sobota, 27 lipca 2024

I po Bidenie

 



Zastanawiam się ile rodzina Joe Bidena dostanie kasy za to, że wycofał się on z wyścigu prezydenckiego. Ponoć establiszment demokratów groził mu zastosowaniem 25-tej poprawki, ale mimo to Biden powinien nieco dłużej się poopierać. Same okoliczności rezygnacji były dziwne. Podpis na liście z rezygnacją nie pasował do poprzednich podpisów prezydenta. Joe miał później zadzwonić na żywo do Kamali i jej sztabu, ale Kamala pieprznęła w trakcie tej ustawki, że to głos z nagrania, by się po chwili poprawić, że to telefon na żywo. Joe nie widziano przez kilka dni, więc niektórzy spekulowali, że umarł lub go zabito. W końcu jednak przeciął spekulacje i wystąpił z orędziem do narodu. Hunter podczas tego orędzia miał wiele mówiącą minę. Był wyraźnie wkurzony, że demokraci popsuli mu rodzinny interes. Już nie będzie się mógł powoływać na wpływy.

Jeden z dużych darczyńców kampanii Bidena, stwierdził, że udzielenie przez niego poparcia Kamali było największym "fuck you" pokazanym przez niego Partii Demokratycznej.  Ale Joe zrobił to rezygnując zbyt późno. Demokraci nie mieli czasu na nowe prawybory. Wszyscy ewentualni kandydaci się wycofali, by zrobić miejsce dla Kamali.  Demokraci wymieniali więc Joe na kandydatkę, która już na starcie kiepsko radzi sobie w sondażach. A do tego jej paskudny charakter sprawia, że sztabowcy nie lubią z nią pracować. 




O kwalifikacjach Kamali pisałem cztery lata temu - m.in. o tym, że karierę zawdzięcza temu, że była kochanką Williego Browna, burmistrza San Francisco, starszego od niej o 31 lat. Ostatnie cztery lata pokazały, że była kiepskim wiceprezydentem. Wyróżniała się głównie tym, że się głupio śmiała w niewłaściwych momentach. 

No oczywiście, będziemy w nadchodzących miesiącach widzieli to, co w 2016 r. Medialny establiszment w USA będzie robił z beznadziejnej, nie dającej się lubić kandydatki, jedyną nadzieję dla demokracji. 

Joe Biden zostanie zapamiętany jako prezydent, który nie podołał zadaniu. Miał kilka wielkich chwil, ale ogólnie swoją szansę historyczną przesrał. Stało się tak, bo otoczył się szkodnikami takimi jak Jake Sullivan - który najpierw, w 2021 r.,  namawiał go do resetu z Rosją i Niemcami, a później oponował przeciwko dostarczaniu Ukrainie takiej ilości broni, by mogła mocniej uderzyć w Rosję. W efekcie mieliśmy politykę dozowania wsparcia, której skutkiem jest obecny impas na froncie. Sullivan, według Generała SWR, utrzymuje dobre robocze relacje z Nikołajem Patruszewem. 

Generalnie wszystko to wygląda jakby wyjęte żywcem z fantazji QAnonowców. Zamach na Trumpa, zamach stanu przeciwko Bidenowi... Słowem modelowa demokracja!

Ciekawe jak zmiany w Waszyngtonie wpłyną na Polskę? Już wyszło na jaw, że u boku płemieła jest jakaś Czerwona Jaskółka...

***

Dostaję pytania, czemu książki Waszego Ulubionego Autora "brak w magazynach". Bo premiera jej jest 13 sierpnia. Na razie jest dostępna w przedsprzedaży (tutaj macie niepełną listę księgarni internetowych). Zamówicie teraz, będziecie mieć ją przed długim weekendem. 

sobota, 20 lipca 2024

Zamach na Trumpa

 



Dziwię się, że różne libtardy jeszcze nie zaczęły łączyć zamachu na Trumpa z fragmentem Apokalipsy św. Jana o Bestii zranionej w głowę, którą później podziwiał cały świat. Moje zdziwienie wynika jednak ze zbyt dużej wiary w ich zdolności intelektualne i znajomość podstawowych kodów kulturowych. Skąd bowiem różni DebilniRazem# mają znać literaturę klasyczną, a zwłaszcza taką o charakterze religijnym? 

Jak na razie ich małe móżdżki są na granicy eksplozji. Przykładem na to jest teoria znanego internetowego jełopa Tomasza Wiejskiego, który stwierdził, że "Trump miał za uchem mały ładunek wybuchowy". Proponuję, by Wiejski sprawdził na sobie tę teorię wsadzając sobie petardę w tyłek. Niczego pewnie nie udowodni, ale wszyscy będą mieć kolejną okazję, by pośmiać się z jego bezdennej głupoty.

Tym, którzy twierdzą, że zamach na Trumpa był ustawką zorganizowaną przez republikańskiego kandydata, mogę powiedzieć, że chyba naoglądali się zbyt dużo bollywoodzkich filmów. Celowe trafienie ruszającego się celu w ucho byłoby trudne nawet dla snajpera o mistrzowskich umiejętnościach. Sami snajperzy są zgodni, że Trump miał tego dnia bardzo dużo szczęścia.  Gdyby nagle nie obrócił głowy, kula trafiłaby go w mózg. 

Thomas Croocks był ponoć kiepskim strzelcem, ale oddawał strzał z zaledwie 135 metrów. Ciekawe, według jakich kryteriów go dobrano. Wiemy, że w szkole koledzy mu dokuczali, a on miał nawet ksywkę "school shooter".  (Co ciekawe, zagrał razem ze swoją klasą w reklamie BlackRock.)

Pojawiają się już teorie mówiące, że było dwóch strzelców, z czego jeden znajdował się na wieży wodnej.  Jeśli tak, to amerykańskie Głębokie (Anty)Państwo nieźle spieprzyło ten zamach.

Kanadyjski snajper Dallas Alexander, z drużyny, która ustanowiła w Afganistanie rekord najdłuższego zabójczego strzału, jest przekonany, że niedoszły zabójca miał pomoc od kogoś "z wewnątrz instytucji państwowych".  Erik Prince, założyciel Blackwater, mówi o "złej woli lub skrajnej niekompetencji".
Bez wątpienia Secret Service dopuściła do tego, by strzelec znalazł się na dachu budynku stojącego 135 metrów od sceny. Uzbrojonego zamachowca dostrzegli wcześniej uczestnicy wiecu i zwracali na niego uwagę policji. 30 minut przed zamachem jeden z policjantów dostrzegł człowieka z range-finderem. Były co najmniej trzy okazje, by zatrzymać zamachowca, a zrobiono mu nawet zdjęcie. Dzień wcześniej rodzice Croocksa poinformowali policję, że ich syn zaginął i może zrobić coś niebezpiecznego. Secret Service obwinia policję, że w odpowiedni sposób nie zabezpieczyła otoczenia wiecu. Ta agencja powinna jednak sama pewne miejsca sprawdzić i zabezpieczyć. Miejsca takie jak jedyny duży budynek znajdujący się w pobliżu. Teraz Secret Service tłumaczy się, że nie posłała nikogo na dach, z którego strzelał zamachowiec, gdyż ów lekko pochylony dach był niebezpieczny dla funkcjonariuszy.   Sam zamachowiec był natomiast obserwowany przez snajperów. Czyżby pozwolono mu strzelić? W sieci krąży rzekoma relacja jednego z snajperów, który twierdzi, że złamał rozkaz nakazujący mu "nie angażowanie się" i zastrzelił zamachowca. Jeden z organizatorów wiecu twierdzi natomiast, że Secret Service miała "stand-down order".



Akurat tego dnia przydzielono Trumpowi do ochrony, zamiast dotychczasowej ekipy, jakieś panie w średnim wieku, które miały problem z wyciągnięciem pistoletów z kabur. Kimberley Cheatle, szefowa Secret Service jest więc oskarżana o to, że w imię feministycznej ideologii zaniżyła standardy przyjmowania personelu do swojej agencji. Wiemy, że Trump powinien dostać wzmocnioną ochronę ze względu na doniesienia wywiadowcze o zamachu na niego szykowanym przez Irańczyków.  Mimo to, sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego Mayorkas (ten od rozszczelniania granic) konsekwentnie odrzucał wnioski o wzmocnienie ochrony Trumpa. Dziewięciu  demokratycznych kongresmenów wnioskowało natomiast, by Trumpa w ogóle pozbawić ochrony Secret Service.

Oczywiście dodać musimy do tego podżeganie do zamachu. Libkowskie media prowadziły przez ostatnie 8 lat podobnie absurdalną kampanię nienawiści wobec Trumpa jak media endeckie wobec prezydenta Narutowicza. "Żartobliwe" wezwania do zabójstwa były częścią tej kampanii. Jak bowiem wiadomo, liberalna demokracja polega na tym, że jak demokratyczne wybory wygrywa kandydat nie będący liberalnym demokratą, to się z tego powodu bóldupi i snuje apokaliptyczne wizje, prowadzi iście totalitarne kampanie nienawiści, a w skrajnym przypadku się zabija "zagrożenie dla demokracji".




Skrajnie spartaczony zamach na Trumpa okazał się jednak strzałem nie tyle w stopę, nie tyle w kolano, co prosto w odbyt obozu liberalnych globalistów. Zdjęcia zakrwawionego Trumpa, mocującego się z agentami Secret Service i podnoszącego w górę prawą pięść na tle amerykańskiej flagi obiegły świat. Trump stał się legendą.


Zamach przeprowadzono tuż przed konwencją republikanów. Trump został więc przyjęty na niej nie jako dzielący partię kandydat, ale jako bohater, który poprowadzi republikanów do zwycięstwa. Sama konwencja była pięknie wyreżyserowana. Były pokazy jedności partii i rodziny Trumpów.  (Popularność zdobyła tam choćby Kai, 17-letnia córka Dona Jra.). Była też rozrywka dla ludu, taka jak występ Hulka Hogana. 




Przede wszystkim poznaliśmy republikańskiego kandydata na wiceprezydenta. Został nim senator J.D. Vance, znany niektórym jako autor "Elegii dla bidoków". To człowiek czasem nazywany "prawicową wersją Berniego Sandersa". Vance, weteran marines z Iraku, dostał się na prestiżowe studia prawnicze w Yale dzięki wojsku, a później robił karierę w branży venture capital, m.in. u boku Petera Thiela. Vance jest więc łącznikiem Trumpa z Doliną Krzemową. (Co ciekawe, ma hinduską żonę.Jeszcze w 2016 r. porównywał on Trumpa do Hitlera a jego wyborców nazywał idiotami, później jednak przeszedł na stronę MAGA, zaprzyjaźniając się m.in. z Donem Jrem.  Na ile to "nawrócenie" było autentyczne? Na pewno był on po stronie Trumpa w 2021 r., czyli w okresie, gdy były prezydent był uznawanego za "toksycznego" przez sporą część Partii Republikańskiej. Nominacja Vance'a wywołała pewien niepokój w Europie, w związku z jego wypowiedziami typu "nie obchodzi mnie Ukraina". Vance jest przy tym ostro antychiński i uważa, że europejscy sojusznicy z NATO powinni zwiększyć wydatki na obronę na tyle, by mogli się samodzielnie bronić przed Rosją. Może on być więc traktowany jako straszak na Eurocuckoldów. Jego wadą, podobnie jak znacznej większości republikanów, jest bezkrytyczna proizraelskość. Cieszyć może jednak to, że interesuje się on i dobrze orientuje w tym, co się dzieje w Polsce, na co dowodem jest jego tweet jebiący Tusska za jego autorytarne zachowania.

Pamiętajmy jednak, że wiceprezydent nie jest tym, kto ustala amerykańską politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Dużo ważniejsze będzie więc to, kogo Trump nominuje na sekretarzy stanu i obrony. Vance jako wiceprezydent to jego polisa ubezpieczeniowa przed zabójstwem w trakcie kadencji.

Osobiście chętnie bym zobaczył jako wiceprezydenta moją ulubioną gubernator, czyli Kristi Noem. Pogrzebała jednak swoje szanse, przyznając w swoich wspomnieniach, że zastrzeliła "bezużytecznego" psa. Mnie tym zaimponowała, ale Amerykanie wychowani na Scooby Doo i Psie Hackelberym, źle to odebrali. No cóż, z psiarzami nie da się dyskutować... Liczę na to, że pani gubernator Noem dostanie fajne stanowisko w nowej administracji.









Z dynamizmem republikanów i Trumpa mocno kontrastuje geriatryczno-paździerzowy wizerunek demokratów. Partia była jak dotąd mocno podzielona w sprawie Palestyny, a teraz toczy się w niej wojenka domowa o to, czy Biden powinien zrezygnować.  Oczywiście mamy do czynienia z morzem przecieków o tym, że on wkrótce zrezygnuje. Stoją za nimi ludzie Obamy i Pelosi, a Biden ponoć jest na nich za to wściekły.  Wielką niewiadomą jest więc to, czy rodzinna mafia Bidena skapituluje. Konwencja demokratów dopiero 19 sierpnia, więc jest jeszcze czas na wojenki i przepychanki. Byłoby ciekawie, gdyby Biden nie zrezygnował. Albo gdyby obiecał, że zrezygnuje, wziął za to pieniądze, a później stwierdził, że nie pamięta, by coś obiecywał...








 ***

Sam zamach był ponoć przewidziany w wizji Dicka Allgire i jego ekipy "remote viewerów". Również jakiś samozwańczy protestancki "prorok" nagrał wcześniej video, w którym twierdził, że miał sen, w którym Trump został zraniony w ucho przez kulę snajpera. 


Tymczasem niektórzy twierdzą, że obserwujemy początek kariery "Oktawiana Augusta", którym ma być Barron Trump. Najmłodszy syn Donalda Trumpa ma swoich fanów. Jest też - podobnie jak prawie wszystkie dzieci Trumpa - w połowie Słowianinem. Mówi płynnie po słoweńsku. Ciekawe, czy słucha Laibacha?

***

Dzisiaj ważna rocznica historyczna. Rocznica UDANEGO zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu. Dlaczego piszę o udanym zamachu? Odsyłam do książki Waszego Ulubionego Autora, którą możecie zamawiać już w przedsprzedaży w sklepach internetowych. Premiera 13 sierpnia. 




sobota, 13 lipca 2024

Czekając na Czarnego Hitlera

 


"Pocieszam się, że ta stara kurwa Francja odcierpi jeszcze za naszą krzywdę, zawsze nas zdradzała i sprzedawała!"

Dr. Napierała, Wielki Poznański Liberał (taki żarcik dla kumatych :)

Wynik wyborów parlamentarnych we Francji po raz kolejny pokazuje, że jednomandatowe okręgi wyborcze to chuJOWy pomysł. Skłaniają one bowiem wszystkie partie głównego ścieku - od stalinowskich komunistów po skrajnych libtardów do tworzenia koalicji przeciwko "populistom". W krajach takich jak Ukraina sprzyjają natomiast oligarchizacji życia publicznego. Nie wiem czemu Kukiz jest zafiksowany na tym temacie. Wszak wprowadzenie JOWów w wyborach do Sejmu dałoby taki sam beznajdziejny efekt jak w Senacie. 

Wracając jednak do Francji - JOWy mocno zdeformowały tam wynik wyborczy. Zjednoczenie Narodowe, mające 37 proc. głosów zdobyło mniej miejsc niż bloki wyborcze mające odpowiednio 26 proc. i 25 proc. głosów. No cóż. O to właśnie w tej ordynacji chodzi. Wprowadził ją gen. De Gaulle, by blokować komunistom drogę do władzy. Obecnie dzięki temu mechanizmowi komuniści zyskali szansę na współrządzenie Francją. Oczywiście tych wszystkich miłośników Stalina, Trockiego, Mao, Castro, Chaveza, Putina i Hamasu wpuszczono do parlamentu w ramach szczwanego planu "ocalenia demokracji". Boomersi z pokolenia '68 zawzieli się, że mogą jeść czerstwe bagietki i mogą być napadani przez imigranckie gangi, byle tylko "fa-fa-faszyści" nie doszli do władzy.

80 proc. Francuzów uważa, że ich państwo zmierza w złym kierunku. Bo rzeczywiście zwija się ono na prowincji. (Sieć połączeń kolejowych jest rzadsza niż 100 lat temu.) A jednak, za każdym razem spora część Francuzów wybiera polityków obiecujących przyspieszenie kursu ku przepaści. Mnie to nie dziwi, bo Francuzi w swojej historii wielokrotnie robili straszliwe głupoty. Choćby w 1940 r. 



Szanse na zdobycie władzy przez Le Pen wcale nie muszą rosnąć. Na jej niekorzyść może działać demografia. Co prawda lewaccy boomersi będą wymierać, ale będzie coraz więcej wyborców o korzeniach bliskowschodnich i afrykańskich. Nie bez powodu, na wiecu powyborczym Nowego Frontu Ludowego flag palestyńskich było o wiele więcej niż francuskich. Nie dziwię się więc tunezyjskiemu Żydowi Zemmourowi, że marzy mu się, by zrobić z imigranckimi blokowiskami to, co Izrael robi ze Strefą Gazy. Wielu białych Francuzów musi podzielać te uczucia, co wykorzystuje Izrael. (Co ciekawe Macron oskarżył Izrael o ingerencję w wybory we Francji.) 

W najlepszym wypadku, Francja przyszłości będzie Francją rządzoną przez czarnych gaullistów. Pod pewnymi względami byłby to powrót do korzeni. Wszak pierwszymi żołnierzami Wolnej Francji byli Murzyni z wojsk kolonialnych. W drugim rzucie, po alianckich lądowaniach w Afryce Północnej, wojska francuskie stały się arabsko-berberyjskie, a dopiero od 1944 r. zaczęły stawać się etnicznie bardziej francuskie. 



Różnego rodzaju "rasiści" zwrócą na pewno uwagę na to, że wszelkie statystyki wskazują, że w krajach Afryki Subsaharyjskiej średnie IQ rzadko kiedy przekracza 70 pkt, czyli granicę upośledzenia umysłowego. Jedni wskazują, że to winna miejscowej kultury. Inni, że to kwestia genów. Nie będę rozsądzał tego sporu, ale jest spora szansa na to, że czarny gaullizm we Francji będzie czymś dosyć oryginalnym. Wszak Jean-Badel Bokassa, cesarz Imperium Środkowej Afryki, weteran wojsk Wolnej Francji, kawaler Legii Honorowej za bohaterstwo na wojnie z Niemcami, mówił, że generał de Gaulle zawsze był dla niego "ukochanym ojcem".



Istnieje jednak ryzyko, że generał De Gaulle nie będzie dla afro-imigrantów ulubionym przywódcą z lat drugiej wojny światowej. Tak się bowiem składa, że w Trzecim Świecie autentycznie popularny jest... Adolf Hitler. Nie mam na myśli tylko Ameryki Łacińskiej, czy Bliskiego Wschodu. Przejawy sympatii wobec austriackiego akwarelisty widać również w Afryce. Kswykę "Hitler" nosił na przykład jeden ze współpracowników Mugabego, odpowiedzialny za konfiskatę farm białych Rodezyjczyków - co ciekawe, koleś był wykształcony w PRL i musiał zdawać sobie sprawę ze zbrodni Hitlera. No, ale niemieckim dyktatorem fascynował się też jego zwierzchnik, prezydent Robert Mugabe. A także Idi Amin. Dla wielu Afrykańczyków "Hitler did nuffin' wrong", bo przecież zabijał tylko Białych i walczył przeciwko brytyjskim i francuskim kolonizatorom. Opowieści o okrucieństwie niemieckich żołnierzy raczej nie robią tam specjalnie negatywnego wrażenia, bo przecież niewiele się różnią od standardów prowadzenia wojny przez afrykańskich watażków. No, owi watażkowie mogą być trochę zazdrośni, że nie mają komór gazowych i sprawnej sieci kolei i muszą wykańczać sąsiednie plemię za pomocą maczet. Ogólnie jednak Niemcy wydają się im bratnimi duszami - zwłaszcza, że w czasie wojny kradli rowery innym Europejczykom.



Można powiedzieć, że to opinie tylko jakiejś afrykańskiej ciemnoty. Ale pronazistowskie sympatie widać również u niektórych amerykańskich Murzynów. Po tym jak zaszokował nimi Kanye West, o wiele dalej poszła Candance Owens, która zaczęła powtarzać propagandę niemieckich ziomkostw, o tym jak strasznie Niemcy zostały skrzywdzone w trakcie drugiej wojny światowej i jak tych "niewinnych" Niemców wypędzano z Polski... Na swoje nieszczęście powiązała to również z twierdzeniem, że holokaust był tylko propagandą.



Aż mi się przypomina fragment filmu "Cafe pod Minogą" - komedii wojennej z lat 50-tych, według prozy Wiecha. Jest tam scena, w której gestapowiec mówi do aresztowanego Murzyna:

- To wielki zaszczyt dla Neger. Dzwonili z Berlina i powiedzieli, że jeden Neger na wielka Generalna Gubernia może być. Rassenschande mała! Ty być wolny. Ty iść i tańczyć dla niemieckich oficerów!

Netflix powinien zrobić tego remake. Z Kanye Westem.


Ciekawe, co by zrobił Hitler, gdyby wstał z grobu i zobaczył, że jego gorącymi zwolennikami są czarni celebryci z USA? Czy sam zapragnąłby zostać czarnym rapperem? Biorąc pod uwagę to, że ponoć pod koniec życia uznał Niemców za cieniasów niegodnych bycia prawdziwymi Aryjczykami i panami Świata... Być może brawurowo wykonałby wspólnie z Kanye kawałek "Tomorrow belongs to me". - Yo, yo, motherfuckers! Tomorrow belongs to me!

I tu dochodzimy do jednego z paradoksów rasizmu. Niektórzy europejscy rasiści uważają na przykład Turków za niższą rasę. A ja się pytam na jakiej podstawie? Sporą część narodu tureckiego stanowią przecież potomkowie zasymilowanej ludności greckiej. Widać to choćby w rysach twarzy. Dla niemieckiego rasisty to jednak żaden argument o "aryjskości" Turków, gdyż niemiecki rasista uważa Greków za "leniwych podludzi z Południa". No cóż, w czasach gdy Grecy budowali pierwsze roboty, przodkowie Niemców obrzucali się gównami w jaskiniach... Generalnie Turcy w całych swoich dziejach nie przynieśli Europie nawet jednej dziesiątej takich szkód jak Niemcy, którzy do tego wciąż prowadzą swoją polityką całą Europie ku katastrofie. 


Niemcy można ogólnie więc nazwać Georgem Floydem Europy. To niebezpieczny ćpun-recydywista, który gdy zostanie powstrzymany przed dokonaniem kolejnego przestępstwa, płacze i jojczy, że dzieje mu się krzywda. "I can't breathe!" - krzyczeli Niemcy po nalocie na Drezno. I do dzisiaj różni pożyteczni idioci w rodzaju Candance Owens czy Piotra Zychowicza wzruszają się ich krzywdą... No cóż - wielu Białych uważa, że George Floyd nie był bohaterem. A przecież żaden z nich nie wytrzymałby nawet minuty, po takiej dawce fentanylu, jaką on zażył. To samo można powiedzieć o Niemcach.

***

"Rasa to tylko stan umysłu" - mówił Benito Mussolini.

Rasiści popełniają też jeden poważny błąd wrzucając wszystkie inne rasy do "jednego worka". A przecież mocno one się od siebie różnią i czasem niezbyt za sobą przepadają.

Wspomniałem o Turkach. Oni bardzo nie lubią arabskich imigrantów. Arabsko-berberyjscy mieszkańcy Afryki Północnej nie lubią natomiast subsaharyjskich Murzynów. Widać to choćby na poniższym filmiku. Starszy Tunezyjczyk twierdzi, że Murzyni nie pasują do kultury jego kraju. Jako argument przytacza to, że "mój dziadek ich sprzedawał i kupował".



*** 

 Na koniec trochę letniego europejskiego vibe'u:

sobota, 6 lipca 2024

Skąd się biorą pieniądze?

 


Ilustracja muzyczna: Man in Finance (G6 Trust Fund)

Kiedyś, w szczycie kryzysu w strefie euro, rozmawiałem z niemieckim, eurosceptycznym ekonomistą. Spytałem go, jak długo może przetrwać unia walutowa. Odpowiedział mi: - Może bardzo długo, bo Mario Draghi to mistrz alchemii finansowej z Goldman Sachs i za pomocą której będzie utrzymywał ją przy życiu.

Jego słowa całkowicie się sprawdziły. EBC uratował strefę euro, choć próbowali mu w tym przeszkodzić niemieccy politycy nie rozumiejący alchemii finansowej i skarżący tę instytucję do niemieckiego trybunału konstytucyjnego (nikt wówczas nie jojczył, że Niemcy podważają "wyższość prawa unijnego nad krajowym") za to, że EBC prowadził programy skupu obligacji i zapewniania płynności bankom. Przedstawiciele branży finansowej pukali się w czoła, obserwując pieniactwo tych niemieckich skamielin nie rozumiejących nic z funkcjonowania współczesnego systemu finansowego.

Z podobnymi, wyjętymi żywcem z lat 90-tych czy nawet 80-tych skamielinami mentalnymi mamy do czynienia również w Polsce. Niestety w bardzo dużej ilości...

Być może zastanawiacie się dlaczego za rządów Morawieckiego z budżetem nie było nigdy większego problemu - były i wydatki na wojsko, i na socjał, i na infrastrukturę i 300 mld na tarcze dla przedsiębiorców. A za rządów poprzedniego TuSSka minister Rostowski mówił: "piniędzy nie ma i nie będzie". Być może Polaczki to zapomniały, ale obecna władza im przypomina. Choć przejmując rządy przekonywała, że budżet jest w dobrym stanie i będzie wsparcie dla przedsiębiorców, to obecnie okazuje się, że niezbędne będą cięcia. Nie stać nas na szybką kolej do CPK, na regulację Odry, na tarcze energetyczne, na większą waloryzację emerytur... Robią już nawet przymiarki, by ciąć wydatki na wojsko - w obliczu zagrożenia wojennego. Zapewne chcą, by nas bronili Niemcy - na linii Odry.

Dlaczego tak jest?

Co by nie powiedzieć o Morawieckim, to jednak znał się on na alchemii finansowej. Intelektualne klony Balcerowicza, Rostowskiego i Petru raczej nie mają o niej pojęcia. To się tyczy również konfiarskich "ekspertów". Przykładem na to są choćby niedawne wpisy Roberta Gwiazdowskiego dotyczące banków i kredytów. Wynika z nich, że ów znany prawnik myśli, że pieniądze są jak kasztany, które ludzie znoszą do banków, by mogły one z nich udzielać kredytów. W kwestii rozumienia teorii pieniądza zatrzymał się on więc nawet nie na średniowieczu, ale na starożytności...

A tymczasem pieniądze biorą się z powietrza. Z magicznych sztuczek alchemików finansowych.  I to nie żart.


W każdej dyskusji poświęconej wydatkom na wojsko czy na inwestycje rozwojowe, pojawiają się libtardzie przekonujący, że "to będzie marnotrawstwo pieniędzy z naszych podatków". Ponoć bowiem, "państwo nie ma swoich pieniędzy, ma tylko pieniądze podatników". Skoro tak, to skąd w 2020 r. nagle wzięło się w budżecie 300 mld zł na wsparcie covidowe dla przedsiębiorców? Czy coś wówczas cięto w socjalu? Czy wprowadzono wówczas jakieś nowe, znaczące podatki? (Pisząc "znaczące" nie mam na myśli opłat za wykorzystanie wód publicznych lub ustalanych przez samorządy opłat targowych, które libtardy umieściły na liście podatków podniesionych za rządów PiS.) A może państwo wówczas zbankrutowało? Skąd się wzięły te pieniądze? Zostały dosłownie stworzone z niczego.

Jest coś takiego jak Dealerzy Skarbowych Papierów Wartościowych. To banki i fundusze, które po uzyskaniu takiego statusu są zobligowane do brania udziału w aukcjach polskiego długu organizowanych przez Ministerstwo Finansów i kupowania ich w określonej minimalnej kwocie. Jeśli jakimś cudem nie miałyby pieniędzy na zakup obligacji, pożyczyłby im je na bardzo korzystnych warunkach NBP. Tak więc: państwo emituje obligacje na 300 mld zł, kupują je Dealerzy, w wyniku wydatku państwa na 300 mld zł powstają w polskim systemie bankowym nieoprocentowane rezerwy międzybankowe na taką sumę, banki komercyjne kupują obligacje od Dealerów, którzy zyskują pieniądze, którymi spłacają pożyczki z NBP. 



W 2020 r. doszedł do tego dodatkowy element: program skupu obligacji (QE) realizowany przez NBP. To był element alchemii finansowej stosowany wcześniej z powodzeniem od wielu lat w USA, Wielkiej Brytanii, strefie euro i Japonii - by wymienić tylko najważniejsze rynki. To on uratował strefę euro przed rozpadem, sprawił, że pojawił się fenomen ujemnych rentowności obligacji (czyli rządy zyskały szansę na ekspansję fiskalną - którą niestety tylko nieliczne wykorzystały) oraz stymulował długoletnią hossę na globalnych giełdach. To właśnie za zastosowanie owej alchemii finansowej - standardowego zabiegu w cywilizowanym świecie - obecnie rządzący chcą postawić Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. 



Oczywiście przykłady tworzenia pieniędzy z niczego mieliśmy już dużo wcześniej, gdy system finansowy był mniej zaawansowany. Poniżej spektakularne przykłady z książki wydanej w USA w 1943 r.


Kiedyś miałem okazję rozmawiać na ten temat z Sebastianem Pitoniem (tak, z tym Pitoniem, to było zanim poznałem jego sympatie geopolityczne), który wskazywał, że Francja dosyć dobrze wyszła na drugiej wojnie światowej bo mało się zadłużyła w jej trakcie (czy nawet zmniejszyła swoje zadłużenie), w odróżnieniu od takich USA, które stały się mocno zadłużone. Nie zauważył on jednak dwóch podstawowych rzeczy: wielce zadłużone USA stały się wówczas globalnym hegemonem gospodarczym i supermocarstwem, a Francja stała się mocarstwem upadłym, ograbionym przez Niemców na równowartość kilkuset miliardów euro.

No, dobrze, pieniądze są kreowane przez państwo i system bankowy z powietrza. Czy jednak te wszystkie QE i wydatki fiskalne nie prowadzą do hiperinflacji?

I tak, i nie. W Japonii mimo QE prowadzonego przez wielu lat oraz ekspansji fiskalnej za rządów Abe, inflacja była znacznie poniżej celu (lub była wręcz deflacja). QE przez wiele lat prowadziły również USA i strefa euro. I wszędzie tam podwyższona inflacja pojawiła się dopiero gdzieś w 2021/2022 r. Inflacja jednak inflacji nie równa. W Japonii doszła ona w szczycie do 4,3 proc. - a przecież według libatardów, przy tak dużej kreacji pieniądza powinna być tam wenezuelska hiperinflacja. W USA doszła do 9,1 proc. We Francji do 6,3 proc. - przy zerowej głównej stopie procentowej EBC, QE i dużych wydatkach na "socjał". Spytałem kiedyś jednego francuskiego ekonomistę o przyczynę tak niskiej francuskiej inflacji. Podejrzewałem, że to skutek tego, że Francja ma tani prąd z elektrowni atomowych. On stwierdził jednak, że tamtejszy rząd na bardzo wczesnym etapie uruchomił tarcze antyinflacyjne. Dlaczego więc w Polsce doszła maksymalnie do 18,4 proc., by później spaść do 2 proc., a na Węgrzech doszła do 25,7 proc. by zejść do 4 proc.? W obu krajach nie zmieniły się władze w bankach centralnych, ale oba prowadziły różną politykę pieniężną. Główna stopa procentowa NBP doszła do 6,75 proc., by zejść zaledwie do 5,75 proc., a główna stopa Narodowego Banku Węgier doszła do 13 proc., a została ścięta do 7 proc. Przyjrzyjmy się Czechom. Tam inflacja doszła do 18 proc., a zeszła do 2 proc. Główna stopa sięgnęła 7 proc., a zeszła do 4,75 proc. Przy tak różnych stylach prowadzenia polityki pieniężnej osiągnięto podobne efekty. Może więc to nie polityka pieniężna była powodem przyspieszenia inflacji?  

No cóż, lata 2021-2023 były okresem licznych wstrząsów podażowych na rynkach globalnych. Doszło do niedoborów ropy naftowej na rynku (z powodu działań administracji Bidena i OPEC+), ceny prądu rosły z powodu różnych europejskich Zielonych Ładów, a dodatkowo pojawił się niedobór mikroprocesorów. Podwyżki cen paliw i energii ciągnęły w górę ceny artykułów przemysłowych i rolnych, a to wymuszało wzrost cen usług. Dodatkowo słabły waluty państw naszego regionu - w wyniku polityki Fedu (umacniającej dolara) jak i grozy wojennej. 

Ale czy ta wielka emisja pieniądza nie jest prostą drogą do bankructwa?

A to już zależy od kontekstu. Nie należy mylić alchemii finansowej z jej nieudolnymi, prostackimi kopiami z II Rzeszy/Republiki Weimarskiej czy Wenezueli. Są pewne ważne niuanse, które ją odróżniają od tych podróbek. Choć można pieniądz emitować w nieskończoność, to jednak trzeba pamiętać, by jednak zachować pewien umiar. Emitować tyle, ile jest potrzebne i może zostać zaabsorbowane przez rynek. Sporą rolę odgrywają też dobre relacje z alchemikami finansowymi.



"Ale przecież PiS nas zadłużył jak Gierek!" - odpowiedzą libtardzi. No nie... Istnieją pewne bardzo poważne różnice. Dotyczą one szczególnie zadłużenia zagranicznego do eksportu i rezerw walutowych. A pamiętacie może jak się śmiano z tego, że NBP kupował w ostatnich latach złoto na masową skalę? Może nie zdajecie sobie sprawy z tego, że od 2015 r. powiększył swoje zasoby o więcej złota niż ma Belgia... Złoto to ważny element alchemii finansowej!



Po co więc są podatki? Sam się zastanawiam. Chyba służą głównie dbaniu o stabilność waluty, ściąganiu nadmiaru pieniędzy z rynku oraz inżynierii społecznej. No, ale tak jest w przypadku rządu, który rozumie inżynierię finansową. Ten, który jej nie kuma, jest skazany na łupienie podatników...

(Memy skopiowałem za pomocą inżynierii finansowej z twitterowego konta Fiat Money)

***

Przypominam, że w sierpniu czeka Was prawdziwa uczta czytelnicza w postaci książki Waszego Ulubionego Autora. 


Zareklamuje też jednak inną książkę tego wydawnictwa, którą właśnie czytam. "Armia Krajowa na Wołyniu. Czyli zdrady nie było" Marka Koprowskiego jest dobrym kompendium wiedzy o polskim podziemiu na Wołyniu, a także niezłą polemiką z "Wołyniem zdradzonym" Zychowicza. Autor drobiazgowo wykazuje, że Zychowicz to w najlepszym wypadku taki pop-historyczny odpowiednik Bartosiaka, zabierający głos w tematach o których ma słabe pojęcie, lub w najgorszym wariancie świadomy manipulator. Czytając książkę Koprowskiego zacząłem czuć duży podziw wobec wołyńskich akowców i ich dowódcy pułkownika Kazimierza Bąbińskiego. 8 tys. z nich skutecznie stawiło opór 40-tysięcznym oddziałom UPA i zatrzymało ich drugą ofensywę, ratując przed śmiercią wiele tysięcy Polaków. To również AK stała za budową sieci samoobrony wołyńskiej i za jej dozbrajaniem. Bąbiński dokonał iście tytanicznego wysiłku, choć miał przeciwko sobie nie tylko UPA i Niemców oraz grających podstępnie Sowietów, ale też lokalnego delegata rządu, peecwela Kazimierza Banacha, nieustannie sabotującego z przyczyn politycznych budowę polskiej siły zbrojnej i przekonującego, że ze strony UPA Polakom nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Co ciekawe, Zychowicz w swojej książce Bąbińskiego przedstawia jako tępego wojskowego zupaka, a Banacha jako "wzór urzędnika". 

Tylko pogratulować Replice wydawania tak cennych książek!