Amerykanie popełnili jeden poważny błąd (poza tym, że nie oglądali "One Punch Mana"): zapomnieli, że w Turcji nie rządzi już armia, tylko bezpieka. Narodowa Organizacja Wywiadowcza (MIT), na której czele stoi Hakan Fidan, bliski współpracownik Erdogana, spisała się znakomicie i na pewno miała swoją agenturę w kierownictwie wojskowego spisku. Zamach stanu przyspieszono, gdyż 1 sierpnia Erdogan miał dokonać zmian w kadrze dowódczej, które uniemożliwiłyby uruchomienie puczu.
Na godzinę przed rozpoczęciem puczu Erdogan został powiadomiony przez dowódcę I-szej Armii, że puczyści ruszyli. Dzięki tej informacji prezydent został ewakuowany z ośrodka wypoczynkowego w Marmaris zanim służący puczystom komandosi dokonali tam desantu ze śmigłowców. Żołnierze mający aresztować Erdogana nie wypełnili swojej misji, wycofali się po strzelaninie z lokalną policją i częścią funkcjonariuszy prezydenckiej służby ochrony. W tym starciu zginęło dwóch ochroniarzy Erdogana.
Biznesowy odrzutowiec, którym leciał Erdogan został namierzony na radarach przez dwa F-16 puczystów.
Pilot tego samolotu rzekomo zmylił ich jednak mówiąc przez radio, że to lot Turkish Airlines. (Możliwe też, że nie otrzymali autoryzacji do zestrzelenia.) Premier Binali Yildirim został też najprawdopodobniej w porę ostrzeżony i ewakuowany. Minister spraw wewnętrznych ocalał, gdyż nie pojawił się na spotkaniu z wojskowymi. Wielu generałów lojalnych wobec cywilnej władzy zostało wziętych do niewoli przez swoich najbliższych współpracowników. Szef sztabu generalnego gen. Hulsi Akar, został wzięty na zakładnika.
Śmigłowce zaatakowały kwaterę główną MIT i komendę główną policji. Jeden z doradców Erdogana ds. bezpieczeństwa narodowego został zabity przez puczystów strzałem w tył głowy. Pucz nie był żadną inscenizacją. Przeprowadzono go o wiele bardziej profesjonalnie niż to na pierwszy rzut oka wygląda.
To, że tureckie tajne służby były świadome tego, że Amerykanie przygotowują im wojskowy zamach stanu, siłą rzeczy musiało wpłynąć na to, że Turcja porozumiała się z Rosją. Będąc zagrożonym przez dwa mocarstwa, Erdogan zlikwidował jeden front godząc się ze słabszym. Winę za to ponosi w największym stopniu administracja Obamy, która powtórzyła swój błąd z Egiptu. (Niepotrzebnie obaliła swojego bliskiego sojusznika marszałka Hosniego Mubaraka, doprowadziła do chaosu, który z kolei wyniósł do władzy gen. al-Sisiego, który zacieśnił stosunki z Rosją.) Jak powiedział były oficer CIA Gary Bernsten: Obama stracił kontrolę nad Bliskim Wschodem. Co zrobi by ją odzyskać? Czy Amerykanie będą próbowali obalać Erdogana aż do skutku, tak jak to robili z Castro, by później się z nim porozumieć? Czy też może zmiękną i trochę z nim ponegocjują? Amerykański ambasador w Ankarze już mówi, że mogą rozmawiać na temat ekstradycji szejka Gulena.
Dr. Targalski (Nya!) chyba ma nadzieję na pierwszy scenariusz, gdyż snuje taką wizję: ""Amerykanie będą musieli zainwestować w kogoś innego, Turcji grozi
chaos, czyli wypada jako stabilny kraj NATO. Trzeba gdzie indziej mieć
bazy, USA będzie musiało zainwestować w Kaukaz, w Gruzję i Azerbejdżan,
zobaczymy, co będzie z Armenią, bo żaden ruch nie był możliwy ze względu
na porozumienie z Turcją, która nie przyznawała się do ludobójstwa
Ormian ". Być może dlatego w niedzielę doszło w Erewaniu do dziwnej próby mini zamachu stanu? Amerykanie nie będą jednak w stanie szybko przerzucić infrastruktury z Turcji do np. Gruzji. Robiąc to zawaliliby zaś do końca szanse na reset z Rosją, na który wciąż bardzo liczą. Wcześniej czy później będą musieli więc przeprosić się z Turcją. Erdogan właśnie im pokazał, że nie mogą bezkarnie wbijać sojusznikom nóż w plecy. A my mamy kolejną wskazówkę mówiącą, że kontynuacja polityki Obamy przez ewentualną administrację Hillary Clinton będzie katastrofą dla świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz