Pokazywanie postów oznaczonych etykietą McCain. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą McCain. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 września 2018

Dies Irae: Zapomniany kraj




Ilustracja muzyczna: Meda, Sinan Hoxha - Kuq e Zi

Albania to dla sporej części Polaków biała plama na mapie, jakiś dziki kraj, w którym straszni islamscy fanatycy zjadają na śniadanie chrześcijańskie dzieci. Jeśli jednak Polak w końcu dociera do tej terra incognita, to często jest pozytywnie zaskoczony tym, że miejscowi to jednak spoko ludzie, przyjaźnie traktujący przybyszów i posiadający ciekawą kulturę, przechowującą indoeuropejskie tradycje, o których reszta Europy dawno zapomniała. Zaskoczenie bywa tym większe, że Albanki to śliczne dziewczyny, które nie noszą żadnych hidżabów. Wielkim paradoksem jest to, że naród (błędnie) uznawany za islamski jako swoich największych bohaterów czci dwóch katolików: Sakanderbega i Matkę Teresę z Kalkuty. Sama historia Albanii w trakcie drugiej wojny światowej jest dla nas wielką białą plamą. Ludzie czasem są jednak świadomi tego, że po wojnie aż do połowy lat 80-tych panował tam niewyobrażnalnie paranoiczny, stalinowski reżim, który odizolował Albanię nawet od reszty świata komunistycznego i upstrzył ją tysiącami bunkrów. Na czele tego reżimu stał Enver Hoxa. W tym odcinku serii Dies Irae rzucę nieco światła na to, jak ten reżim stworzył.



 Gdzie zacząć tę historię? Może 6 maja 1951 r w Paryżu?

Albański emigrant Sadic Premtaż wrócił właśnie z kina do mieszkania. Ledwo co włączył światło w przedpokoju, gdy zauważył wielkiego draba z toporkiem, który się na niego zamachnął. Premtaż szybko się uchylił a ostrze zamiast rozpłatać mu czaszkę, zdarło mu "tylko" płat skóry z głowy. Zaczął się bronić i jednocześnie wzywać pomocy. Napastnik uciekł. Premtaż w szpitalu powiedział później przyjaciołom, że rozpoznał w tym zbirze jednego z pracowników albańskiej ambasady. - Hodża i Szehu przysłali go tutaj, by mnie załatwić jak Trockiego! - stwierdził Premtaż. Analogie były oczywiste. Premtaż był bowiem założycielem albańskiej partii komunistycznej, który przeszedł na pozycje trockistowskie. Chciano go zlikwidować, bo zbyt dużo wiedział o przeszłości albańskiego stalinka - Envera Hodży.



Hoxha (pisownia jego nazwiska jako "Hodża" też jest dopuszczalna) rządził Albanią od listopada 1944 r., czyli od momentu, gdy komunistyczni partyzanci zdobyli Tiranę na Wehrmachcie.    Totalitarny "wódz" Albanii przez kolejne lata robił wszystko, by tuszować to, że miał mało "rewolucyjną" przeszłość.

 


W historii wiele razy się zdarzało, że wodzowie "rewolucji" bywali przedstawicielami burżuazji czy nawet feudałami. Fidel Castro był latyfundystą i wprowadzenie komunizmu na Kubie traktował zapewne jako sposób na wykończenie konkurencji i przejęcie całej kubańskiej gospodarki dla siebie i swojej rodziny. Lenina stać było na wojaże do szwajcarskich kurortów, bo jego matka była właścicielką pola naftowego w Baku. Pol Pot wywodził się z rodziny kupieckiej a jego siostra była konkubiną króla Kambodży. (Gdy odwiedzał ją w pałacu, znudzone młode dziewczyny z królewskiego haremu, masturbowały go.) Enver Hoxha był zaś synem bogatego kupca z miasta Gjirokaster położonego na południu Albanii. Nazwisko sugeruje posiadanie w rodzinie duchownych muzułmańskich. Rodzina Hodży należała do bektaszyckiego zakonu sufickiego. 
Zapewniła mu też dobre wykształcenie we frankojęzycznym liceum. Eqrem Libohova, twórca Banku Albanii, prowłoski polityk i dwukrotny premier załatwił młodemu Enverowi stypendium na uczelni we francuskim Montpellier.  Według Premtaża Hoxha wówczas dorabiał sobie jako żigolak uwodzący starsze Francuzki. Później pracował jako sekretarz albańskiego poselstwa w Brukseli.





Albania w latach 1928-1939 była autorytarną monarchią rządzoną przez króla Zoga I.  (Ahmeta Zogu). Zog stylizował się na Attaturku, zniósł w Albanii resztki prawa szariatu, wprowadził kodeks cywilny wzorowany na szwajcarskim i starał się modernizować kraj. Otworzył też Albanię na żydowskich uchodźców. Robił to początkowo w oparciu o Włochy, ale gdy zaczął szukać kontaktów z Brytyjczykami armia Mussoliniego, dokonała w kwietniu 1939 r. inwazji na Albanię. Opór Albańczyków był symboliczny, a kraj szybko przyłączono do Włoch. Co prawda dawni królewscy żandarni stworzyli pierwsze oddziały partyzanckie, ale większość Albańczyków była wierna faszystowskiej administracji kolaboracyjnej - rządowi kierowanemu przez Shefqeta Verlaciego. Kraj miał zresztą pod rządami Mussoliniego szeroką autonomię i się modernizował. Włosi obiecywali też przyłączenie do Albanii Kosowa i terenów Macedonii oraz Grecji zamieszkiwanych przez Albańczyków.



Co robili w tym czasie komuniści? Nic specjalnego. Przed wojną komunistami było paru inteligenckich patostreamerów z południa kraju, plus garstka emigrantów, w tym weteranów Brygad Międzynarodowych z Hiszpanii. Albańska partia komunistyczna została żałożona dopiero w listopadzie 1941 r. - i to z inicjatywy komunistów jugosłowiańskich. Oprócz Premtaża wyróżniał się w tym środowisku Mehmet Shehu, weteran z Hiszpanii (czyli człowiek sowieckich służb). Hodża był według Premtaża, głównie... dekownikiem, który swoimi intrygami wygryzał odważniejszych od siebie. Późniejszy wódz komunistycznej Albanii pracował dla włoskiej, faszystowskiej bezpieki i wystawiał jej dowódców partyzanckich - często swoich dawnych... kochanków. Sytuacja była tym dziwniejsza, że Hodża odstrzelił paru z nich z powodu kłotni o... dziewczyny. Widzimy więc, że wśród albańskich komunistów panował wówczas panseksualizm.




Jak przebiegały walki ruchu oporu według oficjalnej historiografii możecie przeczytać choćby w tym artykule: "10 lipca 1943 roku, w dniu lądowania wojsk alianckich na Sycylii, na konferencji w miejscowości Labinot pod Elbasanem zapadła decyzja o zorganizowaniu lewicowej Albańskiej Armii Narodowowyzwoleńczej (Ushtria National Çlirimtare) i jej Sztabu Generalnego. Komisarzem politycznym AAN został Enver Hodża, sekretarz generalny KPA, szefem sztabu zaś Spiro Moissiu (1900-1981), działacz komunistyczny, były oficer armii królewskiej. Wraz z powołaniem Armii podziemnej i jej Sztabu Generalnego przystąpiono do reorganizacji ruchu oporu przez tworzenie na całym terytorium kraju brygad partyzanckich. We wrześniu 1943 roku Albańska Armia Narodowowyzwoleńcza, dysponująca wówczas 30 tys. żołnierzy, wyzwoliła spod okupacji włoskiej większość terytorium kraju. (...) W końcowym etapie wojny z okupantem Albańska Armia Narodowowyzwoleńcza, składająca się z 8 dywizji (26 brygad) i podzielona na 3 korpusy, liczyła łącznie 70 tys. żołnierzy, mężczyzn i kobiet. Biorąc pod uwagę ówczesną liczbę ludności Albanii 1 mil. 200 tys., partyzanci albańscy stanowili 7% narodu. Należy przy tym zauważyć, że udział procentowy Albańczyków z kraju Skipetarów w walce narodowowyzwoleńczej był większy niż narodów w sąsiedniej Jugosławii.
Albania została wyzwolona spod ucisku faszystowskiego wyłącznie własnymi siłami. W odróżnieniu od innych państw europejskich, w oswobodzeniu ojczyzny górskich orłów, nie poległ ani jeden żołnierz wojsk koalicji antyhitlerowskiej. (...)
Po oswobodzeniu kraju Orlich Synów spod ucisku faszystowskiego, dwie dywizje Albańskiej Armii Narodowowyzwoleńczej (5 i 6), w liczbie 20.000 żołnierzy, uczestniczyły razem z oddziałami Jugosłowiańskiej Armii Narodowowyzwoleńczej w walkach z wojskami hitlerowskimi w Macedonii, Kosowie, Czarnogórze i południowej Bośni. Był to liczący się wkład Albańczyków we wspólne zwycięstwo narodów nad faszyzmem."




To tyle propagandy. Prawdy nigdy się pewnie nie dowiemy, bo ją bardzo skutecznie tuszowano. Ale należy się kilka słów wyjaśnienia. Komuniści nie byli bynajmniej jedyną organizacją ruchu oporu. Na północy i w Kosowie królował Front Narodowy - czyli Balli Kombetar.  Niemcy uważali balistów za główną siłę polityczną w kraju i w 1944 r. przekazali im władzę polityczną, by zabezpieczyć sobie tyły podczas ewakuacji sił z Bałkanów. Główne walki komuniści toczyli więc z albańską prawicą, która chwilowo wybrała "zychowiczowską opcję niemiecką". Opowieści o tym jak to albańscy komuniści wiązali siły "15 dywizji niemieckich i włoskich" to oczywiste bzdury. Czemu więc komuniści wygrali przeciw narodowcom? Głównie dzięki wsparciu, które dostawali od SOE i OSS. (W londyńskim Imperial War Museum są pamiątki po polskim agencie SOE - bodajże Michale Lisie, który pomagał komunistom w Albanii a jego brytyjski zwierzchnik miał ksywkę... "Trocki".) Przede wszystkim jednak siły komunistyczne zostały mocno zasilone przez żołnierzy z rozpadających się w 1943 r. włoskich wojsk. Nie tylko etnicznych Albańczyków. Włosi tworzyli m.in. Batalion im. Antoni Gramsciego (Karoń is triggered...). Na archiwalnych zdjęciach zresztą często trudno odróżnić partyzantów od włoskich żołnierzy...




Hodża zdobył co prawda władzę w Albanii dzięki hojnemu wsparciu Churchilla i Tity, ale oczywiście nie zamierza ich słuchać. Albania szybko staje się państwem wrogim wobec Zachodu, a do 1948 r. oficjalnie zrywa z Jugosławią. Projugosłowiański minister obrony Koci Xoxe zostaje rok później rozstrzelany a "titowska agentura" zmasakrowana. MI6 i CIA wspierają albańskich partyzantów - dawnych żołnierzy Balli Kombetar i lojalistów króla Zoga. Źle przygotowana operacja przez Franka Wisnera jest jednak całkiem transparantna dla Sowietów, dzięki Kimowi Philby'emu. Opór jest więc szybko złamany przez bezpiekę kierowaną przez Shehu. W kraju wprowadzany jest stalinowski reżim wraz ze wszelkimi jego "dobrodziejstwami": kolektywizacją, obozami koncentracyjnymi, obłędną walką z religią...



 Pod koniec lat 50. Mao podkupuje Albanię z rąk Sowietów. Hoxha nagle staje się maoistą i zajmuje sowiecką bazę okrętów podwodnych na południu Albanii. Przekazuje zdobyte okręty Chińczykom. Kraj pokrywa sieć tysięcy bunkrów a Albania staje się oficjalnie "pierwszym w 100 proc. ateistycznym państwem świata". Z Tirany Kazimierz Mijal nadaje maoistowskie audycje do Polski. Po śmierci Mao Hoxha uznaje jednak, że Chińczycy zdradzili komunizm i wpada w jeszcze większą paranoję.




W grudniu 1981 r. po sprzeczce z Hodżą Shehu zostaje zastrzelony we własnym łóżku. Oficjalnie zostaje to uznane za samobójstwo a ponieważ samobójcy są "wrogami ludu", na rodzinę ministra spadają represje. Hodża w swoich pamiętnikach wyjaśnia, że Shehu został przed wojną zwerbowany przez amerykańskie tajne służby, w Hiszpanii przez MI6, w 1940 r. we Francji przez Gestapo i włoski wywiad wojskowy SIM, a później jeszcze przez titoistów i sowieckie MGB. W 1982 r. grupa antykomunistycznych imigrantów dokonuje najpoważniejszej próby zamachu na Hodżę. To skądinąd jedyna taka próba. Hodża umiera śmiercią naturalną w 1985 r.  i zostaje pochowany w betonowej piramidzie w Tiranie. Jego następcy przeprowadzają przyspieszoną destalinizację, demaoizację i pierestrojkę. Pomnik Hodży w centrum Tirany zostaje obalony przez studentów a jego miejsce zajmuje pomnik Skanderbega. Dzisiaj Albania jest jedynym krajem na świecie, w którym stoi pomnik George'a W. Busha...



***
A w przyszłym odcinku serii Dies Irae o prawdziwym architekcie paktu Hitler-Stalin...

Everybody clap your hands!

***

To, że Bob Woodward napisał "skandalizującą" książkę o Białym Domu Trumpa nie powinno nas dziwić, bo to koleś z samego serca Głębokiego Państwa. Woodward to porucznik wywiadu marynarki wojennej, który poszedł do dziennikarstwa prosto ze służb. I oczywiście od razu zaczął pisać śledcze "hity". Jego ojciec był skorumpowanym sędzią pracującym wcześniej zarówno dla wywiadu armii jak i marynarki wojennej. Tuszował jedną ze spraw związanych z Watergate.  Samo Watergate, jak już pokazał choćby Len Kolodny w książce "The Silent Coup" było puczem tajnych służb przeciwko Nixonowi. Woodward w 1987 r. przebrany za księdza odwiedził w szpitalu umierającego szefa CIA Billa Caseya, by dopilnować, czy Casey nie piśnie niczego w sprawie Iran Contra. Teraz nam wciska w swojej książce kit, że generałowie Mattis i Kelly pod nazwiskiem nazywali swojego szefa idiotą. Oczywiście ci generałowie mogą tak prywatnie myśleć, ale żaden z nich nie jest przecież na tyle głupi, by to powiedzieć gumowemu uchu Woodwardowi. Kelly więc już zjebał jego książkę.

Na prowokację wygląda również list zamieszczony w "New York Timesie" , napisany rzekomo przez wysokiej rangi oficjela z administracji Trumpa, przyznającego się do tego, że jest członkiem "ruchu oporu" sabotującego działania prezydenta. Oczywistością jest, że takich kretów jest sporo. Choćby ci wszyscy kolesie i panienki odziedziczeni po Obamie i Bushu w NSC.  Żaden z nich jednak zapewne nie napisałby listu mówiącego "tak, infilturujemy administrację". No chyba, że byłaby to infiltracja w stylu Wydawnictwa Piwnicznego... :)

Mamy więc zapewne do czynienia z działaniami dezintegrującymi. To idealny sposób na to, by skłócić Trumpa z nielicznymi lojalnymi mu ludźmi. Trwają teraz spekulacje, kto list napisał. I często jest wskazywany Mike Pence. Ktoś robi tutaj podkładkę pod kryzys konstytucyjny.

Pozostaje jednak pytanie: czemu Głębokie Państwo tak nienawidzi Trumpa? Skoro to jakoby rzekomo taki idiota z umysłem dziesięciolatka dający się wszystkim urabiać, to po co tyle wysiłków, infliktracji, prowokacji?

Oglądałem ostatnio na HBO film dokumentalny poświęcony senatorowi McCainowi. Film został nakręcony na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Pokazywano w nim m.in. kampanię prezydencką z 2008 r. McCain wówczas na wiecach... chwalił Obamę. Nie chciał wygrać.

Ponoć prowokator QAnon przewidział datę śmierci McCaina. Senator zmarł na ten sam rodzaj raka mózgu jak dokładanie 9 dni wcześniej senator Ted Kennedy i syn wiceprezydenta Bidena (który zbyt wnikliwie ścigał pewną grupę pedofili). Gubernator John Kasich przejęzyczył się w TV i powiedział, że John McCain "was put to death".  W każdym bądź razie na jego pogrzeb zleciało się mnóstwo sępów, łącznie z Humą Abedin.  

Everybody clap your hands!

sobota, 5 sierpnia 2017

Zemsta Bushów. Wojna generałów u Trumpa


Ilustracja muzyczna: Health - Blue Monday - Atomic Blonde OST

"Ja jestem z Nowego Jorku, ty jesteś z Nowego Jorku, prezydent też jest z Nowego Jorku"  - to jeden z charakterystycznych cytatów Anthony'ego Scaramucciego, do niedawna dyrektora w Białym Domu ds. komunikacji a wcześniej m.in. gostka który wygłosił jedną kwestię w "Wall Street 2".. ( i ponoć miał romans ze znaną dziennikarką Fox News Kimberly Guilfoyle). Jego zwolnienie było czymś szokującym. Gostek poświęcił się dla prezydenta, zostawił swoją firmę dla dużo mniej płatnej i niewdzięcznej roboty. Wziął się ostro do pracy i już po kilku dniach mu ją przerwano. Stało się tak, mimo że sprowadzili go wcześniej do Białego Domu Jared Kushner oraz Ivanka. A więc ludzie mający ogromny wpływ na prezydenta.



O jego zwolnieniu zdecydował jednak gen. John Kelly, nowy szef sztabu Białego Domu, do niedawna sekretarz ds. bezpieczeństwa narodowego. Czy to oznacza, że Biały Dom jest obecnie przejmowany przez Pentagon?



Trump jak dotąd prowadził politykę bardzo przyjazną wojskowym i moim zdaniem od samego początku mógł liczyć na ich wsparcie. Gen. Flynn nie wziął się przecież z powietrza - to był dawny szef DIA, czyli agencji wywiadu wojskowego i współpracownik gen. McChrystala. Koleś wzięty żywcem ze "Szklanej Pułapki 2". Nieprzypadkowe było również entuzjastyczne poparcie dla Trumpa Dicka Cheneya czy też Erica Prince'a, założyciela Blackwater. Trump daje wojskowym zarobić i się wykazać. Czasem tylko postawi im się w niektórych sprawach, jak choćby sensu kontynuowania wojny w Afganistanie. Ale np. w kwestii Syrii stanął po stronie wojskowych i zlikwidował nielubiany przez Pentagon program CIA polegający na zbrojeniu Frontu Al-Nousra. Wojskowi mogą więc liczyć na Trumpa. Ale czy Trump może liczyć na nich? No, cóż wojsko nie jest monolitem...

Gen. Kelly to człowiek zasłużony. Pierwszy od czasów Chesty'ego Pullera, oficer marines, który zdobył w boju generalską gwiazdkę. Kelly, kierując Departamentem Bezpieczeństwa Wewnętrznego, doprowadził do ogromnego spadku nielegalnej imigracji poprzez południową granicę. Jest człowiekiem, który ma wnieść do Białego Domu wojskową dyscyplinę. Mógł pozbyć się Scaramucciego ze względów bezpieczeństwa narodowego - "Mooch" sprzedał tuż przedtem swój fundusz hedgingowy chińskiej firmie HNA Capital, która nie podobała się amerykańskim służbom. 
Być może gen. Kelly zabierze się za przecieki, tak jak zabrał się już za nie prokurator generalny Jeff Sessions (który złapał na dokonywaniu przecieków m.in. jednego z głównych prawników FBI).  Początek jego misji wygląda jednak źle. Doszło do kryminalnych przecieków zapisów rozmów prezydenta Trumpa z prezydentem Meksyku i premierem Australii. Ktoś na bardzo wysokim szczeblu w Białym Domu sabotuje politykę Trumpa. Czy gen. Kelly zabierze się za niego?



Jako osoba winna przecieków jest obecnie najczęściej wymieniany prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego gen. H.R. McMaster, bohater bitwy o Easting 73 podczas wojny w Zatoce Perskiej. McMaster to człowiek, który czyści Radę Bezpieczeństwa Narodowego z nielicznych lojalistów Trumpa.  To także człowiek, którego przyłapano na dokonywaniu przecieków (!) i manipulowaniu danymi wywiadowczymi przedstawianymi prezydentowi. To gostek, który wygryzł gen. Flynna i Sebastiana Gorkę. To bliski przyjaciel byłego szefa CIA, gen. Davida Petraeusa. Nie jest lubiany przez wyborców Trumpa: Alex Jones nazywa go "największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego" i mówi o konieczności kopnięcia go w "łysy łeb". Może jednak tak być, że gen. Kelly ochroni McMastera. 



Robert Mueller, szef FBI za rządów G.W. Busha i pierwszej kadencji Obamy a zarazem specjalny prokurator w dochodzeniu o domniemanej rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie w USA, zwołał specjalną radę przysięgłych w sprawie "Russiagate". Już wiadomo, że desperacko będzie ona szukała czegokolwiek na Trumpa - np. zajmie się tym, kto mieszkał przez ostatnich 20 lat w jego apartamentowcach.  Przykład dochodzenia w sprawie Netanjahu wskazuje, że taka próba puczu może potrwać wiele lat i nie przynosić efektów. Warto jednak przy tej okazji przypomnieć kim jest Mueller. To agent FBI, który wyjechał zabezpieczać ślady na miejscu zamachu w Lockerbie jeszcze zanim samolot pasażerski Pan Am został zniszczony w wybuchu nad tą szkocką miejscowością. Lotem Pan Am 103 zmierzało do USA dwóch agentów DIA, którzy w Libanie natrafili na ślad tego, że CIA handluje heroiną wspólnie z syryjskim bossem Manzurem el-Kassarem. Były izraelski agent Yuval Aviv opowiedział mi jak ludzie Ahmeda Jibrilla, na zlecenie Irańczyków wymienili walizkę z heroiną (mającą trafić do USA w ramach chronionego przez CIA kanału narkotykowego) na walizkę z bombą. Gdyby agenci DIA dotarli do Waszyngtonu, prezydent Bush musiałby się nieźle tłumaczyć z kryminalnej aktywności swoich ludzi - a afera uderzyłaby też w niego.



Niedługo wchodzi do kin film o Barrym Sealu, jednym z największych przemytników kokainy do USA, bohaterze afery Iran-Contra, agencie CIA. Jego samoloty lądowały zwykle w Mena w Arkansas - lotnisku na zadupiu, które było wyposażone jak wielka baza wojskowa. Przejmowanie ładunków oraz ich dystrybucję miał nadzorować gubernator Arkansas Bill Clinton. (Cała sprawa jest niezwykle dobrze udokumentowana - odsyłam choćby do trylogii "Bill i Hillary Clintonowie" Victora Thorna.)  Seal został zabity w 1986 r. przez komando kolumbijskich płatnych zabójców. Jego bliski współpracownik Terry Reed uczestniczył wcześniej w telekonferencji m.in. z udziałem wiceprezydenta George'a H.W. Busha, w której narzekano na to, że ktoś z trójki Noriega, Seal i Clinton kradnie im duże ilości towaru. Wkrótce potem IRS przypieprzył się do Seala. On próbując się bronić zagroził, że ujawni taśmę video, na której Jeb Bush i George W. Bush odbierają parę kilo kokainy. Agent CIA Gene Tatum wspominał później, że gdy odwiedzał wraz płk Northem kokainową fabryczkę chronioną przez armię Hondurasu, North mówiąc o Sealu stwierdził, że "Jeb zorganizuje coś z Kolumbii". Jeb mówił zaś: "Kocham swojego ojca i mógłbym dla niego zabić".


Gdy w 2015 r. zaczynał się wyścig wyborczy w USA, nowojorscy bankierzy mówili, że idealnym rezultatem byłby dla nich pojedynek Hillary z Jebem Bushem. "Niezależnie, kto by wygrał, wynik byłby znakomity" - mówili. Wielkie nadzieje na zwycięstwo syna miał również George H.W. Bush. W kampanię poszło co najmniej 100 mln USD. Jeb był mocno pompowany w mediach. I być może wygrałby prawyborczą rywalizację z kilkunastoma bezbarwnymi kandydatami, a także z drem Benem Carsonem, Randem Paulem i senatorem Tedem Cruzem. Ale tak się złożyło, że wystartował Trump i ośmieszył oraz zgniótł Jeba na wczesnym etapie kampanii. Bushowie byli wściekli... Takich rzeczy nie wybaczają. Potrafią wypominać komuś, że stał przeciwko patriarsze rodu w wyborach do Senatu w 1970 r czy w republikańskich prawyborach z 1980 r. A jeśli ktoś im wejdzie w drogę...



Tak się składa również, że Bushowie to rodzina bliska Clintonom. Barbara Bush mówi, że kocha Billa Clintona jak syna. George W. nazywa go "moim bratem z innej matki". Jeb wręczał Hillary jakiś lipny Medal Wolności . Obie rodziny wspólnie się bawią i wspólnie prowadzą interesy np. w ramach Iran-Contra i szabru Haiti po wielkim trzęsieniu ziemi z 2010 r. Mają też wspólnych sponsorów. Nie chodzi mi tylko o Saudyjczyków. W latach 80-tych inwestorem w jedną z lipnych spółeczek energetycznych George'a W. Busha był George Soros, obok Salema bin Ladena oraz Jamesa Batha i Jacksona Stephensa z banku BCCI. W prawyborach z 2015 r. na kampanię Jeba Soros zrzucił się używając swojego chińskiego wspólnika.

Bagno. Jakże trafne określenie, jakiego użył prezydent Trump...

Oczywiście w tym bagnie też jest nieżle pogrążona Partia Demokratyczna. Weteran amerykańskiego dziennikarstwa śledczego Seymur Hersh potwierdza, że to Seth Rich wykradł i przekazał WikiLeaks maile DNC, które rzekomo wykradli mityczni rosyjscy hakerzy. Roger Stone twierdzi, że Rich w noc swojej śmierci był na przyjęciu, na którym pojawił się też Imran Awan, pakistański kryminalista, który został zatrudniony przez Debbie Wasserman-Schultz do obsługi serwera pocztowego DNC. Awan kierował siatką szantażującą kongresmenów i senatorów. Brat Debbie to prokurator z Waszyngtonu, który ukręcił łeb w śledztwie dotyczącym śmierci Richa. Okazuje się też, że mityczny rumuński haker Guciffer 2.0, który rzekomo dokonał włamu na serwery pocztowe kampanii Hillary to prawdopodobnie postać fikcyjna, wymyślona przez CIA, by zatuszować sprawę Richa.

***



No i jeszcze nieco o Hanoi Johnie McCainie. Tym razem nie o jego sponsorach. Pajacowanie tego kolesia doprowadziło w 1967 r. do ogromnego pożaru na lotniskowcu Forestal. Wszystko przez to, że chciał się popisać wykonując tzw. "mokry start".  Zabił w ten w sposób 167 ludzi, omal nie zatopił lotniskowca a sam ledwo uszedł z życiem. Zatuszowano to, bo był synem i wnukiem zasłużonych admirałów. A przy okazji uzyskano świetny materiał do szantażu.

***

Polecam "Atomic Blonde". Cholernie klimatyczny film o końcówce Zimnej Wojny. Naprawdę fajnie się oglądało. A pomimo całej komiksowości tego dzieła, mordobicia i lesbijskich numerków, to bardzo mi przypominało dzieła LeCarre'a. Gdyby główna bohaterka była antropomorficznym kotem, to uznałbym, że w pisaniu scenariusza brał udział dr Targalski (Nya!). No i teksty w stylu: "Myślałem, że Merkel jest tu tylko kelnerem" :

sobota, 29 lipca 2017

Trump bierze się za zdrajców, zdrajcy biorą się za Trumpa


Ilustracja muzyczna: Alias - Fars Lille Pige 

Wiadomość o odejściu Rience'a Priebusa, szefa sztabu Białego Domu i zastąpieniu go przez gen. Johna Kelly'ego, dotychczasowego sekretarza ds. bezpieczeństwa krajowego, przyjąłem ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. O tym, że Rience stoi za powodzią przecieków z Białego Domu mówiło się od miesięcy, a teraz chyba zdobyto potwierdzenie. Cztery dni temu Roger Stone u Alexa Jonesa przepowiedział dokładnie taki scenariusz - a Stone ma akurat bardzo dobre dojścia w administracji Trumpa. Czystkę przeprowadza Anthony "Mooch" Scaramucchi, Włoch z Nowego Jorku, finansista wyglądający jak jeden z bohaterów "Rodziny Soprano". Już na wstępie powiedział on personelowi Białego Domu, że 150 lat wcześniej za dokonywanie przecieków wieszano, bo uznawano je za zdradę. Preibusa nazwał "pieprzonym schizofrenikiem paranoidalnym" i stwierdził, że nie jest jak Steve Bannon, "bo nie próbuje ssać własnego fiuta".  Może to niegrzeczne, ale Biały Dom i Narodowa Rada Bezpieczeństwa potrzebowały czystki elementów obamowskich i bushowskich, które sabotowały i sabotują politykę prezydenta. Można się spodziewać również, że Trump pozbędzie się prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, który słabo się zajął dochodzeniem w sprawie Clintonów i nielegalnego podsłuchiwania kampanii prezydenckiej republikanów. Odejść może sekretarz stanu Rex Tillerson, który nie radzi sobie z oczyszczaniem własnego Departamentu a zastąpić go może Niki Haley, czyli obecna ambasador przy ONZ, znana z antyrosyjskiego stanowiska.



Pojawiły się też spekulacje dotyczące szykowanego zamachu na Trumpa. Popularny pastor Chojecki Rodney Howard-Browne opowiedział o spotkaniu z republikańskim kongresmenem, który przyznał się, że jest plan usunięcia Trumpa z urzędu. - Za pomocą impeachmentu? - dopytywał się Howard-Browne. - Nie, za pomocą nagłego usunięcia z urzędu - dodał kongresmen.  Secret Service potraktowała te informacje poważnie i odwiedziła pastora Howarda-Browne'a.  Jakiś czas wcześniej, były wiceprezydent Al Gore stwierdził, że w USA wydarzy się coś złego, na co naród powinien się przygotować.  Jak na razie republikański establiszment z Kongresu stara się sabotować program administracji Trumpa. Reforma podatkowa utknęła. Obamacare nie udało się znieść, bo Hanoi John McCain zagłosował na złość swoim wyborcom i prezydentowi. Partia Republikańska zachowuje się tak jakby chciała przegrać kolejną serię wyborów do Kongresu a sabotaż działań prezydenckiej administracji był dla niej najważniejszym celem. Co sprawiło, że tak bardzo boją się Trumpa i chcą się go pozbyć?


Pod koniec wizyty prezydenta w Europie wybuchła afera ze spotkaniem Donalda Trumpa Jr., Jareda Kushnera i Paula Manaforta z Natalią Weselnicką, rosyjską prawniczką powiązaną z mafiozami od sprawy Magnickiego i z FSB. Cała sprawa była prowokacją. Trump Jr. popełnił błąd dając się zwabić na to spotkanie zapoznawcze, ale przeciął z nią kontakty uznając, że Weselnicka chciała przekazać mu lipne, absurdalne informacje o współpracy demokratów z Rosją. Weselnicka przebywała w USA, choć wcześniej odmówiono jej wizy. Obamowski Departament Sprawiedliwości pozwolił jej na wjazd do kraju "w drodze wyjątku", a przebywając w USA złamała warunki, na których ją wpuszczono. FBI doskonale o tym wiedziała, a mimo to jej nie deportowano. Pozwolono jej uczestniczyć w przesłuchaniach w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, zatrudnić byłego demokratycznego kongresmena i spotykać się z senatorem Hanoi Johnem McCainem! W wniosku wizowym, jako miejsce zatrudnienia Weselnicka podała firmę Fusion GPS, wykorzystywaną wcześniej przez demokratów i Planned Parenthood do szukania brudów na ich przeciwników. Spekuluje się, że Fusion GPS jest finansowana przez Sorosa. To Fusion GPS stała za idiotyczny dossier mówiącym, że Trump był szantażowany przez rosyjskie spółki, bo kazał dwóm prostytutkom nasikać na łóżko, na którym spał kiedyś Michelle Obama.  Bill Browder, amerykański inwestor poszkodowany w aferze Magnickiego, twierdzi zaś, że Fusion GPS prowadziła przeciwko niemu kampanię zniesławiającą.  Była też wynajmowana przez rząd Wenezueli do szukania brudów na przywódców tamtejszej opozycji.  Browder twierdzi zaś, że Fusion GPS otrzymywała zlecenia również bezpośrednio od władz Rosji.

Podsumujmy więc: Fusion GPS realizowała w trakcie kampanii wyborczej prowokację przeciwko Trumpowi. Montowała lipne powiązania pomiędzy kampanią Trumpa a Rosją, tak by zapewnić Hillary Clinton przewagę w wyborach. Obamowskie służby wykorzystały to, by rozpocząć inwigilację Trumpa i jego sztabowców. Rosji zależało więc na zwycięstwie Hillary Clinton  a nie na wygranej nieprzewidywalnego miliardera mającego program odbudowy amerykańskiej mocarstwowości.



W tej układance jest miejsce również dla Hanoi Johna McCaina. To jego ludzie brali udział w prowokacji z lipnym dossier Fusion GPS.  To McCaina odwiedzała Weselnicka i inni bandyci od afery Magnickiego. I to McCain, choć odradzały mu to amerykańskie tajne służby, dwukrotnie spotkał się z rosyjskim oligarchą Olegiem Deripaską. McCain ma swoją wersję "Fundacji Clintonów" - Instytut Johna McCaina, który przyjmuje pieniądze od obcych rządów a także od George'a Sorosa i powiązanej z Clintonami firmy inwestycyjnej Teneo.  Możliwe również, że McCain jest szantażowany wojenną przeszłością - sprawą pożaru na lotniskowcu Forrestal, a także rzekomą kolaboracją w obozie jenieckim. Okazuje się, że prawdopodobnie nie był on nigdy torturowany w niewoli, ale brał udział w wielu propagandowych północnowietnamskich audycjach (fragmenty jednej z nich możecie wysłuchać tutaj). Wielu weteranów Wietnamu i byłych amerykańskich jeńców uważa go za kolaboranta.  Nie lubią go również za to, że blokował dochodzenie w sprawie amerykańskich żołnierzy zaginionych w akcji w Wietnamie, Laosie i Kambodży. Niezależnie od tego, co robił w Hanoi, obecnie zaangażował się w brzydką grę wspólnie z Rosjanami i Sorosem.



Demokraci też mają poważne problemy: aferę z braćmi Awan, dwoma pakistańskimi przestępcami, który Debbie Wasserman-Schultz powierzyła opiekę nad systemami informatycznymi Partii Demokratycznej w Kongresie. Zachodzi podejrzenie, że bracia Awan szantażowali kongresmenów. Mieli też dostęp do danych z komisji spraw zagranicznych. Dane z partyjnego systemu IT trafiały do zewnętrznego serwera. Imran Awan został niedawno aresztowany na lotnisku, gdy próbował uciec z USA.  FBI przejęła od braci Awan twarde dyski zniszczone za pomocą młotków. Co ciekawe jeden z braci Awan był subskrybentem kanału na YouTube uznawanego za "lekko pedofilski".  To kieruje nas znów w stronę Pizzagate. A tej aferze pojawiły się nowe wątki. Znany muzyk Chris Cornell z Soundgarden, popełnił kilka miesięcy temu "samobójstwo" - znaleziono go powieszonego, ale ze złamanymi kilkoma żebrami, co może wskazywać, że stawiał opór przed śmiercią. Cornell zaangażował się w działalność charytatywną... powiązaną z Clintonami i dziećmi z Haiti, które później dziwnym zbiegiem okoliczności były sprzedawane pedofilom. Niedawno samobójstwo popełnił w takim sam sposób Chester Bennington, z Linkin Park. Prawdopodobnie podobieństwa są w 100 proc. przypadkowe, ale ludzie spekulują, że Podesta był... ojcem Benningtona.  Trzeba przyznać, że byli do siebie bardzo podobni. (I można sobie odtworzyć: Numb - Linkin Park.)


***

Co do ostatniego prezydenckiego weta i protestów: nie będę tutaj wchodził w dyskusje o konkretnych rozwiązaniach prawnych, sensie weta i sensie protestów. Rzucę tylko garść ogólnych obserwacji. Wszystko mi się kojarzyło z nieudaną kolorową rewolucją w Rumunii - tam doszło do o wiele, wiele większych protestów niż w Polsce, bo przekonano Rumunów, że rząd chce dać masową amnestię przestępcą korupcyjnym - a to było totalnie niezgodne z prawdą. Inicjatorom protestów chodziło oczywiście o coś zupełnie innego niż protestującym: o obalenie rządu i zastąpienie go ekipą spolegliwą wobec MFW i gazowych interesów niemiecko-rosyjskich. Na ulice dużych polskich miast wyszedł zaś głównie liberalny elektorat plus umiarkowana aż do bólu prawica uważająca, że konstytucja to u nas niemal Talmud czy rzymskie Prawo 12 Tablic i nie można jej w żaden sposób naginać, bo to nieładnie i ich ubeccy profesorowie z wydziałów prawa będą się martwić ... Obie grupy miały szlachetne intencje, tak jak szlachetne intencje mieli też galicyjscy chłopi w 1846 r. przekonani przez życzliwych austriackich urzędników, że "Polaki" chcą ich wymordować i obalić monarchię, Na szczęście, mokre sny Pawła "Charlesa Mansona" Kasprzaka z Cweli SB i jakiś pacynek Sorosa z Fundacji Otarty Odbyt  się nie spełniły.
Ciekawy tekst na temat tej sprawy popełnił Agnosiewicz. Z większością jego tez się nie zgadzam. Nie uważam np, by wymęczone, szukane przez minutę w papierach, standardowe oświadczenie rzeczniczki Departamentu Stanu było formą nacisku na Polskę. To po prostu standardowa formułka biurokratów z Departamentu Stanu, w którym jest mnóstwo złogów obamowsko-bushowskich. (Np. ambasador w Warszawie, który próbował organizować spotkanie Trumpa z "Bolkiem", czyli sabotować wizytę.) Nie widzę też żadnego sojuszu Trumpa z Kościołem, Tym niemniej miał kilka ciekawych spostrzeżeń:


"I wreszcie skala protestów jako rzekoma przyczyna weta również nie brzmi zbyt poważnie. Wyraźnie bowiem widać, że realny opór społeczny maleje. Lipcowe protesty były przecież mniejsze niż ubiegłoroczne w których nie było żadnych kompromisów. Największe jak dotąd protesty były na początku w fazie walki wokół Trybunału Konstytucyjnego. Na „marszu miliona" 7 maja 2016 organizowanym przez KOD i partie opozycyjne, opozycyjny ratusz doliczył się ćwierć miliona ludzi (rządowa policja doliczyła się 45 tys., więc pewnie było coś po środku). Ani razu później nie było już takich szacunków: 240/45 tys. Obecnie, ten sam rzecznik ratusza, który dla walki o Trybunał podawał 240 tys. protestujących w stolicy, dla walki o Sąd Najwyższy podaje już 50 tys. . Policja podaje 14 tys. 50/14 tys. z 2017 to znacznie mniej niż 240/45 tys. z 2016. Na wyrost są więc tezy, że taka skala protestów jest sprawcza politycznie, tym bardziej, że istotny jest trend, a ten jest wyraźnie malejący.
Co to są poważne protesty? W Niemczech na ulicę wyszło 100 tys. ludzi, by zaprotestować przeciwko umowie CETA, a więc tyle, co w największych polskich protestach „w obronie demokracji". I demokratyczna władza niemiecka protestem się nie przejęła i umowę przyjęła. Snuje się w Polsce opowieści, że ów protest kilku dziesiątków tysięcy ludzi w stolicy groził polskim Majdanem. Tyle że w czasie Majdanu jednocześnie protestowało w Kijowie nawet 800 tys. ludzi. I to jest skala poważnego protestu o wymiarze sprawczym politycznie. W Warszawie przy 30-krotnie mniejszej skali niż w Kijowie nie było społecznego widma Majdanu.
Mówi się jednak, że walka o sądy zmobilizowała znacznie więcej młodych, że nie byli to już głównie emeryci, jak przy Trybunale. Czyli że nie jest to „stara gwardia w obronie koryta i przywilejów", lecz „coś zupełnie innego". Czyż jednak młodzi nie dominowali także w okresie czarnych protestów? Poza tym mamy wakacje, czyli okres, kiedy więcej młodych ma labę. Poza tym w okresie walki o reformę sądownictwa Dziennik Gazeta Prawna opublikował sondaż, który pokazał, że największe poparcie społeczne ma PiS w najmłodszej grupie wiekowej, 18-24 lata, w której 63,4% badanych popiera PiS, podczas kiedy PO+Nowoczesną ...zaledwie 3,5%.
W rzeczywistości kluczowe jest zupełnie co innego: zmiana trendów sondażowych. W czasie pierwszej największej fali protestów, w okresie walki o Trybunał, w sondażach poparcia dla partii politycznych niewiele się zmieniało i PiS cały czas deklasował konkurencję. PiS tracił poparcie w okresie walki o aborcję, kiedy Nowoczesna miała już niemal takie samo poparcie, jak partia rządząca. Czarne protesty wybuchły wskutek udanego fortelu Kukiza'15, który w kluczowym momencie zagłosował razem z PO, doprowadzając do odrzucenia społecznego projektu liberalizacji prawa i dopuszczając jedynie społeczny projekt zaostrzenia prawa, co było ewidentnym złamaniem obietnicy, że procedowane będą wszystkie społeczne projekty. Drugi kryzys poparcia miał miejsce w okresie walki o stanowisko „prezydenta Unii", kiedy sojusznicy Polski doprowadzili do osamotnienia głosu polskiego na arenie unijnej. Wówczas z kolei to PO niemal zbliżyła się już do PiS.
Zupełnie inaczej odbijają się na poparciu społecznym obecne protesty związane z walką o sądy. Okazuje się, że poparcie dla PiS nie tylko nie spada, nie tylko nie utrzymuje się na tym samym poziomie, ale rośnie o kilka punktów procentowych, co pokazały dwie różne sondażownie. Co to oznacza? O ile Trybunał był dla społeczeństwa generalnie obojętny, o tyle zwykłe sądy obojętne już nie są. Wzrost poparcia wskazuje na kierunek tej nieobojętności.
Jak to możliwe, że tak kontrowersyjna reforma daje wzrost poparcia? Odpowiedzią jestsondaż zaufania do polskiego sądownictwa. W całej III RP jedynie w okresie pierwszych rządów PiS był on pozytywny. Dziś pozytywnie ocenia je jedynie 28% Polaków, podczas kiedy 49% negatywnie.
Jeśli zatem uznamy zgodnie z prawdą, że to nie skala protestów zadecydowała o przyhamowaniu reformy sądów, lecz wolta sojuszników, USA i Kościoła, która mimo wszystko nie może być związana z obawą o demokrację, którą owi sojusznicy się dotąd nie przejmowali, to jak można to wyjaśnić? (...)

22 lipca, analogiczne stanowisko sformułował główny organ Watykanu, dziennik L'Osservatore Romano, krytykując Polskę, że wprowadza reformę „pomimo protestów publicznych i apeli Brukseli".

Kolejnego dnia, 23 lipca, prezydent Duda udał się na Jasną Górę, gdzie od paulinów otrzymał ryngraf maryjny. 24 lipca zawetował dwie główne ustawy reformujące sądownictwo. Tego samego dnia episkopat.pl opublikował list przewodniczącego Episkopatu, abpa Stanisława Gądeckiego, z podziękowaniem za oba weta, wraz z informacją, że Kościół popiera tzw. autentyczną demokrację oraz taki model trójpodziału władz, w którym żadna władza nie dominuje nad inną. (...)

W rzeczywistości PiS był najbardziej świecką partią III RP, jako jedyny bowiem odważył się na konfrontację z Watykanem w związku z kwestią lustracji duchowieństwa. Inne partie były świeckie jedynie na poziomie retoryki, a na poziomie działań umacniały pozycję Kościoła wobec państwa. (...)

Jest to wizja całkowicie sprzeczna z optyką Jarosława Kaczyńskiego, którego polityka opiera się na teoriach Stanisława Ehrliha, czyli lewicowego profesora prawa, u którego Kaczyński bronił doktorat i o którym powiedział, że jest jego mistrzem na równi z Marszałkiem Piłsudskim. Ehrlich był radykalnym krytykiem dogmatyzmu prawniczego, który bezwzględnie dominuje w systemie III RP. Główną wadą dogmatyzmu prawniczego jest opieranie wymiaru sprawiedliwości na formułach prawniczych, które kreują rzeczywistość pseudoidealną bez wgłębiania się w faktyczne konsekwencje społeczne owych formuł, za którymi często kryją się interesy grup uprzywilejowanych, które stają się na tyle silne, że są w stanie wpływać na decydentów politycznych oraz dostosowywać prawo do własnych interesów. W efekcie jedni są silni, drudzy wykluczeni lub marginalizowani. Praworządność służy tutaj umacnianiu degeneracji społecznej. Według Ehrliha mogą istnieć różne silne grupy społeczne, lecz musi jednocześnie istnieć pluralizm, by się równoważyły. Czytaj więcej: Dlaczego Kaczyński robi to, co robi? Odpowiedzią są myśli zapomnianego teoretyka prawa

Lewicowa inspiracja jest u Kaczyńskiego dość wyraźnie ugruntowana. Warto zwrócić uwagę, że chyba jedyną książką, jaką rekomendował publicznie był "Kapitał w XXI wieku" francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego."

(koniec cytatu)

A ja chyba coraz bardziej rozumiem Mariana Kowalskiego...

***

Wydawnictwo Podziemne opublikowało list otwarty do mnie. Będzie za jakiś czas moja odpowiedź.
A teraz możecie sobie go przeczytać i skomentować na stronie wydawnictwa, zwłaszcza, że autor listu odnosi się do moich stałych komentatorów - m.in. Chehelmuta i Górnoślązaka. :)


sobota, 14 stycznia 2017

Peegate - czyli jak strollowano amerykańskie i brytyjskie tajne służby





Media z całego świata rozgrzały się ostatnio publikacją przez portal Buzzfeed rzekomego reportu tajnych służb wskazującego na to, że Trump jest szantażowany przez Rosję. Raport został sporządzony niezgodnie ze standardami amerykańskich i brytyjskich służb wywiadowczych dotyczących takich dokumentów (np. nadano mu klasyfikację tajności nie stosowaną przez te organizacje) i zawierał dosyć oczywiste błędy, np. w nazwach wymienianych w nim spółek. Napisano też w nim, że Michael Cohen, jeden ze współpracowników Trumpa w określonym dniu negocjował w Pradze z ludźmi Putina, gdy człowiek ten przebywał w USA zarówno tego dnia jak i na kilka tygodni przed i po tej dacie. Mimo to nasi "eksperci" uznali za oczywistą prawdę opisany w tym raporcie epizod, w którym Trump w moskiewskim hotelu rzekomo skłonił dwie prostytutki do nasikania na łóżko, w którym kilka lat wcześniej spała Michelle Obama. Miał to zrobić z niechęci do prezydenckiej rodziny. I mówimy tutaj o kolesiu, który ma obsesję na punkcie zarazków i dba o to, by widzący się z nim dziennikarze dezynfekowali wcześniej sobie ręce. Jeb Bush swego czasu mówił, że Trump nienawidzi podawać ludziom ręki na powitanie, bo boi się zarazków.



W czasie gdy medialni geniusze od "Wyborczej" po BBC podgrzewali tę historyjkę wziętą żywcem z "South Parku", do jej wysmażenia przyznały się internetowe trolle z portalu 4chan. Zaprezentowały nawet screeny pokazujące jak kilka miesięcy temu wymyślano na tym forum opowieść o prostytutkach na zlecenie Trumpa szczających na łóżko Obamy. Dla żartu wysłano tę opowieść Rickowi Wilsonowi, republikańskiemu strategowi znanemu z postawy #NeverTrump. Rick Wilson to idiota, który kiedyś stwierdził w telewizji, że na Trumpa głosują głównie młodzi single masturbujący się przy anime. Od tej pory padł ofiarą wielu dowcipów robionych mu przez trolli - np. masowo zamawiali oni pizzę na jego adres czy wklejali obrazki hentai w komentarzach do jego twitterowych wpisów.




 Idiota Wilson prawdopodobnie przekazał później historię o incydencie w moskiewskim hotelu swojemu przyjacielowi Evanowi McMullinowi, mormonowi z CIA, który startował w wyborach prezydenckich jako rozłamowy kandydat republikański i przegrał w Utah nawet z Hillary Clinton. Opowieść ta następnie krążyła wśród antytrumpowskich kręgów republikanów. Później inny przegryw,  Jeb Bush wynajął firmę PR-owską Fusion GPS do zebrania brudów na Trumpa. Spółka ta wcześniej reprezentowała m.in aborcyjno-eugeniczną organizację Planet Partnerhood i przekonywała zaniepokojonych Amerykanów, że handlowanie przez PP częściami ciał wyabortowanych dzieci jest OK. (PP jest organizacją łączącą klany Clintonów, Bushów i Rossa Perota). Fusion GPS wynajęła zaś podwykonawcę do zbierania brudów - firmę Orbis Business, kierowaną przez byłego funkcjonariusza MI6 Davida Steela. Steel pracował wcześniej jako drugi sekretarz brytyjskiej ambasady w Moskwie, później miał okazję zetknąć się z płk Litwinienką i zdobył dowody na korupcję w FIFA. W przypadku śledztwa dotyczącego Trumpa odwalił jednak ekstremalną fuszerkę - uczynił z historyjki mającej źródło na 4chanie i krążącej jako plotka w kręgach polityczno-szpiegowskich najmocniejszy punkt swojego niechlujnego raportu. Jego opracowanie trafiło później do wyraźnie cierpiącego na demencję senatora "Hanoi" Johna McCaina, który przekazał je FBI. Według niepotwierdzonych doniesień, pochodzące z tego raportu lipne informacje o szantażowaniu Trumpa przez rosyjskie tajne służby znalazły się później w raporcie Biura Dyrektora ds. Narodowego Wywiadu (ODNI) gen. Jamesa Clappera  o rosyjskiej ingerencji w proces wyborczy przedstawionym Obamie i Trumpowi. O tym, że takie dossier mu przedstawiono wygadał się wiceprezydent Joe Biden. Raport szybko wyciekł do portalu Buzzfeed, który - jak wykazał wcześniej portal WikiLeaks - ma powiązania z Narodowym Komitetem Demokratów. Trump szybko uznał, że to CIA dokonała przecieku raportu (przeprowadził własne śledztwo dotyczące przecieków z jego kampanii)  Steela a Clapper musiał go przepraszać i deklarować, że nie miał ze sprawą nic wspólnego.

Ta historia pokazuje, że Mike Pompeo, nowy szef CIA powinien dokonać daleko idącej czystki w Agencji. CIA zatrudnia bardzo wielu funkcjonariuszy lojalnych wobec klanów Bushów i Clintonów. Ci ludzie mogą sabotować politykę nowego prezydenta i go zwyczajnie dezinformować. Ich ostatnia prowokacja pokazała też, że są niekompetentni - niewiele się zmieniło pod tym względem w CIA od czasów "Dzikiego Billa Donovana". Polecam lekturę "Dziedzictwa popiołów" Tima Weinera - zobaczycie jak partacka potrafi być Agencja. Pamiętam jak w lipcu wiele osób tutaj oburzało się, że nie kupiłem teoryjki o tym, że nieudany zamach stanu w Turcji był inscenizacją dokonaną przez Erdogana. Jakoś nie mogli uwierzyć w to, że Erdogan mógł być zwyczajnie bardziej rozgarnięty od spiskowców powiązanych z CIA, tak jak Kaczyński jest bardziej rozgarnięty od Petru i reszty tych idiotów płci obojga. Ostatnia prowokacja dokonana przeciwko Trumpowi do dodatkowy argument za tym, by uderzyć CIA, organizację szkodzącą Ameryce. Pokazuje ona też, że Brytyjczycy powinni wreszcie postawić swoje służby na nogi - bo bodajże od czasów drugiej wojny światowej mają się one bardzo kiepsko.

Historia z lipnym dossier o szantażu Trumpa przez rosyjskie tajne służby przyniosła też wielką szkodę, tym którzy wskazują na autentyczne rosyjskie niebezpieczeństwo. Wszak, gdy skompromitowane kreatury takie jak Podesta, Applebaum, Sikorski czy Merkel obwiniają Rosję o wszystkie swoje porażki, to zwykli ludzie nabierają przekonania, że Putin to jednak równy gość, bo zwalcza znienawidzonych przez nich polityków. Jeśli więc np. Aleksander Ścios bije na alarm, że Trump to rosyjski agent i nowy Lepper, to nie tylko dezinformuje, co do prawdziwej sytuacji na szczytach władzy w USA (jak np. pasują do jego teorii słowa "przyjaciela Kremla" Rexa Tillersona, że USA powinny dostarczać broń Ukrainie i zapewniać jej zwiad lotniczy?), ale też wyrządza niedźwiedzią przysługę wszystkim antykomunistom.  W podobny sposób osobniki takie jak Aleksander Jabłonowski robią gnój autentycznym kombatantom (baj de łej: widzieliście w jakich produkcjach występuje córka Jabłonowskiego Michalina Olszańska? NSFW). Błędem jest również straszenie przez liberałów falą proputinowskiego nacjonalizmu i robienie kiełbasianych geopolitycznych porównań mówiących, że Trump=Orban=Kaczyński=Putin=Żaba Pepe. Tak się akurat składa, że  to neonazistowski, okryty wojenną chwałą batalion Azow zrobił znacznie więcej dla powstrzymania rosyjskiej agresji na Ukrainie niż wszyscy europejscy liberałowie razem wzięci. W szeregach Azowa walczą nacjonaliści z całej Europy - łącznie z rosyjskimi, antyputinowskimi. Ultraliberalna organizacja Amnesty International broniła zaś ostatnio Komunistycznej Partii Ukrainy a powiązana z CIA organizacja Freedom House potępiła ukraińskie władze za zamknięcie uprawiającej wrogą propagandę telewizji Dożdż.

***

Kilka lat temu w jednym z odcinków serii Sny opisałem śmierć prof. mjr. Zygmunta Bałwana, znanego sowieckiego socjologa i filozofa. Wielokrotną śmierć zadaną mu przez Yuno Gasai i Saeko Busujimę.



"Chehelmut nagle zbladł i wskazując palcem na dziadygę krzyknął: - O mój Boże! To profesor Zygmunt Bałwan z Taszkienckiego Uniwersytetu Sado-Maso im. Luny Brystygierowej Sodomizowanej Butelką przez Gomułkę!Bałwan zerwał z siebie garnitur i odsłonił obcisłe skórzano-gumowe body z siateczkowymi elementami. Wyciągnął bicz, strzelił nim w podłogę i zaczął przemawiać:
- Teraz was burżuje, sługusy imperializmu, klerykałowie, faszyści, syjoniści, marionetki kapitału i soldateski, titowskie sprzedawczyki, rewizjoniści, homofoby nauczę mojej teorii płynnej, bo spływającej z kibla do rur kanalizacyjnych, ponowczesności. Albowiem jak nauczał wielki Stal... Aaaaa.... ekhwww...uuuu...aaaaa!!!! - słowotok Bałwana przekształcił się w charczenie, gdy Yuno Gasai wbiła mu nóż w gardło. Krew marksistowskiego "profesora" obryzgała podłogę.
- Aaaa!!! Jak fajnie!!! Yukki będzie ze mnie zadowolony! - szwargotała podekscytowana Yuno.
W oczach Saeko pojawiły się łzy. - Jak mogłaś... - wycedziła łamiącym się głosem - Jak mogłaś zabić tego Bałwana... Sama miałam na to ochotę..."

Cały dorobek naukowy Bałwana był głównie makulaturą, w pewnej części zerżniętą z prac innych autorów i z Wikipedii. Banałami okraszonymi słownictwem wyglądającym na uczone. Zdarzało się mu jednak głosić oryginalne poglądy, Np.:

"We wrześniu 2011 roku Bauman wyraził opinię, że jeśli Europa nie przyjmie w ciągu następnych 30 lat co najmniej 30 milionów nowych imigrantów, to stanie w obliczu upadku demograficznego, który doprowadzi do upadku cywilizacji europejskiej."

Lub: "W ksiazce “In Search of Politics” (1999) Bauman pisze iż strach przed pedofilią w społeczeństwie ponowoczesnym nie ma określonego kształtu i trudno określić jego przyczynę. Właściwie najlepiej byłoby ją zaakceptować."

***

A zbliżająca się seria Prometeusz będzie zajebista.