środa, 23 października 2013
Rozrusznik serca Cheneya i śmierć Barnaby'ego Jacka
"I know that you've a job Ms. Cheney, but your husband's heart problems complicating"
Eminem, "Whithout Me"
Demos miał okazję do śmichów-chichów, bo Dick Cheney, były amerykański wiceprezydent (według niektórych faktyczny prezydent w latach 2001-2009), przyznał się do tego, że ze strachu przed zamachem zorganizowanym przez terrorystów kazał zmodyfikować swój rozrusznik serca usuwając z niego funkcję zdalnego sterowania za pomocą fal radiowych. Jak stwierdził, zrobił to po obejrzeniu odcinka serialu "Homeland", w którym terroryści wykańczają amerykańskiego wiceprezydenta za pomocą zhakowanego rozrusznika serca. Demos miał polewkę, ale eksperci mówią, że taki atak jest jak najbardziej możliwy. Powstały już na ten temat poważne opracowania naukowe. Znany haker Barnaby Jack, demonstrujący swego czasu możliwości hakowania pomp insulinowych, miał kilka miesięcy temu wygłosić na konferencji Def Con w Las Vegas (prestiżowej imprezie, w której wziął w tym roku udział m.in. szef NSA gen. Keith Alexander) referat dotyczący hakowania rozruszników serca. Niestety zmarło mu się na kilka dni przed konferencją (ale chyba nie na zawał serca...).
I tu pojawia się pytanie, kogo tak naprawdę obawia się Dick Cheney, że modyfikuje swój rozrusznik serca? Czy arabscy terroryści tudzież inni talibowie z jaskiń reprezentują wystarczająco wysoki poziom kultury technicznej, by przeprowadzać takie ataki? Czy też może w większym stopniu zagrożenie dotyczy krajowych służb? Zamach za pomocą zhakowanego rozrusznika serca przeprowadzony na człowieku, który przeżył pięć zawałów byłby zbrodnią doskonałą...
Ps. Z Chehelmutem zgadzamy się co do tego, że stan polskich badań nad "cywilizacją amerykańską" jest taki, że żałość bierze. Sprawia to często, że nasz demos i polskojęzyczni politycy często błędnie oceniają intencje USA. Chehelmut popełnia jednak poważny błąd wskazując, że nie jest badany "purytański", protestancki i oświeceniowy element cywilizacji amerykańskiej. Takie podejście, analizowanie działań USA pod kątem ideologii różnych protestanckich sekt z XVII w., Locke'a, Monteskiusza i Bena Franklina, jest silnie obecne w postawie takich polskich badaczy jak prof. Wielkodupski, prof. Bartyzel ("I'm gonna shizlle your Bartizel") czy Tomasz Gabiś. To głupota, dlatego, że oblicze Ameryki diametralnie zmienia się średnio co 70 lat (i właśnie mamy przejście do kolejnego cyklu). Analizy dot. XVII-wiecznego protestantyzmu można więc potłuc o kant d... Co więc trzeba analizować? Dwie rzeczy, które są w systemie najstabilniejsze: administrację (w tym wojskową biurokrację) i establiszment finansowy. Należy się wczuć w język memorandów NSC, ocen NIE, rozkazów STRATCOM-u, analiz doradców z NEC, zmian w regulacjach SEC, liczby z kontraktów przyznawanych przez DoD, bilanse Fedu, czarne programy CIA, moce obliczeniowe NSA, tajne dokumenty MJ12, wspomnienia weteranów z MACV-SOG. Zrozumieć dylematy generała, który opieprza swoich współpracowników pytając ich: "Czemu mi nikt k...wa nie powiedział o programie "Chaos"?!". Bez zrozumienia Administracji, nie zrozumiemy mechanizmów decyzyjnych władz USA. Nie zrozumiemy ich modus operandi, ograniczeń i możliwości. Bez zrozumienia establiszmentu nie zrozumiemy zaś motywacji stojącej za decyzjami. A motywacja ta ma o wiele więcej wspólnego z ideami z początku XX w. niż mogłoby nam się wydawać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz