W ostatnich latach niektórzy z Was mogli się zastanawiać, czy mieszkańcy Wenezueli są kompletnymi debilami? Gospodarka ich kraju została totalnie zniszczona, a oni nadal głosują na ekipę która doprowadziła do takiej katastrofy. O ile można zrozumieć, że Hugo Chavez przyciągał ludzi swoją charyzmą i hojnym socjałem, to trudno wytłumaczyć dlaczego wybory wygrywa Nicolas Maduro - były motorniczy z metra, którego wenezuelski lud nazywa "ma buro", czyli "mój osioł"? Jak wytłumaczyć tę zagadkę? Rozwiązaniem, które samo się narzuca jest fałszowanie wyborów.
Różnych naiwniaków biorących wiedzę o świecie z "Nowego Obywatela" czy xxxportalu lub liberalnych mediów mogą dziwić związki z socjalisty Chaveza z anglosaskimi kapitalistycznymi globalistami. Naiwniacy jakoś nie zwracali uwagi na to, że reżim Chaveza/Maduro niemal aż do końca spłacał wenezuelskie obligacje bankom z Wall Street, choć nie miał pieniędzy, by sprowadzać do szpitali leki. Reżim Chaveza/Maduro był też umoczony aż po czubek nosa w handel narkotykami - Chavez był prawdopodobnie przywódcą Kartelu Słońc, czyli grupy narkotykowej założonej przez wenezuelskich generałów. Jak się można domyślić Kartel Słońc nie opylał swojej kokainy biedakom w Trzecim Świecie, tylko wysyłał ją na rynek amerykański a zarobione w ten sposób pieniądze nie lokował w Iranie czy w Zimbabwe tylko na Wall Street, w City i w szwajcarskich bankach. Siłą rzeczy musiał więc mieć dobre relacje z CIA, która jest umoczona w handel narkotykami od początku swojego istnienia. Ta sama CIA przez ostatnie 20 lat udawała, że próbuje obalić Chaveza/Maduro - tak jak przez parę dekad udawała, że próbuje obalić Castro, którego wcześniej wspomagała dostawami broni, gdy walczył przeciwko socjalistycznemu dyktatorowi Batiście. Pamiętajmy też, co pisał płk Corso: "CIA była lojalna wobec KGB, a KGB wobec CIA".
I znów sobie zadajmy pytanie: jak to się stało, że firemka powiązana z wenezuelskim reżimem dostarcza software'u wykorzystywanego do liczenia głosów w USA oraz w innych krajach "demokratycznych"?
Powtarzajcie za mną: Kon-wer-gen-cja!
Skoro jednak rzeczywiście doszło do kradzieży wyborów w USA, to dlaczego nie przedstawiono na ten temat dowodów? No cóż, od lat słyszymy, że "nie przedstawiono dowodów" na to, że JFK został zabity w wyniku spisku lub że pogrom kielecki został zorganizowany przez bezpiekę. Długo nie było też dowodów na to, że Sowieci zabijali naszych oficerów w Katyniu i na to, że papierosy powodują raka. A jednocześnie jakoś powszechnie się przyjęło, że Hitler popełnił samobójstwo w Berlinie w 1945 r., choć dowody na to są bardzo wątpliwe. :) Kiedyś miałem okazję rozmawiać z prokuratorem mającym m.in. wgląd w akta sprawy Nangar Khel. Mówił, że zgromadzony materiał jednoznacznie wskazywał na zbrodnie wojenną, no ale trudno pewne rzeczy w 100 proc. udowodnić w sądzie. I tak może być również w przypadku wyborów prezydenckich w USA. Zwłaszcza, że czas na zebranie dowodów był ekstremalnie krótki - od wyborów minęły niecałe trzy tygodnie. (Wyobraźcie sobie zebranie w takim czasie dowodów i zeznań np. w sprawie oszustw giełdowych na dużą skalę.) W Georgii wybory certyfikowano, choć w trakcie recountu znaleziono w trzech hrabstwach kilkanaście tysięcy głosów, które się jakoś zgubiły. Policzono same głosy, a podpisom się już nie przyglądano. Zwłaszcza tym podpisów z dużych "zrzutów", w których po 98 proc. szło na Bidena. Sidney Powell zapewnia, że w ciągu dwóch tygodni dowody trafią do sądów. Media starają się oczywiście sprawę przemilczać. W ich relacjach z ostatniej konferencji Rudy'ego Giulianiego dominowały heheszki z tego, że mu farba do włosów spływała po policzkach. Do konkretnych zarzutów mówiących o nieprawidłowościach wyborczych niemal nikt się nie odniósł. A było ich sporo. Choćby składane pod przysięgą zeznania czterech świadków z Michigan mówiących o tym, że pod centrum zliczania głosów przyjechała o 4:30 nad ranem ciężarówka z dziesiątkami tysięcy głosów korespondencyjnych - niemal każdy na Bidena, a na żadnym z nich nie było zaznaczonych głosów oddanych na senatorów i kongresmenów. Sidney Powell potwierdziła również, że serwery należące do Dominion zostały skonfiskowane w Niemczech. Enigmatycznie dodała jednak, że nie wie, czy zajęli je "dobrzy, czy źli kolesie". Wcześniej pojawiały się niepotwierdzone doniesienia, że armia USA dokonała rajdu na biura we Frankfurcie, gdzie zajęto serwery pokazujące prawdziwy wynik wyborczy.
Ciekawie to współbrzmi m.in. ze słowami dra Stevena Pieczenika mówiącymi o wewnętrznej wojnie w USA pomiędzy CIA a wywiadem wojskowym. I to by pasowało. Także niedawne zmiany w Pentagonie i w podległości operacyjnej sił specjalnych. Generał Flynn to przecież były szef DIA, architekt programu likwidowania terrorystów na Bliskim Wschodzie. A Sidney Powell to jego prawniczka. A skoro już przy prawnikach jesteśmy - konserwatywni sędziowie Sądu Najwyższego dostali dystrykty obejmujące cztery z sześciu stanów, w których toczą się spory wyborcze.
Czy jednak prawda o ukradzionych wyborach ma szansę, by wyjść na jaw? To przecież podważyłoby wiarę w System. Zaczęłyby się pytania o inne grzeszki Głębokiego Państwa. Kto chroni kartele narkotykowe? Dlaczego system edukacji publicznej ogłupia młodych ludzi - zwłaszcza tych z mniejszości? Czy CIA pozwoliła na zamachy z 11 września? Czy CIA stała za zamachami na JFK, RFK, Geralda Forda i Richarda Nixona? I kto tak naprawdę rządzi Ameryką i światem?
***
Następny odcinek zależny oczywiście od okoliczności. Ale bardzo chcę wrócić do serii Phobos...
Nie ma szans na to, Ameryka rzeczywiście zostanie okradziona jak Polska z niezależności (reset) i demokracji. Zawiodły media tam liberalne, tu niemieckie, to wzięli się za fałszowanie wyborów, ciekawe do czego są zdolni, aby wygrać. Czy taki mały kraik jak Polska coś znaczy i czy opinia publiczna w USA nie zostanie wykiwana jak ta we Francji i Anglii 1939? Ot zniszczyliśmy kilka nowych reżimów w tym środkowoeuropejskie no problem at all forbiden to say.
OdpowiedzUsuń