sobota, 26 sierpnia 2023

Krótka Historia Sabotażu Lotniczego: Prigożyn

 


Ilustracja muzyczna: Akim Apaczew - Lieto i Arabelety

Lieto i arabalety, z Wagnera zrobili kotlety...

Teorie mówiące, że czerwcowy pucz wagnerowców był "maskirowką" i "szachami 4D Putina", w spektakularny sposób zderzyły się z ziemią. Po raz kolejny mamy dowód na to, że owe mityczne "szachy 4D" polegają na tym, że Putin stawia klocka na środku szachownicy, a po tym krzyczy: "A udowodnij, że to ja nasrałem!". Sprawdzało się to w czasach resetu, ale teraz nikt mu nie wierzy poza skrajnymi zjebami typu Scott Ritter czy Panasiuk.



W przypadku historii z Prigożynem owszem mieliśmy do czynienia z maskirowką. Ale polegała ona na przekonywaniu go, że jest bezpieczny. To dlatego przez dwa miesiące traktowano go w Rosji tak zadziwiająco łagodnie. To dlatego pozwolono mu nadal prowadzić interesy, a nawet zdobywać kontrakty rządowe. To dlatego pozwolono mu brylować na szczycie Rosja-Afryka w Sankt Petersburgu. Wszystko to służyło temu, by uśpić jego czujność. A on uwierzył, że może sobie spokojnie latać nad Rosją. 

A potem postanowiono zabić go w aż zbyt oczywisty sposób. W drugą miesięcznicę puczu. W prywatnym Embraerze Prigożyna zginęło 10 osób (Prigożyn, Uktkin, kilku jego współpracowników, dwóch pilotów i stewardessa), czyli tyle samo, co w latającym stanowisku dowodzenia zestrzelonym przez wagnerowców w trakcie puczu. Siły powietrzno-kosmiczne tamtego incydentu nie zapomniały. 

Utrata przez samolot skrzydła i początek jego rozpadu nad ziemią jest oczywistym śladem eksplozji. Tylko Maciej "Mały Kutasek" Lasek oraz podobne mu kreatury mogą twierdzić inaczej. Obrażenia odniesione przez pasażerów uprawdopodobniają eksplozję. (Prigożyna rozpoznano po charakterystycznym, skróconym palcu u dłoni.) 



Kwestią otwartą jest to czy to była rakieta, czy bomba umieszczona wcześniej w samolocie. O rakiecie obrony przeciwlotniczej mówiły wczesne źródła rosyjskie. Teza o bombie pojawiła się na podstawie wcześniejszego wpisu stewardessy o dziwnej naprawie Embraera przed wylotem. Z czymś się Wam to kojarzy?

Komitet Śledczy rozpoczął oczywiście dochodzenie w sprawie "złamania zasad bezpieczeństwa w trakcie lotu". Wersja z bombą może być jednak dla niego wygodna. Już niektórzy rosyjscy propagandyści twierdzą bowiem, że bombę podłożyli "terroryści". Oczywiście ukraińscy, natowscy, neonazistowscy terroryści. I cioty od Wagnera będą musieli tą wersję przełknąć. A Prigożynowi wyprawi się państwowy pogrzeb - podobnie jak Żerynowskiemu i Diarrhei Duginównie.

Czy to oznacza jednak, że spada zagrożenie na granicy z Białorusią? Niekoniecznie. W grę wciąż może wchodzić scenariusz, w którym dojdzie co kontrolowanej utylizacji wagnerowców. Wyśle się ich w samobójczą, beznadziejnie głupią misję, w której zostaną zmasakrowani jeszcze bardziej niż podczas bitwy o pole Conoco. Baćka musi być teraz bardzo niespokojny. Twierdzi, że nigdy nie dawał Prigożynowi gwarancji bezpieczeństwa. Zapewne na pewien czas zrezygnuje z lotów... 



Pamiętacie jak mówiono, że Putin nie mógł dokonać zamachu w Smoleńsku, bo gdy pojawił się na miejscu zbrodni miał minę jak zbity pies? No to przyjrzyjcie się jak mówił o śmierci Prigożyna. Jak nie potrafił złapać kontaktu wzrokowego z kamerą. Takie kiepskie aktorstwo go zdradza. Jeśli robi minę taką jakby miał zatwardzenie, minę smutnego Zgredka, to po prostu jest wzruszony, że udało mu się kogoś zabić.

Ps. Anonimowym cwelotrollom z Olgino nawiedzających tego bloga, składam kondolencje z powodu śmierci ich pracodawcy. :)

piątek, 18 sierpnia 2023

Oto jest głowa Szoguna

 


Ilustracja muzyczna: Chodź Shogunie!

W cieniu wielkiej defilady, która przejechała przez Warszawę i przeleciała nad nią, prezydent Duda wygłosił ciekawą deklarację. Zapowiedział zmianę systemu dowodzenia Wojskiem Polskim. Sprecyzował, że dotychczasowy system dowodzenia wykazał poważne wady podczas manewrów prowadzonych na dużą skalę. Przypomnijmy więc, że obecnie obowiązujący system dowodzenia siłami zbrojnymi został stworzony przez szkodnika, który obecnie często dzieli się w mediach swoimi "dobrymi radami" dotyczącymi funkcjonowania systemu bezpieczeństwa państwa - przez generała Stanisława Kozieja, zwanego Szogunem. 

Obecnie 80-letni gen. Koziej, zaczynający karierę w LWP w 1962 r., był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego od 13 kwietnia 2010 r. do 6 sierpnia 2015 r. Podczas pełnienia tej funkcji nawiązał bardzo ciepłe relacje z rosyjskim odpowiednikiem BBN i jego szefem Nikołajem Patruszewem (byłym szefem FSB i zarazem terrorystą odpowiedzialnym m.in. za wysadzanie w powietrze bloków mieszkalnych w Rosji w 1999 r.). Za opus magnum Kozieja z okresu pracy w BBN można uznać tzw. reformę dowodzenia. Dobrze opisał ją Romuald Szeremietiew, były minister obrony, doktor nauk o wojskowości. Przytoczę jego wpis w całości (mam nadzieję, że się nie obrazi na takie piractwo):

"W grudniu 2012 r. ówczesny minister obrony Tomasz Siemoniak z PO zaprezentował opracowane pod wpływem gen. Stanisława Kozieja szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie Komorowskim założenia „reformy systemu kierowania i dowodzenia”. W 2013 r. uchwalono ustawę, a w styczniu 2014 r. nowy system został wdrożony. Szef Sztabu Generalnego WP stracił kompetencje najwyższego dowódcy, uległy likwidacji dowództwa rodzajów sił zbrojnych, utworzono w ich miejsce „dwa dowództwa strategiczne” odpowiedzialne za dowodzenie „bieżące” oraz za dowodzenie „operacyjne”. Nie wiadomo było jak ustalono, gdzie kończy się dowodzenie „bieżące”, a zaczyna dowodzenie „operacyjne”.
Na szczeblu najwyższym rozdzielono dowodzenie pomiędzy szefa SG WP, Dowódcę Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych oraz Dowódcę Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, wszystkich bezpośrednio podporządkowując ministrowi obrony narodowej. Rodzajami sił zbrojnych zaczęli dowodzić dwaj równi pozycją dowódcy, generalny i operacyjny. Zrezygnowano z zasady jednoosobowego dowodzenia na szczeblu strategicznym.
W dziwnej roli został obsadzony szef SG WP, który stał się „doradcą” ministra obrony w kierowaniu całokształtem sił zbrojnych. Ministrem jest polityk cywilny, jak wiadomo z praktyki obsadzania tych stanowisk, nieposiadający szerszej wiedzy wojskowej więc szef SG WP mógł odtąd „dowodzić” doradzając ministrowi i nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności za rozkazodawstwo.
System dowodzenia siłami zbrojnymi w okresie pokoju powinien mieć zdolność przechodzenia na dowodzenie w warunkach wojennych. Po przeprowadzonej reformie nie było wiadome czy dowodzenie w czasie wojny podejmie dowództwo generalne „bieżące”, czy raczej dowództwo „operacyjne”, które w okresie pokoju zajmuje się działaniami ekspedycyjnymi poza krajem.
Zależności dowódcze dodatkowo skomplikowało rozwiązanie przyjęte w związku z art. 134 Konstytucji RP stanowiącym, że: "Na czas wojny Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, mianuje Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych”.
Postanowiono, że prezydent będzie, zanim dojdzie do wojny, wskazywał kandydata na naczelnego dowódcę. Okazało się jednak, będzie to tylko „kandydat na kandydata”, bowiem w momencie wybuchu wojny premier może wnioskować, a prezydent mianować na to stanowisko każdego innego wojskowego.
Założono, że kandydat powinien przygotować się do sprawowania funkcji dowódczych w czasie wojny „biorąc udział” w przygotowaniach do wojny, ale nie wyposażono go w odpowiednie kompetencje np. wydawania rozkazów innym dowódcom.
Nieszczęsna „reforma” systemu dowodzenia i kierowania Siłami Zbrojnymi RP została wprowadzona 1 stycznia 2014 r., a w lutym 2014 r. wybuchł konflikt na Ukrainie. Ministerstwo Obrony Narodowej przyznało się wówczas, że nie zakończono prac nad przygotowaniem systemu dowodzenia w warunkach wojny."

(koniec cytatu)

Skutki tej deformy dowodzenia wciąż nam się odbijają czkawką. Choćby podczas epizodów ze zgubionymi rosyjskimi rakietami oraz incydentu z białoruskimi śmigłowcami. O niesprawnym systemie dowodzenia mówił choćby niedawno gen. Roman Polko: 


"Gen. Polko w rozmowie z wp.pl stwierdził, że wine za zamieszanie ponosi dowódca operacyjny, który o zdarzeniu nie poinformował ministra obrony. Ministra z kolei "trudno winić".

- Minister nie jest fachowcem od obrony powietrznej, on jest od polityki. Od rzemiosła jest żołnierz, dowódca, który to wszystko organizuje - mówił generał.

I dlatego, jak dodał, zwolniłby dowódcę operacyjnego, i to już po aferze ze znalezioną przez turystkę, a zgubioną przez wojsko rosyjską rakietą pod Bydgoszczą.

- Nie może być tak, że wszyscy znów się śmieją. Nie interesuje mnie minister obrony, polityk, bo jestem żołnierzem, mnie interesuje brak profesjonalizmu tych dowódców, którzy za obronę przestrzeni powietrznej odpowiadają, a nie potrafią jej zorganizować - mówił Polko.

Tym bardziej, że, jak podkreślał, Polska dysponuje odpowiednim systemem radarowym, który należało po prostu szybko przemieścić, a nie tłumaczyć niewiedzę o naruszeniu przestrzeni powietrznej niskim pułapem lotu śmigłowców, których nie wyłapał radar."

(koniec cytatu)

Ministrowi Antoniemu Macierowiczowi zarzucano głównie to, że za jego rządów ciepłe posadki w wojsku straciło "wielu doświadczonych oficerów, w tym generałów". Wśród owych "doświadczonych oficerów" wskazywano takie karykaturalne postacie jak gejnerał Różański (ten, który pisał "po co nam Abramsy"). Ja mam za złe Macierewiczowi, że nie wypierdolił na zbity pysk dużo większej ilości tych szkodników. Wcześniej bowiem wdrażali oni koncepcje, które w przypadku wojny prowadziłby do totalnej katastrofy.

Generał Jarosław Kraszewski wspomina:

"Generalnie zakładano, że oddajemy ziemię do Wisły. Wisła to jest ostateczna rubież obronna. I od tej rubieży zaczynamy, wspólnie z siłami wzmocnienia Sojuszu, w którejś tam dobie walki odzyskiwać teren.

To znaczy, że Warszawa jest na linii frontu, czyli generalnie zakładamy jej zniszczenie?

Tak. Znaczy to nie było wprost powiedziane, ale per analogia należy tak przyjąć, że Białystok jest zrównany z ziemią, Suwałki, Przesmyk Suwalski, Brama Brzeska i Brama Przemyska, czyli Przemyśl, Lublin, Rzeszów narażone są na największe straty. (...)

Chodziło o to, żeby wpuszczając przeciwnika na własne terytorium, wykrwawić go maksymalnie, dać czas na przyjście sił wzmocnienia Sojuszu i stworzyć im warunki do tego, żeby rozwinęli się do przeciwuderzenia.

Czyli, by przy braku planów ewentualnościowych NATO, w którym dniu wojny miały się te wojska pojawić? 180?

No jakoś tak wychodzi."

(koniec cytatu)

Szeremietiew:

"Brygady, które ostały się po procesach „restrukturyzacji” przeprowadzanych przez ministrów obrony z PO prezentowały w większości niski poziom tzw. ukompletowania, były wyposażone w większości w przestarzały sprzęt bojowy.

W czasie pokoju nie utrzymuje się wojska w gotowości do natychmiastowego użycia. W razie zagrożenia można wcześniej rozpoznać jakie siły zebrał przeciwnik i doprowadzić własne wojska do odpowiedniej gotowości bojowej. Nie powinno to jednak trwać zbyt długo. A tymczasem spośród kilkunastu brygad wojsk lądowych przeznaczonych do odpierania agresji tylko trzy mogły wejść do walki w ciągu 1-2 tygodni. Osiem brygad potrzebowałyby na to 2-3 miesiące, dwie brygady mogły by ruszyć do walki po 4-5 miesiącach.

Na najbardziej zagrożonym kierunku królewieckim Polska miała trzy brygady; dwie zmechanizowane z czasem uruchomienia 2-3 miesiące i jedną pancerną zdolną do walki po upływie 4-5 miesięcy (sic!) Od strony Białorusi w zasadzie nie było niczego, dopiero w Warszawie brygada pancerna zdolna do działań po upływie 2-3 miesięcy. Widać wyraźnie, że ministrowie obrony z PO mocno wierzyli, że wojny nie będzie!"

(koniec cytatu)

I znów Szeremietiew: 

"Sierpień 2010 r.

Prezydent Bronisław Komorowski

Premier Donald Tusk

Minister ON Bogdan Klich

Szef BBN Stanisław Koziej

......................................

Gen. Wiesław Michnowicz szef Zarządu P–7 w Sztabie Generalnym odpowiedzialny za szkolenie wojska podał się do dymisji. Odszedł w połowie kadencji i, wszyscy się dziwili czemu to zrobił. Minister obrony nie przejął się tym, że był to protest z powodu braku środków na szkolenie wojska, w tym na szkolenie pilotów. Generał Michnowicz po prostu nie chciał ponosić odpowiedzialności za coś, czego nie miał szans realizować.

Podobne pretensje zgłaszał wielokrotnie szef szkolenia sił powietrznych gen. Anatol Czaban (w tym czasie odwołany). Protestował śp. generał Andrzej Błasik dowódca sił powietrznych i inni wyżsi oficerowie lotnictwa. Minister obrony nie reagował, a minister finansów zaczął nawet „oszczędzać” na wojsku.

Lotnicy wojskowi zostali postawieni w sytuacji bez wyjścia. Musieli wykonywać rozkazy swego przełożonego, czyli ministra, którego zupełnie nie interesowało jakie były warunki ich wykonania."

(koniec cytatu)

 Fragmenty wywiadu generała Sławomira Petelickiego dla "Wprost" z października 2010 r.: ". Minister Klich zapytany przeze mnie, dlaczego bierze pod uwagę bezsensowne – moim zdaniem – rady gen. Mieczysława Bieńka, który rekomenduje mu przeniesienie dowództwa wojsk lądowych do Wrocławia w trakcie operacji bojowej, odpowiedział mi, że… Bieniek to jego Wieniawa-Długoszewski. A jeszcze wtedy Klich był trzeźwy. (...) Dziś nie mamy poboru, ale nie mamy jednocześnie zawodowej armii wyszkolonych żołnierzy. Za to wszystko odpowiada Bogdan Klich.

Może jest tak, że skoro nasze granice są dziś bezpieczne, to mamy czas na transformację armii?

W warunkach pokoju straciliśmy całe dowództwo. Co nam jeszcze może grozić, kogo jeszcze możemy stracić? Poza tym czy jesteśmy pewni, że sytuacja na Białorusi jest na tyle stabilna, abyśmy mogli spać spokojnie? A muszę z przykrością powiedzieć, że armia białoruska jest lepiej zorganizowana od naszej – mimo że to my od 10 lat jesteśmy w NATO. Gdybyśmy musieli zmierzyć się z Białorusią – byłoby ciężko. Należałoby wrócić do planu ministra Romualda Szeremietiewa i zacząć tworzyć obronę terytorialną. Młodzi ludzie powinni być szkoleni tak, by byli w stanie bronić swoich małych ojczyzn. Taki system chroniłby nas też w przypadku katastrof naturalnych. Tymczasem jednak z MON odchodzą dobrzy żołnierze, którzy chcą coś zrobić dla wojska i kraju. Szanuje się lizusów.

(koniec cytatu)

Wnioski wyciągnijcie sami. Wygląda jednak na to, że gdyby ta polityka została ciągnięta po 2015 r., to w przypadku rosyjskiej inwazji najwyżej rzucalibyśmy kamieni w dinozaury pod wodzą Kopaczowej i Macieja Giertycha. Historia jednak potoczyła się inaczej - m.in. dzięki kretyńskiemu epizodowi z udziałem Komorowskiego w japońskim parlamencie ("Chodź Szogunie!"). Główni szkodnicy wylecieli z MON i wojska. Siły zbrojne są wciąż dalekie od stanu optymalnego, ale biorąc pod uwagę katastrofalny poziom z 2015 r., dokonano ogromnego postępu. Znakiem czasu jest to, że mamy mnóstwo idiotów narzekających na zakupy Abramsów, K2 i Himarsów itp. Słyszeliście takie jojczenie 10 lat temu? Wówczas o Abramsach mogliśmy sobie jedynie pomarzyć. 


sobota, 12 sierpnia 2023

1920: Bohaterowie i dezerterzy

 


Nigdy nie pytaj kobiety o wiek, mężczyzny o zarobki a endeka o to, co Dmowski robił w sierpniu 1920 roku... Gdy zbliża się sierpniowa rocznica, endecy dużo mówią o Hallerze i Rozwadowskim, dużo pomstują na Piłsudskiego, ale o Dmowskim jakoś milczą. Dlaczego? Czyżby było im głupio, że wódz ich ruchu w sierpniu 1920 r. wyjechał z Warszawy do Poznania?


Postawa Dmowskiego mocno wówczas kontrastowała choćby z zachowaniem Daszyńskiego i Witosa, którzy tworzyli rząd obrony narodowej. Wyjazd Dmowskiego do Poznania wyraźnie świadczył o tym, że nie wierzy on w to, że Warszawę da się obronić. Był też fatalnym posunięciem PR-owym. Wszak wówczas na ulicach stolicy wisiały plakaty potępiające różnego rodzaju dekowników i cwaniaczków, którzy masowo "ewakuowali" się do Poznania. Co Dmowski chciał w ten sposób osiągnąć? Podejrzewano wówczas, że lider endecji będzie tam tworzył rozłamowy rząd po spodziewanym upadku Warszawy. Tezę tę uprawdopodobniało to, że w rządzie obrony narodowej, poza Władysławem Grabskim (skompromitowanym kapitulacją na konferencji w Spa), nie było endeckich działaczy pierwszej ligi. Podejrzewano, że Piłsudski wysłał wówczas generała Kazimierza Raszewskiego do Poznania, m.in. po to, by przeciwdziałał wszelkim próbom takiej dywersji politycznej. 

Szokująco brzmi w tym kontekście znaleziony przez Wojciecha Zawadzkiego w teczce poświęconej generałowi Raszewskiegmu wycinek prasowy („Historie Rokoszańskie", bez tytułu prasowego i daty wydania): „Przez ową domową potrzebę rozumieli Wielkopolanie wojnę domową, którą wzniecić chcieli, Naczelnika Państwa obalić i na godność wynieść przywódcę wichrzycieli, niejakiego Romana Dmowskiego. Ten, gdy mu choroba nieuleczalna siły umysłowe odjęła (...), na zwycięstwie moskiewskim i klęsce Rzplitej wyniesienie się własne zakładał. Jakoż z zagrożonej przez nieprzyjaciela Warszawy do Poznania się przeniósł, tu sobie kwaterę obrał i z jego podpuszczenia działo się całe poczynanie obałamuconych Wielkopolan. Gdy wbrew jego nadziei Moskwicin od Warszawy odparty i ku rubieżom Polski odpędzony został, Dmowski w Poznaniu konfederacyę tajną zawiązawszy, wojnę domową sposobił. Aliści regimentarz poznański, generał Raszewski, jedyny Wielkopolanin rodem między wodzami polskimi, wierności Rzeczypospolitej dochował i tworzącego się pod jego dowództwem wojska wielkopolskiego do rokoszu wciągnąć nie pozwolił". (koniec cytatu)

Jedno jest pewne: w 1920 r. Dmowski abdykował z funkcji pierwszoligowego polityka. Później niczym specjalnym się nie odznaczył, ani jako parlamentarzysta, ani jako krótkotrwały minister spraw zagranicznych w 1923 r. Dla swoich zwolenników pozostał "Hetmanem duszy polskiej" i mentorem ruchu narodowego. Skupił się na publicystyce. Trudno więc powiedzieć na ile odpowiadał za późniejsze decyzje swojego demoliberalnego ruchu. Co naprawdę sądził o traktacie ryskim, konstytucji marcowej czy zabójstwie prezydenta Narutowicza? Można nawet odnieść wrażenie, że podczas zamachu majowego zachował totalną bierność. Rok 1920 jest więc de facto początkiem politycznej emerytury Dmowskiego.



W sierpniu 1920 r. de facto sam się skierował na emeryturę również gen. Józef Dowbor-Muśnicki. Naczelny Wódz proponował mu objęcie dowództwa nad Frontem Południowym. Muśnicki jednak odrzucił szansę na chwałę. Powiedział, że "nie będzie wykonywał głupich rozkazów Piłsudskiego" i odmówił przyjęcia jakiegokolwiek dowództwa. Zrobił to tuż przed triumfem Wojska Polskiego. Czy on też czekał na upadek Warszawy i stworzenie w Poznaniu rządu przez Dmowskiego? Czy miał w takim scenariuszu objąć dowództwo nad wojskiem?



Endecy lubią bajdurzyć, że w sierpniu 1920 r. Piłsudski "złożył dymisję i uciekł do kochanki", a dowództwo nad wojskiem przejął Szef Sztabu Generalnego gen. Tadeusz Rozwadowski. Ci którzy powtarzają te historyjki wyciągnięte z dupy Jędrzeja "Kretyna" Giertycha, zazwyczaj nie mają pojęcia o mechanizmach funkcjonowania państwa i wojska. Dymisja wchodzi bowiem w życie po jej urzędowym ogłoszeniu. Dymisji Marszałka Piłsudskiego urzędowo wówczas nie ogłoszono. Wódz Naczelny zostawił jednak Witosowi pismo z prośbą o nią na wypadek klęski. Rozwadowski sam natomiast de facto przyznał - w korespondencji z Piłsudskim podczas bitwy - że plan starcia opracował Marszałek. Rozwadowski w sierpniu 1920 r. wykonywał zadania szefa sztabu, czyli przerabiał na bardzo szczegółowe rozkazy bardziej ogólne wytyczne Piłsudskiego, który pozostawał decydującą instancją w kwestii dowodzenia. Nawet sam Jędrzej "Kretyn" Giertych nieopatrznie potwierdził to w swojej książce, jojcząc, że Rozwadowski dzwonił do Piłsudskiego z prośbą o przyspieszenie kontrofensywy. Wcześniej Marszałek zmodyfikował plan Rozwadowskiego. Szef Sztabu proponował płytsze kontruderzenie z okolic Karczewa lub Garwolina, Naczelny Wódz zdecydował o uderzeniu głębszym, znad Wieprza, inspirowanym szarżą kawalerii Aleksandra Wielkiego pod Gaugamelą. Choć obecnie niektórzy piłsudczycy ostro krytykują Rozwadowskiego, to trzeba oddać mu sprawiedliwość, że znakomicie się sprawdzał jako szef sztabu. I w odróżnieniu od Muśnickiego, nie bawił się w idiotyczne polityczne gierki.


Trzeba jednak też oddać sprawiedliwość innemu wybitnemu sztabowcowi - generałowi (wówczas pułkownikowi) Tadeuszowi Piskorowi. Rozwadowski nie napisał słynnego rozkazu rozmieszczającego siły do Bitwy Warszawskiej. On zlecił to Piskorowi, czyli szefowi Oddziału III (operacyjnego) Sztabu Generalnego. Rozkaz, który wywołuje orgazmy u endeków, został więc napisany przez legionowego oficera, Szefa Sztabu Generalnego/Głównego w latach 1926-1931. W 1939 r. Piskor dowodził Armią Lublin i Frontem Środkowym. Był chyba najlepszym dowódcą tego szczebla w czasie Kampanii Wrześniowej. (Na pewno lepszym od Sosnkowskiego i Szyllinga mających obecnie niemal półboski status.) 



Do zwycięskiej kontrofensywy znad Wieprza prawdopodobnie nie doszłoby, gdyby nie ówczesny generał, a późniejszy marszałek Edward Śmigły-Rydz.  To on doprowadził w porządku swoją 3 Armię spod Kijowa aż nad Wisłę, nie dając się okrążyć i staczając po drodze zwycięskie bitwy, m.in. pod Borodzianką. Piłsudski powierzył Śmigłemu dowództwo Frontu Środkowego, ale w pierwszej fazie nakazał mu iść na szpicy razem z 1 Dywizją Piechoty Legionów. Marszałek wiedział, że Śmigły gwarantuje mu szybkie i pewne uderzenie. Później powierzył mu kluczową rolę w zwycięskiej Bitwie nad Niemnem. Szefem sztabu u Śmigłego w 3 Armii i Froncie Środkowym był Tadeusz Kutrzeba, któremu w 1939 r. Śmigły powierzył dowodzenie Armią "Poznań".


Podczas kontrofensywy znad Wieprza i bitwy niemeńskiej mocno wyróżnił się gen. Leonard Skierski, ewangelik ze Stopnicy, wywodzący się z armii rosyjskiej i polskich formacji na Wschodzie. Dowodził on 4 Armią wchodzącą w skład Frontu Środkowego. W 1926 r. opowiedział się on po stronie Marszałka. W 1940 r. 74-letni Skierski stał się najstarszą ofiarą Ludobójstwa Katyńskiego. Był jednym z generałów zabitych przez Sowietów z zemsty za 1920 rok. Niestety obecnie pamiętają o nim chyba tylko nieliczni entuzjaści historii wojskowości. (A niektórzy mówią, że to Rozwadowski jest "zapomnianym generałem"...).


Zapomnianym, acz bardzo zasłużonym generałem wywodzącym się z armii rosyjskiej, był też gen. Wacław Iwaszkiewicz, urodzony w Omsku, syn zesłańca syberyjskiego. To człowiek, który uczestniczył w tłumieniu powstania bokserów w Chinach w 1900 r., w wojnie z Japonią, I wojnie światowej i był jednym z pierwszych, którzy już w 1917 r. stawili opór bolszewikom. Miał problemy z poprawnym wysławianiem się po polsku, ale był znakomitym dowódcą. To on w 1919 r. (a nie Rozwadowski!) przeprowadził skuteczną ofensywę, w czasie której odepchnięto wojska zachodnioukraińskie od Lwowa. W 1920 r. dowodził Frontem Południowym . Po raz drugi obronił Lwów.




Iwaszkiewiczowi podlegały wówczas operacyjnie wojska sojuszniczej Ukraińskiej Republiki Ludowej, w tym 6 Siczowa Dywizja Strzelców, która broniła Zamościa. Dowodził nim gen. Marko Bezruczko, urodzony w Tokmaku. Bezruczko, zmarły w Warszawie w 1944 r., nadaje się obecnie na patrona pojednania polsko-ukraińskiego, choćby z tego względu, że w czasie wojny nie należał do UPA, ani jednostek kolaborujących z Niemcami. Obiekcje przeciwko jego honorowaniu mogą mieć jednak środowiska żydowskie, jak czytamy bowiem w popularnych źródłach, polsko-ukraińskie braterstwo broni objęło wówczas nie tylko obronę Zamościa przez bolszewikami: "Po zakończeniu walki żołnierze ukraińscy oraz polscy mieszkańcy Zamościa dokonali tak zwanego pogromu zamojskiego. Zdewastowano liczne żydowskie sklepy oraz zlinczowano miejscowych Żydów w odwecie za współpracę niektórych przedstawicieli społeczności żydowskiej z bolszewikami".


Spośród generałów wywodzących się z armii rosyjskiej wyróżniał się gen. Aleksander Karnicki, dowódca m.in. Grupy Jazdy przy 5. Armii. Karnicki podczas walk na Ukrainie, ciekawie zareagował, gdy dowiedział się, że bolszewicką Armią Konną dowodzi Budionny. "A Budionny! Awansowałem go kiedyś na sierżanta!". :)


Spośród oficerów wywodzących się z ck-armii warto wspomnieć o gen. Franciszku Kralicku-Krajowskim. Był on Czechem ożenionym z Polką. Stał się Polakiem z wyboru. Dowodził grupą operacyjną m.in. w walkach w rejonie Modlina i nad Wkrą. I to jemu gen. Sikorski, dowodzący 5. Armią, w dużym stopniu zawdzięczał swoje sukcesy (tak twierdził gen. Kuropieska, na podstawie rozmów ze świadkami). 




W naszym korpusie generalskim niewielu było ludzi wywodzących się z armii niemieckiej. Niemcy bowiem Polaków niechętnie awansowali na wysokie stopnie. Jeśli Polak dochodził w ich armii do stopnia generalskiego, to musiał być wojskowym najwyższej klasy. I taki był właśnie Kazimierz Raszewski - generał armii pruskiej i polskiej. Latem 1920 r. Piłsudski wysłał go do Poznania, by organizował tam świeże siły, chronił transport materiałów wojennych z Pucka i strzegł granicy przed możliwym niemieckim ciosem w plecy (i także by baczył na knowania endeków w Poznaniu). Raszewski znakomicie się z tych zadań wywiązał - powstrzymując m.in. napór bolszewików na Pomorze w zwycięskiej bitwie pod Brodnicą.  




 
Benedykt Hertz, "Polska młócka"

Zapędziły się psie juchy
pod samą Warszawę,
lecz im nasze bractwo dało
galantną odprawę.

Dalej, do dzieła!
Jeszcze, nie zginęła!
Pokój z Sowietami
spiszem bagnetami.

Już gadali, że Sowiety
urządzą nad Wisłą,
raptem Polak się odwinął
i zwycięstwo prysło.

Dalej, do dzieła!...

Bo w głupocie swej myślała
bolszewicka tłuszcza,
że bez planu ją Piłsudski
ku sobie podpuszcza.

Dalej, do dzieła!...

Chodźcie, chodźcie tutaj, ptaszki,
bliżej, bliżej jeszcze,
proszę, choćby pod Garwolin,
tu ja was popieszczę.

Dalej, do dzieła!...

Haller, pokaż, jakeś bił się
w karpackiej brygadzie,
wnet się porwie nasz generał,
Mochów trupem kładzie.

Dalej, do dzieła!...

Hej, Sikora, pogłaszcz no ich:
Czas nam wyleźć z gniazda,
a Sikorski ino mrugnął —
Gotów! Chłopcy? Jazda!...

Dalej, do dzieła!...

Z innej strony znów Rydz Śmigły
Jak Ten piorun wali!
Ledwo dopadł i już idzie 
na karkach Moskali.

Dalej, do dzieła!

Haller, Śmigły i Sikorski wzięli
wzięli się do młócki.
Niech na chwałę Polski żyją!
Wiwat Wódz Piłsudski.

Dalej, do dzieła!
Jeszcze nie zginęła!
Pokój z Sowietami
Spiszem bagnetami!

(koniec cytatu)

Trzeba uczciwie przyznać, że w wojnie 1920 r. bohaterami były również postacie, których późniejsze decyzje były często szkodliwe lub bardzo kontrowersyjne. Dotyczyło to choćby generałów: Władysława Sikorskiego,  Juliusza Rómmla, Gustawa Paszkiewicza czy Stefana Dęba-Biernackiego. Biernackiemu pamięta się dzisiaj głównie katastrofę Armii "Prusy" w 1939 r., a jego błyskotliwe dowodzenie dywizją w latach 1919-1920 i trzy (!) zdobyte Virtuti Militari odeszły już w niepamięć. Zapewne, gdyby Biernacki pozostał po 1920 r. na stanowisku dowódcy dywizji, to zostałby później też jako jeden z "bojowych" generałów Kampanii Wrześniowej. Ale tak już to z legendami bywa...

Wojna z bolszewicką Rosją była konfliktem, podczas którego odznaczyło się też wielu bohaterów II wojny światowej, choćby generałowie Anders i Maczek (spośród znanych, jedynie Sosabowski, z powodu rany kolana pracował na tyłach, w departamencie zaopatrzenia i komunikacji Ministerstwa Spraw Wojskowych). Każdy z naszych wodzów naczelnych, każdy dowódca armii, zdobywał tam chwałę. Zasłużonymi i odznaczonymi weteranami 1920 r. byli wszyscy dowódcy SZP/ZWZ/AK/NIE/DSZ/WiN z wyjątkiem ppłka Wincentego Kwiecińskiego i majora Łukasza Cieplińskiego (którzy byli w 1920 r. jeszcze dziećmi). Weteranami 1920 r. byli też wszyscy komendanci NSZ, z wyjątkiem Stanisława Kasznicy, który w 1920 r. miał 12 lat. Ochotnikiem w 1920 r. był gen. Franciszek Kamiński, dowódca BCh.  Weteranem tamtej wojny - i jeszcze walk z bolszewikami pod Murmańskiem - był gen. Julian Skokowski, jeden z dowódców Polskiej Armii Ludowej. Weteranów wojny z bolszewikami można było spotkać też w LWP - z Berlingiem i Żymierskim na czele. Berling m.in. bronił wówczas Lwowa. Żymierski nie zdołał co prawda zatrzymać uciekającej Konarmii pod Hrubieszowem, ale dostał VM za dowodzenie 2 Dywizją Piechoty Legionów. Weterani wojny przeciwko bolszewikom byli nawet w AL, choćby Franciszek Jóźwiak czy Józef Sęk-Małecki.

Do kuriozalnej sytuacji doszło 15 sierpnia 1944 r. w Lublinie. Odbyła się wówczas Msza św. z okazji Święta Żołnierza, na której razem byli polscy weterani 1920 r. tacy jak Berling i Żymierscy oraz ci, którzy wówczas byli po drugiej stronie: w tym Świerczewski i Bułganin. Wszyscy grzecznie klęczeli na tridentinie upamiętniającej nasze zwycięstwo z 1920 r. :)

Jan Mierzycan, dowódca 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, raz poprosił wojskowy zespół teatralny, by podczas akademii zaprezentował mu polskie przedwojenne wojskowe piosenki. Wyszła na scenę aktoreczka i zaczęła śpiewać "Polską młóckę" Benedykta Hertza. "Zapędziły się psie juchy pod samą Warszawę...". Mierzycan głośno się zaśmiewał. Obok siedzieli wkurwieni Wasilewska, Berman i inne komusze fagasy. Mierzycan zaś podszedł po występie do aktorów i podziękował im za to, że mógł usłyszeć autentyczną, polską, przedwojenną twórczość.



sobota, 5 sierpnia 2023

Phobos: Zeznania

 


Ilustracja muzyczna: Giovinezza

Zeznania złożone pod przysięgą przed specjalną podkomisją Izby Reprezentantów przez Davida Gruscha, weterana wywiadu amerykańskich sił powietrznych, wywołały małą sensację. Otwarcie przyznał on bowiem, że USA dysponują przechwyconymi pojazdami obcych istot, ich szczątkami oraz zwłokami obcych. Program zbierania tego typu materiałów jest realizowany od kilku dekad i obejmuje kopiowanie obcych technologii. Część z czarnych funduszów z tego programu została jednak zdefraudowana, a ludzie z zewnątrz, którzy zbytnio zbliżyli się do tego programu bywali likwidowani. Grusch był w latach 2019-2021 przedstawicielem NRO (agencji odpowiedzialnej za wywiad satelitarny) w grupie zadaniowej zajmującej się niezidentyfikowanymi fenomenami powietrznymi (UAP). Swoją wiedzę o programie pozyskiwania obcej technologii oparł on m.in. na rozmowach z 40 świadkami.

Każdy, kto choćby czytał moją serię Phobos, nie był zaskoczony jego zeznaniami. Potwierdziły one bowiem to, co od lat mówili wysokiej rangi amerykańscy (i nie tylko amerykańscy) wojskowi w ciągu ostatnich kilku dekad. Gdyby wciąż żyli: płk Philip J. Corso, generał Arthur Exon, generał Thomas Jefferson DuBose, czy pułkownik Marion Magruder, to mogli złożyć przed Kongresem podobnie szokujące zeznania. Z pewnością wiele do powiedzenia mieliby również gen Douglas MacArthur, gen James Doolittle czy prezydent Ronald Reagan. Określenie tych zeznań jako "tematu zastępczego" i "wrzutki" dokonanej przez administrację Bidena świadczy tylko o ignorancji ludzi używających tego typu argumentów. Wszak proces kontrolowanego ujawniania informacji o amerykańskich wojskowych projektach dotyczących UAP trwa już od wielu lat, a mocno przyspieszył za administracji Trumpa. Mocno jest w niego zaangażowany choćby republikański senator Marco Rubio, który stwierdził, że  słyszał od wielu oficjeli z Pentagonu o programach kopiowania obcej technologii. (Przed podkomisją ws.  UAP wypowiedziała się też Meghan McCain, która stwierdziła, że w 1997 r. była jednym z tysięcy świadków przelotu "świateł" nad Phoenix.) To raczej zarzuty postawione Trumpowi w sprawie zamieszek na Kapitolu są próbą przykrycia rewelacji dotyczących UAP i zeznań Devona Archera w sprawie udziału obecnego prezydenta w korupcyjnym procederze Huntera Bidena.

W zeznaniach Gruscha był oczywiście wątek, który wiele osób nie dostrzegło. Ów oficer wywiadu stwierdził, że USA zdołało pod koniec drugiej wojny światowej zabezpieczyć wrak UFO, które rozbiło się w północnych Włoszech w 1933 r. Pod przysięgą potwierdził więc zdarzenia, o których pisałem już w jednym z poprzednich odcinków serii Phobos:



"W 2000 r. do włoskich ufologów trafiła teczka z dokumentami działającej rzekomo w latach 30. organizacji o nazwie Gabinetto RS/33. Była to komitet badawczy założony z inicjatywy Benito Mussoliniego a kierowany przez wybitnego wynalazcę Gugliemo Marconiego. W jego skład wchodzili też m.in.: wybitny pilot i zarazem działacz faszystowski Italo Balbo, minister propagandy a później minister spraw zagranicznych Galeazzo Ciano, wybitny inżynier, senator Luigi Cozza oraz astronom Gino Cecchini. Komitet współdziałał z OVRA, czyli tajną policją faszystowskich Włoch. Celem jego działania były badania nad UFO. W dokumentach RS/33 znalazła się wzmianka o katastrofie niezidentyfikowanego pojazdu latającego 13 czerwca 1933 r. pod Magentą, w pobliżu Mediolanu. Mussolini podejrzewał, że ta maszyna mogła być niemiecką lub angielską tajną bronią. Marconi obstawał przy hipotezie pozaziemskiej. Wrak miał trafić do zakładów lotniczych Siai Marchetti. Według George'a Fillera, amerykańskiego ufologa i zarazem byłego oficera wywiadu sił powietrznych, amerykańska 1 Dywizja Pancerna zabezpieczyła hangar z wrakiem w kwietniu 1945 r. Szczątki UFO zostały przesłane później do bazy Wright-Patterson. Można się domyślić, że przed 1945 r. były one wielokrotnie badane przez niemieckich i włoskich naukowców. Być może badania te zainspirowały w 1942 r. włoskiego inżyniera Giuseppe Belluzzo do stworzenia projektu dysku latającego - napędzanego jednak nie silnikiem antygrawitacyjnym (którego metody działania Włosi zapewne nie rozgryźli), ale trzema silnikami odrzutowymi. "

Jest jednak pewna nieścisłość w zeznaniach Gruscha. Stwierdził on, że wrak zabezpieczyła w 1944 r. OSS, działająca m.in. na podstawie wskazówek od zaprzyjaźnionych służb i z Watykanu.

Grusch mówił również o odtwarzaniu technologii obcych. Podczas tego przedsięwzięcia, amerykańscy inżynierowie mieli wrażenie, że owe pojazdy manipulują czasoprzestrzenią. Jeden z nich, po wejściu do dyskokształtnego pojazdu o średnicy nieco ponad 10 m, miał wrażenie, że w środku jest on wielki jak boisko do futbolu amerykańskiego.  Samo to, że technologia obcych była odtwarzana nie jest żadną rewelacją. Od lat mówi o tym choćby Bill Uhouse, były inżynier ze Strefy 51




Ciekawe światło na te rewelacje rzucił Michael Herrera, weteran marines. Zeznał on, że służąc w 2009 r. w Indonezji był świadkiem tego, jak niezidentyfikowana grupa Amerykanów ładowała broń do unoszącego się nad ziemią pojazdu o lekko piramidalnym kształcie.  Jak widać, technologia obcych została odtworzona z sukcesem. A już samo to tworzy ciekawą perspektywę przez ludzkością. Tego typu technologia odesłałaby bowiem na śmietnik historii wszystkie te "zielone łady" oparte na chińskich wiatraczkach, panelach solarnych i sojowej papce. Możliwa stałaby się "zeroemisyjność" bez obniżania standardu życia i cofania rozwoju naszej cywilizacji. (I m.in. dlatego kwestie, którymi zajmuje się ufologia nie są żadnymi "tematami zastępczymi".)

Interesujące zeznania złożył również przed podkomisją George Knapp , dziennikarz od lat zajmujący się kwestią UFO. Opowiedział on o swojej rozmowie z weteranem armii sowieckiej pułkownikiem Borisem Sokołowem. Sokołow powiedział mu, że w czasie Zimnej Wojny doszło do co najmniej 45 incydentów, w których sowieckie myśliwce próbowały przechwycić UFO. Trzykrotnie Migi rozbijały się podczas pościgów za UFO. W incydentach tych zginęło dwóch pilotów. Do niebezpiecznej sytuacji doszło w jednej z baz rakiet międzykontynentalnych na Ukrainie. UFO zdalnie przychwyciły kontrolę nad mechanizmem wystrzeliwania. Wprowadzony został przez nie nawet kod pozwalający na odpalenie broni jądrowej. Rakiety były wycelowane w USA. To była jednak tylko demonstracja. Procedura odpalania rakiet została bowiem przerwana, a UFO odleciały. Bardzo przypominało to incydent z bazy Malmstrom w Montanie z 1967 r. "Po obserwacji UFO nad bazą doszło do awarii układów sterowania pocisków nuklearnych Minuteman znajdujących się w silosach. Incydent powtórzył się osiem dni później. Wiemy o tym m.in. z relacji Roberta Salasa, który był zastępcą dowódcy ekipy odpowiedzialnej za te pociski, z relacji Dwynne Arnesona, dowódcy centrum komunikacji 20. Dywizji Powietrznej w Great Falls w Montanie (który zapamiętał otrzymanie wiadomości o tym, że "UFO wyłączyło ICBM w Montanie") i Roberta Kaminskiego, inżyniera Boeinga, który badał systemy kontroli pocisków po tym incydencie." 

Po raz kolejny więc powtórzę: albo mamy do czynienia z jakąś niesamowitą zmową weteranów wojskowych i ludzi tajnych służb z obu stron Żelaznej Kurtyny, którzy od kilku dekad przedstawiają bardzo zbieżne relacje dotyczące UFO i obcych istot, albo rzeczywiście pojazdy obcych pojawiają się na naszym niebie. I nie są one żadnym "psychologicznym archetypem", fenomenem "duchowym" czy też "dupowym". Fenomeny duchowe nie zostawiają bowiem materialnych śladów w postaci wraków swoich statków.

Przypomnę, co napisałem w jednym z poprzednich odcinków serii Phobos:

"W latach 60-tych, czyli w czasie gdy rząd USA płacił Komisji (nomen omen) Condona rezydującej na Uniwersytecie Colorado za "udowodnienie", że żadnych kosmitów nie ma i nigdy nie było, wykładowcy z Akademii Sił Powietrznych w Colorado Springs przekonywali kadetów, że kosmici najprawdopodobniej jednak istnieją. W podręczniku do wstępnego kursu nauk kosmicznych (Introductory Space Science - Volume II) napisanym przez mjra Donalda Carpentera i ppłka Edwarda Therkelsona znalazł się liczący 14 stron rozdział zatytułowany "Niezidentyfikowane Obiekty Latające". W rozdziale tym napisano m.in., że "z dostępnych informacji wynika, że fenomen UFO ma globalną naturę od co najmniej 50 000 lat." Podkreślono, że wiele obserwacji UFO pochodzi od wiarygodnych świadków i nie ma charakteru psychologicznego. "To stawia nas przed nieprzyjemną perspektywą istnienia obcych gości na naszej planecie lub przynajmniej UFO kontrolowanych przez obcych. Co prawda dane nie są dobrze skorelowane, a budzące wątpliwości dane sugerują istnienie co co najmniej trzech lub może nawet czterech grup obcych (możliwe, że na różnych stopniach rozwoju technologicznego). (...)

Starszy sierżant sztabowy Robert Dean, analityk zatrudniony w połowie lat 60. w kwaterze głównej NATO w Brukseli, dziwnym trafem twierdził, że mniej więcej w tym samym czasie zapoznał się tam z dokumentami mówiącymi, że Ziemia jest odwiedzana przez cztery różne "rasy" obcych.

O istnieniu czterech różnych grup obcych odwiedzających Ziemię od tysięcy lat mówił również w 2005 r. na konferencji ufologicznej w Toronto Paul Hellyer - kanadyjski minister obrony w latach 1963-1967! Hellyer to członek kanadyjskiej Privy Council (rady doradczej przy królowej), inżynier a przy tym weteran drugiej wojny światowej. (...) Robert Dean twierdził, że w dokumentach NATO, z którymi się zapoznał była wyraźna wzmianka o tym, że część Obcych wygląda jak ludzie. I że generałów i admirałów naprawdę niepokoiła perspektywa tego, że mogą oni infiltrować nasze instytucje wojskowe i polityczne. Również były kanadyjski minister obrony Paul Heyller mówił, że "Obcy żyją pośród nas"."

Pozostaje więc nam czekać, aż ktoś zezna przed Kongresem, z iloma i jakimi rasami obcych istot mamy do czynienia i jaki był ich wpływ na naszą historię. 

 ***

Dla przypomnienia - oraz uniknięcia pytań od mniej zorientowanych - podaje linki do poprzednich odcinków serii. Możecie ocenić na ile spójna i wiarygodna jest to narracja. Szczególnie o "obcych wyglądających ja my". Polecam zacząć lekturę od pierwszego odcinka, czyli od "Duchów Pentagonu".


Duchy Pentagonu


Wojna w przestworzach


Co mogą prezydenci


Wielka Czerń


Gwiezdna flota


Kosmiczna OdeSSa


Obcy tacy jak my


Zasiewanie Idei


Przestrzeń cislunarna - nowe pole bitwy (odcinek spoza serii)


Profesor Chińczyk


Amaterasu


Nieśmiertelni


Kosmiczna Krucjata