych, szczególnie dotyczących XX w. Nie rozumieliśmy dialogów, ale z lubością rano oglądaliśmy. Widzieliśmy m.in. ich film dotyczący wojny domowej, w którym pokazano obie strony jak Amerykanie pokazują przeciwników z wojny secesyjnej - generałowie Kuomintangu przedstawieni tam zostali jako sympatyczni i godni szacunku ludzie. Podobał nam się też nieco kwaśny serial, w którym jakiś chiński agent w latach '40-tych chodził w amerykańskim mundurze i infiltrował ich służby. Była tam też taka fajniutka sucz z bezpieki Kuomintangu znęcająca się nad komunistami :) Szkoda, że TVP tego nie zakupiła zamiast "Naszych ojców, dziadków Tuska...", A 1 sierpnia w Chinach wielkie święto - dzień założenia ichniej Armii Czerwonej. Z tej okazji w TV wielka gala, na której ich popularne aktoreczki i piosenkareczki ubrały się w mundury. Uderzył mnie tam wzruszający fragment, gdy jakaś wiejska dziewczyna ze łzami w oczach dziękowała albo coś wyznawała żołnierzowi (?). Propagandowe mistrzostwo - zwłaszcza w narodzie lubiącym proste rozrywki.




Jeśli już jesteśmy przy polityce historycznej, to muszę wspomnieć o Miejscu Pamięci Masakry Nankińskiej. To muzeum to wielki kopniak w jaja dla Cezarego M. i innych mądrali, którzy zawsze przed 1 sierpnia zżymają się na "historyczną nekrofilię", "kult klęski", "powstańczy obłęd" itp. Okazuje się bowiem, że drugie supermocarstwo świata na tym buduje właśnie swoją politykę historyczną.




Olbrzymie i bardzo nowoczesne muzeum robi niesamowite wrażenie, oddziałuje na wyobraźnie i chwyta za serce (znalazło się tam miejsce m.in. na pokazanie odkopanego masowego grobu z dziesiątkami szkieletów). Co ciekawe, ekspozycja nie jest napastliwie antyjapońska i kończy się akcentami pokazującymi, że przyjaźń między oboma narodami jest możliwa. No cóż, mimo historycznych zaszłości, anime jest w Chinach bardzo popularne - o czym jeszcze się rozpisze. :)



piątek, 19 lipca 2013

Podróż do Chin



Zainspirowany takimi filmami jak "Szanghaj", "Ostrożnie! Pożądanie", "Kwiaty Wojny" czy "Miasto żyjących i zmarłych" , postanowiłem odwiedzić Chiny. (Nie będzie więc tu nowych wpisów przez około dwa tygodnie.) W planach: chłonięcie szanghajskiej atmosfery z lat '30-tych, szpiegowanie dla japońskich militarystów, odzyskiwanie dla Chin terenów odebranych nierównoprawnymi traktatami z Rosją, imprezowanie z Leslie Chowem, czytanie "Czerwonej Książeczki", uruchomienie propagandowego polskojęzycznego radia i przede wszystkim złożenie w KC miażdżącego raportu dotyczącego działalności Falangi. Jeśli okaże się, że znajdą mnie rano martwego w pokoju hotelowym obok dwóch dziwek i fajki do palenia opium - to nie wierzcie w oficjalną wersję i posądzajcie bezpiekę o mój zgon. Wszyscy przecież wiedzą, że brzydzę się opium i nigdy bym tego świństwa nie tknął...

Jak możecie umilić sobie oczekiwanie na moje nowe wpisy? Oto kilka propozycji:

1. Jeśli tego jeszcze nie zrobiliście, to przeczytajcie i skomentujcie ten wpis.

2. Obejrzyjcie jakieś anime. Oprócz tytułów wymienionych w poprzednim wpisie polecam klasykę, czyli "Bleach", "One Piece", "Naruto Shippuuden" (te trzy to akurat długie serie), "Full Metall Alchemist", "Darker than Black" czy "Ghosta".

3. Pośmiejcie się z Cyraniaka. Kiedyś myślałem, że Janek Bodakowski jest megazabawną postacią, ale Cyraniak zdecydowanie go przebił :)

4. Poczytajcie jakąś dobrą książkę historyczną - np. Poboga-Malinowskiego. Jak co niektórzy to zrobią, będę miał więcej mądrych komentarzy pod wpisami.

5. Poczytajcie jakiegoś bloga poświęconego Azji. Proponuję fotobloga  Life In Asia (robionego przez mojego znajomego) czy stronkę Hanny Shen . Mnie ostatnio urzekł swoją słodkością Azjatycki Cukier (szczególnie to video poprawia mi humor :)

A zresztą, kim ja jestem, by Was pouczać :)))))

środa, 17 lipca 2013

Mirai Nikki - recenzja (czyli co możecie oglądać, gdy wyjadę na urlop a nic nie będziecie mieli do czytania)

"Nam zależy (...) by był to program bezpieczny. Tak żeby rodzice mogli zostawić przy telewizorze te malutkie dzieci, bez żadnej obawy, że zobaczą obrazy okrucieństwa, których nie brakuje przecież np. w kreskówkach produkowanych w Azji"
      Jan Dworak, prezes KRRiTV

Miałem okazję zapoznać się ostatnio z kilkoma dosyć fajnymi seriami anime, które na pewno nie spodobałby się Janowi Dworakowi, tefałenowskiej "Superniani" Zawadzkiej, Jakubowi "Depcze po mnie kobieta i jest mi przyjemnie" Śpiewakowi tudzież innym wielkim znawcom kultury azjatyckiej. O "Girls und Panzer" już tu wspominałem, być może również o "Highschool of the Dead" czy świeżym acz już kultowym "Ataku na Tytana" (Wiem Dersu, zaraz wspomnisz o "Strike Witches", które są już jednak lekkim przegięciem ;). Dzisiaj skupię się na "Mirrai Nikki" czyli "Dzienniku przyszłości" - serialu, który jest tak dobry (a pod pewnymi względami lepszy) jak "Death Note". Najkrótsza recenzja: oglądając go co chwila rzucałem pod nosem "o k***a!" patrząc na ekstremalne wyczyny Yuno Gasai i Uryuu Minene :)


Główny bohater, niepozorny, ciut wyobcowany gimnazjalista Yukiteru Amano prowadzi w swojej komórce pamiętnik i przyjaźni się z wyimaginowaną postacią - Deusem, bogiem czasu. Okazuje się jednak, że Deus istnieje naprawdę i włącza Yukkiego do swojej gry. Obdarza go specjalnym "pamiętnikiem przyszłości" - w jego pamiętniku na komórce pojawiają się wpisy dotyczące bliskiej przyszłości (Oczywiście przyszłość można zmieniać, więc konkretne działania użytkownika pamiętnika powodują zmiany we wpisach). Podobne pamiętniki dostaje jeszcze jedenaście osób - mają za zadanie pozabijać się nawzajem. Ten który przeżyje jako ostatni, zostanie nowym bogiem czasu. Yukki już na starcie czuje więc, że ma przesrane. Wśród jego przeciwników znaleźli się bowiem m,in. terrorystka, seryjny morderca, lokalny prominent, "brudny" glina, prorokini z sekty, świr mający się za superbohatera... U jego boku staje jednak wspomniana już Yuno Gasai - koleżanka z klasy, miła, grzeczna, ułożona, promieniująca ciepłem, uczynna, oddana, zakochana w nim po uszy... stalkerka i psychopatyczna morderczyni. To właśnie Yuno jest główną atrakcją tej serii. Jej bardzo dziewczęce zachowania, psie oddanie "temu jednemu, jedynemu"  w piękny sposób dopełniają się z jej bezwzględnością, obsesjami i morderczą miłością. Niejednokrotnie widzimy jak ta sprawnie posługująca się siekierką i nożem dziewczyna, obryzgana śladami krwi na twarzy, z niezwykłą czułością i oddaniem mówi słodkim dziewczęcym głosikiem o obiekcie swych uczuć... (No cóż, chyba pociągają mnie morderczynie zachowujące swoją kobiecość - Misa Amane, Saeko Busujima...) Yuno ma oczywiście pewną bardzo mroczną tajemnicę, którą stopniowo poznajemy - zrozumiemy wówczas, co tak zwichrowało jej psychikę.





Wiem, brzmi makabrycznie, ale ogląda się przyjemnie. Zwłaszcza, że w serialu jest mimo wszystko całkiem sporo humoru  a postacie drugoplanowe są udane (szczególnie pozytywne wrażenie zrobiła na mnie terrorystka Uryuu Minene, która w drugim odcinku zorganizowała akcję "Biesłan". Z czasem poznajemy jej dobrą stronę :). Co równie ważne, muzy zrobionej na potrzeby tej serii też się przyjemnie słucha - luknijcie na openingi i endingi. 



Powyżej: Uryuu Minene - "Dziewiąta", "Minerwa"

Yuno Gasai to typ postaci znany jako "yandere". Dziewczyna cicha, grzeczna i miła, która pod wpływem miłosnych zawirowań staje się maniakalną morderczynią. Znamy ten wzór również z polskiej historii. Pierwszą naszą yandere była... królowa Jadwiga. Gdy storpedowano jej małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem postanowiła uciec do swojego wybranka. Chciała rozwalić toporem drzwi na Wawelu, a próbującemu ją powstrzymać dworskiemu oficjelowi obcięła kilka palców. Co nam to przypomina? :)



Ps. Z postacią Yuno Gasai wiążę się też zabawne zdarzenie z moim udziałem. Zamieściłem kiedyś na Face'ie następującą fotkę z cosplaya z podpisem "Dzwonię po Cyraniaka":


I oprócz "lajków", pozytywnych komentarzy i umiarkowanej odpowiedzi wzmiankowanego Cyraniaka dostałem też taką ripostę: 

Wspomniany Ignacy Krautz deklaruje swoje poglądy polityczne jako: "Konservative Revolution, romantic fascism, Imperium Europaeum, monarchism, integral traditionalism"  (co jest w sumie trochę wewnętrznie sprzeczne, bo faszyzm to ideologia rewolucyjna a monarchizm i tradycjonalizm integralny to ideologie reakcyjne...). Określa on faszyzm jako swój styl życia. No cóż... Panienka ze zdjęcia poniżej eksponuje faszystowską symbolikę ostrza (siekierka - jak w rózgach liktorskich), jej biała bielizna - "czystość intencji", krew to zaś przypomnienie o zabitych wrogach i towarzyszach poległych w boju, telefon komórkowy to zaś maszyna, którą zachwycaliby się futuryści. Z pewnością gdyby Benito Mussolini wstał z grobu, wybuchnąłby pustym śmiechem, gdyby zobaczył, że jakiś Krautz deklaruje się jako bombasyczny faszysta i jednocześnie wściekle oburza się na widok panienki w bieliźnie, odrobiny krwi oraz ostrego narzędzia. :))))  No chyba, że Krautz reprezentuje ten nurt faszyzmu, który nie przepadał za kobietami, ale za umięśnionymi, nonszalanckimi brutalami :))))

poniedziałek, 15 lipca 2013

Izraelski rajd na Latakię, walki na Synaju, Amerykanie u wrót Egiptu, sojusz FSA i Assada?



Amerykanie wysypali Izraelczyków i ogłosili, że wielka eksplozja w assadowskim składzie amunicji pod Latakią, do której doszło 5 lipca była dziełem IDF. Rakieta (według jednej wersji wystrzelona z łodzi podwodnej, według drugiej z samolotu startującego z tureckiej bazy) trafiła w skład dostarczonych Assadowi przez Putina pocisków przeciwokrętowych Yakhnot. Izraelczykom trudno się dziwić - likwidują zagrożenie dla swoich okrętów, motywacja Amerykanów jest bardziej pokrętna. Z jednej strony ośmieszają Putina po akcji ze Snowdenem, z drugiej ostrzegają Izrael by nie robił nic jednostronnego w Syrii.

Amerykanie naciskają też na Egipt, by zakończył czystkę wymierzoną w Braci. Braterstwo zobowiązuje, więc na pobliskich wodach zbiera się duże amerykańskie zgrupowanie okrętów. Na wszelki wypadek, jeśli się coś wydarzy na Synaju (a tam całkiem ostre walki - Izrael dał Egiptowi zielone światło na założenie tam bazy śmigłowców bojowych Apache). US Navy zapewnia, że nie ma zamiaru dokonać inwazji na Egipt.

W samej Syrii też dzieją się ciekawe rzeczy. Dżihadyści z al-Nousra zabijają dowódców lokalnych oddziałów Wolnej Armii Syryjskiej. Jak pisze Robert Fisk, od roku reżim Assada negocjuje z FSA rozejm, który przewidywałby integrację FSA w strukturach armii syryjskiej. Może więc się okazać, że Wolna Armia Syryjska i Assad staną się sojusznikami w walce z dżihadystami. Ale nie takie rzeczy już widziano na Bliskim Wschodzie...

sobota, 13 lipca 2013

Największe sekrety: Śmierć Przedostatniego Boga Wojny


"Polska jest pod kontrolą Rosji, tak samo jak Węgry, Czechosłowacja i Jugosławia, a my sobie spokojnie siedzimy i wydaje nam się, że wszyscy nas kochają."
                    Gen. George Patton

"Problem w zrozumieniu Rosjanina jest taki, że nie bierzemy pod uwagę faktu że on nie jest Europejczykiem, ale Azjatą i dlatego myśli pokrętnie. My nie możemy zrozumieć Rosjanina bardziej niż Chińczyka czy Japończyka i od kiedy mam z nimi do czynienia, nie miałem żadnego szczególnego pożądania zrozumienia ich poza obliczeniami jak dużo ołowiu lub stali trzeba zużyć, aby ich zabić. W dodatku, poza innymi cechami charakterystycznymi dla Azjatów, Rosjanie nie mają szacunku dla ludzkiego życia i są sukinsynami, barbarzyńcami i pijakami."
                      Gen. George Patton

"[Generał Anders] śmiejąc się powiedział mi, że jeżeli jego wojska dostaną się pomiędzy armię niemiecką a rosyjską, to nie będzie mógł się zdecydować, z kim bardziej chce walczyć.
                       Gen. George Patton




Ilustracja muzyczna: Jerry Goldsmith - Patton March

Generał George S. Patton - człowiek legenda. Żaden aliancki dowódca na europejsko-afrykańskim teatrze działań wojennych nie odniósł tak błyskotliwych sukcesów i nie zdał tak wielkich strat Niemcom. Gdy niemieccy generałowie zbierali się na naradach sztabowych na froncie zachodnim, zwykle pierwszym problem jaki roztrząsali było to, gdzie jest Patton i jego 3 Armia. Jego wojska przebyły długą drogę od Tunezji, poprzez Sycylię, Normandię, Lotaryngię, Ardeny, Nadrenię, Palatynat, Bawarię do Czech (jeden z oddziałów rozpoznawczych dotarł do Kotliny Kłodzkiej, czyli na obecne terytorium Polski). Patton był człowiekiem znanym z teatralnych zachowań (ćwiczył miny przed lustrem), wielkiego gestu, barwnych i soczystych powiedzonek (Kapelan: Czyta generał Biblię? Patton: Oczywiście. Każdego pieprzonego dnia) a także wybuchowego temperamentu. Był zarówno kochany jak i nienawidzony. Zginął w wydawałoby się prozaiczny sposób. 9 grudnia 1945 r., w ostatni dzień pobytu w Niemczech, Patton wybrał się na wyprawę myśliwską wspólnie ze swoim szefem sztabu gen. Hobartem Gayem. Na prostej drodze, niedaleko miejscowości Speyer, cadillac gen. Pattona zderzył się z amerykańską wojskową ciężarówką. Patton został sparaliżowany w wypadku, choć kierowca i gen. Gay wyszli ze stłuczki niemal bez szwanku. 21 grudnia 1945 r. gen. Patton zmarł w szpitalu w Heidelbergu. Przyczyną śmierci był zakrzep żylny i zatrzymanie akcji serca. Wydawałoby się, że sprawa zamknięta. A jednak...



Kilka lat temu amerykański dziennikarz Robert Wilcox opublikował znakomitą książkę "Cel Patton" wskazującą, że legendarny generał został zabity w zamachu. Wilcox dotarł do jednego z zabójców: agenta OSS Douglasa Bazaty. Bazata, snajper i bokserski mistrz z marines, po raz pierwszy zetknął się ze służbami specjalnymi w latach '30-tych, gdy przełożeni z marines wciągnęli go do spisku przeciwko kubańskiemu dyktatorowi Fulgencio Batiście. W 1944 r. Bazata odznaczył się jako dywersant z OSS we Francji a po wojnie pracował jako zabójca dla amerykańskich służb specjalnych. Po jakimś czasie zaczęło go gryźć sumienie, więc podzielił się swoimi przeżyciami, przed śmiercią dając dostęp Wilcoxowi do swoich dzienników. Z relacji Bazaty wynika, że w 1945 r. kilkakrotnie spotkał się z szefem OSS Williamem "Dzikim Billem" Donovanem. Donovan zlecił mu zabójstwo Pattona uzasadniając to tym, że Patton jest szaleńcem, który chce wywołać nową wojnę. (Przypomina to trochę "Czas Apokalipsy" i rozkaz likwidacji płka Kurtza). Do zamachu zostało doraźnie  wynajętych kilku kombinatorów i maruderów z US Army. Na umówiony sygnał ich ciężarówka zajechała drogę samochodowi Pattona. Wówczas Bazata (ukryty przy znajdującym się w przydrożnym rowie wraku ciężarówki) strzelił do Pattona ze specjalnego karabinu pneumatycznego (czegoś podobnego jak w "To nie jest kraj dla starych ludzi", Bazata wyjaśniał, że można było z tego strzelić kawałkiem kamienia czy nawet kubkiem). Strzał nie był śmiertelny ale sparaliżował generała od szyi w dół. Druga ekipa zabójców otruła więc Patton w szpitalu.



Ile prawdy jest w tej relacji? Amerykański historyk wojskowości Ladislas Farago był na miejscu wypadku Pattona już w dniu tego zdarzenia. Początkowo pisał, że stłuczka została spowodowana przez kierowcę generała, w książce "Ostatnie dni Pattona" jako sprawcę wskazał już jednak kierowcę ciężarówki - sierżanta Roberta L. Thompsona. Thompson tego dnia był w miejscu, w którym być nie powinien - wziął ciężarówkę z bazy bez zgody przełożonych i wbrew przepisom zabrał do niej pasażerów. Kierowca Pattona szer. Woodring wspominał, że ciężarówka stała przez pewien czas na poboczu drogi a później ruszyła i nagle zajechała mu drogę skręcając w stronę zjazdu do zamkniętego wojskowego magazynu. "Co wy zrobiliście?! Zdajecie sobie sprawę, że to samochód generała Pattona?!" - krzyczał na pasażerów ciężarówki. "Samochód generała?! Zajebiście stary!" - sprawiali wrażenie pijanych. Sierżant Thompson, mający opinię człowieka mocno zaangażowanego w czarny rynek, wygląda na zdjęciach z dnia wypadku jak odurzony alkoholem półidiota. Nie postawiono mu oficjalnie żadnych zarzutów, ale na miesiąc wywieziono "w bezpieczne miejsce" do Anglii, a potem bez rozgłosu wypuszczono. Zagadkowa była również przyczyna obrażeń gen. Pattona. Na sekundy przed stłuczką Patton podekscytowany rzucił do generała Gaya: "Spójrz tutaj! Co to jest?!". Wskazywał na wypalone niemieckie pojazdy zalegające pobocze. Coś w tym rumowisku zwróciło jego uwagę. Czyżby Bazata i jego niezwykły karabin?




O tym, że Patton został zabity był przekonany major Stephen Skubik, w czasie II wojny światowej oficer amerykańskiego kontrwywiadu wojskowego, autor książki "Death: The Murder of General Patton  December 21, 1945". Skubik dostawał w 1945 r. sygnały od swoich informatorów, o tym że Sowieci szykują zamach na generała Pattona. Zdał z tego sprawozdanie Pattonowi, który najwidoczniej uwierzył w te doniesienia - latem 1945 r. zaczął mówić, że nie wróci z Niemiec żywy. Nieco wcześniej doszło do dwóch dziwnych incydentów mogących zakończyć się śmiercią Pattona. 21 kwietnia 1945 r. samolot generała został ostrzelany nad Niemcami przez Spitfire'a z polskimi oznaczeniami. Spitfire był osłaniany przez kilka podobnych maszyn, ale strzelał tylko on. Pilot Pattona sprawnie manewrując uciekł napastnikowi, który próbując dotrzymać mu kroku roztrzaskał się o ziemię. Miejsce incydentu było daleko poza zasięgiem działania jakiegokolwiek polskiego dywizjonu myśliwskiego. Nie ustalono kim był pilot, ale jego fatalne umiejętności skłaniają do tezy, że był Sowietem latającym na jednej z maszyn dostarczonych ZSRR przez Brytyjczyków w ramach wojennej pomocy materiałowej. Drugi incydent został uznany za wypadek - z niemieckiego wozu z sianem przejeżdżającego równolegle do jeepa Pattona nagle wysunęła się kosa, która o mało nie ucięła mu głowy.



Skubik miał ukraińskie pochodzenie i w związku z tym zdołał zbudować dużą siatkę wśród Ukraińców przebywających w Niemczech. Wśród osób ostrzegających go przed planowanym zamachem na gen. Pattona znaleźli się m.in.: Stepan Bandera (tak, ten Bandera), prof. Roman Smal-Stocki (Ukrainiec z ruchu prometejskiego, czyli polskich służb wywiadowczych) i gen. Pawło Szandruk (kawaler Virtuti Militari, bohater z roku 1920 i 1939, dowódca Ukraińskiej Armii Narodowej, ostatni dowódca dywizji SS-Galizien). Ukraińscy nacjonaliści mieli swoje wtyczki w NKWD i stąd ich wiedza na temat planu zabójstwa gen. Pattona. Gdy Skubik powiadomił o sprawie przełożonych, wpakował się w potężne kłopoty. Jego bezpośredni zwierzchnik oskarżył go o... dyskredytowanie sowieckiego sojusznika i pracę na rzecz UPA! Jak się okazało ten biurokrata z wywiadu wojskowego przyjaźnił się z Billem Donovanem, szefem OSS. Wspólnie koordynowali swoje działania wobec Skubika. Skubik w czasie swojego śledztwa doszedł do wniosku, że zabójstwo gen. Pattona było wspólną operacją OSS i NKWD. Thompson - kierowca ciężarówki, która zderzyła się z samochodem Pattona - był wcześniej widziany w siedzibie sowieckiej misji łącznikowej we Frankfurcie. Według Skubika OSS była mocno zinfiltrowana przez Sowietów a Donovan mocno sprzyjał komunizmowi. Takie oskarżenia nie powinny nas dziwić - formułował je przecież również szef FBI J. Edgar Hoover.  Dziwne powiązania i zachowania "Dzikiego Billa" omówiłem już w jednym z wpisów z serii Największe Sekrety (gorąco polecam lekturę). Jaki był jednak motyw zamachu na gen. Pattona?

Ilustracja muzyczna: Jerry Goldsmith - Winter March



Nienawiść Sowietów do Pattona nie powinna dziwić. Ten człowiek był amerykańskim patriotą i antykomunistą. Wielokrotnie w  czasie wojny i po wojnie dawał wyraz słowem i czynem wyrażał swoją niechęć wobec Sowietów. Głośno krytykował amerykańską politykę zagraniczną wobec Europy. "Czy oni tam w Waszyngtonie nie zdają sobie sprawy, że Rosja przez ponad 100 lat ciemiężyła Polskę, kraje bałtyckie i Finlandię i teraz znowu wraca do tej polityki?!" - mówił podczas jednej ze swoich prelekcji. Kiedy podczas defilady zwycięstwa marszałek Żukow pokazał mu czołgi IS-2 i pochwalił się: "Z ich działa można trafić cel z odległości 2 km", Patton zamknął mu gębę ripostując: "Zapewniam, że każdy kanonier z mojej armii, który ośmieli się trafić w jeden z pańskich czołgów z odległości mniejszej niż 600 m zostanie przeze mnie uznany za tchórza." Gen. Patton sabotował operację Keelhaul - przymusową repatriację do ZSRR tysięcy Rosjan, Ukraińców i przedstawicieli innych zniewolonych narodów. Na terenie podległej mu 3 Armii chronił jak mógł uchodźców z Europy Środkowo-Wschodniej. To dzięki niemu uznano Brygadę Świętokrzyską NSZ za wojsko sojusznicze i utworzono Polskie Kompanie Wartownicze w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Sowieci skarżyli się też, że na podległych mu terenach, żołnierze Wehrmachtu i SS przebywają w obozach utrzymywani w gotowości do ponownego uzbrojenia i pójścia w bój. Patton wspominał mimochodem o konieczności "uzbrojenia Hunów przeciwko Mongołom" i dokonania prowokacji, która pozwoliłaby USA na rozpoczęcie wojny zanim wróg się nie wzmocni. Patton nie zdołał jednak wprowadzić tego planu w życie - we wrześniu 1945 r. pozbawiono go pod bzdurnym pretekstem dowództwa 3 Armii i na kilka miesięcy powierzono mu 15 Armię, strukturę składającą się niemal wyłącznie z biurokratów i historyków wojskowości. Gen. Patton wciąż był jednak groźny dla systemu - zbyt dużo wiedział i chciał tę wiedzę wykorzystać. Zamierzał odejść z armii i opublikować odkłamane wspomnienia, w których opisałby prawdziwy przebieg światowego konfliktu. Legendarnego generała, Przedostatniego Boga Wojny (ostatnim był gen. MacArthur) nie dałoby się zakneblować. Jego rewelacje mogłyby wstrząsnąć opinią publiczną i wyrwać Amerykę z błogiego samozadowolenia.





Gen. Patton po raz pierwszy zirytował Departament Stanu, gdy w listopadzie 1942 r. miał przyjąć kapitulację wojsk francuskich w Maroku. Na oczach zaskoczonych Francuzów podarł akt kapitulacji twierdząc, że jest niepotrzebny. Podał rękę gen. Nougesowi i oświadczył, że wystarczy mu to, że francuska armia przysięgnie walkę u boku Amerykanów. Biurokraci z Waszyngtonu byli wściekli - Patton popsuł im misterną grę. Podczas konferencji w Casablance Patton towarzyszył prezydentowi Rooseveltowi - i jasno wyraził swoją niepochlebną opinię o doktrynie "bezwarunkowej kapitulacji" i amerykańskiej polityce wobec ZSRR. Podczas walk na Sycylii Patton został więc pod głupim pretekstem (uderzenie żołnierza cierpiącego na stress bitewny) odsunięty od dowodzenia 7 Armią. Szansę na rehabilitację dano mu we Francji - gdzie znowu spisał się rewelacyjnie. Jednakże wymyśloną przez niego operację pod Falaise skopano, by przypodobać się Montgomery'emu wstrzymano w kluczowym momencie amerykańskie natarcie pozwalając tysiącom Niemców uciec z gigantycznego worka. Patton winił za to wojskowego biurokratę gen. Eisenhowera i wiedział tyle, że mógł pogrążyć jego karierę. We wrześniu 1944 r. armia Pattona miała szansę zdobyć przyczółki za Renem, ale nie udało się, bo alianckie dowództwo praktycznie odcięło ją od dostaw paliwa - priorytet miała fatalna operacja Market Garden, twór chorego umysłu Montgomery'ego (o prawdziwych kulisach klęski pod Arnhem pisałem już w tym cyklu - przypomnijcie to sobie, by mieć pełny obraz tej historii). Ludzie Pattona musieli kraść paliwo innym armiom, by móc nacierać. Jak wspominał Bazata, dywersanci z OSS mieli wyraźne rozkazy by opóźniać 3 Armię Pattona. Komuś zależało, by zwycięstwo nie zostało odniesione zbyt wcześnie...



Patton, gdy dowodził 3 Armią miał znakomitą służbę wywiadowczą kierowaną przez płka Oscara Kocha. Szpiedzy generała węszyli nie tylko u Niemców i Sowietów, ale również w alianckich sztabach. Ten człowiek był niebezpieczny dla elity z Waszyngtonu. Wiedział wystarczająco dużo, by pogrzebać dziesiątki karier. Gdyby użył swojej wiedzy, Zimna Wojna skończyłaby się znacznie wcześniej. Musiał więc zginąć niczym płk Kurtz z "Czasu Apokalipsy".

Ending

"Głupotą i błędem jest opłakiwanie poległych. Powinniśmy raczej dziękować Bogu, że tacy ludzie żyli."
Gen. George Patton


Generał Patton został unieśmiertelniony w znakomitym filmie z 1970 r., do którego scenariusz napisał Francis Ford Coppola. Konsultantem przy tym obrazie był gen. Omar Bradley. Budując filmowy pomnik Pattona pokutował za swoje błędy pod Falaise, ale też i uchylał nieco prawdy o wojnie. Znakomite sceny w których "Mały Dupek Monty" jest karykaturalnie pokazany to właśnie jego pomysł (to już teraz też wiecie skąd się tam wzięła scena, w której niemieccy generałowie rozpływają się nad umiejętnościami i SKROMNOŚCIĄ gen. Bradleya :)