sobota, 20 lipca 2024

Zamach na Trumpa

 



Dziwię się, że różne libtardy jeszcze nie zaczęły łączyć zamachu na Trumpa z fragmentem Apokalipsy św. Jana o Bestii zranionej w głowę, którą później podziwiał cały świat. Moje zdziwienie wynika jednak ze zbyt dużej wiary w ich zdolności intelektualne i znajomość podstawowych kodów kulturowych. Skąd bowiem różni DebilniRazem# mają znać literaturę klasyczną, a zwłaszcza taką o charakterze religijnym? 

Jak na razie ich małe móżdżki są na granicy eksplozji. Przykładem na to jest teoria znanego internetowego jełopa Tomasza Wiejskiego, który stwierdził, że "Trump miał za uchem mały ładunek wybuchowy". Proponuję, by Wiejski sprawdził na sobie tę teorię wsadzając sobie petardę w tyłek. Niczego pewnie nie udowodni, ale wszyscy będą mieć kolejną okazję, by pośmiać się z jego bezdennej głupoty.

Tym, którzy twierdzą, że zamach na Trumpa był ustawką zorganizowaną przez republikańskiego kandydata, mogę powiedzieć, że chyba naoglądali się zbyt dużo bollywoodzkich filmów. Celowe trafienie ruszającego się celu w ucho byłoby trudne nawet dla snajpera o mistrzowskich umiejętnościach. Sami snajperzy są zgodni, że Trump miał tego dnia bardzo dużo szczęścia.  Gdyby nagle nie obrócił głowy, kula trafiłaby go w mózg. 

Thomas Croocks był ponoć kiepskim strzelcem, ale oddawał strzał z zaledwie 135 metrów. Ciekawe, według jakich kryteriów go dobrano. Wiemy, że w szkole koledzy mu dokuczali, a on miał nawet ksywkę "school shooter".  (Co ciekawe, zagrał razem ze swoją klasą w reklamie BlackRock.)

Pojawiają się już teorie mówiące, że było dwóch strzelców, z czego jeden znajdował się na wieży wodnej.  Jeśli tak, to amerykańskie Głębokie (Anty)Państwo nieźle spieprzyło ten zamach.

Kanadyjski snajper Dallas Alexander, z drużyny, która ustanowiła w Afganistanie rekord najdłuższego zabójczego strzału, jest przekonany, że niedoszły zabójca miał pomoc od kogoś "z wewnątrz instytucji państwowych".  Erik Prince, założyciel Blackwater, mówi o "złej woli lub skrajnej niekompetencji".
Bez wątpienia Secret Service dopuściła do tego, by strzelec znalazł się na dachu budynku stojącego 135 metrów od sceny. Uzbrojonego zamachowca dostrzegli wcześniej uczestnicy wiecu i zwracali na niego uwagę policji. 30 minut przed zamachem jeden z policjantów dostrzegł człowieka z range-finderem. Były co najmniej trzy okazje, by zatrzymać zamachowca, a zrobiono mu nawet zdjęcie. Dzień wcześniej rodzice Croocksa poinformowali policję, że ich syn zaginął i może zrobić coś niebezpiecznego. Secret Service obwinia policję, że w odpowiedni sposób nie zabezpieczyła otoczenia wiecu. Ta agencja powinna jednak sama pewne miejsca sprawdzić i zabezpieczyć. Miejsca takie jak jedyny duży budynek znajdujący się w pobliżu. Teraz Secret Service tłumaczy się, że nie posłała nikogo na dach, z którego strzelał zamachowiec, gdyż ów lekko pochylony dach był niebezpieczny dla funkcjonariuszy.   Sam zamachowiec był natomiast obserwowany przez snajperów. Czyżby pozwolono mu strzelić? W sieci krąży rzekoma relacja jednego z snajperów, który twierdzi, że złamał rozkaz nakazujący mu "nie angażowanie się" i zastrzelił zamachowca. Jeden z organizatorów wiecu twierdzi natomiast, że Secret Service miała "stand-down order".



Akurat tego dnia przydzielono Trumpowi do ochrony, zamiast dotychczasowej ekipy, jakieś panie w średnim wieku, które miały problem z wyciągnięciem pistoletów z kabur. Kimberley Cheatle, szefowa Secret Service jest więc oskarżana o to, że w imię feministycznej ideologii zaniżyła standardy przyjmowania personelu do swojej agencji. Wiemy, że Trump powinien dostać wzmocnioną ochronę ze względu na doniesienia wywiadowcze o zamachu na niego szykowanym przez Irańczyków.  Mimo to, sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego Mayorkas (ten od rozszczelniania granic) konsekwentnie odrzucał wnioski o wzmocnienie ochrony Trumpa. Dziewięciu  demokratycznych kongresmenów wnioskowało natomiast, by Trumpa w ogóle pozbawić ochrony Secret Service.

Oczywiście dodać musimy do tego podżeganie do zamachu. Libkowskie media prowadziły przez ostatnie 8 lat podobnie absurdalną kampanię nienawiści wobec Trumpa jak media endeckie wobec prezydenta Narutowicza. "Żartobliwe" wezwania do zabójstwa były częścią tej kampanii. Jak bowiem wiadomo, liberalna demokracja polega na tym, że jak demokratyczne wybory wygrywa kandydat nie będący liberalnym demokratą, to się z tego powodu bóldupi i snuje apokaliptyczne wizje, prowadzi iście totalitarne kampanie nienawiści, a w skrajnym przypadku się zabija "zagrożenie dla demokracji".




Skrajnie spartaczony zamach na Trumpa okazał się jednak strzałem nie tyle w stopę, nie tyle w kolano, co prosto w odbyt obozu liberalnych globalistów. Zdjęcia zakrwawionego Trumpa, mocującego się z agentami Secret Service i podnoszącego w górę prawą pięść na tle amerykańskiej flagi obiegły świat. Trump stał się legendą.


Zamach przeprowadzono tuż przed konwencją republikanów. Trump został więc przyjęty na niej nie jako dzielący partię kandydat, ale jako bohater, który poprowadzi republikanów do zwycięstwa. Sama konwencja była pięknie wyreżyserowana. Były pokazy jedności partii i rodziny Trumpów.  (Popularność zdobyła tam choćby Kai, 17-letnia córka Dona Jra.). Była też rozrywka dla ludu, taka jak występ Hulka Hogana. 




Przede wszystkim poznaliśmy republikańskiego kandydata na wiceprezydenta. Został nim senator J.D. Vance, znany niektórym jako autor "Elegii dla bidoków". To człowiek czasem nazywany "prawicową wersją Berniego Sandersa". Vance, weteran marines z Iraku, dostał się na prestiżowe studia prawnicze w Yale dzięki wojsku, a później robił karierę w branży venture capital, m.in. u boku Petera Thiela. Vance jest więc łącznikiem Trumpa z Doliną Krzemową. (Co ciekawe, ma hinduską żonę.Jeszcze w 2016 r. porównywał on Trumpa do Hitlera a jego wyborców nazywał idiotami, później jednak przeszedł na stronę MAGA, zaprzyjaźniając się m.in. z Donem Jrem.  Na ile to "nawrócenie" było autentyczne? Na pewno był on po stronie Trumpa w 2021 r., czyli w okresie, gdy były prezydent był uznawanego za "toksycznego" przez sporą część Partii Republikańskiej. Nominacja Vance'a wywołała pewien niepokój w Europie, w związku z jego wypowiedziami typu "nie obchodzi mnie Ukraina". Vance jest przy tym ostro antychiński i uważa, że europejscy sojusznicy z NATO powinni zwiększyć wydatki na obronę na tyle, by mogli się samodzielnie bronić przed Rosją. Może on być więc traktowany jako straszak na Eurocuckoldów. Jego wadą, podobnie jak znacznej większości republikanów, jest bezkrytyczna proizraelskość. Cieszyć może jednak to, że interesuje się on i dobrze orientuje w tym, co się dzieje w Polsce, na co dowodem jest jego tweet jebiący Tusska za jego autorytarne zachowania.

Pamiętajmy jednak, że wiceprezydent nie jest tym, kto ustala amerykańską politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Dużo ważniejsze będzie więc to, kogo Trump nominuje na sekretarzy stanu i obrony. Vance jako wiceprezydent to jego polisa ubezpieczeniowa przed zabójstwem w trakcie kadencji.

Osobiście chętnie bym zobaczył jako wiceprezydenta moją ulubioną gubernator, czyli Kristi Noem. Pogrzebała jednak swoje szanse, przyznając w swoich wspomnieniach, że zastrzeliła "bezużytecznego" psa. Mnie tym zaimponowała, ale Amerykanie wychowani na Scooby Doo i Psie Hackelberym, źle to odebrali. No cóż, z psiarzami nie da się dyskutować... Liczę na to, że pani gubernator Noem dostanie fajne stanowisko w nowej administracji.









Z dynamizmem republikanów i Trumpa mocno kontrastuje geriatryczno-paździerzowy wizerunek demokratów. Partia była jak dotąd mocno podzielona w sprawie Palestyny, a teraz toczy się w niej wojenka domowa o to, czy Biden powinien zrezygnować.  Oczywiście mamy do czynienia z morzem przecieków o tym, że on wkrótce zrezygnuje. Stoją za nimi ludzie Obamy i Pelosi, a Biden ponoć jest na nich za to wściekły.  Wielką niewiadomą jest więc to, czy rodzinna mafia Bidena skapituluje. Konwencja demokratów dopiero 19 sierpnia, więc jest jeszcze czas na wojenki i przepychanki. Byłoby ciekawie, gdyby Biden nie zrezygnował. Albo gdyby obiecał, że zrezygnuje, wziął za to pieniądze, a później stwierdził, że nie pamięta, by coś obiecywał...








 ***

Sam zamach był ponoć przewidziany w wizji Dicka Allgire i jego ekipy "remote viewerów". Również jakiś samozwańczy protestancki "prorok" nagrał wcześniej video, w którym twierdził, że miał sen, w którym Trump został zraniony w ucho przez kulę snajpera. 


Tymczasem niektórzy twierdzą, że obserwujemy początek kariery "Oktawiana Augusta", którym ma być Barron Trump. Najmłodszy syn Donalda Trumpa ma swoich fanów. Jest też - podobnie jak prawie wszystkie dzieci Trumpa - w połowie Słowianinem. Mówi płynnie po słoweńsku. Ciekawe, czy słucha Laibacha?

***

Dzisiaj ważna rocznica historyczna. Rocznica UDANEGO zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu. Dlaczego piszę o udanym zamachu? Odsyłam do książki Waszego Ulubionego Autora, którą możecie zamawiać już w przedsprzedaży w sklepach internetowych. Premiera 13 sierpnia. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz