sobota, 29 października 2022

Gracze: Wódz

 


Ilustracja muzyczna: Hiroyuki Sawano - Eren the Coordinate



Tak jak organizacja Muszkieterowie została założona na polu bitwy pod Kockiem, tak Komenda Obrońców Polski - czyli późniejsza Polska Armia Ludowa - została założona przez gen. Wilhelma Orlika-Ruckemanna po bitwie pod Wytycznem, 1 października 1939 r. Jej nazwa w oczywisty sposób nawiązywała do Korpusu Ochrony Pogranicza, a jej kadry opierano na KOP i Dywersji Pozafrontowej. To KOP wydawała pierwszą polską gazetę podziemną - "Polska Żyje"

Już we wrześniu 1939 r. własną organizację konspiracyjną zakłada Henryk Borucki "Czarny", późniejszy komendant główny PAL. Organizacja ta nosi nazwę Gwardia Ludowa i w październiku łączy się z KOP. Borucki to porucznik rezerwy, pracownik Zakładów Amunicyjnych "Pocisk" w Pionkach, gdzie był referentem ds. obrony przeciwlotniczej. Był on również autorem broszurki o obronie przeciwgazowej, a we wrześniu 1939 r. był dowódcą parku amunicyjnego w składnicy w Palmirach. Można założyć, że Borucki miał związki z Dywersją Pozafrontową.

KOP do maja 1940 r. dowodził mjr Bolesław Studziński, zawodowy wojskowy, przez wiele lat służący w Korpusie Ochrony Pogranicza. Po jego aresztowaniu organizacją zaczął kierować Borucki. Związał ją z Centralnym Komitetem Świętochowskiego, w którym blisko współpracował z "Muszkieterami". Zyskał pewną sławę, m.in. biorąc udział (w kobiecym przebraniu!) w strzelaninie z gestapowcami. W styczniu 1941 r. został aresztowany przez Gestapo. I wówczas doszło do zadziwiającego zwrotu w tej historii...



Borucki siedząc w areszcie na Szucha zgodził się bowiem współpracować z Gestapo. To nie była współpraca pozorowana. Są na jej temat dokumenty i zeznania. Komendant KOP wydał m.in. dwie drukarnie swojej organizacji, a jego zeznania przyniosły ofiary śmiertelne. Gestapowcem, który zwerbował Boruckiego był Alfred Otto, zaangażowany m.in. w osławioną prowokację Nadwywiadu, czyli lipnej organizacji podziemnej, która została zlikwidowana przez oddział likwidacyjny AK 993W. W marcu 1942 r. Borucki uciekł jednak z więzienia na Pawiaku. Ucieczkę zorganizowali "Muszkieterowie", a komendant KOP wyjaśnił później Ottowi, że "nie miał możliwości nie skorzystać z oferty". Po wyjściu na wolność Borucki odkrył, że część jego organizacji została przejęta przez AK, co mu się bardzo nie podobało...

W czerwcu 1942 r. Borucki został ponownie aresztowany przez Gestapo. Gestapowcy mieli do niego pretensje, że na wolności nie pisał dla nich donosów, ale zdecydowali się ponownie wykorzystać swojego agenta. W styczniu 1943 r. zainscenizowali jego ucieczkę z transportu kolejowego do Majdanka. By go uwiarygodnić, pozwolili uciec 60 ludziom. (Według innej wersji inscenizacja została przez Niemców spieprzona. Boruckiego nie dowieziono bowiem na czas do transportu kolejowego. Zgodnie z planem pozwolono więźniom uciec - bez żadnej korzyści dla Gestapo. Boruckiego zawieziono zaś samochodem pod Grójec.) Ta druga ucieczka wywołała w Podziemiu zdumienie. Wydawała się zbyt nieprawdopodobna. Boruckiego zaczęto więc podejrzewać o pracę dla Gestapo.

Gdy Borucki wrócił do pracy konspiracyjnej, znów spotkała go przykra niespodzianka. Okazało się, że we wrześniu 1942 r. część KOP nie scalona z AK połączyła się z Mieczem i Pługiem. Komendant MiP Anatol Słowikowski objął władzę nad KOP a Boruckiemu przydzielił jedynie miejsce w dowództwie. "Czarny" nie chciał tego zaakceptować, doszło więc do rozłamu i krwawej wojenki pomiędzy MiP a KOP. Działacze obu organizacji strzelali do siebie na ulicach Warszawy. W kwietniu 1943 r. "prawicowa" KOP połączyła siły z radykalnie lewicową Robotniczą Partią Polskich Socjalistów (której działaczem był m.in. trener lekkoatletyczny Jan Mulak, późniejszy marszałek senior Senatu III RP), Gwardią Obrony Narodowej płka Skokowskiego i znaną choćby z "Kamieni na szaniec" Polską Ludową Akcją Niepoległościową (kierowaną przez Cezarego Ketlinga-Szemleya, który dostał wyrok śmierci od AK za udowodniony donos na Gestapo a jednocześnie mocno angażował się we wspieranie Żydowskiego Związku Wojskowego w getcie). Razem stworzyli Polską Armię Ludową. Ta organizacja miała opinię komunizującej - choć tworzyli ją przecież m.in. byli "Muszkieterowie" czy były dowódca murmańczyków Skokowski. Często używała nazwy Armia Ludowa, co wywoływało irytację komunistów.

Choć współcześnie bywa, że Borucki jest kreowany na lewicowego bohatera, który w brawurowy sposób uciekał gestapowcom (tak go przedstawia m.in. lewacki profil Przywróćmy Pamięć o Patronach Wyklętych), to powojenne zeznania Otta oraz dokumenty Gestapo nie pozostawiają wątpliwości, że celem istnienia PAL miała być dezintegracja radykalnej lewicy i walka z bolszewizmem. Kontrolowana organizacja miała przejmować ludzi, którzy mogliby potencjalnie trafić do organizacji komunistycznych. Wiadomo m.in., że Borucki wydał Gestapo Stanisława Dobiszewskiego, członka władz RPPS, który opowiadał się za połączeniem organizacji z PPR.

Wiosną 1944 r. Niemcy mieli  bardzo ambitne plany wobec Boruckiego. Z dokumentów Gestapo wynika, że rozważali go mianować... premierem polskiego rządu kolaboracyjnego. Borucki miałby im pomóc utworzyć 50-tysięczną polską jednostkę do walki z Sowietami!

Nie powinno więc nas dziwić, że gestapowiec Alfred Otto dostał pod koniec wojny legitymację zaświadczającą, że był członkiem PAL. Jak widać bardzo zżył się z tą organizacją...

Byłoby jednak zbytnim uproszczeniem twierdzić, że PAL była tylko i wyłącznie marionetką w rękach Gestapo. Wygląda bowiem na to, że Skokowski wraz z grupą innych oficerów stanowił tam naszą frakcję prometejską. Byli tam też dawni "Muszkieterowie" oraz ludzie pracujący dla kontrwywiadu AK. 

Był też reprezentant interesów Sowietów - major (później samozwańczy generał) Stanisław Piękoś "Skała". Ów dawny legionista, kawaler VM i trzykrotnie KW, oficer KOP, zasłużony w obronie Warszawy w 1939 r., jeden z pierwszych konspiratorów SZP, został w 1940 r. wyrzucony z ZWZ za nadużycia finansowe. W 1945 r. to on będzie posłańcem Sierowa do generała Okulickiego. 

Na mapie polskiej konspiracji powstała więc dziwaczna organizacja - komunizująca, acz grupująca wielu antykomunistów, mała, ale posiadająca trzech samozwańczych generałów w dowództwie. Każdy z tych generałów reprezentował inne interesy. Borucki - niemieckie, Piękoś - sowieckie, Skokowski - polskie. Istna wybuchowa mieszanka i prawdziwe żmijowisko!

Zagadką pozostaje jednak to, dlaczego AK nie zdecydowała się zlikwidować Boruckiego. Poszlaki wskazujące na jego pracę dla Gestapo były przecież bardziej niż mocne. Czy ta tolerancja wynikała z tego, że AK potrzebowała takiej buforowej organizacji z pogranicza służb wszelakich? Wszak tam też zdawano sobie sprawę, że Polskę może czekać kolejna okupacja i że warto mieć swoich ludzi również w organizacjach komunizujących. 

W kolejnym odcinku: Zadziwiająca historia PAL i KB podczas Powstania Warszawskiego. W tym sprawa zamachu stanu przeciwko Borowi-Komorowskiemu.  

***

Tym, którzy się jeszcze nie zorientowali, wyjaśniam, że przez tydzień byłem w Egipcie. Bynajmniej nie na all-inclusive. Na intensywnym zwiedzaniu, również miejsc rzadko odwiedzanych przez turystów. Będzie z tego kolejna seria blogowa: Kemet. Zahaczająca o Phobosa i Atomowych Bogów.

Na razie przytoczę tylko opinię zasłyszaną o doktorze Zahim Hawasie, wieloletnim "dyktatorze" egipskich wykopalisk, znanym nam choćby z serialu "Sekrety egipskich grobowców": "To był największy rabuś grobów w dziejach naszego kraju. Gdy w środku nocy dochodziło do blackoutu na lotnisku w Kairze, wiedzieliśmy, że coś jest wywożone z naszego kraju. W ten sposób za granicę trafiły zabytki warte miliardy dolarów. Robił to wspólnie z Dżemalem Mubarakiem, synem prezydenta".






sobota, 15 października 2022

Gracze: Inżynier Witkowski

 

Ilustracja muzyczna: David Arnold - Vesper Lynd Theme - Casino Royale OST

W okupowanej Polsce chyba nie było bardziej tajemniczej organizacji niż Muszkieterowie... 

Przez kilkadziesiąt lat po wojnie relacje o jej działalności były bardziej niż skąpe. Ot czasem zdawkowo wspominano, że 18 września 1942 r. jej szefa, inżyniera Stefana Witkowskiego zabiła w Warszawie AK, za to, że zaplątał się on w jakieś dziwne gry z wywiadami brytyjskim, sowieckim i niemieckim. Nieco więcej o tej organizacji pisał w swoich wspomnieniach Kazimierz Leski "Bradl",  oficer wywiadu Armii Krajowej i powstaniec warszawski - który konspiracyjną służbę zaczynał jako wywiadowca Muszkieterów.







 Niektórzy kojarzyli Muszkieterów także z Krystyną Skarbek - legendarną agentką SOE, zasztyletowaną w 1952 r. w Londynie przez kolegę z pracy, który rzekomo oszalał z miłości do niej. (Dostał za to karę śmierci po procesie trwającym... 10 minut. Wyszedł z sali sądowej z uśmiechem na ustach. Nie zachował się żaden dokument mówiący, że wykonano na nim egzekucję.) Skarbek była kochanką Iana Fleminga, który wzorował na niej postać Vesper Lynd z "Casino Royale". Według Jerzego Rostkowskiego, twórca Jamesa Bonda, wygadał się przy niej w łóżku o tym, co się zdarzyło 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze. I dlatego ktoś musiał "posprzątać" wbijając jej między żebra nóż Fairbairne'a-Sykesa...

Muszkieterów jednak tak naprawdę rozsławił dopiero Dariusz Baliszewski. Opisał ich jako świetną organizację wywiadowczą z mackami sięgającymi od Gibraltaru po Ural. A przy tym zamieszaną w 1941 r. w sprowadzenie do Polski marszałka Śmigłego-Rydza i premiera Leona Kozłowskiego, po to by próbować tworzyć proniemiecki rząd kolaboracyjny mający chronić naród przed dalszymi stratami biologicznymi. Narrację Baliszewskiego możecie przeczytać choćby w tym artykule. Przeczytajcie go, by wiedzieć, do czego będę się odnosił w tym wpisie.

Historię Muszkieterów w fajny sposób opowiedziano również w serii komiksów "Bradl", których głównym bohaterem jest Kazimierz Leski. Gorąco je polecam, gdyż pięknie sportretowano w nich Witkowskiego i innych bohaterów tej opowieści. 

Niedawno ukazała się za to pierwsza naukowa monografia poświęcona Muszkieterom - "Muszkieterowie 1939-1942. Historia tajnej organizacji wywiadowczej" Adriana Sandaka. Tę pozycję również gorąco polecam. Autor co prawda stroni od sensacji i demitologizuje wiele wątków historii Muszkieterów, ale i tak przedstawia w niej wiele niezwykle ciekawych informacji i dokumentów. 

Sandak przede wszystkim podważa narrację mówiącą o Muszkieterach jak o wszechpotężnej organizacji wywiadowczej. Przypomina, że tworzyli ją amatorzy, którzy zbierali często informacje typu "śmieciowego". Witkowski często uciekał się do blagi i konfabulacji, na przykład gdy pisał na jesieni 1939 r. do Paryża, że jego organizacja dysponuje oddziałami partyzanckimi i... samolotami. Eksperci z wywiadu ZWZ  starali zaś podważać raporty Muszkieterów, wychwytując różnego rodzaju przekłamania. Raporty głębokiego wywiadu z Rzeszy bywały wycinkami z pracy i zasłyszanymi plotkami. To i tak było jednak coś, w obliczu ogólnej posuchy informacyjnej, na którą cierpiały wówczas alianckie służby wywiadowcze. Pamiętajmy też, że wiadomości, które wydają się nieistotne, mogą w określonych okolicznościach dla tajnych służb bardzo cenne. Brytyjczycy na pewno wówczas bardzo cenili raporty przesyłane im przez Muszkieterów, co irytowało oficerów wywiadu ZWZ. Irytowało, bo Muszkieterowie dostawali z Londynu poważne fundusze, których brakowało rozwijającej się polskiej konspiracji.

Organizacja Muszkieterowie dysponowała też czymś unikalnym - wywiadem na terenach ZSRR. Według Baliszewskiego, to ona jako pierwsza wpadła na ślad Katynia. Większość zachowanych meldunków z ZSRR wygląda jednak bardzo ogólnie, a czasem wręcz kuriozalnie, jak choćby ten:

 "Nasz łącznik z Batumi komunikuje, że nawiązał łączność z pograniczem tureckim przez pastuchów– Gruzinów, zwolenników Chalwa Kakomidze, z którego grupą nawiązać można łączność z Paryżem". Na ślad żadnego Chalwy Kakomidzego nigdy nie natrafiono. Może to był pseudonim, za którym krył się na przykład mieszkający w Paryżu działacz prometejski, były gruziński minister spraw zagranicznych Ewgenii Gegeczkori - bliski krewny żony Ławrientija Berii. Zresztą, dla kogo w warunkach sowieckich mogli oni pracować?

O ile w różnych publikacjach można natrafić na wzmianki o relacjach pomiędzy Muszkieterami a wywiadem sowieckim, to w książce Sandaka jest na ten temat jeden konkret: epizod z 1941 r., jeszcze sprzed niemieckiej inwazji na Wschód, w którym Muszkieterowie sprzedali Sowietom informacje dotyczące Niemców. W podobne gry angażował się jednak wówczas też ZWZ.





Sowiecki wątek jest też w sprawie Marii Grocholskiej - ciekawie przedstawionej w komiksie "Bradl". Hrabianka Grocholska była agentką Muszkieterów prywatnie związaną z Rudolfem von Schelihą, sekretarzem ambasady niemieckiej w Warszawie w latach 1932-1939, tajnym radcą niemieckiego MSZ w latach 1939-1942. Scheliha, archetyp "dobrego Niemca", był przeciwnikiem nazistów i dostarczał nam wielu cennych informacji o planach niemieckich. Jednocześnie był członkiem "Czerwonej Orkiestry" czyli sowieckiej siatki szpiegowskiej. Niemcy go powiesili w grudniu 1942 r. Grocholska została zaś zasztyletowana przez nieznanych sprawców w maju 1940 r. 



Czy inżynier Witkowski rzeczywiście próbował stworzyć wraz z marszałkiem Śmigłym-Rydzem rząd kolaboracyjny w okupowanej Polsce? Na 100 proc. wiemy, że to Witkowski witał na dworcu w Krakowie marszałka wracającego z Węgier i że często się spotykał z nim w Warszawie. Przed wojną w listach do Śmigłego nazywał go nawet... ojcem. Marszałek wyraźnie patronował jego pracom badawczym. To, że Witkowski ze swoimi ludźmi kręcił się wokół SGO "Polesie" pod Kockiem (dysponując karabinami przeciwpancernymi Ur!)  i kontaktował się z generałem Kleebergiem sugeruje, że był związany z Dywersją Pozafrontową., a więc z naszymi służbami wywiadowczymi. W Dywersji Pozafrontowej działał też choćby Stanisław Frączysty - kurier, który przeprowadził marszałka przez Tatry. (Premier Leon Kozłowski, w swoich znakomitych wspomnieniach pisał natomiast, że przez front niemiecko-sowiecki pod Moskwą przeszedł w towarzystwie tajemniczego polskiego oficera.)


Powyżej: Stanisław Frączysty w rozmowie z papieżem Benedyktem XVI w Muzeum Obozu Auschwitz-Birkenau w maju 2006 r. 

Bliską znajomą Witkowskiego była Jadwiga Maksymowicz-Raczyńska, wdowa po generale Włodzimierzu Maksymowiczu-Raczyńskim (który zmarł w 1938 r. w dziwnych okolicznościach w Berlinie - według Baliszewskiego został otruty przez polski wywiad, bo współpracował z Niemcami), właścicielka mieszkania przy Sandomierskiej 18, w którym zamieszkał marszałek Śmigły-Rydz.

W ciekawym świetle tę historię stawia notatka z esbeckiego dochodzenia z 1967 r., przytoczona w książce Sandaka:

"Z kręgu tych ludzi S. Witkowski był jedyną osobą niezwiązaną politycznie do 1939 r. z obozem sanacji. Łączyła go natomiast z Rydzem-Śmigłym znajomość datująca się od połowy lat 30-tych, kiedy to S. Witkowski dał się poznać kołom wojskowym jako bardzo zdolny wynalazca i konstruktor z zakresu produkcji specjalnej. W 1939 r. na zlecenie Rydza-Śmigłego Witkowski przebywał w Rumunii i na Węgrzech, a następnie opracował memoriał dotyczący sił i możliwości militarnych obu tych państw. Misja Witkowskiego związana była z przewidywaniami Rydza-Śmigłego, że z chwilą wojny z Niemcami, na skutek różnicy potencjału militarnego i ludnościowego, Polska nie zdoła zachować swojej niepodległości i zajdzie konieczność prowadzenia i kierowania walką z terenu państw sojuszniczych. Na nawiązanie kontaktu z Witkowskim duży wpływ miał charakter działalności jego organizacji, która posiadała powiązania z Watykanem i Episkopatem polskim, kontakty na Intelligence Service i wywiad niemiecki oraz łączność z ważniejszymi krajowymi organizacjami konspiracyjnymi, z Naczelnym Wodzem i z placówkami polskimi na Węgrzech."

Wiemy też, że Witkowski wysłał przez front niemiecko-sowiecki, do kwatery głównej Andersa w Buzułuku, emisariuszy z tajemniczym przekazem. Jak pisał Baliszewski:

"18 stycznia generał Anders wydał bankiet na cześć polskich oficerów przybyłych z kraju. Toastom nie było końca. Święcono polską odwagę, gratulowano patriotyzmu. W uznaniu zasług Szadkowski mianowany został zastępcą dowódcy pocztu przybocznego gen. Andersa. Chwilę później wybuchł skandal. Nagle, jak zapisał w swojej relacji rtm. Szadkowski, "generał Okulicki zapytał o Śmigłego. Padały różne odpowiedzi. Jedni twierdzili, że jest w Budapeszcie, inni, że w Ankarze. Wszyscy patrzyli pytająco na mnie. Ja nachyliłem się do Andersa i cicho powiedziałem: To, co mam do przekazania, przeznaczone jest wyłącznie dla Pana Generała. Proszę o rozmowę na osobności. Gdy do niej niebawem doszło, powiedziałem: Śmigły jest w Warszawie i razem z legionistami szykują zamach na Sikorskiego. Dodałem, że gen. Grot-Rowecki bez wiedzy i zgody Naczelnego Wodza mianował szefem sztabu ZWZ płk. Tadeusza Pełczyńskiego, lecz Warszawa trzyma to w najściślejszej tajemnicy".

Anders był, jak relacjonuje rotmistrz, "wstrząśnięty i zaskoczony". Nie miał powodu wątpić w słowa tego, który mu je przekazał. Szadkowski dowodził ochroną osobistą Śmigłego i nie odstępował go na krok - trudno było wyobrazić sobie bardziej wiarygodnego świadka.

Następnego dnia sprawa przybrała wymiar wręcz katastroficzny. Z mydła do golenia wydobyto mikrofilmy przygotowane przez Witkowskiego dla gen. Andersa. Jak zapisał we wspomnieniach obecny wówczas w Buzułuku późniejszy bohater spod Monte Cassino gen. Klemens Rudnicki: "Treść była bowiem kompromitująca, i to w najwyższym stopniu. Zawierała ona list szefa Muszkieterów, a więc znanego mi Witkowskiego do generała Andersa, w którym wzywał generała do uderzenia na tyły bolszewickie, gdy tylko przyprowadzi swą armię na front przeciwniemiecki". (...) Czy możliwe było, by jakiś nieznany Stefan Witkowski z Warszawy wydawał rozkazy Andersowi, które ten - zamiast lekceważąco wrzucić do kosza - traktował tak poważnie? A jeśli nie Witkowski, to kto? (...)


A jednak w Warszawie końca 1941 r. coś się działo. Wystarczy sięgnąć do listu gen. Władysława Sikorskiego do ambasadora w Moskwie Stanisława Kota z 26/27 marca 1942 r.: "Zgodnie z raportem, który otrzymałem 20 stycznia, Naród Polski mimo okrutnych prześladowań odpowiedział stanowczo odmownie na wezwanie do udziału w krucjacie przeciw bolszewikom, co było połączone z poważnymi koncesjami na rzecz Polski".

Jakimi koncesjami? Czyje wezwanie? Do kogo skierowane? Dokument na to nie odpowiada. Wiadomo jednak, że kilka dni wcześniej, 24 marca 1942 r., w rozmowie z prezydentem Rooseveltem Sikorski stwierdził: "... tak niedawno, bo zaledwie 20 stycznia, wszystkie polityczne partie Polski zadeklarowały swoją jednomyślną decyzję nieulegania sugestiom niemieckim i nieuczestniczenia Polski w jakiejkolwiek formie w kampanii antyrosyjskiej, w zamian za co Polacy mieli obiecane przywrócenie normalnych warunków na terytorium polskim". Skoro o tym dyskutowano, to znaczy, że było o czym dyskutować. "

(koniec cytatu)

"Przywrócenie normalnych warunków" oznaczało znaczne złagodzenie okupacji. Zero masowych egzekucji, łapanek, pacyfikacji wsi, wysyłania Polaków do obozów... Zapewne jakiś milion Polaków więcej mógłby przeżyć wojnę. A po wojnie można by zrzucić odium kolaboracji na grupę "zbankrutowanych polityków związanych z poprzednim reżimem" - bo przecież mielibyśmy nadal rząd i wojsko na Zachodzie, a później także po stronie Sowietów. Sikorski z tej szansy postanowił nie skorzystać - choć są poszlaki wskazujące, że marszałek Śmigły-Rydz proponował mu tajną współpracę...




Przerzut emisariuszy do Andersa został zorganizowany przy współpracy z Białym Rosjaninem gen. Borysem Smysłowskim i jego Sonderstabem "R" działającym pod auspicjami Abwehry. Postać Smysłowskiego przybliżałem już na tym blogu we wpisie o... polskich illuminatach. Tak się bowiem składało, że Smysłowski był wysokiej rangi wolnomularzem, martynistą i członkiem warszawskiej loży Zakon Illuminatów. Jego mistrz  z loży - Jan Czarnomski-Korwin został zastrzelony przez oddział likwidacyjny AK "Andrzeja Sudeczki" w czerwcu 1944 r. - w tej samej serii zabójstw, co Makowiecki i Widerszal. Kedyw przeprowadził zaś w maju 1944 r. nieudany zamach na Smysłowskiego. Niewątpliwie ten Biały Rosjanin prowadził bardzo interesującą działalność: "Należy stwierdzić, iż w trakcie swoich działań utrzymywał on kontakty m.in. bardzo intensywne w 1941 r. z organizacją Muszkieterzy, jak również z wywiadem AK, organizacją Miecz i Pług, NSZ, oraz z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA), Tarasem Bulbą-Borowciem, przywódcą Siczy Poleskiej. Oferował również swoją pomoc przy przerzucie agentów na Bliski Wschód do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza."

Bliskie kontakty Witkowskiego z marszałkiem Śmigłym-Rydzem są o tyle ciekawe, że w czasie okupacji Witkowski starał się przedstawić swoją organizację jako "antysanacyjną". Włączył ją nawet do Centralnego Komitetu Organizacji Niepodległościowych inżyniera Ryszarda Świętochowskiego. CKON był organizacją budowaną przez ludzi Sikorskiego w konkurencji do "sanacyjnego" ZWZ. Świętochowski wielkiej kariery w Podziemiu jednak nie zrobił - wpadł na granicy ze Słowacją i trafił do Auschwitz, gdzie zginął. Witkowskiemu jakoś nie udało się go wyciągnąć z aresztu...

CKON pozwalał jednak Witkowskiemu i jego ludziom nawiązywać kontakty z wieloma organizacjami nie scalonymi z ZWZ/AK. Tak nawiązał w ten sposób kontakty z Komendą Obrońców Polski, czyli późniejszą... Polską Armią Ludową!

Borucki, dowódca KOP/PAL zeznawał po wojnie: "Kontakt z Londynem nawiązałem poprzez Witkowskiego, który wobec KOP był zobowiązany (za dostarczane mu informacje, zdobywane przez nas dokumenty i transporty poczty polowej, pomoc techniczną w radiostacjach, pomoc bojówek itp.), a który z Pełczyńskim, […] po przekazaniu szeregu kompromitujących ZWZ-PZP informacji za granicę – był znów na stopie wojennej. W ogóle Witkowski był dla mnie w tym czasie wyjątkowo cennym sojusznikiem. KOP przestał być odosobniony".

Po rozbiciu Muszkieterów, część ludzi Witkowskiego przeszła do KOP a stamtąd do PAL. Był wśród nich m.in. ppłk Stanisław Skwirczyński "R3", jeden z kierowników wywiadu Muszkieterów, który został szefem bezpieczeństwa w PAL. Być może nie pojęliście jeszcze wagi tej informacji, więc powtórzę: człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo kierownictwa "komunizującej" PAL przeszedł tam z organizacji Muszkieterowie.



Muszkieterowie bardzo blisko współpracowali też z Konfederacją Narodu kierowaną przez Bolesława Piaseckiego. Po wojnie, żołnierze KN wspominali Witkowskiego jako "naszego przyjaciela". Witkowski bardzo pomógł KN przy jej słynnej akcji przeprowadzonej w nocy z 26 na 27 lipca 1942 r., czyli odbicia więźniów z aresztu przy ulicy Daniłowiczowskiej w Warszawie. Witkowski nie tylko zorganizował niemieckie mundury i samochód z niemiecką rejestracją. Sam też wziął udział w tej brawurowej akcji. (Wśród jej uczestników był też Leszek Kostek-Biernacki, bojowiec KN a zarazem syn legendarnego wojewody poleskiego płka Wacława Kostka-Biernackiego!) Przed wojną RNR Falanga Piaseckiego (nie mylić ze współczesną prosowiecką organizacją młodzieży niebinarnej płciowo) przez pewien czas współpracował z OZN i Oddziałem II. 

Jak wspominała Zofia Kobylańska: "Kontakty z „Dzięciołem” urwały się w sierpniu 1942 r. Bezpośrednią przyczyną – należy przypuszczać – było zaangażowanie się Piaseckiego w konflikt między Oddziałem II KG AK a Stefanem Witkowskim – Muszkieterem. Piasecki bardzo cenił Muszkietera, który oddał wielkie usługi w sprawie odbicia więźniów z Daniłowiczowskiej – miał o nim
jak najlepszą opinię, uważając go za człowieka dzielnego i bezinteresownego. Ppłk „Dzięcioł” z wielkim niezadowoleniem przyjął ingerencję Piaseckiego w jego obronę, która zresztą była nieaktualna, ponieważ los Muszkietera został już przesądzony wyrokiem Wojskowego Sądu Specjalnego, skazującego go na karę śmierci."

Wspomniany ppłk "Dzięcioł" to płk Marian Drobik, szef wywiadu i kontrwywiadu AK w latach 1942-1943. Jak podają źródła popularne: "Był autorem tzw. „Testamentu Dzięcioła” czy też „Testamentu-Memoriału Drobika”, w którym zawarł swoje obawy co do niebezpieczeństwa, iż po wojnie może dojść do okupacji sowieckiej na terenie Polski i aktualna polityka Polskiego Państwa Podziemnego w stosunku do ZSRR powinna opierać się na szeregu daleko idących ustępstw w stosunku do Sowietów, a nawet ewentualnego oddania im Kresów w zamian za niepodległość. W czasie spotkania ze sztabem KG AK, gdzie płk Drobik miał wygłosić swój memoriał, doszło do dziwnego incydentu – pułkownik Drobik otruł się ampułką z cyjankiem potasu, jednak jego towarzyszom udało się wyratować niedoszłego samobójcę. Płk Marian Drobik został aresztowany przez Gestapo w willi swojej siostry przy ulicy Ptasiej w Podkowie Leśnej w nocy z 9 na 10 grudnia 1943."

Jak już wspomniałem, Witkowski został zastrzelony 18 września 1942 r. Ekipa likwidacyjna z AK złożona była z polskich oficerów Kripo, czyli podległej Niemcom policji kryminalnej. Dowódca tej akcji, Stefan Chamski był opisywany w raportach AK jako typowy "brudny glina", bardzo aktywny w szantażowaniu ukrywających się Żydów. Do zwłok Witkowskiego przyczepił karteczkę z napisem "największy polski bandyta". Równolegle, ktoś skierował Gestapo na trop kilkudziesięciu współpracowników Witkowskiego... Wyraźnie postanowiono zniszczyć jego organizację.

Witkowskiego postanowiła jednak pomścić Konfederacja Narodu. W styczniu 1943 r. zorganizowała zamach na Chamskiego, który zmarł w marcu 1943 r. z ran. Raport AK podawał, że: " Wśród pracowników policji istnieje zwyczaj składania się na wieniec dla zmarłych kolegów, jest jednak charakterystyczne, że na wieniec dla Chamskiego nikt nie dał ani grosza".

W kolejnym odcinku wejdziemy głębiej w żmijowisko. Przyjrzymy się postaci Henryka Boruckiego, komendanta Polskiej Armii Ludowej oraz jego kontaktom. 

***

Według Generała SWR, Putin dostał na urodziny od Jurija Kowalczuka ekstrawagancki prezent: milion (!) żołnierzyków. Każdy żołnierzyk niepowtarzalny, zrobiony według innego wzoru. Reprezentują oni wszystkie rodzaje sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej i wszystkie stopnie od szeregowca po generała-majora. Mają różnorodne uzbrojenie, a na figurkach można odczytać nawet ich insygnia. Zestaw nosi nazwę "Mobilizacja". Kowalczuk złożył na niego zamówienie już w lipcu. Putin bardzo się ucieszył. Co tu się zresztą dziwić -  każdemu by się spodobała taka mini-armia terakotowa.

Niedawne uderzenia rakietowe w infrastrukturę energetyczną Ukrainy były propagandowym zamiennikiem uderzenia nuklearnego. Omawiano bowiem też szaloną opcję zdetonowania taktycznej głowicy nuklearnej nad mostami na Dnieprze w Kijowie. Opcję tę jednak szybko odrzucono. Zdecydowano się pokazowo uderzyć w infrastrukturę i w cele symboliczne, takie jak ukraiński parlament. Dziwnym trafem jednak, żaden cel symboliczny nie został trafiony. Nie udało się nawet zniszczyć turystycznej kładki dla pieszych w Kijowie. Co oczywiście nie przeszkadza różnym towarzyszom Panasiukom pisać: "Ukraina na kolanach!". Jak już zauważył Chehelmut, Rosja jest jak Jabłonowski, mocna w gębie, ale jak dostaje wpierdol, to ma problem z odpowiedzią...

Baj de łej: zauważyłem, że różnych filosowietów triggeruje to, gdy nazywa się ich "towarzyszami". Wszak często udają oni prawicowców. Taki Panasiuk na przykład afiszuje się z chodzeniem na Mszę Trydencką, ale nie przeszkadza mu to jednocześnie kopiować stalinowskiej propagandy. "Wielki prawicowiec" Ozjasz Goldberg-Mikke bredził ostatnio, by nie pisać źle o Urbanie (chujowym rzeczniku najchujowszego reżimu w dziejach Polski), bo przecież Jaruzelski "zakończył w Polsce socjalizm" aresztując 13 grudnia 1981 r. Gierka. Mamy oczywiście całą plejadę różnych "niepokornych" i "włączających myślenie" "prawicowców" pielgrzymujących do willi córki Jarucwelskiego. Proponuję więc, by tych przebierańców tytułować: "towarzyszami". Towarzysz Panasiuk, towarzysz profesor Adam Wielkodupski, towarzysz Olszański, towarzysz Pafnucy-Serwacy-Jachacy, towarzysz Ronald Robiący Laseczki, towarzysz Gerszom Braun, towarzysz Sykulski, towarzysz Ozjasz Goldberg vel Korwin-Mikke...

***

Kolejny wpis za dwa tygodnie, bo w poniedziałek na tydzień wybieram się do dalekiego kraju. Podpowiedź gdzie w poniższym filmiku. Fani anime od razu zgadną!





sobota, 8 października 2022

Gracze: Śmierć komendanta

 


Ilustracja muzyczna: Schmaletz - Rewolucyjna NSZ

Generał Stanisław Nakoniecznikoff-Klukowski, był przede wszystkim patriotą. Był bohaterem wojny z bolszewikami i kampanii 1939 roku, człowiekiem, który uciekł z niemieckiej niewoli i następnie przez dwa lata z sukcesami organizował Armię Krajową na Mazowszu Północnym. Odszedł z AK po konflikcie ze zwierzchnikiem ppłkiem Tadeuszem Tabaczyńskim, który lekceważył ostrzeżenia Nakoniecznikoffa-Klukowskiego o tym, że jeden z kurierów pracujących dla organizacji jest niebezpiecznym agentem Gestapo. W podokręgu doszło wówczas do rozłamu - część ludzi, z Nakoniecznikoffem-Klukowskim na czele przeszła do NSZ. Nakoniecznikoff dostał za to wyrok śmierci od AK za "dezercję". W marcu 1944 r. doszło natomiast do rozłamu w samych NSZ. Część organizacji podporządkowała się AK, część posłuchała Grupy Szańca (działaczy dawnego ONR), która mianowała Nakoniecznikoffa-Klukowskiego komendantem głównym NSZ w miejsce dotychczasowego komendant płka Tadeusza Kurcyusza, który zmarł na zawał (wywołany stresem związanym z rozłamem w organizacji.) Jako komendant główny NSZ, Nakoniecznikoff bezpośrednio nadzorował m.in. akcje na Ponidziu przeciwko Niemcom, AL i zbolszewizowanej, zbandyciałej części BCh. Dla Grupy Szańca/Rady Politycznej NSZ był jednak, jako zawodowy wojskowy, "ciałem obcym". Stale go podejrzewano o chęć podporządkowania NSZ Armii Krajowej. Wobec tego czasowo go przeniesiono na stanowisko zastępcy komendanta głównego i wysłano do Warszawy, gdzie zaskoczyło go Powstanie. Po udziale w walkach powstańczych Nakoniecznikoff udał się do Częstochowy, gdzie przeniosła się komenda główna NSZ. Tam został zabity przez... własnych ludzi.

18 października 1944 r. w Częstochowie, w domu kapitana Włodziemierza Żaby "Żniwiarza", szefa sztabu Okręgu VIII Częstochowa, odbyło się posiedzenie Rady Politycznej NSZ. W jego trakcie Nakoniecznikoff został ponownie mianowany komendantem głównym NSZ. Gdy członkowie Rady wyszli z budynku, zostali na miejscu "Żniwiarz" i Nakoniecznikoff. Wówczas do domu weszło dwóch mężczyzn, którzy ich zastrzelili. Rada Polityczna NSZ wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że mordu tego dokonali członkowie AK lub  Polskiej Armii Ludowej. Później zaczęła rozpowszechniać wersję, że komendant główny NSZ został zlikwidowany, bo dogadywał się z ową Polską Armią Ludową w celu podporządkowania NSZ komunistycznemu PKWN! Skoro tak było, to czemu ta sama Rada Polityczna, na chwilę przed tym skrytobójczym mordem mianowała owego "komunistycznego agenta" komendantem głównym? Czemu przy okazji zabito szefa sztabu okręgu częstochowskiego?


Zabójcami Nakoniecznikoffa-Klukowskiego i Żaby byli najprawdopodobniej: Otmar Wawrzkowicz, szef wywiadu Sztabu NSZ i Hubert Jura "Toma", którego można określić najkrócej jako: człowieka-zagadkę. Jura, pół-Niemiec, przedwojenny podoficer artylerii, dowodził z sukcesami oddziałem dywersyjnym AK na Lubelszczyźnie (gdzie walczył również przeciwko GL). Po przejściu na Kielecczyznę przeszedł do NSZ, gdzie dowodził oddziałem Akcji Specjalnej "Sosna". (Jego ówczesna działalność została świetnie opisana przez Roberta Rudnickiego w książce "Oddział partyzancki "Sosna"/"Las"). Zwalczał wówczas też komunistów, ale wyraźnie przesadzał. Jako "komunistę" próbował bowiem zabić... Antoniego "Hedę" Szarego, legendarnego dowódcę AK, późniejszego Żołnierza Wyklętego, dowódcy akcji na więzienie w Kielcach w 1945 r. Po masakrze dokonanej we wsi Łysowody - gdzie zabito 17 ludzi podejrzewanych o komunizujące poglądy - nawet podwładni "Toma" byli zszokowani jego nieobliczalnością. W międzyczasie zaobserwowali, że Jura utrzymuje dziwne kontakty z Niemcami, m.in. przekazuje niemieckiej żandarmerii schwytanych ludzi. Zbuntowali się więc przeciwko swojemu dowódcy, który musiał uciekać z oddziału. Wyroki śmierci na Jurę wydała zarówno AK jak i NSZ. Czterokrotnie doszło do prób ich wykonania. Jura w tym czasie kierował własną Organizacją "Toma", która współpracowała z Paulem Fuchsem, szefem Gestapo w Dystrykcie Radomskim. "Tom" miał nawet swoje tajne więzienie w Częstochowie. I z jakiegoś powodu Rada Polityczna NSZ posłużyła się nim, by zabić mianowanego przez siebie komendanta głównego...


"Tom" niewątpliwie grał wówczas na dwie strony. Współpracę z Niemcami wykorzystywał w szczytnym celu odstrzeliwania komunistów, a jednocześnie pomagał wyciągać członków AK i NSZ z niemieckich więzień. Dostarczał też tym organizacjom informacji o działaniach Niemców, a Niemcom przekazywał dezinformacje. Nie da się jednak zaprzeczyć, że w tym okresie był związany z morderstwami na kilku oficerach NSZ, m.in. na Władysławie Pacholczyku, który wcześniej wydał na "Toma" wyrok śmierci. Doszło do dziwnej sytuacji - "Tom" działał pod firmą NSZ, nie będąc wówczas jego członkiem, i psując mu opinię w terenie. Był jednak dla Rady Politycznej bezcennym narzędziem. To on umożliwił ewakuację Brygady Świętokrzyskiej do Czech (i chwała mu za to). Po dołączeniu przez Brygadę do amerykańskiej 3 Armii gen. Pattona, Jura został przesłuchany zarówno przez Oddział II jak i przez brytyjski kontrwywiad. Obie organizacje nie miały mu nic do zarzucenia i zaprzęgły do pracy wywiadowczej. "Tom" utrzymywał wówczas, że od początku prowadził pracę dla polskiego wywiadu i rządu londyńskiego. Ludzie, którzy mieli okazję się z nim wówczas spotkać (i przeżyć) twierdzili później, że nie wiedzą kim on naprawdę był i dla kogo pracował...


Wróćmy jednak do mordu dokonanego przez Radę Polityczną NSZ na komendancie Nakoniecznikoffie-Klukowskim. W oficjalnych wyjaśnieniach przewijał się wątek jego kontaktów z organizacją o nazwie Polska Armia Ludowa. Była to mała organizacja o profilu lewicowym, wręcz komunizującym, która powstała z połączenia radykalnie lewicowych środowisk takich jak RPPS   i... prawicowej Komendy Obrońców Polski, założonej przez gen. Wilhelma Orlika-Ruckemanna, w 1939 r. dowódcy KOP, dowódcy w bitwach pod Szackiem i Wytycznem. Komendantem głównym KOP był samozwańczy generał Henryk Borucki "Czarny" (przedwojenny porucznik, w 1939 r. komendant parku amunicyjnego w składnicy uzbrojenia w Palmirach) - którego dziwną historię opiszę w kolejnych odcinkach tej serii. Szefem sztabu PAL był inny samozwańczy generał, przedwojenny pułkownik Julian Skokowski - w 1918 r. legendarny dowódca Oddziału Murmańczyków, w 1939 r. dowódca piechoty dywizyjnej 25 Dywizji Piechoty i Grupy "Palmiry". W konspiracji Skokowski przeszedł ze Związku Jaszczurczego (który współtworzył później NSZ) do Gwardii Obrony Narodowej, z której częścią trafił do PAL. Pod koniec lipca 1944 r. to właśnie jego pseudonimem firmowano odezwę PAL rozklejoną na ulicach Warszawy, mówiącą, że dowództwo AK uciekło z miasta i że PAL przejmuje dowództwo nad Podziemiem. Podczas Powstania Warszawskiego, we wrześniu 1944 r. Skokowski został komendantem Połączonych Sił Zbrojnych Armii Ludowej, PAL i Korpusu Bezpieczeństwa.  Ciekawa droga - dowódca Murmańczyków podporządkował sobie AL w Warszawie...

Co tych ludzi łączyło jednak z komendantem głównym NSZ?

German Marcinkowski, szpieg AK w dowództwie PAL, zeznawał po wojnie, że w maju lub w czerwcu 1944 r. był świadkiem konferencji PAL i NSZ w restauracji na warszawskim Służewie. Rozpoznał tam Nakoniecznikoffa-Klukowskiego. Byli tam obecni również m.in. Borucki i Skokowski. "Jak mi wiadomo, zawarto wówczas ustne porozumienie, tzw. dżentelmeńskie porozumienie, polegające na sympatyzowaniu ze sobą i wzajemnym popieraniu. Skokowski i "Czarny" kompletnie pijani całowali się z NSZ-owcami, pili tzw. bruderszaft, wykazując całkowitą obojętność do różnic ideologicznych, które powinny istnieć i formalnie istniały pomiędzy PAL i NSZ-em".

W tym czasie w prasie PAL nazywano żołnierzy NSZ "faszystowskimi bandytami". To tajne porozumienie mogło więc wydawać się szokujące dla laików. Wydaje się też, że mogła je źle zrozumieć też Rada Polityczna NSZ. Nie zwracała ona uwagę na to, że w praktyce okazało się ono korzystne dla NSZ. PAL ratowała bowiem NSZ-ców wydając im legitymacje swojej organizacji i zaświadczając, że są oni nastawieni przychylnie do "rządu" lubelskiego. Cywile z Rady Politycznej nie dostrzegali też, że Skokowski i Nakoniecznikoff-Klukowski to zawodowi oficerowie mogący dobrze się znać z przedwojennej armii. (Takich przyjaźni ponad podziałami politycznymi było więcej - na przykład generałowie Berling i Okulicki bardzo się lubili, bo podczas służby w 36 pułku piechoty Legii Akademickiej na Pradze razem się bawili i w pewnym momencie równolegle zalecali się do sióstr-bliźniaczek.) 

Kontakty pomiędzy PAL a NSZ komuś się jednak wyraźnie nie podobały. 22 czerwca 1944 r. pod wspomnianą restaurację przy ulicy Puławskiej 247 zajechały bowiem trzy ciężarówki pełne dobrze uzbrojonych ludzi ubranych po cywilnemu. "wszyscy uzbrojeni w rozpylacze, kilku w lkm. Jednego z PAL-owców zastali na ławeczce przed lokalem, spytali go, ile ma pieniędzy i po sprawdzeniu, że posiada tylko 200 zł zostawili go w spokoju. Przy wkraczaniu do samego lokalu z okrzykiem: "Strzelać wszystkich s...synów" zastrzelili właścicielkę lokalu Feliksę Skonieczną, jej przyjaciela mec. Klocka i służącą Zielińską. (...) W czasie walki, jaka się wywiązała z nadbiegającymi z radiostacji żołnierzami niemieckimi a bojówkarzami, zostało ciężko rannych 4-ch Niemców i kilku bojówkarzy. (...) Dochodzenie prowadzi policja polska, która prawdopodobnie obrabowała mieszkanie Skoniecznej i pozoruje napad rabunkowy" - donosił AK Marcinkowski. Zaatakowany lokal należał do PAL, a celem był prawdopodobnie "Borucki". 



Gestapowiec Alfred Otto, zeznał później w więzieniu mokotowskim, że słyszał od gestapowca Burknera, że ataku dokonała związana z nim bojówka "Branda" Stanisława Szopińskiego. Nie wiadomo jednak na ile prawdziwa, a na ile wymuszona przez UB była ta relacja. Szopiński miał w każdym bądź razie ciekawy życiorys - członek Pogotowia Bojowego PPS i POW, powstaniec śląski z Grupy Wawelberga, współpracownik polskiego wywiadu, współtwórca Korpusu Zaolziańskiego, członek Żegoty, organizator pomocy wojskowej dla Getta, szef Referatu Informacyjnego Wydziału Bezpieczeństwa Delegatury Rządu na Warszawę, a jednocześnie członek Korpusu Bezpieczeństwa, który w sierpniu 1944 r. dostał misję przedarcia się do Lublina, gdzie wstąpił do... KBW. Po wojnie represjonowany. Czy ktoś taki mógł współpracować z Gestapo? 


Są też zeznania wiążące z akcją na Puławskiej Andrzeja Popławskiego "Andrzeja Sudeczko", dowódcę świetnie uzbrojonego oddziału likwidacyjnego AK. Tak się jakoś złożyło, że Sudeczko i jego ludzie w czerwcu 1944 r. zlikwidowali członków Biura Informacji i Propagandy AK Ludwika Widerszala i Jerzego Makowieckiego, przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego. Sudeczko działał w dobrej wierze, bo dostał rozkaz dokonania tych zabójstw od Witolda Bieńkowskiego, prominenta z Delegatury Rządu. Bieńkowski, przedwojenny endek i powojenny Paxowiec, członek Żegoty, był według Józefa Światły sowieckim agentem. Ale chyba dopiero po wojnie.

Takie to wówczas było żmijowsko...

W następnym odcinku: "Wyobraź sobie najpiękniejszą kobietę jaką może sobie wyobrazić. A później jej ładniejszą siostrę. To właśnie będzie ona." Ekscentryczny inżynier, siatka wywiadowcza, Biali Rosjanie, marszałek i w tle znów... Polska Armia Ludowa. 

*** 

Spodziewałem się, że Most Krymski zostanie wysadzony dopiero w dalszej fazie ofensywy, a tu proszę... BUM!!! Piękny prezent na 70-te, a właściwie na 72-gie, urodziny Putina. Pięknie przeprowadzona akcja! Idealny timing - eksplozja, od której zapaliły się cysterny z paliwem stojące na moście kolejowym.

Nie wyrokuje, kiedy całkiem posypie się front pod Chersoniem, a kiedy pod Melitopolem. Ale być może mamy znów do czynienia z "wabiem".

A bomba atomowa? Gdy Putin uderzy głowicą taktyczną, Ukraińcy nadal będą prowadzić wojnę. Nie padną przed nim na kolana błagając o pokój. 

Baj de łej: Słyszałem ohydną i zapewne totalnie nieprawdziwą plotkę, że Homokomando załatwiło patostreamera Urbana w sposób znany z filmu "Scary Movie"...

sobota, 1 października 2022

Gracze: Za kotarą

 


Ilustracja muzyczna: Ludzie i bogowie - ending

Ta akcja Podziemia była niczym z filmów Quentina Tarantino...

8 października 1943 r. oddział likwidacyjny 993/W dokonał rzezi w warszawskiej kawiarni "Za Kotarą". Celem akcji było zlikwidowanie groźnego podwójnego agenta Józefa Staszauera, właściciela tego lokalu. W tej szemranej knajpie była jednak wówczas grupa funkcjonariuszy i konfidentów Gestapo oraz volksdeutschów, którzy nie posłuchali wezwania "Hande Hoch!". Doszło chaotycznej strzelaniny. Staszauer zginął sięgając po słuchawkę telefonu. Zastrzelono też jego żonę i szwagra, co najmniej siedmiu Niemców i ich współpracowników oraz cztery osoby postronne (w tym kelnerkę-aktorkę, która szpiegowała Staszauera dla AK). Straty oddziału 993/W wynosiły dwóch rannych. Uczestnikom likwidacji udało się uciec, choć w okolicy roiło się od niemieckich posterunków i patroli. Było to centrum miasta, a w pobliżu znajdowało się wiele okupacyjnych instytucji.

Kim był Józef Sztaszauer i dlaczego zdecydowano się go zabić w tak spektakularny sposób?

Był przedwojennym filmowcem. Był też finansowym aferzystą. I prawdopodobnie już przed 1939 r. utrzymywał kontakty z Abwehrą. Mimo, że był Żydem, mieszkał poza gettem i nie nosił opaski z Gwiazdą Dawida. Prowadził popularną kawiarnię, do której przychodzili zarówno ludzie z półświatka jak i z niemieckich służb i polskich organizacji konspiracyjnych. W jego lokalu prowadzili interesy handlarze bronią. Jawnie kolportowano tam też prasę konspiracyjną i słuchano BBC. Istniało bardzo uzasadnione podejrzenie, że Staszauer współpracuje z Gestapo. Znał się też z zastępcą dowódcy komendanta warszawskiej placówki Abwehry ppłkiem Hansem Horaczkiem. Widywał się również ze swoimi "szkolnymi przyjaciółmi" - oficerem Gestapo z Szucha i oficerem SD. Gdy w lokalu pojawili się szmalcownicy próbujący szantażować Staszauera, on po prostu zadzwonił na niemiecką żandarmerię i kazał wyprowadzić ich wyprowadzić. Jednocześnie właściciel baru "Za Kotarą" angażował się w patriotyczne akcje charytatywne. Co więcej, Staszauer był członkiem AK o pseudnimie "Aston", zastępcą kierownika referatu magazynów i spedycji sprzętu radiotechnicznego Oddziału V Komendy Głównej AK. Do AK należała też jego żona, a szwagier udostępniał jeden ze swoich sklepów na magazyn sprzętu radiowego. Staszauer organizował transporty dla KG AK i przerzucał osoby poszukiwane przez Gestapo. Powiązano go jednak z donosem na Gestapo na jego zwierzchnika i uznano, że jego podwójna gra wymknęła się spod kontroli. Postanowiono go zlikwidować.


Do grona znajomych Staszauera i zarazem stałych bywalców baru "Za Kotarą" należał również eks-generał Michał Żymierski, późniejszy peerelowski marszałek, otwarcie nazywanyprzez gen. Berlinga "kryminalistą". Żymierski vel Żymirski vel Łyżwiński przez pewien czas próbował się wkręcić do ZWZ, BCh i Związku Jaszczurczego. Ostatecznie został dowódcą Armii Ludowej. Według powojennych zeznań gestapowca Alfreda Otta, Żymierski proponował gestapowcowi Birknerowi wydanie całego składu komunistycznej Krajowej Rady Narodowej  za 500 tys. USD. Jak na tamte czasy była to ogromna suma, więc gestapowcy zapłacili Żymierskiemu jedynie 2 tys. USD zaliczki i próbowali się targować. Negocjacje się jednak przeciągały, a Żymierski, obdarzony pseudonimem "Rola" (mającym przyciągać ludowców) został skierowany na Lubelszczyznę a później do Moskwy. Żymierski kontaktował się również w Warszawie z Anglikiem Horatio Williamem Cookiem, udającym rezydenta wywiadu brytyjskiego a będącym agentem Abwehry pomagającym namierzać zbiegłych alianckich jeńców. Cook współdziałał natomiast z białym Rosjaninem z Abwehry płkiem Borysem Smysłowskim, który jeszcze się pojawi w tej historii.


Zaskakujące jest to, że Żymierski prowadził w barze "Za Kotarą" rozmowy, w których brał udział przedwojenny senator Bolesław Fichna, działacz piłsudczykowskiego Konwentu Organizacji Niepodległościowych, reprezentant tej organizacji w Społecznym Komitecie Antykomunistycznym. Czyżby Żymierski wystawiał komunistów również Podziemiu? W każdym bądź razie nie wydał Fichny ani Gestapo ani Sowietom. Fichna został bowiem pojmany przez Niemców dopiero podczas Powstania Warszawskiego i zginął w obozie koncentracyjnym w kwietniu 1945 r. 


Komunistów wydawał na Gestapo i wystawiał do odstrzału przez AK również inny peerelowski marszałek - Marian Spychalski. To on, a nie Bolesław Mołojec, załatwił odstrzelenie Marcelego Nowotki. Jak pisałem w serii "Prometeusz":


"29 listopada 1942 r. (a nie 28-go jak mówi większość źródeł!) na rogu ulicy Przyokopowej i Kolejowej w Warszawie policja znalazła podziurawione kulami zwłoki człowieka, przy którym znaleziono kenkartę na nazwisko Jan Wysocki. To był Marceli Nowotko. Na miejscu znalezienia zwłok nie było żadnych śladów krwi, tak jakby ciało przeniesiono z innego miejsca. Kierownictwo nad partią szybko objął dowódca Gwardii Ludowej Bolesław Mołojec. Do przywódcy Kominternu Dymitrowa wysłano depeszę, w której Mołojec opisywał, że był świadkiem napadu "sikorszczaków" na Nowotkę i że sam ledwo uciekł z życiem. Mołojec nie mógł jednak wysłać tej depeszy, gdyż nie dysponował szyfrem. Jednocześnie prowadzono - bez wiedzy Mołojca - wewnątrzpartyjne śledztwo dotyczące śmierci Nowotki. Zeznania świadków były sprzeczne i często wyraźnie naciągane, a relacja najmocniej obciążająca Mołojca została złożona przez Helenę Wolińską - biuściastego tłumoka o mentalności taniej, nastoletniej kurewki. Śledztwo w oczywisty sposób było farsą, ale na jego podstawie wydano wyrok śmierci na Bolesława Mołojca i jego brata Zygmunta, szefa wywiadu Gwardii Ludowej. Pierwszy dowódca GL, były dowódca XIII Brygady Międzynarodowej, został zastrzelony 31 grudnia 1942 r. na ulicy Kamienne Schodki w Warszawie. Zygmunta wraz z jego dziewczyną wykończono w Kielcach podczas popijawy. Przez partię przetoczyła się fala zabójstw. Ginęli ludzie związani z Mołojcami, ich żołnierze, łączniki, przyjaciele. Moskwa wysłała do Polski nowego szefa PPR Barucha Cukiera vel Witolda Kolskiego. Złamał sobie nogę przy skoku spadochronowym. Wylądował na polu a miejscowi chłopi odmówili mu pomocy, choć oferował im dolary. Strzelił sobie w łeb. Partią kierowali Finder i Małgorzata Fornalska (kochanka Bieruta) - w listopadzie 1943 r. ktoś wydał ich jednak Gestapo, które ich rozstrzelało 26 lipca 1944 r. w ruinach getta. Wcześniej ktoś podkablował Niemcom też Janka Krasickiego, kanalię z lwowskiego Komsomołu, która wykonała wyrok na Bolesławie Mołojcu i sprowadziła do Warszawy Bieruta. Komuniści wykańczali się własnymi rękami. Kto jednak zainicjował ten łańcuch śmierci?

Stanisława Sowińska, łączniczka i sekretarka szefa sztabu GL i późniejszego marszałka PRL Mariana Spychalskiego, ujawniła drowi Dariuszowi Baliszewskiemu, że to nie Mołojec ale Spychalski spotkał się z Nowotką 28 listopada 1942 r. w godzinach wieczornych. Do spotkania doszło na Żoliborzu, w pobliżu mieszkania Spychalskiego (mieszkał na Felińskiego). Dr Baliszewski zdobył również dotyczącą śmierci Nowotki relację płka Stanisława Sosabowskiego "Stasinka", syna generała Sosabowskiego. "Stasinek" był legendarnym żołnierzem Kedywu, osobą w najwyższym stopniu wiarygodną. Ujawnił on, że Nowotkę zastrzeliło dwóch likwidatorów z AK przebranych w mundury niemieckiej żandarmerii: Krzysztof Sobieszczański "Kolumb" i Jan Barszczewski "Janek". Rozkaz został wydany przez płka Antoniego Chruściela "Montera". Ta sama grupa dokonała później nieudanego zamachu na Bieruta. Nowotko został zastrzelony wieczorem 28 listopada 1942 r. na rogu Alei Wojska Polskiego i Wyspiańskiego na Żoliborzu. Ciało przewieziono stamtąd na Przyokopową i położono w rynsztoku w pobliżu baru "U Ciotki". Przechodnie myśleli, że to po prostu żul uciął sobie drzemkę. Ten rejon był też miejscem polowań na ludzi dokonywanych przez Karla Schmaltza zwanego "Panienką", dowódcy pobliskiego posterunku policji kolejowej. ("Panienka" został rozwalony przez Kedyw w marcu 1944 r.)Wszystko wskazuje więc na to, że Nowotko został wystawiony likwidatorom z AK przez Spychalskiego ps. "Marek". Spychalski był też skonfliktowany z Mołojcem - ostentacyjnie olał jego rozkaz nakazujący mu wyruszenie do lasu wraz z oddziałem partyzanckim. Gdy Fornalska siedziała na Pawiaku przekazała na zewnątrz dramatyczny gryps mówiący, że partia została zinfiltrowana przez wroga a Niemcy wiedzą wszystko, co się dzieje wewnątrz. Mają w niej swojego człowieka i jest to "Marek"!"

(koniec cytatu)


Rewelacje Baliszewskiego dotyczące zabójstwa Nowotki były oczywiście podważane, gdyż m.in. Kolegium A Kedywu nie istniało jeszcze w trakcie tego zamachu. Emil Marat w książce "Sen Kolumba" wykazał jednak, że ta historia jest bardzo prawdopodobna. Nie istniało jeszcze Kolegium A, ale tworzący je ludzie stanowili zwarty oddział należący do organizacji scalającej się z AK i w ramach próby nakazano im likwidację przywódcy PPR. I rzeczywiście Nowotkę mógł odstrzelić Krzysztof Sobieszczański "Kolumb" - niezwykle barwna postać: przedwojenny marynarz, dezerter i kryminalista, więzień Auschwitz, bohater konspiracji z AK, powstaniec warszawski i powojenny gangster we Francji.

Psychopata Spychalski był też jednym z inicjatorów akcji na archiwum Wydziału Bezpieczeństwa Delegatury Rządu na ulicy Poznańskiej. Zrobił to, bo w archiwum tym było dużo materiałów na jego temat. Akcja na Poznańskiej została przeprowadzona wspólnymi siłami przez AL, Gestapo i skrajnie prawicową organizację Miecz i Pług. Tą ostatnią kierował wówczas sowiecki agent Bogusław Hrynkiewicz, który dzięki swoim związkom ze Smysłowskim w 1943 r. namierzył gen. Grota-Roweckiego i proponował AL wystawienie go Gestapo. Miecz i Pług zaczynał jako organizacja patriotyczna o profilu narodowo-radykalnym i wsławił się choćby zdobyciem pierwszych informacji na temat niemieckich broni "V". Po aresztowaniu pierwszego kierownictwa tej organizacji, jej przywódcami zostali Anatol Słowikowski i Zbigniew Grad, przedwojenni oficerowie polskiego wywiadu, którzy pisali do Niemców i Japończyków (!) memoriały z propozycją współpracy przeciwko Sowietom. (Za co ich chwalił Zychowicz w "Opcji niemieckiej" :) Zlikwidowano ich po tym, jak Hrynkiewicz dostarczył AK dokumenty rzekomo wskazujące na ich współpracę z Gestapo.  Casus Miecza i Pługa miejcie w pamięci, gdyż kolejne odcinki serii będą poświęcone bardzo podobnej organizacji...


Relacje pomiędzy organizacjami konspiracyjnymi bywały również zagmatwane na prowincji. Świadczą o tym choćby wspomnienia Józefa Wyrwy "Starego".  Ów współpracownik majora Hubala, jeden z pionierów konspiracji w Świętokrzyskim, skonfliktował się ze swoimi zwierzchnikami z obwodu AK Końskie. Miał zastrzeżenia do szefa wywiadu obwodu Maksymiliana Szymańskiego. Szwagier Szymańskiego został zidentyfikowany jako niemiecki agent. Gdy szef wywiadu został odwołany ze stanowiska, odgrażał się, że wykończy następcę - i rzeczywiście pomógł Gestapo aresztować owego człowieka. W międzyczasie Wyrwa dostawał dziwne rozkazy z dowództwa obwodu - raz kazano mu przejść na inny teren, innym razem kazano przejść w stan spoczynku. Wobec tego Wyrwa przeszedł do NSZ. Na jesieni 1943 r. pięciu podchorążych zmierzających do jego oddziału zostało zabitych przez bandę AL Władysława Staromłyńskiego "Żbika". Niby jeden z wielu przykładów tarć pomiędzy AL i NSZ, ale... Zimą 1944 r. Staromłyńskiego dorwał oddział NSZ-AK Huberta Jury "Toma". "Tom" dostał z komendy obwodu AK w Końskich informację o miejscu przebywania "Żbika". Ranny Staromłyński wyjawił Wyrwie przed śmiercią, że polecenie zorganizowania zasadzki na jego oddział dostał od niejakiego "Wrony" działającego w porozumieniu z... Komendą Obwodu AK w Końskich! Wyrwa zrobił prywatne śledztwo i potwierdził słowa "Żbika". "Zeznanie to świadczy o ścisłej współpracy komunistów z AK. Byłoby to chwalebne, gdyby celem współpracy była walka z Niemcami, a nie likwidowanie Polaków i to nadto bolszewicką metodą" - pisał Wyrwa. Później zerwał on z NSZ i wrócił do AK, gdyż zorientował się, że "Tom" współpracuje z Gestapo. Ale to już historia na kolejny odcinek...

Jeśli boli Was głowa od tych dziwnych powiązań, to dopiero początek. W kolejnych odcinkach serii "Gracze" poznacie historię niesamowitej organizacji konspiracyjnej lawirującej pomiędzy Polskim Państwem Podziemnym, Gestapo i komunistami. Będzie też w tej historii miejsce dla NSZ i organizacji wywiadowczej "Muszkieterowie". Mam nadzieję, że seria będzie się Wam podobać!

W kolejnym odcinku - dlaczego zabito komendanta głównego NSZ?

***

Wracając do spraw bieżących...



Według Generała SWR, Putin odbył naradę ze swoją Radą Bezpieczeństwa. Rozważano dwa scenariusze dalszych działań na Ukrainie, po aneksji czterech obwodów. Pierwszy przewiduje uruchomienie podobnej maszynki do mielenia mięsa jak za czasów Żukowa pod Rostowem. Zmobilizowani mają być rzuceni na front, by zająć resztę anektowanych obwodów i być może zdobyć również Mikołajów i Odessę. Straty ludzkie nawet na poziomie 300 tys. zabitych będą akceptowalne. Drugi scenariusz mówi o szantażu nuklearnym. Rosja ma nakazać Ukrainie wycofanie się z reszty anektowanych obwodów pod groźbą ataku nuklearnego. Putina bardzo kusi właśnie ten scenariusz. Ubzdurał sobie, że USA stały się supermocarstwem właśnie dzięki użyciu broni jądrowej przeciwko japońskim miastom. Sądzi, że Rosja może znów się stać wielką światową potęgą, jeśli zrzuci bomby atomowe na bezbronne miasta i zabije setki tysięcy cywilów. Bunkrowemu dziadkowi umknęły inne czynniki, które złożyły się w 1945 r. na zdobycie przez USA statusu supermocarstwowości, takie jak bezdyskusyjna supremacja gospodarcza oraz panowanie na morzach. 

Załóżmy, że Putin uderzy nuklearnie na Kijów, Odessę i Lwów. Co się wydarzy później? Szok większy niż po zamachach z 11 września. Putin stanie się w oczach świata większym pariasem niż bin Laden. Chiny, Indie, Turcja, Izrael, Iran będą musiały się od niego gwałtownie odciąć. Koniec więc z omijaniem sankcji. Państwo, które dokonało ataku nuklearnego na europejskie miasta będzie traktowane jak niebezpieczny wariat biegający z po ulicy z piłą łańcuchową.  Do takich wariatów się strzela. Wpływowy republikański senator Lindsey Graham - głos kompleksu militarno-przemysłowego - stwierdził, że atak nuklearny na Ukrainę, będzie atakiem na NATO.  Jeden z amerykańskich generałów ostrzegł ostatnio, że po takim ataku, USA zatopią rosyjską Flotę Czarnomorską. Inny zapowiedział, że utworzenie strefy zakazu lotów nad Ukrainą zajmie Amerykanom "kilka minut". Oznacza to wymiatanie znad ukraińskiego nieba wszelkich rosyjskich maszyn latających i niszczenie ich obrony przeciwlotniczej - scenariusz znany z Iraku, Libii oraz Jugosławii. Skoro Ruscy nie radzą sobie ze starymi Migami-29, to jak myślicie, jak poradzą sobie z F-16, F-22 i F-35? Przydałoby się też zneutralizować Kalinigrad. Jest tam obecnie oraz w innych obwodach graniczących z państwami bałtyckimi jakieś 6000 żołnierzy.  Obronę Kaliningradu mogłaby zgnieść 16 Pomorska Dywizja Zmechanizowana im. Króla Kazimierza Jagiellończyka. Spełniona zostałaby obietnica dana przez Stalina gen. Berlingowi - całe dawne Prusy stałyby się częścią Polski. Próba przekształcenia tego w wojnę nuklearną na pełną skalę, skończyłyby się spierdoleniem Putina z bartosiakowskiej drabiny eskalacyjnej przez Patruszewa, Kirijenkę i resztę tego kremlowskiego tałatajstwa. Przecieki dokonywane przez Generała SWR świadczą zresztą, że trwa już operacja podpiłowywania szczebli tej drabiny...




A co do Radka Sikorskiego, to nie dziwiło Was nigdy jak to się stało, że zwykły licealista z Bydgoszczy tak po prostu dostał w 1981 r. paszport i wyjechał na kurs angielskiego do Wielkiej Brytanii, a tam ów zabiedzony imigrant z biednego kraju poszedł na studia na Oksfordzie, gdzie przyjęto go do Klubu Bullingdona? Przyjęcie do tego Klubu wiążę się z dużymi kosztami - samo klubowe ubranie kosztuje parę tysięcy funtów. Skąd biedny emigrant z PRL miał na to pieniądze? Ktoś zna odpowiedź na to pytanie?

Przypomnę też rozmowy z "Sowy i Przyjaciół", gdzie Radek mówi, że "sojusz z USA jest nic nie warty" i narzeka, że "skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom". Te wywody oraz jego realne, prorosyjskie działania z czasów kierowania MSZ (rozpoczął reset z Rosją już w 2008 r., czyli zanim Obama doszedł do władzy!), raczej nie sugerują, że jest on agentem amerykańsko-brytyjskim. Te taśmy nieco mu popsuły karierę. Nie chcę mi się więc wierzyć w teorie o tym, że afera u "Sowy" była "pisana cyrylicą". No chyba, że w grę wchodził znów model kopulujących ośmiornic, czy raczej ośmiorniczek...