sobota, 8 lipca 2017

Donald Trump: Prometejski prezydent?


W zdjęciu prezydentów Dudy i Trumpa oglądających wspólnie "Rejtana" Matejki jest coś bardzo symbolicznego, prometejskiego... Gdy je zobaczyłem, od razu przyszły mi na myśl wątki opisane w seriach "Archanioł" i "Prometeusz".

Zapewne już zdołaliście się zorientować, że podziały nie przebiegają obecnie między państwami czy nawet blokami państw, ale wewnątrz państw, pomiędzy wewnętrznymi grupami interesów budującymi międzynarodowe koalicje. Tak się akurat składa, że Trump reprezentuje wewnątrz amerykańskich elit frakcję, która walczy przeciwko tej frakcji, która nam przez wiele lat (dziesięcioleci?) mocno zaszkodziła. Frakcja, którą on zwalcza - liberalny establiszment - jest sprzymierzona z naszymi europejskimi pseudosojusznikami (czytaj: mniej lub bardziej ukrytymi wrogami). Jak też wielokrotnie wykazywałem, gra ona do jednej bramki z Rosją. Nie przypadkowo akcje destabilizacyjne CIA, Departamentu Stanu (szczególnie za czasów Hillary Clinton) i Sorosa często współgrały z putinowską strategią uderzania w niezależność państw naszego regionu.




Warszawskie przemówienie Trumpa brzmiało jak deklaracja wojny. "Zachód nie da się złamać!". Mówił, że znajdujemy się w komfortowej sytuacji, bo nasi przodkowie zostawili nam tyle osiągnięć cywilizacyjnych i technicznych. Możemy te osiągnięcia jednak stracić, jeśli nasz duch upadnie. Słowa o konieczności obrony wartości, które uczyniły Zachód wielkim, o Bogu, o potrzebie walki przeciwko "zagrożeniom czy to z południa, czy to ze wschodu" musiały brzmieć dla unijnego establiszmentu jak bluźnierstwo. Trump nie przypadkowo też tak uwypuklił w swoim przemówieniu wątek Powstania Warszawskiego (zapewne miał wsparcie jednego z wybitnych amerykańskich historyków wojskowości - np. Stevena Zalogi czy Roberta Forczyka) - to był sygnał dla Niemiec. Podobnie jak przypomnienie im o Holokauście i wspólnej agresji na Europę z Sowietami.  Przebijały się w nim wyraźne elementy prometejskie. "Poland will always prevail!" "Polska zawsze będzie panować!", "W Polakach można zobaczyć duszę  Europy!". Proimetejski prezydent z turbosłowiańską żoną i córką...



W ślad za tym poszły kolejne kroki w amerykańskiej ofensywie energetycznej w naszym regionie, kontrakty zbrojeniowe, ostrzeżenia wobec Rosji w kwestii Polski i Ukrainy i bardzo wyraźne wsparcie dla idei Trójmorza - bloku, którym jak dotąd zajmowały się (i to jedynie na pół gwizdka) Chiny.

Zdarzenia z Warszawy były olbrzymim pokazem amerykańskiej soft power. Trump mógł później na szczycie G-20 w Hamburgu protekcjonalnie klepnąć karzełka Putina-Hujłę w plecy. Miał bowiem wejście na szczyt jak MacArthur a karzełek Putin-Hujło był tylko petentem od miesięcy próbującym się z nim spotkać. I od razu poszedł wobec USA na ustępstwa w sprawie Syrii...

Zabawne, że karzełek Putin-Hujło lecąc do Hamburga omijał szerokim łukiem Polskę i kraje bałtyckie, chronione przez polskie lotnictwo. Czyżby bał się Macierewicza? :)


Amerykańscy oficjele musieli zresztą przeżyć w Europie szok kulturowy. O ile Polacy przywitali Trumpa przyjaźnie i wręcz entuzjastycznie (nie licząc małych, tragikomicznych protestów Zmiany i Razem oraz ględzenia nudnych "autorytetów" w "Wyborczej"), to Niemcy pokazały się jako kraj Trzeciego Świata. Widok podludzi demolujących Hamburg i tłumaczenia jednego z niemieckich oficjeli mówiącego, że "dopuszczają straty na obrzeżach, byle tylko ochronić szczyt" był chyba najlepszą ilustracją do warszawskiego przemówienia Trumpa :)

***

6 lipca byłem na Placu Krasińskich i z przyjemnością słuchałem przemówienia Trumpa. Miałem miejsce z dosyć dobrym widokiem na mównicę, więc oczywiście widziałem na żywo Przywódcę Wolnego Świata, Melanię a także Ivankę (wyłowiłem ją wzrokiem w sektorze dla vipów). Choć niektórzy przekonują, że była tam sama "pisowska hołota przywożona autokarami" i że "każdy poseł PiS rozdał 50-100 wejściówek", to ja akurat podjechałem tam metrem i nie miałem żadnej wejściówki, bo żadnych wejściówek po prostu nie było. Wejście na plac od strony ulicy Długiej zajęło mi z godzinę (tak wolno borowcy przepuszczali tłum przez bramki) a zapewne bardzo wielu ludzi nie zdążyło się tam dostać przed zamknięciem bramek. Na miejscu towarzystwo zróżnicowane pod względem wieku, stanu majątkowego, stylu i poglądów (w ramach szeroko rozumianej prawicy). Na miejscu odbyłem ciekawą rozmową z młodym kolesiem, który był na wymianie szkolnej w Detroit i miał okazję w trakcie kampanii wyborczej cztery razy być na wiecu Trumpa. Ogólnie, naprawdę warto było być świadkiem tego wydarzenia. Coś takiego się dzieje nie często.



***

A Ścios nadal drąży narrację "Trump człowiek Putina" :) Ten koleś przypomina mi trochę Marcelinkę Zawiszę z burżujsko-wielkomiejskiej partii Razem mówiącą, że "Trump to mizogin, seksista i rasista". Ale cóż, gdyby Trump dokonał zmasowanego ataku nuklearnego na Rosję, to Ścios pisałby, że to w interesie karzełka Putina-Hujły...

***

Od pewnej znanej mi osoby usłyszałem ciekawe porównanie. "Trump kojarzy mi się z Odynem/Wodanem, nordyckim bogiem mającym też swój odpowiednik u Słowian". "Dlaczego akurat z nim". "Jest gromowładny - ma atomową walizkę. Jego siła bierze się ze zbierania informacji. I jest też bogiem handlu". Pożartowaliśmy sobie później, że dwa kruki siedzące na ramionach Odyna to Jared Kushner i Steve Bannon a dwa wilki gnające przed nim to generał Mattis i generał Flynn. A karzełek Putin to karzeł Alberyk z wagnerowskiego "Złota Renu" i teraz mu Trump powie: "Te, karakanie, dawaj gazowy pierścień" :)


Powyżej: Odyn łapał Walkirie za...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz