Przez północne Mazowsze prze ku Wiśle niosąc mord i pożogę 4
Armia Jewgienija Siergiejewa i 3 Korpus Kawalerii Hajka Byżyszkiana,
ormiańskiego komunisty nazywanego Gaj-chanem. 12-13 sierpnia oddziały
bolszewickie rozbijają polską obronę Działdowa. Najeźdźcy są entuzjastycznie
witani przez niemieckich mieszczan. Fetuje ich niemiecki wiceburmistrz i mówi,
że cieszy się z tego, że „wyzwolono” Działdowo spod „polskiego terroru”. „Z
ręką wzniesioną do przysięgi, rzekł dowódca rosyjski: „Ślubuję, że nie prędzej
opuścimy tę ziemię niemiecką, aż ją na nowo przysądzi się Niemcom”. Aż do
późnej nocy koncertowała rosyjska orkiestra wojskowa, odgrywając rosyjskie
piosenki ludowe i niemieckie marsze wojskowe” – pisał 21 sierpnia 1920 r.
„Kurier Warszawski”.
Oddziałom sowieckim zostają wydane rozkazy zabraniające
przekraczania dawnej granicy niemiecko-rosyjskiej z 1914 r., „z wyjątkiem
korytarza gdańskiego”. Kreml wyraźnie już liczy na to, że Niemcy dobiją państwo
polskie. Liczne incydenty graniczne potwierdzają to, że Niemcy są gotowi
wkroczyć do akcji. Z polskich meldunków wynika, że podczas obrony Działdowa
nasze pozycje oskrzydlił oddział 560 Niemców z 12 karabinami maszynowymi, który
przeszedł przez granicę. 17 sierpnia Niemcy zajęli stację kolejową Biskupiec a
w nocy z 18 na 19 sierpnia zaatakowali polską placówkę przy moście kwidzyńskim.
Niemiecka piechota i artyleria koncentrowały się w okolicach Babimostu,
Kargowej, Chodzieży, Zdun i Sulmierzyc. Na Górnym Śląsku od wielu miesięcy trwa
niemiecki terror. 17 sierpnia, po tym jak prasa podaje fałszywą wiadomość o
zdobyciu przez bolszewików Warszawy, dochodzi do ataku niemieckiego motłochu na
siedzibę inspektora Komisji Międzysojuszniczej w Katowicach, starć z oddziałami
francuskimi, zdemolowania siedziby polskiego komitetu plebiscytowego i linczu
na polskim lekarzu. Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska rozpoczyna więc
w nocy 19 na 20 sierpnia powstanie i szybko opanowuje sporą część prowincji. Tymczasem
na Warmii, Mazurach i Powiślu niemiecki terror, propaganda i niepewność do
losów państwa polskiego sprawiają, że polską porażką kończy się plebiscyt
decydujący o przynależności tych terenów. W lipcu i sierpniu 1920 r. dochodzi
też do ataków niemieckich bojówkarzy na polskie instytucje we Wrocławiu."
(koniec cytatu)
W tym czasie "geopolityczny geniusz za dychę" Władysław Studnicki, przekonywał, że Niemcy jako jedyne nas obronią przed bolszewikami. Wystarczy tylko odpuścić im Śląsk, to od razu nas pokochają. Jasne... (Ciekawe, czy Piotr Zychowicz wspomni o tym epizodzie w swojej książce "Germanofil"?)
Niemieccy koloniści zachowywali się w 1920 r. podobnie jak w 1939 r. W zajętych przez bolszewików miejscowościach wydawali niewygodnych im Polaków w ręce komunistycznych siepaczy. Z bolszewikami sympatyzowała też spora część ludności żydowskiej, zwłaszcza tej z warstw biedniejszych. Jeden z naszych oficerów widział jak już na Placu Zamkowym, już po odparciu bolszewików spod Radzymina, "nadobne córy Izraela" rzucały w kolumnę bolszewickich jeńców pomarańcze i kwiaty. Zdarzało się natomiast, że na polskich żołnierzy żydowscy cywile lali z okien nieczystości. Minister spraw wojskowych gen. Sosnkowski dmuchał więc na zimne i internował 17 tysięcy żołnierzy i oficerów WP pochodzenia żydowskiego w obozie koncentracyjnym w Jabłonnej.
Mniejszości narodowe można jeszcze jakoś zrozumieć. Polska była dla nich jakąś geopolityczną fanaberią, a przyzwyczaiły się przecież do życia w Rosji, Austrii czy w Niemczech. Dużo trudniej wyjaśnić ówczesną postawę części Polaków. I nie chodzi mi tu o komunistów i komunizujących lewicowców. Jak bowiem wytłumaczyć to, że bolszewicki RewKom w Łomży tworzyli wspólnie "anarchiści" (taki eufemizm na określenie miejscowych żuli), syjoniści i... endecy? Już sam sojusz syjonistyczno-endecki wydaje się być absurdalny, a tutaj mamy do czynienia z sojuszem pod czerwoną flagą, hasłami zniszczenia Polski i religii katolickiej. Jak nasrane w głowach musieli mieć więc miejscowi endecy, by coś takiego firmować swoimi nazwiskami?
Zachowanie endeckich polityków w 1920 r. było zresztą co najmniej kompromitujące. Pierwszy przykład z brzegu: wyjazd endeckiego premiera Władysława Grabskiego na konferencję Spa. Jechał tam, by uzyskać od Wielkiej Brytanii i Francji pomoc wojskową. Dostał tylko obietnicę, że mocarstwa będą mediować przy rozejmie pomiędzy Polską a Bolszewią. A w zamian, 10 lipca, zgodził się na to, by polska granica wschodnia była na Bugu, na tzw. linii Curzona (która powinna się nazywać linią Curzona-Grabskiego). Nasze wojska walczyły wówczas kilkaset kilometrów dalej na Wschodzie - pod Berezyną. Mieliśmy więc oddać za friko szmat terenu bolszewikom. Grabski zgodził się też na oddanie Wilna Litwie i Śląska Cieszyńskiego, Spiszu i Orawy Czechosłowacji. A także na negocjacje z pobitymi już dawno Ukraińcami w sprawie Galicji Wschodniej. Nic dziwnego, że po powrocie do kraju został totalnie zjechany przez wszystkie stronnictwa od prawa do lewa. Nawet Dmowski wzywał do dymisji pradziadka Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Oczywiście, gdy ponad 20 lat później pojawiała się znów kwestia polskiej granicy wschodniej, to nasi wrogowie argumentowali, że przecież "polski rząd zgodził się na linię Curzona w Spa".
Mieliśmy wówczas ogromne szczęście, że bolszewicy nie chcieli zadowolić się linią Curzona-Grabskiego. Odrzucali zachodnie próby mediacji konsekwentnie prąc na Zachód. Brytyjczycy i Francuzi wysłali więc swoją misję do Polski, bo wykombinowali sobie, że jak mocniej nacisną na Polaków, to uzyskają upragniony pokój. Lord Maurice Hankey, członek Misji Międzysojuszniczej pisał wówczas do premiera Lloyda-George'a (tego kolesia, co sprawił, że Imperium Brytyjskie stało się zadłużone po uszy u Amerykanów), że celem działania Misji jest zastąpienie Piłsudskiego bardziej spolegliwym przywódcą. Hankey pytał się Paderewskiego (który wcześniej przygrywał na pianinie do okultystycznych ceremonii w Bohemian Grove), kim można zastąpić Piłsudskiego. Paderewski rekomendował Dmowskiego na nowego premiera i przedstawił listę dowódców mogących stanąć na czele armii. 10 sierpnia na konferencji w Hythe, alianccy dowódcy żądają dymisji Piłsudskiego i zastąpienia go swoim figurantem, który zapewne od razu zaproponowałby bolszewikom rozejm. Piłsudski 12 sierpnia przed udaniem się do kwatery w Puławach wręcza nowemu premierowi Witosowi dymisję, która ma być przyjęta i ogłoszona jedynie na wypadek przegranej wojny, jako ostatnia deska ratunku.
Cofnijmy się jednak o kilka dni... "- Społeczeństwo poznańskie obserwuje z głęboką troską niepojęte wydarzenia na froncie, a nie rozumiejąc, co się dzieje, dopatruje się zdrady i zdradę tę widzi tutaj – mówił ks. Stanisław Adamski na posiedzeniu Rady Obrony Państwa 6 sierpnia 1920 r. Mówiąc o zdradzie wskazywał palcem Józefa Piłsudskiego. Środowiska endeckie otwarcie wówczas wzywały do stworzenia odrębnej armii dzielnicowej w Wielkopolsce i na Pomorzu, która byłaby podporządkowana władzom lokalnym w Poznaniu. Do listy problemów przeżywanych przez Polskę dołączył separatyzm. Piłsudski próbując uspokoić poznańskich endeków, wyznaczył gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, byłego dowódcę Wojska Wielkopolskiego, na dowódcę Frontu Południowego. Dowbór-Muśnicki odmówił twierdząc, że „nie będzie wykonywał głupich rozkazów Piłsudskiego”.
6 sierpnia gen Kazimierz Raszewski, powstaniec wielkopolski
i zarazem wojskowy wywodzący się z armii pruskiej (gdzie dosłużył się stopnia
pułkownika), zostanie mianowany dowódcą 2 Armii nad Wisłą. Nominację szybko
jednak cofnięto a Piłsudski wyznaczył go 10 sierpnia na dowódcę Okręgu
Generalnego Poznań, a dwa dni później dodatkowo na dowódcę Okręgu Generalnego
Pomorze. „Otrzymałem rozkaz udania się do Poznania, aby objąć dowództwo nad
armią zachodnią, która miała powstać na terenach województwa poznańskiego i
pomorskiego” – wspominał gen. Raszewski.
(...) Wiemy, że na podległych Raszewskiemu terenach powstało w bardzo krótkim czasie pięć pułków ochotniczych. Zdołał również zmobilizować do wysiłku obronnego tysiące członków Zachodniej Straży Obywatelskiej, policjantów, harcerzy, członków Drużyn Kościuszkowskich i robotników. Zorganizował transport materiałów wojennych z Pucka w głąb kraju, dysponując szczupłymi siłami stworzył obronę linii Wisły (częściowo opierającą się na twierdzach w Toruniu, Fordonie i Grudziądzu) i wzmocnił ochronę granicy z Niemcami. Przede wszystkim jednak wydał nieprzyjacielowi walną bitwę pod Brodnicą, w trakcie której rozgromił wysuniętą do przodu bolszewicką 12 Dywizję Strzelców.
(...)
Generał Raszewski był bez wątpienia jednym z autorów polskiego wielkiego zwycięstwa z sierpnia 1920 r. Zwycięstwa, które zapobiegło wówczas kolejnemu rozbiorowi naszego kraju. Przyczynił się też do uspokojenia separatystycznych nastrojów w Wielkopolsce podsycanych przez część polityków, szykujących się na wypadek klęski pod Warszawą. Szokująco brzmi w tym kontekście znaleziony przez Wojciecha Zawadzkiego w teczce poświęconej generałowi Raszewskiegmu wycinek prasowy („Historie Rokoszańskie”, bez tytułu prasowego i daty wydania): „Przez ową domową potrzebę rozumieli Wielkopolanie wojnę domową, którą wzniecić chcieli, Naczelnika Państwa obalić i na godność wynieść przywódcę wichrzycieli, niejakiego Romana Dmowskiego. Ten, gdy mu choroba nieuleczalna siły umysłowe odjęła (...), na zwycięstwie moskiewskim i klęsce Rzplitej wyniesienie się własne zakładał. Jakoż z zagrożonej przez nieprzyjaciela Warszawy do Poznania się przeniósł, tu sobie kwaterę obrał i z jego podpuszczenia działo się całe poczynanie obałamuconych Wielkopolan. Gdy wbrew jego nadziei Moskwicin od Warszawy odparty i ku rubieżom Polski odpędzony został, Dmowski w Poznaniu konfederacyę tajną zawiązawszy, wojnę domową sposobił. Aliści regimentarz poznański, generał Raszewski, jedyny Wielkopolanin rodem między wodzami polskimi, wierności Rzeczypospolitej dochował i tworzącego się pod jego dowództwem wojska wielkopolskiego do rokoszu wciągnąć nie pozwolił.”"Zwietrzały dowcipniś Lloyd George ubolewał obłudnie w parlamencie angielskim nad losem Polski, – a po cichu wyciągał rękę ku bolszewikom w nadziei nawiązania z nimi stosunków handlowych. We Francji koła ultraradykalne (w gruncie rzeczy sparszywiałe, z wszelkiej szlachetnej idei wyprane ramoty) usiłowały zakrzyczeć, zawrzeszczeć, zdusić w zarodku wszelką myśl o pomocy dla Polski! Nawet przydzielony nam Gdańsk odmawiał wyładunku amunicji. „Niestety”, tych biednych, srodze o pokój zatroskanych, handlarzy pieprzu i idei, srogi spotkał zawód. Różne blaty niemieckie zapowiedziały upadek Warszawy na 15 sierpnia 1920 r. A tu, prawie że nazajutrz rozpoczęła się wspaniała ofensywa polska, w genialny sposób obmyślona i przygotowana przez naczelnego wodza. Marsz. J. Piłsudskiego. Południowa grupa manewrowa, prowadzona przez gen. Rydza Śmigłego – któremu naczelny wódz poruczył wykonanie najtrudniejszego zadania – zadała wrogowi w ciągu kilku dni decydujący cios, miażdżąc plany i armie nieprzyjaciela."
***
Mówiłem mu podczas naszej ostatniej rozmowy. "W tradycji konfucjańskiej, życie ludzi starszych jest najcenniejsze. Gdy statek tonie, w pierwszej kolejności ratuje się starców a w ostatniej dzieci. Dzieci można zawsze zrobić nowe, a doświadczenia i wiedzy starszych nie da się zastąpić". "Co Pan mówi! Młodym pozwolić zginąć, a takiemu staremu dziadowi jak ja żyć?!".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz