sobota, 2 lipca 2016

Największe sekrety: Euphoria - Helter Skelter

A jakby zamknąć Polańskiego w jednej celi z Mansonem?

Ilustracja muzyczna: Jefferson Airplane - White Rabbit

CIA jest często postrzegana jako organizacja o przechyle konserwatywnym, prawicowym i radykalnie antykomunistycznym. Taki jej obraz to wynik długoletniego oddziaływania komunistycznej i lewackiej propagandy na opinię publiczną, a także tego, że CIA na potrzeby wewnątrzkrajowej legendy  nigdy z tym wizerunkiem nie walczyła. Tak naprawdę kadry CIA i jej poprzedniczki OSS były tworzone głównie przez progresywistycznych liberałów ze Wschodniego Wybrzeża, ludzi z drogich uczelni takich jak Yale, przynależących do elitarnych stowarzyszeń takich jak Bractwo Kości i Czaszki  (hymn jednego z bractw studenckich z Yale stał się nieoficjalnym hymnem CIA). Ludzie, którzy tworzyli OSS i CIA siłą rzeczy mieli światopogląd mocno kontrastujący z przekonaniami prostych, ciężko pracujących, chodzących na nabożeństwa, patriotycznych i przywiązanych do tradycyjnych rozrywek Amerykanów. Kadrom OSS/CIA nie dowierzała Komisja MacCarthy'ego (i przez to została zniszczona medialnie), nie dowierzał szef FBI J. Edgar Hoover a Ostatni Bóg Wojny gen. Douglas MacArthur tak dalece nie ufał tym "liberalnym pajacom z OSS", że bronił przed nimi dostępu do swojego wojennego królestwa. Trudno się tej nieufności dziwić. OSS zatrudniała w trakcie wojny wielu komunistów, przeważnie niemieckiego pochodzenia. Wśród prominentnych czerwonych, z którymi OSS współpracowała znaleźli się m.in.: Ho Chi Minh (był jej agentem), Mao (misja Dixie w Yananie), Walter Ulbricht (według mjra Stevena Skubika z wywiadu wojskowego pracował dla OSS), Josip Broz Tito i Enver Hoxha. Kadrowym pracownikiem OSS a później CIA był jeden z filozofów studenckiej, nowolewicowej rewolty z lat '60-tych Herbert Marcuse. Dla CIA przez wiele lat pracowała również Gloria Steinem , jedna z "matek" ruchu feministycznego. Wiele wskazuje, że działała dla Agencji nawet wówczas, gdy głosiła swoje radykalne, feministyczne tezy.


Powyżej:  Gloria Steinem, jako króliczek Playboya w 1963 r. Jakiż kontrast ze współczesnymi, tłustymi i brzydkimi feministkami, które potrafią jedynie wydukać "miałam aborcję 6-go stycznia" i "ta palma jest sztuczna!" :) No, ale Steinem pchnęły do feminizmu nie jej frustracje, ale rozkazy z Langley.



Oficerem prowadzącym Steinem był Cord Meyer, szycha z samego serca Agencji, były członek Unii Światowych Federalistów. (Jego była żona, malarka Mary Pinchot Meyer, została kochanką JFK i rzekomo dostarczała mu LSD od Timothy'ego Leary, twórcy "rewolucji psychoaktywnej" lat '60-tych. Została zamordowana w październiku 1964 r.) Steinem pracowała też z kubańskim uchodźcą Carlosem Bringierem zaangażowanym w ustawkę z Oswaldem,   była dziewczyną Johna Stanleya Pottingera, szychy z Departamentu Sprawiedliwości w czasach Nixona, Forda i Cartera, którego obwiniano o tuszowanie sprawy zabójstwa Martina Luthera Kinga i kochanką Henry'ego Kissingera. Piękna, resortowa biografia. Tylko dlaczego CIA zaangażowała się w kreowanie tak rakotwórczej ideologii jak feminizm? Jakie względy bezpieczeństwa narodowego za tym przemawiały?



Płk Philip J. Corso zeznając w Kongresie USA w 1992 r. na temat losu amerykańskich jeńców wojennych, którzy nie powrócili z Korei stwierdził, że w przypadku wojny koreańskiej i wietnamskiej obowiązywała "doktryna nie wygrywania". Odwoływał się do konkretnych dokumentów NSC formułujących tę politykę. Wskazywał też, że dokumenty te mówią o wykorzystywaniu wojny do przeprowadzania zmian społecznych w USA.




Lata '60-te były właśnie czasem tych zmian. To wówczas urosły w siłę ideologie i ruchy, które wrzucamy do jednego worka z napisem "Nowa Lewica". W tych ruchach oczywiście ostro mieszały służby specjalne państw komunistycznych - od KGB i Stasi po chińską i kubańską bezpiekę. Mieszały jednak również służby amerykańskie. Sherman Skolnick, amerykański weteran konspirologii, twierdził m.in.  że niesławna Siódemka z Chicago, przywódcy zamieszek podczas konwencji demokratów z 1968 r., to byli prowokatorzy CIA. Znał tych ludzi osobiście. Podobnie według niego wielebny Jesse Jackson miał być prowokatorem FBI, który prawdopodobnie wystawił zabójcom Martina Luthera Kinga.  Agentem FBI był również gostek, który wymyślił święto Kwanzaa, cepeliowy czarny nacjonalista Maulana Karenga vel Ron Karenga.  (Jego ludzie zastrzelili przywódców Czarnych Panter w Los Angeles oszczędzając FBI formalności procesowych.)






Swoje robili również macherzy od programu MK Ultra dla których naćpani hippisi byli dobrymi królikami doświadczalnymi w eksperymentach dotyczących wpływu LSD oraz innych syntetyków na ludzkie zachowania. Timothy Leary przyznawał otwarcie, że to CIA dostarczyła LSD na kampusy uniwersyteckie. Sam Leary był wielokrotnie oskarżany o pracę dla CIA.  Produktami tej epoki byli m.in.: Unabomber (młody geniusz, którego w chorobę psychiczną wpędziły behawioralne eksperymenty psychiatry z CIA dra Henry'ego Murraya), Charles Manson (w latach '60-tych siedział w więzieniu, w którym CIA przeprowadzała eksperymenty MK Ultra, w celi obok Timothy'ego Leary'ego. Później dostawał z nieznanych źródeł eksperymentalne, nowe gatunki narkotyków syntetycznych do dystrybucji. Odsiadując wyrok za zabójstwo żony Polańskiego i kilku innych ludzi, utrzymywał, że pracował dla wywiadu marynarki wojennej a do zorganizowania zabójstw skłoniło go ukryte przesłanie w muzyce Beatlesów. Niektórzy widzieli w tych zabójstwach "krajową wersję Programu Phoenix" realizowanego w Wietnamie), a także Jim Jones (migracja jego sekty Świątynia Ludu do Jonestown w Gujanie była wspierana przez miejscową ambasadę USA, a szczególnie przez pracującego w niej Richarda Dweyera z CIA. Ludzie Jonesa zabili na lotnisku w Gujanie krytycznego wobec CIA kongresmena Leo Ryana.)




Amerykańskie tajne służby wspierały więc w latach 60-tych i 70-tych wiele co najmniej dziwnych, radykalnych grup. Jaki miało jednak to cel? Czemu np. wykreowano feminizm? Miało to ścisły związek z transformacją gospodarczą opisaną w poprzedniej części serii Euphoria. Michael Jones w książce "Libido Dominandi" zauważa, że 1973 r. przyniósł USA zarówno liberalizację prawa aborcyjnego (wyrok w sprawie Roe vs Wade) jak i koniec wzrostu płac realnych (bez uwzględnienia inflacji). Płace realne w USA niewiele się zmieniły od lat '70-tych. Było to możliwe m.in. dzięki temu, że na rynek pracy trafiło wiele kobiet. Inżynierowie społeczni z USA po prostu zauważyli to, co zaobserwował Engels w XIX w. - im kobiety mają mniej dzieci, tym więcej ich trafia na rynek pracy, a to skutecznie hamuje wzrost płac. Do podobnych wniosków doszli chińscy komuniści wprowadzając w latach '70-tych politykę jednego dziecka. W USA nie można jednak było decyzją administracyjną określić ile kobieta może mieć dzieci. Trzeba było ją zachęcić, by zamiast siedzieć w domu realizowała się pracując na kasie w hipermarkecie, smażąc hamburgery w fast-foodzie czy przekładając papiery w korpo.



Tak się również akurat złożyło, że proaborcyjna kampania Glorii Steinem oraz innych feministek zbiegła się z Memorandum 200 NSC kierowanej przez Henry'ego Kissingera wzywającego do "zmniejszenia populacji krajów Trzeciego Świata" (tutaj macie zapis video z konfrontacji z Henrym Kissingerem w sprawie Memorandum 200) i z tragikomicznymi prognozami Klubu Rzymskiego (złośliwi mówili, że zainspirowały one Czerwonych Khmerów do programu "dezurbanizacji" i "ekologicznego życia" - notabene Czerwoni Khmerzy po 1979 r. byli wspierani wspólnymi siłami przez Chińczyków i CIA a Kissinger wypowiadał się o nich pozytywnie już w 1975 r.).





Podobną rolę społeczną miał w planach establiszmentu ruch Black Power. Jak zauważył William Engdahl w "Stuleciu wojny", czarni radykałowie w latach 60-tych i 70-tych atakowali głównie zdominowane przez Polaków, Włochów, Irlandczyków i Żydów związki zawodowe. Osłabienie związków przyczyniło się do wyhamowania wzrostu płac w przemyśle. Z miast takich jak Chicago czy Detroit znikały etniczne, białe, robotnicze dzielnice - biali wyprowadzali się na przedmieścia, na ich miejsce sprowadzano Czarnych. W czarnych dzielnicach hulali zaś różni organizatorzy społeczni (tacy jak Barack Obama) finansowani m.in. przez Fundację Rockefellera i Forda (obszernie pisał o tym w W.G. Tarpley w książce "Barack Obama - the Unauthorised Biography"). Później jednak Czarnych zaczynali wypierać z rynku pracy legalni i nielegalni imigranci z Ameryki Łacińskiej. (I m.in. dlatego należy zbudować mur, za który zapłaci Meksyk!) Murzyn zrobił swoje - Murzyn może odejść. Na pocieszenie dano Czarnym kokainę importowaną z Ameryki Środkowej w ramach operacji Iran-Contra oraz kliniki Planet Partnerhood, organizacji założonej przez powiązaną z KKK demokratyczną, progresywistyczną rasistkę Margaret Sanger, która deklarowała, że poprzez aborcję chce "eksterminować rasę Czarnuchów". (Świadomość tego przekrętu zapewne skłoniła Louisa Farrakhana do popierania Trumpa. )



W odróżnieniu jednak od skretyniałego ruchu black power, feminizm wciąż jest użyteczny dla progressywistycznych elit. Feministki walczą bowiem na pierwszej linii w wojnie o kontrolę nad ludzkimi zachowaniami seksualnymi. Kontrola nad seksem jest ważną częścią kontroli nad społeczeństwem. Władza nad tym, czy możemy "zaliczyć" i kogo "zaliczyć" daje potęgę. Rozumiały to bliskowschodnie religie monoteistyczne a progressywiści z przełomu XIX w. i XX w. mieli na punkcie kontroli nad seksem prawdziwą obsesję. W opanowanym przez nich Hollywood długo obowiązywał purytański kodeks Haysa zakazujący pokazywania na ekranie m.in. zmysłowych tańców i pocałunków a także związków międzyrasowych. (Howard Hughes , miał z tym kłopoty, bo cenzorzy z Hollywood nie zgodzili się, by w filmie "The Outlaw" pokazano  dekolt biuściastej Jane Russell. Prosowieckie produkcje jakoś tym skopcom nie przeszkadzały.) Ku Klux Klan z równą zaciętością chłostał niewiernych mężów i żony, jak pilnował prohibicji i wspierał kampanię  Woodrowa Wilsona. Ci sami lekarze, którzy propagowali eugenikę, propagowali również obrzezanie - argumentując, że to skuteczny sposób walki z onanizmem. Później, wraz z nowym pokoleniem progressywistów i nowymi wyzwaniami, wahadło się przechyliło w drugą stronę  (po części ludzie odreagowywali wcześniejszy, nadmierny purytanizm), teraz mamy jednak do czynienia z kolejnym przechyłem. Feministki i wspierające je media rozpętują histeryczną kampanię przeciwko rzekomo istniejącej na Zachodzie "kulturze gwałtu". Choć liczba gwałtów dokonywanych przez białych mężczyzn systematycznie spada od kilkudziesięciu lat, to tworzy się atmosferę potępienia dla "toksycznej męskości" a jednocześnie całkowicie ignoruje istnienie prawdziwej, islamskiej kultury gwałtu. We Francji i krajach skandynawskich prawo jest zaostrzane, by karać klientów prostytutek. Facebook równie ostro ściga erotykę, co "polityczny ekstremizm" (kobiety pracujące w tej firmie muszą przestrzegać bardzo ścisłego, antyseksualnego dress-code'u i mówi się im, by "nie rozpraszały" męskich pracowników a nad zachowaniem pracowników czuwa wewnętrzna quasi-bezpieka). Globalistyczno-islamistyczny burmistrz Londynu Sadiq Khan zakazuje reklam z seksownymi kobietami, spotykając się z aplauzem feministek i moralistów. Feministki propagują zaś zachowania rodem z muzułmańskich i hasydzkich gett. Jak czytamy w osobliwym poradniku dla feministów:|

"Bądź świadomy tego, gdzie wędrują Twoje oczy, kiedy przechodzi kobieta. Zmień to zachowanie.
To kolejny przykład ulicznego molestowania… zrozumcie, chłopaki, zostaliśmy wychowani do uprzedmiotawiania kobiet. Nie wszyscy z nas się do tego przyznają, ale wszyscy jesteśmy winni robienia tego w jakimś momencie naszego życia. Nawet jako facet na zajęciach ze studiów kobiecych od czasu do czasu łapałem się na gapieniu się na kobiety. To prawda, że bardzo ciężko pracowałem, aby oduczyć się seksistowskich zachowań i zamiast nich propagować nieseksistowskie sposoby komunikowania się z „potencjalnymi partnerkami”. Nie jestem idealny. Popełniam błędy, ale wciąż staram się eliminować takie zachowania, aby móc nazywać siebie skutecznym sojusznikiem. (...)

Przejdź na drugą stronę ulicy, kiedy kobieta idzie w Twoim kierunku w nocy.

Kiedy jestem na mieście w nocy staram się sprawiać wrażenie osoby niegroźnej, aby kobiety czuły się bardziej komfortowo. Obejmuje to trzymanie rąk w widocznym miejscu zawsze, kiedy przechodzę koło kobiety, patrzenie w dół lub w inną stronę lub przechodzenie na drugą stronę ulicy (...)" :)))))

To przesłanie ma też swoją religijną wersję. Pożyteczny protestancki idiota pastor Bartosik pisze:

"Europejscy, biali mężczyźni są oburzeni traktowaniem europejskich kobiet przez imigrantów. Jeśli należysz do takich mężczyzn, pozwól, że zapytam cię o twoje traktowanie kobiet bowiem jaką miarą osądzasz Syryjczyków, taką sam będziesz osądzony:
(...)
- czy oburza cię przedmiotowe traktowanie kobiet w pornografii?
- czy oburza cię przedstawienie kobiety w reklamie, show-biznesie, przemyśle rozrywkowym wyłącznie jako przedmiot seksualnego pożądania?
(...)
- w jaki sposób w towarzystwie innych mężczyzn wypowiadasz się o kobietach?
- jak reagujesz na obelżywe określenia o konotacjach seksualnych wobec kobiet?
- czy szanujesz, chwalisz i doceniasz kobiecość?
OK, a teraz z czystym sumieniem mów, co myślisz o barbarzyńskim traktowaniu kobiet przez afrykańskich imigrantów."


Ilustracja muzyczna: Alice Cooper - Poison

Dlaczego progresywistyczni inżynierowie społeczni brną w takie idiotyzmy i chcą zbudować swego rodzaju feministyczny purytanizm? Kontrola nad seksem jest kontrolą nad społeczeństwem. W tym modelu seks jest nagrodą za konformistyczne zachowanie. Nie buntuj się, nie myśl za dużo, nie kwestionuj naszej wizji zmian społecznych, bo inaczej dostaniesz łatkę "seksisty". "mizogina" czy "gwałciciela". Taką taktyką próbują (na szczęście z kiepskim skutkiem) uciszyć Donalda Trumpa - roztrząsając jego rzekomą niechęć do kobiet (skoro nie lubi kobiet, to czemu żyje z taką zajebistą lasencją jak Melania Trump? :) Feministyczny purytanizm - tak jak to pokazała Gamer Gate - jest również pretekstem do kontroli internetu. Wszak młody człowiek poszukujący porno w necie, może przypadkiem wejść na jakąś spiskową stronkę i dowiedzieć się np., że Hillary jest winna Benghazi, poznać nową teorię o przyczynach światowego kryzysu lub przeczytać serię Hyperborea (a w przerwie walnąć sobie hentaia "Euphoria" :). Trzecim powodem wojny przeciwko swobodom seksualnym jest demografia - biedota musi  wychowywać dzieci, które będą harowały na emerytury bogaczy. Problem w tym, że młody człowiek nie ma impulsu do założenia rodziny, bo haruje za marne grosze na śmieciówce, nie stać go na dom a zawierając małżeństwo ryzykuje rozwód, czyli utratę całego majątku. By zaliczyć panienkę nie musi się jej oświadczać. Elity próbują więc zamknąć mu tę furtkę za pomocą histerycznej kampanii przeciwko "kulturze gwałtu". Jak się przed seksem z koleżanką (lub przypadkowo poznaną dyskotekową dupencją) nie zabezpieczy prawnie, to może być łatwo oskarżony o gwałt  ( Julian Assange został oskarżony o gwałt, bo nie założył kondoma w trakcie dobrowolnego seksu, teraz musi się ukrywać w ambasadzie Ekwadoru...). Stąd ucieczka w pornografię i marzenia o seks-robotach, ale elity i tak próbują zamknąć tę drogę. (Pamiętacie republikańskiego stratega określającego zwolenników Trumpa jako "bezdzietnych singli onanizujących się przy anime"?.)




Za pomocą wzajemnie sprzecznych "badań" establiszment stara się jednocześnie wykazać, że pornografia prowadzi do wzrostu przemocy seksualnej i do spadku zainteresowania seksem.  Zatrudnieni do tej misji są m.in. tacy szarlatani jak Philip Zimbardo, gostek od niesławnego eksperymentu więziennego Stanforda (który to eksperyment był zwyczajnym oszustwem), który teraz udaje dobrego wujka zatroskanego o przyszłość życia seksualnego nastoletnich chłopców (normalnie spartański pederasta :) i pierdoli od czasu do czasu głupoty o Polsce.  O ile jednak Zimbardo jest nakręcaną małpką w kampanii przeciwko swobodom seksualnym plebsu, to prawdziwym kilkusetkilowym gorylem jest marksistowska feministka Gail Dines, autorka kiepsko udokumentowanej książki "Pornland". W tym dziełku Gines stawia tezę, że pornografia jest coraz brutalniejsza a ponieważ mężczyźni nie potrafią odróżnić filmowej fikcji od rzeczywistości, prowadzi to do eksplozji przemocy seksualnej. Dines opiera tę (nie popartą statystykami) tezę na: kilku rozmowach ze swoimi studentami, wizytach na kilku stronach pornograficznych, rozmowach z pedofilami siedzącymi w więzieniach (oczywiście chętnie zwalającymi winę za swoje czyny na "społeczeństwo" i "pornografię") oraz na jednym, mocno krytykowanym artykule naukowym. Stosuje ona również takie naukowe argumenty jak: "W latach '70-tych nikt mi nie chciał włożyć w tyłek. To wina pornografii, że teraz mężczyźni chcą anala od młodych, atrakcyjnych kobiet!" :) Gines może jednak liczyć na wielu pożytecznych idiotów wsłuchujących się w jej brednie. Nie tylko lewackich. W Polsce przemawiała ona na konferencji zorganizowanej w Sejmie przez katolickie Stowarzyszenie Twoja Sprawa (zajmujące się głównie bóldupieniem na widok roznegliżowanych pań i podtekstów seksualnych w reklamach).



Świętoszki z takich organizacji jak Stowarzyszenie Twoja Sprawa przekonują nas, że czasy współczesne są wyjątkowo plugawe i nieczyste jeśli chodzi o kwestie seksualne. Moim zdaniem nie przebijamy pod względem seksualnych ekscesów ani starożytności, ani renesansu, ani oświecenia, ani romantyzmu ani nawet II RP. Można powiedzieć, że w sprawach seksu ludzie stracili fantazję w porównaniu z poprzednimi epokami. Regres widać nawet w porównaniu z latami '70-tymi i '80-tymi. I ten regres przyniosły nam eksperymenty progresywistycznych inżynierów społecznych chcących kontrolować naszą seksualność. Jak pisze dr Kerstin Steinbach: "Dlaczego papież i feministki dostawali szału na widok reklam w latach siedemdziesiątych? Kierowała nimi paranoja czy może żądza ugodzenia? W rzeczywistości wszystkie te znienawidzone obrazy były sercem Lepszych Czasów, które mają zostać unicestwione i wyparte z pamięci ogółu."



Co przyniesie prowadzona przez progresywistycznych yetisynów kampania przeciwko wolności seksualnej? Może ona stworzyć elitom wiele nowych problemów. Prostytucja i pornografia zawsze były społecznymi wentylami bezpieczeństwa umożliwiającymi normalne funkcjonowanie społeczeństwa. Rozładowywały frustracje. Zauważył to już św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu. Przed nimi wiedziały to społeczeństwa starożytne. Jeśli establiszment tłumi pragnienia seksualne ludu, to sprawia, że społeczeństwo zamienia się w watahę wściekłych psów. Przykład tego widzieliśmy w stalinowskim ZSRR - nie było tam żadnej pornografii, a sowieccy sołdaci mimo to brutalnie zgwałcili miliony Europejek i Azjatek. Widzimy to również w przypadku wygłodzonych seksualnie przybyszów z Bliskiego Wschodu w Europie. Wyjściem z tego niebezpieczeństwa jest scenariusz chiński. W Chinach, Wietnamie i Tajlandii prostytucja jest oficjalnie zakazana, ale dziwki otwarcie zaczepiają mężczyzn na ulicach. Jest tam potężny seksbiznes chroniony przez bezpiekę.



Jest też trzeci scenariusz: tłumienie wolności seksualnej przez establiszment, doprowadzi do autentycznego buntu wkurwionych młodych mężczyzn. Preludium do tego mieliśmy przy okazji protestów w sprawie ACTA. Może więc czas na wskrzeszenie teorii Wilhelma Reicha i wykorzystanie sexpolu do przygotowania globalnej Rewolucji przeciwko establiszmentowi?

***

W następnym odcinku serii Euphoria - jak nie powstała Chimeryka. Od japońskiego kryzysu poprzez śmierć Minotaura po chiński kryzys. Nie spodoba się i Chodakiewiczowi i Bartosiakowi...

***

Jak zwykle zachęcam do sięgnięcia po moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor". Do nabycia, m.in. w Księgarni Prusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz