Na Bliskim Wschodzie po staremu: Irańczycy trochę postraszyli wszystkich starymi rakietami, to teraz straszą ich Brytyjczycy wysyłając w pobliże cieśniny Ormuz swój najlepszy niszczyciel, amerykańskie wojska zjeżdżają zaś do Izraela na wielkie ćwiczenia. Obama podgrzewa atmosferę pokazując, że potrafi być twardy wobec Iranu i jednocześnie redukuje siły zbrojne.
Ciekawe rzeczy dzieją się jednak na dyplomatycznym froncie. Szef Politbiura Hamasu Khaleed Mashaal ewakuuje się do Jordanii i twierdzi, że Hamas wyrzeknie się zbrojnej walki na rzecz pokojowej w stylu arabskich rewolucji. Wywołuje przy tym sprzeciw kierownictwa Hamasu w Gazie, które się od niego - zapewne zgodnie z planem - odcięło. I wilk syty i owca cała.
W Katarze rozpoczęły się natomiast rozmowy talibów z USA dotyczące zakończenia wojny w Afganistanie. Pytanie tylko, po co Amerykanie gadają o tak poważnych sprawach z "cieciami" a nie z "panami" czyli z Pakistanem? Dla mnie to nie ma sensu.