sobota, 29 lipca 2017

Trump bierze się za zdrajców, zdrajcy biorą się za Trumpa


Ilustracja muzyczna: Alias - Fars Lille Pige 

Wiadomość o odejściu Rience'a Priebusa, szefa sztabu Białego Domu i zastąpieniu go przez gen. Johna Kelly'ego, dotychczasowego sekretarza ds. bezpieczeństwa krajowego, przyjąłem ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. O tym, że Rience stoi za powodzią przecieków z Białego Domu mówiło się od miesięcy, a teraz chyba zdobyto potwierdzenie. Cztery dni temu Roger Stone u Alexa Jonesa przepowiedział dokładnie taki scenariusz - a Stone ma akurat bardzo dobre dojścia w administracji Trumpa. Czystkę przeprowadza Anthony "Mooch" Scaramucchi, Włoch z Nowego Jorku, finansista wyglądający jak jeden z bohaterów "Rodziny Soprano". Już na wstępie powiedział on personelowi Białego Domu, że 150 lat wcześniej za dokonywanie przecieków wieszano, bo uznawano je za zdradę. Preibusa nazwał "pieprzonym schizofrenikiem paranoidalnym" i stwierdził, że nie jest jak Steve Bannon, "bo nie próbuje ssać własnego fiuta".  Może to niegrzeczne, ale Biały Dom i Narodowa Rada Bezpieczeństwa potrzebowały czystki elementów obamowskich i bushowskich, które sabotowały i sabotują politykę prezydenta. Można się spodziewać również, że Trump pozbędzie się prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, który słabo się zajął dochodzeniem w sprawie Clintonów i nielegalnego podsłuchiwania kampanii prezydenckiej republikanów. Odejść może sekretarz stanu Rex Tillerson, który nie radzi sobie z oczyszczaniem własnego Departamentu a zastąpić go może Niki Haley, czyli obecna ambasador przy ONZ, znana z antyrosyjskiego stanowiska.



Pojawiły się też spekulacje dotyczące szykowanego zamachu na Trumpa. Popularny pastor Chojecki Rodney Howard-Browne opowiedział o spotkaniu z republikańskim kongresmenem, który przyznał się, że jest plan usunięcia Trumpa z urzędu. - Za pomocą impeachmentu? - dopytywał się Howard-Browne. - Nie, za pomocą nagłego usunięcia z urzędu - dodał kongresmen.  Secret Service potraktowała te informacje poważnie i odwiedziła pastora Howarda-Browne'a.  Jakiś czas wcześniej, były wiceprezydent Al Gore stwierdził, że w USA wydarzy się coś złego, na co naród powinien się przygotować.  Jak na razie republikański establiszment z Kongresu stara się sabotować program administracji Trumpa. Reforma podatkowa utknęła. Obamacare nie udało się znieść, bo Hanoi John McCain zagłosował na złość swoim wyborcom i prezydentowi. Partia Republikańska zachowuje się tak jakby chciała przegrać kolejną serię wyborów do Kongresu a sabotaż działań prezydenckiej administracji był dla niej najważniejszym celem. Co sprawiło, że tak bardzo boją się Trumpa i chcą się go pozbyć?


Pod koniec wizyty prezydenta w Europie wybuchła afera ze spotkaniem Donalda Trumpa Jr., Jareda Kushnera i Paula Manaforta z Natalią Weselnicką, rosyjską prawniczką powiązaną z mafiozami od sprawy Magnickiego i z FSB. Cała sprawa była prowokacją. Trump Jr. popełnił błąd dając się zwabić na to spotkanie zapoznawcze, ale przeciął z nią kontakty uznając, że Weselnicka chciała przekazać mu lipne, absurdalne informacje o współpracy demokratów z Rosją. Weselnicka przebywała w USA, choć wcześniej odmówiono jej wizy. Obamowski Departament Sprawiedliwości pozwolił jej na wjazd do kraju "w drodze wyjątku", a przebywając w USA złamała warunki, na których ją wpuszczono. FBI doskonale o tym wiedziała, a mimo to jej nie deportowano. Pozwolono jej uczestniczyć w przesłuchaniach w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, zatrudnić byłego demokratycznego kongresmena i spotykać się z senatorem Hanoi Johnem McCainem! W wniosku wizowym, jako miejsce zatrudnienia Weselnicka podała firmę Fusion GPS, wykorzystywaną wcześniej przez demokratów i Planned Parenthood do szukania brudów na ich przeciwników. Spekuluje się, że Fusion GPS jest finansowana przez Sorosa. To Fusion GPS stała za idiotyczny dossier mówiącym, że Trump był szantażowany przez rosyjskie spółki, bo kazał dwóm prostytutkom nasikać na łóżko, na którym spał kiedyś Michelle Obama.  Bill Browder, amerykański inwestor poszkodowany w aferze Magnickiego, twierdzi zaś, że Fusion GPS prowadziła przeciwko niemu kampanię zniesławiającą.  Była też wynajmowana przez rząd Wenezueli do szukania brudów na przywódców tamtejszej opozycji.  Browder twierdzi zaś, że Fusion GPS otrzymywała zlecenia również bezpośrednio od władz Rosji.

Podsumujmy więc: Fusion GPS realizowała w trakcie kampanii wyborczej prowokację przeciwko Trumpowi. Montowała lipne powiązania pomiędzy kampanią Trumpa a Rosją, tak by zapewnić Hillary Clinton przewagę w wyborach. Obamowskie służby wykorzystały to, by rozpocząć inwigilację Trumpa i jego sztabowców. Rosji zależało więc na zwycięstwie Hillary Clinton  a nie na wygranej nieprzewidywalnego miliardera mającego program odbudowy amerykańskiej mocarstwowości.



W tej układance jest miejsce również dla Hanoi Johna McCaina. To jego ludzie brali udział w prowokacji z lipnym dossier Fusion GPS.  To McCaina odwiedzała Weselnicka i inni bandyci od afery Magnickiego. I to McCain, choć odradzały mu to amerykańskie tajne służby, dwukrotnie spotkał się z rosyjskim oligarchą Olegiem Deripaską. McCain ma swoją wersję "Fundacji Clintonów" - Instytut Johna McCaina, który przyjmuje pieniądze od obcych rządów a także od George'a Sorosa i powiązanej z Clintonami firmy inwestycyjnej Teneo.  Możliwe również, że McCain jest szantażowany wojenną przeszłością - sprawą pożaru na lotniskowcu Forrestal, a także rzekomą kolaboracją w obozie jenieckim. Okazuje się, że prawdopodobnie nie był on nigdy torturowany w niewoli, ale brał udział w wielu propagandowych północnowietnamskich audycjach (fragmenty jednej z nich możecie wysłuchać tutaj). Wielu weteranów Wietnamu i byłych amerykańskich jeńców uważa go za kolaboranta.  Nie lubią go również za to, że blokował dochodzenie w sprawie amerykańskich żołnierzy zaginionych w akcji w Wietnamie, Laosie i Kambodży. Niezależnie od tego, co robił w Hanoi, obecnie zaangażował się w brzydką grę wspólnie z Rosjanami i Sorosem.



Demokraci też mają poważne problemy: aferę z braćmi Awan, dwoma pakistańskimi przestępcami, który Debbie Wasserman-Schultz powierzyła opiekę nad systemami informatycznymi Partii Demokratycznej w Kongresie. Zachodzi podejrzenie, że bracia Awan szantażowali kongresmenów. Mieli też dostęp do danych z komisji spraw zagranicznych. Dane z partyjnego systemu IT trafiały do zewnętrznego serwera. Imran Awan został niedawno aresztowany na lotnisku, gdy próbował uciec z USA.  FBI przejęła od braci Awan twarde dyski zniszczone za pomocą młotków. Co ciekawe jeden z braci Awan był subskrybentem kanału na YouTube uznawanego za "lekko pedofilski".  To kieruje nas znów w stronę Pizzagate. A tej aferze pojawiły się nowe wątki. Znany muzyk Chris Cornell z Soundgarden, popełnił kilka miesięcy temu "samobójstwo" - znaleziono go powieszonego, ale ze złamanymi kilkoma żebrami, co może wskazywać, że stawiał opór przed śmiercią. Cornell zaangażował się w działalność charytatywną... powiązaną z Clintonami i dziećmi z Haiti, które później dziwnym zbiegiem okoliczności były sprzedawane pedofilom. Niedawno samobójstwo popełnił w takim sam sposób Chester Bennington, z Linkin Park. Prawdopodobnie podobieństwa są w 100 proc. przypadkowe, ale ludzie spekulują, że Podesta był... ojcem Benningtona.  Trzeba przyznać, że byli do siebie bardzo podobni. (I można sobie odtworzyć: Numb - Linkin Park.)


***

Co do ostatniego prezydenckiego weta i protestów: nie będę tutaj wchodził w dyskusje o konkretnych rozwiązaniach prawnych, sensie weta i sensie protestów. Rzucę tylko garść ogólnych obserwacji. Wszystko mi się kojarzyło z nieudaną kolorową rewolucją w Rumunii - tam doszło do o wiele, wiele większych protestów niż w Polsce, bo przekonano Rumunów, że rząd chce dać masową amnestię przestępcą korupcyjnym - a to było totalnie niezgodne z prawdą. Inicjatorom protestów chodziło oczywiście o coś zupełnie innego niż protestującym: o obalenie rządu i zastąpienie go ekipą spolegliwą wobec MFW i gazowych interesów niemiecko-rosyjskich. Na ulice dużych polskich miast wyszedł zaś głównie liberalny elektorat plus umiarkowana aż do bólu prawica uważająca, że konstytucja to u nas niemal Talmud czy rzymskie Prawo 12 Tablic i nie można jej w żaden sposób naginać, bo to nieładnie i ich ubeccy profesorowie z wydziałów prawa będą się martwić ... Obie grupy miały szlachetne intencje, tak jak szlachetne intencje mieli też galicyjscy chłopi w 1846 r. przekonani przez życzliwych austriackich urzędników, że "Polaki" chcą ich wymordować i obalić monarchię, Na szczęście, mokre sny Pawła "Charlesa Mansona" Kasprzaka z Cweli SB i jakiś pacynek Sorosa z Fundacji Otarty Odbyt  się nie spełniły.
Ciekawy tekst na temat tej sprawy popełnił Agnosiewicz. Z większością jego tez się nie zgadzam. Nie uważam np, by wymęczone, szukane przez minutę w papierach, standardowe oświadczenie rzeczniczki Departamentu Stanu było formą nacisku na Polskę. To po prostu standardowa formułka biurokratów z Departamentu Stanu, w którym jest mnóstwo złogów obamowsko-bushowskich. (Np. ambasador w Warszawie, który próbował organizować spotkanie Trumpa z "Bolkiem", czyli sabotować wizytę.) Nie widzę też żadnego sojuszu Trumpa z Kościołem, Tym niemniej miał kilka ciekawych spostrzeżeń:


"I wreszcie skala protestów jako rzekoma przyczyna weta również nie brzmi zbyt poważnie. Wyraźnie bowiem widać, że realny opór społeczny maleje. Lipcowe protesty były przecież mniejsze niż ubiegłoroczne w których nie było żadnych kompromisów. Największe jak dotąd protesty były na początku w fazie walki wokół Trybunału Konstytucyjnego. Na „marszu miliona" 7 maja 2016 organizowanym przez KOD i partie opozycyjne, opozycyjny ratusz doliczył się ćwierć miliona ludzi (rządowa policja doliczyła się 45 tys., więc pewnie było coś po środku). Ani razu później nie było już takich szacunków: 240/45 tys. Obecnie, ten sam rzecznik ratusza, który dla walki o Trybunał podawał 240 tys. protestujących w stolicy, dla walki o Sąd Najwyższy podaje już 50 tys. . Policja podaje 14 tys. 50/14 tys. z 2017 to znacznie mniej niż 240/45 tys. z 2016. Na wyrost są więc tezy, że taka skala protestów jest sprawcza politycznie, tym bardziej, że istotny jest trend, a ten jest wyraźnie malejący.
Co to są poważne protesty? W Niemczech na ulicę wyszło 100 tys. ludzi, by zaprotestować przeciwko umowie CETA, a więc tyle, co w największych polskich protestach „w obronie demokracji". I demokratyczna władza niemiecka protestem się nie przejęła i umowę przyjęła. Snuje się w Polsce opowieści, że ów protest kilku dziesiątków tysięcy ludzi w stolicy groził polskim Majdanem. Tyle że w czasie Majdanu jednocześnie protestowało w Kijowie nawet 800 tys. ludzi. I to jest skala poważnego protestu o wymiarze sprawczym politycznie. W Warszawie przy 30-krotnie mniejszej skali niż w Kijowie nie było społecznego widma Majdanu.
Mówi się jednak, że walka o sądy zmobilizowała znacznie więcej młodych, że nie byli to już głównie emeryci, jak przy Trybunale. Czyli że nie jest to „stara gwardia w obronie koryta i przywilejów", lecz „coś zupełnie innego". Czyż jednak młodzi nie dominowali także w okresie czarnych protestów? Poza tym mamy wakacje, czyli okres, kiedy więcej młodych ma labę. Poza tym w okresie walki o reformę sądownictwa Dziennik Gazeta Prawna opublikował sondaż, który pokazał, że największe poparcie społeczne ma PiS w najmłodszej grupie wiekowej, 18-24 lata, w której 63,4% badanych popiera PiS, podczas kiedy PO+Nowoczesną ...zaledwie 3,5%.
W rzeczywistości kluczowe jest zupełnie co innego: zmiana trendów sondażowych. W czasie pierwszej największej fali protestów, w okresie walki o Trybunał, w sondażach poparcia dla partii politycznych niewiele się zmieniało i PiS cały czas deklasował konkurencję. PiS tracił poparcie w okresie walki o aborcję, kiedy Nowoczesna miała już niemal takie samo poparcie, jak partia rządząca. Czarne protesty wybuchły wskutek udanego fortelu Kukiza'15, który w kluczowym momencie zagłosował razem z PO, doprowadzając do odrzucenia społecznego projektu liberalizacji prawa i dopuszczając jedynie społeczny projekt zaostrzenia prawa, co było ewidentnym złamaniem obietnicy, że procedowane będą wszystkie społeczne projekty. Drugi kryzys poparcia miał miejsce w okresie walki o stanowisko „prezydenta Unii", kiedy sojusznicy Polski doprowadzili do osamotnienia głosu polskiego na arenie unijnej. Wówczas z kolei to PO niemal zbliżyła się już do PiS.
Zupełnie inaczej odbijają się na poparciu społecznym obecne protesty związane z walką o sądy. Okazuje się, że poparcie dla PiS nie tylko nie spada, nie tylko nie utrzymuje się na tym samym poziomie, ale rośnie o kilka punktów procentowych, co pokazały dwie różne sondażownie. Co to oznacza? O ile Trybunał był dla społeczeństwa generalnie obojętny, o tyle zwykłe sądy obojętne już nie są. Wzrost poparcia wskazuje na kierunek tej nieobojętności.
Jak to możliwe, że tak kontrowersyjna reforma daje wzrost poparcia? Odpowiedzią jestsondaż zaufania do polskiego sądownictwa. W całej III RP jedynie w okresie pierwszych rządów PiS był on pozytywny. Dziś pozytywnie ocenia je jedynie 28% Polaków, podczas kiedy 49% negatywnie.
Jeśli zatem uznamy zgodnie z prawdą, że to nie skala protestów zadecydowała o przyhamowaniu reformy sądów, lecz wolta sojuszników, USA i Kościoła, która mimo wszystko nie może być związana z obawą o demokrację, którą owi sojusznicy się dotąd nie przejmowali, to jak można to wyjaśnić? (...)

22 lipca, analogiczne stanowisko sformułował główny organ Watykanu, dziennik L'Osservatore Romano, krytykując Polskę, że wprowadza reformę „pomimo protestów publicznych i apeli Brukseli".

Kolejnego dnia, 23 lipca, prezydent Duda udał się na Jasną Górę, gdzie od paulinów otrzymał ryngraf maryjny. 24 lipca zawetował dwie główne ustawy reformujące sądownictwo. Tego samego dnia episkopat.pl opublikował list przewodniczącego Episkopatu, abpa Stanisława Gądeckiego, z podziękowaniem za oba weta, wraz z informacją, że Kościół popiera tzw. autentyczną demokrację oraz taki model trójpodziału władz, w którym żadna władza nie dominuje nad inną. (...)

W rzeczywistości PiS był najbardziej świecką partią III RP, jako jedyny bowiem odważył się na konfrontację z Watykanem w związku z kwestią lustracji duchowieństwa. Inne partie były świeckie jedynie na poziomie retoryki, a na poziomie działań umacniały pozycję Kościoła wobec państwa. (...)

Jest to wizja całkowicie sprzeczna z optyką Jarosława Kaczyńskiego, którego polityka opiera się na teoriach Stanisława Ehrliha, czyli lewicowego profesora prawa, u którego Kaczyński bronił doktorat i o którym powiedział, że jest jego mistrzem na równi z Marszałkiem Piłsudskim. Ehrlich był radykalnym krytykiem dogmatyzmu prawniczego, który bezwzględnie dominuje w systemie III RP. Główną wadą dogmatyzmu prawniczego jest opieranie wymiaru sprawiedliwości na formułach prawniczych, które kreują rzeczywistość pseudoidealną bez wgłębiania się w faktyczne konsekwencje społeczne owych formuł, za którymi często kryją się interesy grup uprzywilejowanych, które stają się na tyle silne, że są w stanie wpływać na decydentów politycznych oraz dostosowywać prawo do własnych interesów. W efekcie jedni są silni, drudzy wykluczeni lub marginalizowani. Praworządność służy tutaj umacnianiu degeneracji społecznej. Według Ehrliha mogą istnieć różne silne grupy społeczne, lecz musi jednocześnie istnieć pluralizm, by się równoważyły. Czytaj więcej: Dlaczego Kaczyński robi to, co robi? Odpowiedzią są myśli zapomnianego teoretyka prawa

Lewicowa inspiracja jest u Kaczyńskiego dość wyraźnie ugruntowana. Warto zwrócić uwagę, że chyba jedyną książką, jaką rekomendował publicznie był "Kapitał w XXI wieku" francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego."

(koniec cytatu)

A ja chyba coraz bardziej rozumiem Mariana Kowalskiego...

***

Wydawnictwo Podziemne opublikowało list otwarty do mnie. Będzie za jakiś czas moja odpowiedź.
A teraz możecie sobie go przeczytać i skomentować na stronie wydawnictwa, zwłaszcza, że autor listu odnosi się do moich stałych komentatorów - m.in. Chehelmuta i Górnoślązaka. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz