Ilustracja muzyczna: Billy Joel - We Didn't Start the Fire
Niedawno "Gazeta Wyborcza", czyli dziennik niezwykle przewrażliwiony na punkcie homofobii i antysemityzmu, nazwała "najgorszym człowiekiem świata" geja i zarazem Amerykanina pochodzenia żydowskiego - Roya Cohna. Cohn podpadł jej tym, że "wysłał żydowskie małżeństwo na krzesło elektryczne". To "żydowskie małżeństwo" to Julius i Ethel Rosenbergowie - obywatele USA, którzy zdradzili swój kraj na rzecz Sowietów, przekazując sowieckim tajnym służbom amerykańskie tajemnice nuklearne.
Rosenbergowie, w odróżnieniu od paru innych sowieckich atomowych szpiegów, po aresztowaniu nie chcieli współpracować ze śledczymi, więc dostali karę śmierci. Na którą w pełni zasłużyli. Sędzia, który wysłał ich na krzesło elektryczne był Żydem i nazywał się Irving Kaufman. Prokuratorem, który zbudował sprawę przeciwko Rosenbergom był natomiast Roy Cohn. Później był on współpracownikiem senatora Josepha McCarthy'go (który podczas ścigania komuchów skumplował się z niejakim Johnem F. Kennedy'm). Cohn był pryncypialnym antykomunistą i amerykańskim patriotą. Czuł autentyczny wstyd, że tak wielu Żydów wspierało komunizm. I tym bardziej dawał z siebie wszystko, by komunistów zwalczać i pokazać, że Żydzi też potrafią być antykomunistycznymi patriotami. Niedawno miał premierę w HBO film dokumentalny (na który trafiłem poprzez recenzję "Wyborczej") "Drań, tchórz, ofiara" poświęcony Cohnowi i zrobiony przez... wnuczkę Rosenbergów. Film ma za zadanie pokazać jakim to złym człowiekiem był Cohn. Autorce to się jednak średnio udaje, bo Cohn wychodzi tam na całkiem sympatycznego kolesia, z wielką klasą. Autorka grilluje oczywiście życie prywatne Cohna - to, że był turbogejem. Słyszymy więc różnych starych homoseksualistów mówiących jak bardzo się brzydzili imprezując razem z Cohnem (zwłaszcza, gdy dawali mu d...), widzimy jego fotki ze Studia 54 i słyszymy jak zamawiał dla swoich kumpli w nadmorskim kurorcie kokainę w miskach i po tabletce na uspokojenie na wypadek, gdyby im po kokainie odpierdoliło. Rosenbergówna oskarża: "zobaczcie jakim Cohn był pedałem, a jednocześnie trzymał z reakcjonistami i faszystami".
No cóż, jak już wspomniałem Cohn był człowiekiem z klasą. Umiał się zachować. Nie był przegiętą ciotą. To, że ostro bawił się ze swoimi chłopakami nie oznaczało, że obnosił się ze swoją orientacją w sferze publicznej. Dzisiaj pewnie patrzyłby z niesmakiem na zawodowych aktywistów LGBTQWERTY i różne przegięte płaczliwe cioty. Cohn był człowiekiem reprezentującym Amerykę lat 50., czyli okres jej złotych lat. Czas, gdy królowała keynsowska polityka powszechnego dobrobytu, społeczny konserwatyzm i antykomunizm. Cohn jest gejem znienawidzonym przez lewicę również z innego ważnego powodu - był przez wiele lat prawnikiem Donalda Trumpa i zarazem jego przyjacielem. Znał się też z Rogerem Stonem.
"Femenizm to rak" - Jerzy Waldorff
Ilustracja muzyczna: Rucka Rucka Ali - Milo's Gay
Przegiętą ciotą nie był też z pewnością Jerzy Waldorff. Został zapamiętany przez opinię publiczną głównie jako zabawny, starszy pan gawędzący o przedwojennych czasach i ratujący Stare Powązki. Przed wojną był związany z RNR Falangą, napisał książkę sławiącą Mussoliniego i zrobił wywiad z Leonem Degrellem (autorem książki "Płonące dupy"), który był mocno w jego typie. Waldorff, pomysłodawca postawienia pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego przy Belwederze z pewnością nie tolerowałby wieszania tęczowych flag na tym pomniku, ani na figurze Jezusa z kościoła św. Krzyża. Każdemu antifiarskiemu śmieciowi, który by to zrobił zlałby dupę laską, a następnie zamknąłby go w piwnicy, gdzie rżnąłby go we wszystkie otwory razem z Jarosławem Iwaszkiewiczem i Jerzym Zawieyskim. (A na koniec Witold Gombrowicz zgwałciłby antifiarza przez uszy.) Można się spodziewać, że geje z tamtego pokolenia widząc jakiegoś "aktywistę" czy inną przegiętą ciotę nabijającą się z symboli religijnych czy patriotycznych, przywaliliby mu z plaskacza i przywołali do porządku słowami: "Zachowuj się cwelu!".
Oczywiście przegięte cioty istniały też w odległej historii. Najbardziej znanym takim przykładem jest rzymski cesarz Heliogabal (na cześć którego dostał szóste imię hrabia Jędrzej Zdzisław Stefan Pafnucy Kalasanty Heliogabal etc. Jabłoński). Cesarz ten był prekursorem ruchu transgender - pytał się lekarzy, czy mogliby mu zrobić waginę i wymykał się do burdelu, gdzie udając kobietę dawał się posuwać. Przegięcia miały jednak swoje granice i pretorianie obcięli mu głowę, ku uciesze wszystkich wlekli jego zwłoki po ulicach Rzymu i wrzucili je do Tybru. Gdy przegięte cioty zbyt przeginały, spotykała je zwykle jakaś "noc długich noży". Dzisiejsza syfilizacja nakazuje jednak tolerować ich przegięcia. Dzisiaj Heliogabal może więc zostać uznany za ofiarę homofobii, transofobii, rasizmu, seksizmu, patriarchatu i rzymskiego militaryzmu. Każda przegięta ciota, która nie potrafi się zachować w towarzystwie, która prowokuje swoim głupim zachowaniem, kreuje się na ofiarę jakiegoś współczesnego Holokaustu, gdy ktoś choćby na nią krzywo spojrzy.
"Tęcza nie obraża!" - słyszymy od rozbawionych wielkomiejskich liberałów. Skoro nie obraża, to może tęczowe flagi zawieśmy na synagodze czy meczecie? Czemu pomijacie judaistów i muzułmanów w dzieleniu się takim radosnym symbolem tolerancji? "Tęcza nie obraża, bo to też symbol chrześcijański" - odpowiedzą pożyteczni idioci z "Tygodnika Powszechnego". A swastyka to piękny symbol buddyjski. Zawieśmy ją na pomniku bohaterów getta. Wszystko zależy od kontekstu. A w tym kontekście tęczowa flaga jest symbolem głupich i agresywnych zawodowych aktywistów dążących do współczesnej rewolucji kulturalnej. Flagi i karteczki z kretyńskimi manifestami to dopiero początek. Rozpoznanie bojem. Później będzie oblewanie pomników farbą lub kwasem, a w kolejnym etapie podobne zidiocenie jak na Zachodzie - obalanie "rasistowskich" pomników. Poleci Piłsudski - bo dyktator, poleci Dmowski - bo wiadomo, poleci Witos - bo antysemita, poleci Prus - bo też antysemita, poleci Kolumna Zygmunta - bo król "klerykał" i "rasista"... Przesada? Na Zachodzie debile z BLM i antify obalali nawet pomniki polityków, którzy walczyli przeciwko niewolnictwu i faszyzmowi.
"Bić tych skurwysynów bolszewików!" - krzyczał do swoich żołnierzy tłumiących w 1937 r. strajk chłopski gen. Gustaw Paszkiewicz. Państwo powinno zawsze w sposób sadystycznie ostry traktować podobne przypadki dywersji ideologicznej. A co robi? Jakiegoś kolesia co latał z nożem po ulicy i identyfikuje się jako "Małgorzatka", co prawda zatrzymali wyciągając z mieszkania "bez skarpetek", ale sąd to coś wypuścił. Jakbyśmy mieli do czynienia z "recydywą sanacji" (jak przekonują nas debile tacy jak Giertych czy Wielomski), to by gostek dostał wpierdol już podczas transportu na komisariat i musiałby całować polską ziemię jak Herman Lieberman podczas transportu do Berezy. Albo wsadziliby go do celi z najgorszą recydywą i rzucili im słówko, że "Małgorzatka" masturbował się w parku przed czterolatkiem. Niech sobie później walczy o odszkodowanie w Strasbourgu... No ale mamy niestety u władzy ludzi wychowanych na "Murach" Kaczmarskiego, którzy starają się być delikatni wobec wrogów i nadstawiać im drugi policzek. Smoleńsk ich niczego nie nauczył.
Dziwnym zbiegiem okoliczności squat z którego pochodzą żule, którzy demolowali ciężarówki antyaborcyjnej fundacji i wieszali tęczowe szmaty na pomnikach jest położony o rzut koktajlem Mołotowa od komisariatu policji. A mieści się w kamienicy "grożącej zawaleniem", z której wcześniej wysiedlono mieszkańców. (Dziwne, że żaden handlarz roszczeń tą kamienicą się nie zainteresował...) Policja więc toleruje to, że ostentacyjnie łamane jest prawo - kilkadziesiąt metrów od swojego komisariatu. No chyba, że ci wszyscy "anarchiści" i działacze "LPG" znajdują się na niejawnych etatach w policji. To by tłumaczyło sprawę. Ale gdybyśmy mieli ministra spraw wewnętrznych z prawdziwego zdarzenia, zrobiłoby się tym "aktywistom" pokazową akcję "Widelec".
***
Nie pamiętam, czy już to kiedyś opisywałem na blogu, ale parę lat temu zdarzyła mi się naprawdę surrealistyczna sytuacja w kontekście omawianego tutaj tematu. Razem z kolegą zrobiliśmy sobie rajd po warszawskich knajpach. Zakończyliśmy go w Barze Kawowym "Czarny Piotruś" na Nowym Świecie. Przy stoliku obok nas siedziała grupka kolesi koło 60-tki. Od tego, co między sobą mówili aż uszy więdły. Kolega spytał ich:
- Przepraszam, czy wszyscy Państwo są gejami?
- Taaaak, a co się nie podoba?!
Kolesie okazali się przedstawicielami starszego pokolenia gejów, którzy organizowali ich scenę w latach 80-tych. Podzielili się z nami kilkoma anegdotkami historycznymi. Kolega ich w pewnym momencie spytał:
- A na kogo Panowie głosują?
- Na Korwina-Mikke. Bo potrzebujemy kogoś silnego jak Hitler lub Stalin, by wszystkich wziął za mordę i zrobił porządek - odpowiedział jeden z tych dziadziów.
"Nazi geje!" pomyślałem sobie. I zapytałem:
- A co Panowie sądzą o Robercie Biedroniu?
Oni w śmiech i:
- Straszny lachociąg...
Zapewne wiedzieli o czym mówili...
Dopytuje się więc:
- A czy to prawda, że generał Kiszczak był gejem?
- A Ty masz jeszcze jakieś wątpliwości?
***
Tak sobie pomyślałem, że w którymś następnych wpisów należałoby przypomnieć Czytelnikom postać Phyllis Schlafly, o której jej feministyczne przeciwniczki mówiły, że "wygląda jak Barbie a gada jak George Wallace". Będzie też nieco o Bidenie i resecie. A także oczywiście wpis na 100-ną rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 r. Wpis, który u niektórych wywoła krwawą sraczkę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz