Sondaż przeprowadzony w USA na jesieni 1939 r. wykazał, że w oczach Amerykanów „postacią w Europie najbardziej bohaterską i sławną” był
Stefan Starzyński, prezydent Warszawy. Można zrozumieć, że wyniki tej ankiety były mocno nie w smak Niemcom. Jeszcze bardziej zirytowały one jednak pracowników aparatu propagandy rządu generała Władysława Sikorskiego. W ich oczach Starzyński był przecież przedstawicielem znienawidzonej sanacji. „Nie chcemy Starzyńskiego! Trzymajmy się z daleka od osób, złączonych choćby luźno ze sprawcami klęski!” – mówiono w jednej audycji polskiego radia nadawanej z Paryża.
Dziś możemy się śmiać z głupoty nienawistnych patafianów od generała Sikorskiego, ale musimy pamiętać, że wówczas postać prezydenta Starzyńskiego była dla nich naprawdę problematyczna. W czasie, gdy tworzyli oni narrację o tym, że wrześniowej klęski Polski była winna jedynie sanacyjna ekipa (w której nie było żadnego "sprawiedliwego"), Starzyński - przedstawiciel owej sanacyjnej wierchuszki - jawił się autentyczny bohater. Co więcej, stał się on prawdziwym przywódcą narodu o realnym autorytecie, przewyższającym propagandową bańkę zbudowaną wokół Sikorskiego. Różni Modelscy, Strońscy i Liebermanowie dostawali więc białej gorączki, gdy wspominano postać Starzyńskiego.
Prezydent Starzyński miał niekwestionowane zasługi w obronie Warszawy. To on również - wraz z
ppłkiem Wacławem Lipińskim -
storpedował plany generała Rómmla dotyczące stworzenia kolaboracyjnego rządu prosowieckiego w Warszawie. A przecież plany te miały poparcie szerokiej koalicji - od
księcia Zdzisława Lubomirskiego, po
Mieczysława Niedziałkowskiego i
Zygmunta Zarembę z PPS.
Pamiętajmy jednak też, że Stefan Starzyński świetnie się sprawdził jako prezydent Warszawy czasów pokoju. Za jego pięcioletnich rządów, w stolicy powstało 100 tys. mieszkań, 30 nowych szkół (kilkadziesiąt starych zmodernizowano), 1 nowy szpital (7 starych zmodernizowano), Muzeum Narodowe i wiele innych gmachów publicznych. Przebudował 195 ulic i stworzył 40 km nowych tras tramwajowych. Zmodernizował też warszawskie trasy wylotowe, zelektryfikował kolej średnicową i przygotowywał miasto do budowy sieci metra. Wszystko to w czasach gdy nie było dotacji z Unii, a Polska była biednym krajem dopiero podnoszącym się z Wielkiego Kryzysu.
Można się dziwić skąd Starzyński miał na to pieniądze? Po prostu miał. Bo był bankowcem i znał mechanizmy kreacji pieniądza. Nie wierzył w opowiastki o "długu, który odziedziczą nasze wnuki" i o "rządzie, który nie ma własnych pieniędzy". Wcześniej, jako wiceprezes BGK i komisarz generalny pożyczki narodowej, wykazał się ogromnym talentem do znajdowania funduszów.
Wokół Starzyńskiego uformowała się grupa znajomych, którą nazywano Pierwszą Brygadą Gospodarczą. Ludzie ci, już na wczesnym etapie Wielkiego Kryzysu twierdzili, że uratować gospodarkę mogą rozwiązania, które dopiero po 1935 r. zaczął wdrażać w Polsce minister
Eugeniusz Kwiatkowski, po 1933 r. w USA administracja Roosevelta, a w Niemczech ekipa Schachta. Ów interwencjonizm sprawiłby, że Wielki Kryzys trwałby w Polsce o wiele krócej i przyniósłby dużo mniejsze straty. Kraj i jego przemysł byłyby lepiej przygotowane w 1939 r. do wojny. Nędza na wsi (wywołana deflacją) byłaby dużo mniejsza - podobnie jak poparcie dla szkodników spod znaku Stronnictwa Ludowego.
Niestety tak się nie stało. Starzyński nie był wówczas politykiem z pierwszego szeregu. Był urzędnikiem Ministerstwa Skarbu, który doszedł tam do stanowiska wiceministra. Był też człowiekiem łatwo robiącym sobie wrogów - bo nie lubił niekompetencji i wygarniał błędy zarówno podwładnym jak i przełożonym. Jego wizja nie zdołała się więc przebić.
Przebiła się za to polityka deflacyjna - zgodna z ekonomią "klasyczną" - a realizowana przez ministra skarbu
Ignacego Matuszewskiego, popierana m.in. przez liberalnych ekonomistów, biznesmenów z "Lewiatana" i Związek Ziemian. Ów były szef Oddziału II z 1920 r. robił na stanowisku ministra skarbu mniej więcej to, co wdrażano w Grecji w czasie kryzysu strefy euro i to co realizował za rządów Hoovera amerykański sekretarz skarbu
Andrew Mellon. Czyli pozwolił na wpadnięcie gospodarki w spiralę deflacyjną. Nie ważne, że spadały płace, a produkcja stawała się coraz mniej opłacalna. Wartością było to, że gospodarka wraca "do równowagi" i "sama się leczy". To trochę tak jakby nie budować zbiorników retencyjnych w Kotlinie Kłodzkiej i liczyć na to, że "natura sama się ureguluje"... Ogromnym nieszczęściem Polski było to, że taką politykę wdrażał człowiek mający autentyczne zasługi z wojen o niepodległość i granice oraz z II wojny światowej. Człowiek kreowany obecnie na wizjonera...
Korwiniści i endeki lubią jojczyć, że sanacja wdrożyła w Polsce straszliwy interwencjonizm gospodarczy. I mylą się w tej kwestii całkowicie. Największym błędem sanacji był bowiem niedobór interwencjonizmu i nadmierne hołdowanie dogmatycznej ekonomii "klasycznej". Endeki lubią opowiadać niestworzone, idiotyczne historyjki o Marszałku Piłsudskim - ale nigdy go nie skrytykują za jego największy błąd: to, że nie przekazał w 1929 r. sterów w gospodarce ludziom takim jak Kwiatkowski czy Starzyński.
"Patrząc na zagadnienie liberalizmu i etatyzmu, z których jedno ma tendencję do osłabienia jednostki, względnie do krępowania możliwości rozwoju jednostki, oraz przy (...) dziedzicznym obciążeniu narodu polskiego (skłonność do anarchizmu), powiadam, mniej się obawiam tego kierunku, który jednostkę osłabia, tym bardziej, że obecnie jesteśmy w okresie budowania państwa, (...) więc trzeba popierać wszystkie czynniki, które wzmacniają państwo, a nie te, które choćby mimo woli je osłabiają”. - Stefan Starzyński, "Zagadnienia etatyzmu, Warszawa 1928, s. 74.
***
Pojawiła się teoria, że za śmierć poprzedniego prezydenta Iranu odpowiada też eksplozja pagera w śmigłowcu. (
Na jednym ze zdjęć prezydent Raisi miał pager położony na stoliku, przy którym siedział.) To by jednak stawiało irański aparat bezpieczeństwa w fatalnym świetle. Śmierć prezydenta nastąpiła przecież wiele miesięcy przez izraelskim atakiem kastrującym Hezbollah i służby miały wystarczająco dużo czasu, by odkryć ślady eksplozji pagera.
No cóż, Ameryka stała się tak politycznie poprawna, że ma i białego i czarnego Epsteina.
***
Wasz ulubiony autor na krótko wpadł w zeszłym tygodniu do Berlina, gdzie m.in. integrował się z Big Techem i spacerował historycznym szlakiem, mijając po drodze m.in. miejsce dawnego bunkra Hitlera pod Kancelarią Rzeszy.
Niedawno znów udzielił
wywiadu Radiu Opole - tym razem o przedwojennej współpracy niemiecko-sowieckiej.
Za tydzień i prawdopodobnie również za dwa tygodnie wpisów nie będzie, bo wyjeżdżam do kraju pełnego starożytnych zabytków.