sobota, 13 czerwca 2020

Niepodległość: Uśpione Wojsko Polskie


Ilustracja muzyczna: Quebonafide feat. Daria Zawiałow - Bubbletea

Oficjalna wersja mówi, że w lipcu 1945 r. płk Stanisław Gano, szef Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, przekazał Brytyjczykom archiwa swojej służby wywiadowczej - niszcząc wcześniej znaczną większość dokumentów. Tadeusz Kisielewski otrzymał jednak relację mówiącą, że płk Leon Bortnowski, zastępca płka Gano przekazał wówczas MI6 jedynie niewielką część archiwów, "a być może nawet nie przekazał niczego". Całość archiwów Oddziału II płka Gano dał Amerykanom w kilkudziesięciu drewnianych skrzyniach. Brytyjczycy poprosili Amerykanów, by ci im dali dostęp do tych zbiorów, a oni grzecznie im odpowiedzieli, by poszli się j...



Polskie tajne służby miały podczas drugiej wojny światowej bardzo bliskie, zakulisowe relacje ze służbami amerykańskimi. Być może wpływ na to miała bliska znajomość płka Williama Dononovana, szefa Biura Koordynacji Informacji a później OSS z Ignacym Janem Paderewskim. Donovan wchodził w skład komitetu Paderewskiego zbierającego pieniądze na potrzeby okupowanej Polski. To tam ponoć poznał Eleonor Roosevelt. Paderewski jak pamiętamy to członek organizacji Bohemian Grove, przygrywający na fortepianie na imprezach rodem z "Oczu szeroko zamkniętych", finansowany przez całą globalistyczną śmietankę z Wall Street. Widać te związki czasem się na coś przydawały...

Flashback: Restituta - Pianista

Tych związków pomiędzy kierownictwem OSS a Paderewskim było więcej. Np. podpułkownik Guido Pantaleoni, szef operacji specjalnych OSS, poznał Donovana działając w Fundacji Paderewskiego. Fundacja ta została założona przez żonę Pantaleoniego, polską aktorkę Helenkę Adamczewską.  Adamczewska zakładała później amerykański oddział UNICEF (taka organizacja miłośników dzieci), którym kierowała aż do 1978 r. Jej wnuczką jest Tea Leoni - amerykańska aktorka, była żona... Davida Duchovnego (młodszym czytelnikom podpowiadam: Foxa Muldera). Wujkiem Guido Pantaleoniego był natomiast włoski ekonomista, działacz syndykalistyczno-faszystowski Maffeo Pantaleoni, minister w rządzie D'Annunzia w efemerycznej Republice Fiume.

Wróćmy jednak do wątku głównego...



Relacje robocze pomiędzy amerykańskimi służbami cywilnymi a Oddziałem II zostały nawiązane podczas spotkania majora Jana Żychonia z Donovanem 11 lipca 1941 r. w Waszyngtonie. Amerykanie zgodzili się wówczas m.in. na powstanie na swoim terytorium ekspozytury polskiego wywiadu o kryptonimie "Estezet". Wkrótce potem nasze służby zaczęły dostarczać Amerykanom informacje wywiadowcze. Wypożyczaliśmy też im swoich instruktorów do nauki sabotażu.



Przejawem polsko-amerykańskiej współpracy był m.in. Project Eagle, w ramach którego zrzucono w ostatnich miesiącach wojny na teren Niemiec, kilkudziesięciu polskich agentów, byłych żołnierzy Wehrmachtu. Odpowiedzialny za ten projekt był pułkownik Joseph Dasher - czyli Józef Daszewski, w latach 1926-1936 pracownik konsulatu RP w Pittsburgu, a w czasie wojny szef Biura Polskiego OSS.



Kontakty z amerykańskimi służbami - tyle że wojskowymi - nawiązała w maju 1945 r. również Brygada Świętokrzyska NSZ. (Podczas pierwszego spotkania z amerykańskimi pancerniakami pod Pilznem doszło do miłej niespodzianki. Okazało się, że wśród amerykańskich czołgistów było sporo Polaków. A Murzyni z oddziałów tyłowych, też trochę znali polski.) Brygadę wziął pod swoje skrzydła gen. Patton - ten więc kto teraz krytykuje Brygadę jest antyamerykańskim komuchem na pasku Moskwy, Pekinu i Teheranu :) Amerykanie na bazie jej oddziałów utworzyli Polskie Kompanie Wartownicze, które przetrwały w różnej formie aż do 1967 r. To one pilnowały niemieckich jeńców w Niemczech (nie pozwalając żadnemu uciec :) a także to ich żołnierze zamęczyli na śmierć płka Oskara Dirlewangera :) Jak nietrudno się domyśleć, żołnierze Kompanii stanowili rezerwuar ludzi do mokrej roboty. Kompaniami Wartowniczymi dowodził piłsudczyk - płk Franciszek Sobolta, weteran Legionów, wojny polsko-bolszewickiej, III Powstania Śląskiego i Września 1939 r. (gdzie dowodził 61 bydgoskim pułkiem piechoty).

Spora część polskiej emigracji doszła w 1945 r. do słusznego wniosku, że wojna się jeszcze nie skończyła. Mówił o tym m.in. Jan Ciechanowski w wywiadzie dla "Rz" w 2010 r.:



"Po zdemobilizowaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, o czym mało kto wie, nasze wojsko wcale nie przestało istnieć. Przeszło raczej w stan uśpienia. Zachowano struktury poszczególnych jednostek, tzw. koła oddziałowe, w oparciu o które w każdej chwili - na wypadek wybuchu III wojny światowej - można było błyskawicznie odtworzyć armię. W Londynie działał nawet zakamuflowany sztab generalny gen. Andersa.

Jak to?

Oficjalnie nazywało się to Biuro Historyczne. W tym zakonspirowanym sztabie działał między innymi komandor Bogdan Wroński czy pułkownik Zygmunt Jarski, przyjaciel mojego ojca sprzed wojny. Ludzie ci przygotowywali w tajemnicy plany udziału Polaków w III wojnie światowej. Dostałem je później, przestudiowałem, a potem złożyłem w Studium Polski Podziemnej. Wroński jeszcze w latach 70. przyszedł do mnie i poprosił, żebym na razie o nich nie mówił i nie pisał. Słowa dotrzymałem. Ale dziś już chyba mogę o tym mówić.

To jak nasi sztabowcy wyobrażali sobie nasz udział w III wojnie światowej?

Polscy mężczyźni znajdujący się na terenie Europy Zachodniej - między innymi służący w formacjach wartowniczych na terenie okupowanych Niemiec - mieli zostać natychmiast ściągnięci do Wielkiej Brytanii. Tam miały powstać dwie dywizje. Miały to być nowoczesne formacje zmotoryzowane, wzorowane na wojsku amerykańskim. Dowódcą miał być naturalnie Anders.

A co po tym?



Gdy dywizje osiągnęłyby zdolność bojową, oczywiście poszłyby bić się na kontynent. Przez NR, wkroczyłby do Polski i tam, na terenach wyzwolonych spod sowieckiego jarzma, miałaby się zacząć szeroka rekrutacja do Wojska Polskiego i tworzenie nowych jednostek. Liczono nie tylko na pobór, ale przede wszystkim na to, że całe formacje ludowego Wojska Polskiego przejdą na polską stronę. W ten sposób armia miała się bardzo szybko powiększyć.

(...)



Do wojny w 1945 roku nie doszło, ale szybko wybuchła zimna wojna, która w każdej chwili mogła zamienić się w gorącą.

Z myślą o tym stworzono na emigracji Brygadowe Koło Młodych Pogoń. To była taka Druga Kadrowa. Zadaniem jej było przeszkolić i przygotować młodych oficerów do przyszłej III wojny światowej. Tak, aby jak wszystko się zacznie, mieć kadrę w oparciu o którą można będzie odtworzyć wojsko. Im więcej czasu upływało od II wojny światowej, tym oficerowie biorący udział w tamtym konflikcie robili się coraz starsi, część rozjeżdżała się po świecie. Potrzebni więc byli nowi, kompetentni dowódcy. Szczególnie jeżeli myślano o masowym werbunku po wkroczeniu na teren PRL. Ktoś musiał tymi ludźmi dowodzić.

Kiedy ta organizacja działała?

W latach 40. i 50. Sam do niej należałem. Pułkownik Zygmunt Czarnecki, który kierował tą organizacją, był przedwojennym kolegą mojego ojca z Wyższej Szkoły Wojennej. Spotkał się kiedyś ze mną i powiedział: "Pan powinien być z nami". Długo się nie wahałem. Dopiero potem, gdy poszedłem na studia na London School of Economics, wziąłem bezterminowy urlop.

Jak wyglądały te szkolenia?

Jeździliśmy na specjalną farmę, gdzie mieliśmy ćwiczenia bojowe. Ćwiczyliśmy również w londyńskim Richmond Parku. Angielskie służby szybko zorientowały się, co się dzieje. Trudno bowiem nie zauważyć stu chłopaków latających w tę i z powrotem po parku. W pobliżu parku na Richmond Road znajdował się dom, w którym mieścił się Instytut Piłsudskiego. W suterenie budynku był ogromny stół plastyczny, na którym uczono nas ognia artyleryjskiego i tego typu rzeczy. Pamiętam, że kiedyś Czarnecki zwrócił się do mnie: "W pobliżu Londynu wybuchł pocisk z głowicą nuklearną, co pan robi?". "Teraz, panie pułkowniku daję rozkaz do modlitwy" - odpowiedziałem. Było z tego kupa śmiechu.

W jakiej jednostce miał pan służyć podczas III wojny?

Przydzielono mnie do 1. Pułku Legionów im. Józefa Piłsudskiego. To miał być pułk szturmowy. Na ulicach Londynu symulowaliśmy walkę w mieście. Nasza armia miała być bardzo nowoczesna. Ćwiczyliśmy stale użycie tzw. grup bojowych, których Amerykanie używają do dziś. Czyli atak batalionu czy nawet pułku wzmocnionego czołgami i artylerią samobieżną. Nasi wykładowcy, przeważnie oficerowie, którzy zaczynali wojnę jako podporucznicy czy porucznicy, a potem, już na froncie awansowali, byli znakomitymi fachowcami. Mieli nie tylko doświadczenie bojowe, ale i dużą wiedzę fachową. Studiowali na bieżąco zachodnie periodyki militarne.

Czy w Wielkiej Brytanii mieliście do czynienia z bronią?

Nie, nikt po wojnie nie myślał o tym, żeby ukryć broń. Po co? Mogłyby z tego wyniknąć tylko kłopoty. Oczywiste było, że jak tylko rozpocznie się III wojna światowa, to nasi sojusznicy nas natychmiast uzbroją w nowoczesny sprzęt. Anglicy nam jednak nie ufali. Gdy w 1956 roku do Londynu przyjechał Chruszczow i Bułganin, to do Czarneckiego zgłosiły się angielskie służby. Prosili, żebyśmy nie robili żadnych dzikich wyskoków. (śmiech)

Podobno Pogoń ćwiczyła się także we Francji.

To prawda, choć ja już w tym nie uczestniczyłem. To gen. Anders załatwił z gen. de Gaulle'em. Nasi chłopcy pojechali na kontynent i ćwiczyli skoki spadochronowe pod okiem francuskich instruktorów.

Do kiedy istniała nasza uśpiona armia? Do śmierci Andersa w 1970 roku?

O, nie. To się skończyło dużo wcześniej. Po roku 1956, gdy Zachód zaczął forsować politykę odprężenia i koegzystencji z Sowietami. Szanse na militarną konfrontację coraz bardziej malały i utrzymywanie tego uśpionego wojska nie miało sensu. Coraz bardziej powszechne stawało się przekonanie, że jeżeli komunizm się zawali, to nie na skutek interwencji zbrojnej, ale w wyniku procesów wewnętrznych. Że po prostu zgnije. Tak też się stało.

Podobno rozważano, czy nie stworzyć pod komendą Andersa legionów, które pojechałyby na wojnę koreańską.

Z takim pomysłem wystąpił Jerzy Giedroyć.
Ale Anders podszedł do tego z dystansem. Jemu chodziło bowiem nie o tworzenie jakiś legionów, ale o odbudowę Wojska Polskiego, które ma się bić o niepodległość ojczyzny. Nie zamierzał więc pakować się do Korei. Trudno byłoby przecież wytłumaczyć żołnierzom, że w azjatyckich dżunglach walczą o wyzwolenie Polski. Ludzie nie chcieli tam jechać. Lata jednak upływały i z czasem przestano myśleć o zbrojnym marszu na PRL i skupiono się na innej działalności.

Jakiej?

Wywiadowczej. To bardzo mało znana, tajemnicza sprawa. Nazywało się to Polish link i oparte było na współpracy dawnego, przedwojennego II Oddziału z brytyjskim MI6. Pewnie będzie pan zdumiony, ale agenci "Dwójki" - nie wciągano w to podziemia po-akowskiego - działali na terenie PRL, a także w Czechosłowacji czy Austrii, do 1976 roku. I to bez żadnej wsypy. Jako ciekawostkę powiem, że ludzie ci docierali nawet do Berlinga, gdy był szefem komunistycznej Akademii Sztabu Generalnego. Ale on nie chciał rozmawiać. Wskazywał tylko palcem na żyrandol. Ta historia to jednak temat na inny wywiad."

(koniec cytatu)




O Brygadowym Kole Młodych Pogoń ukazał się 10 lat temu bardzo ciekawy artykuł w 
"Biuletynie IPN". To była organizacja piłsudczykowska, mająca dobre kontakty w NATO i zarazem poparcie starszych generałów takich jak np. Władysław Bortnowski. Jego długoletni szef płk Zygmunt Czarnecki był wcześniej m.in. członkiem POW w Kijowie i... jednym z ocalonych przez Berię z Katynia. Niestety z czasem organizacja osłabła w wyniku rozłamów politycznych w polskiej emigracji (walki Andersa z prezydentem Zaleskim). Działała jednak jeszcze w latach 80-tych.

Jedną z osób szkolących przez ponad 30 lat kadry dla Wojska Polskiego na Zachodzie był gen. Mieczysław Wałęga, we wrześniu 1939 r. dowódca kompanii w 36 Dywizji Piechoty, oficer AK i WiN, szef oddziału bezpieczeństwa okręgu WiN "Śląsk", adiutant Łukasza Cieplińskiego. W 1946 r. zdołał on przedostać się z PRL do Włoch. Do rezerwy przeszedł oficjalnie dopiero w 1985 r. a jeszcze w 1987 r. wystawiał w Londynie dokumenty demobilizacyjne!




Polscy piloci latali dla CIA w operacjach specjalnych nad Europą Środkowo-Wschodnią, Tybetem, Indonezją i Kongo. Nad Indonezją zginął Józef Jeka, as myśliwski z II wojny światowej, dowódca Dywizjonu 306. Nasi lotnicy pomagali również tworzyć pakistańskie siły powietrzne. Część naszych pilotów zajęła się "prywatnym biznesem" - np. as myśliwski Jan Zumbach tworzył lotnictwo wojskowe Katangi i Biafry.



Mało znaną sprawą jest służba Polaków w wywiadzie i kontrwywiadzie państw Zachodu w czasie Zimnej Wojny. O tym traktują m.in.  spektakle "Operacja Reszka" i "Negocjator" . W tym ostatnim jest scena, w której wybitny sowietolog o. Józef Maria Bocheński przegląda wspólnie z funkcjonariuszem szwajcarskich tajnych służb archiwum ekspozytury wywiadu wojskowego PRL przejęte na terenie konsulatu w Bernie. A także jak po jego śmierci jakaś ekipa czyści mu pliki w komputerze...

Polska tajna wojna bynajmniej nie skończyła się w 1945 roku...

***

A w następnym odcinku serii "Niepodległość o "wykach" naszego podziemia w bezpiece.

***

Z tematów bieżących: zdemenciały Joe Biden wygadał się, że "wojsko wyprowadzi Trumpa z Białego Domu na jesieni" . No i pewnie o to chodzi w tej destabilizacji. A że ona postępuje widzimy choćby w Seatle, gdzie jakieś lewackie bandziory zajęły kwartał ulic i ogłosiły go swoją strefą wolną. Pobierają tam haracze od zwykłych ludzi i mają tam swojego "warlorda".  Liberalizm za bardzo się rzucił na mózg Amerykanom. I pomyśleć, że za Herberta Hoovera Patton z MacArthurem oczyszczali Waszyngton z protestujących...

Naszła mnie też taka refleksja dotycząca antifiarzy i BLM: odgrywają oni rolę współczesnych SA-manów i spotka ich taki sam koniec. Jak przestaną być potrzebni, zostaną brutalnie usunięci. Pozostanie jednak mit, w którym George Flloyd będzie pełnił podobną funkcję jak Horst Wessel. Z jedną różnicą - Flloyd nie był gejem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz