sobota, 22 sierpnia 2020

Kamala Harris - jak przez łóżko dostać się na szczyt

 


Joe Biden to 77-latek cierpiący na demencję, który startuje na prezydenta USA i ma bardzo duże szanse na zwycięstwo (pomimo tego, że jego przewaga w sondażach stopniała w ciągu miesiąca z 11 proc. do 4 proc.) Większość Amerykanów sądzi, że nie dożyje on do końca ewentualnej pierwszej kadencji.  Dlatego wybór przez niego kandydatki na wiceprezydenta jest taki ważny.



Podsuwano mu na to stanowisko Susan Rice, doradczynię ds. bezpieczeństwa narodowego Obamy w latach 2013-2017, a wcześniej ambasador przy ONZ i członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego za Clintona. Rice była jednym architektów umowy nuklearnej z Iranem i współtwórczynią fatalnej polityki zagranicznej administracji Obamy. Jest ona człowiekiem z samego serca "Głębokiego Państwa" i establiszmentu. Dość powiedzieć, że jej ojciec zasiadał we władzach Fedu. Rice wyraźnie szykowała się na nominację, o czym świadczyła sprzedaż przez nią opcji Netflixa (zasiada ona w zarządzie tej spółki). Musiała więc być wk...na, gdy dziadzio Biden wybrał Kamalę Harris. 



Wybór niektórych zaskoczył, gdyż Kamala mówiła podczas prawyborów, że "absolutnie wierzy" kobietom oskarżającym Bidena o molestowanie seksualne i że Biden w latach 70. blokował jej ze względów rasowych możliwość korzystania ze szkolnego autobusu. W politycznym teatrzyku o takich rzeczach się jednak zapomina. A wybór Kamali ma pewną głęboką logikę...

Kamala Harris jest powszechnie przedstawiana jako "czarnoskóra" kandydatka. Tak właściwie, to jej ojciec był marksistowskim profesorem z Jamajki. (Szybko się rozwiódł i nie miał wpływu na jej wychowanie) Matka pochodziła zaś z rodziny tamilskich braminów. Kamala została więc wychowana jako hinduistka a na drugie imię ma "Devi". Jej dziadek P.V. Gopalan zasiadał w indyjskim rządzie w latach 60. Mężem Kamali Harris jest Douglas Emhoff, prawnik pochodzenia żydowskiego. Stąd Kamala pochwaliła się, że w rodzinie nazywają ją "mamele" - słowem z języka jidysz.  Tymczasem w chińskim komunistycznym dzienniku "Global Times" cieszą się z wyboru Kamali wskazując m.in., że "ma ona swoje chińskie imię He Jinli".



Od związków rodzinnych ważniejsze w jej przypadku były jednak związki uczuciowe. Karierę zrobiła bowiem przez łóżko. W 1994 r., gdy miała niecałe 30 lat, poznała 31 lat od niej starszego (dwa lata starszego od jej ojca), żonatego i mającego dzieci i wnuki, przez 15 lat przewodniczącego zgromadzenia stanowego Kalifornii Williego Browna. Brown był "bossem" Partii Demokratycznej w San Francisco a w latach 1996-2004 burmistrzem tego miasta. Był też politykiem afiszującym się luksusowym stylem życia i wielokrotnie obiektem najróżniejszych śledztw korupcyjnych. Gdy Kamala zaczęła z nim chodzić, załatwił jej dobrze płatne stanowiska w stanowej administracji. I podarował BMW. Gdy Kamala startowała w wyborach na prokuratora okręgowego a później prokuratora generalnego Kalifornii, sponsorzy kampanii Browna natychmiast rzucili się do finansowania jej kampanii. Oczywiście rodziło to wiele konfliktów interesów, bo Kamala im się później odwdzięczała. Jako prokurator doprowadziła m.in. do uwalenia zarzutów wobec Ricardo Ramireza, właściciela firmy Pacific Cement, który dostarczał "cement z odzysku" m.in. na potrzeby remontu mostu Golden Gate. Ramirez był przyjacielem burmistrza Browna. Podobnie uwaliła śledztwo w sprawie stręczycielstwa w jednej z sieci klubów ze striptizem. Zupełnie przypadkowo jej właścicielem był Sam Conti, długoletni przyjaciel burmistrza Browna. Brown nawet przemawiał później na pogrzebie tego alfonsa. (Zainteresowanych szczegółami odsyłam do książki Petera Schweitzera "Profiles in Corruption".) Jej mąż prawnik obsługiwał korporacje przeciwko którym biuro prokuratorskie Kamali prowadziło śledztwa. Jak się można domyśleć, zostały one łagodnie potraktowane. Harris wypuszczała z więzień niebezpiecznych bandziorów i nielegalnych imigrantów, ale wsadziła za kratki 2 tys. ludzi za drobne wykroczenia narkotykowe. Sama się później zaś chwaliła, że paliła skręty słuchając Tupaca. Sprawa tych narkotykowych aresztowań została jej wypomniana podczas prawyborów przez kongreswoman Tulsi Gabbard (również hinduistkę). To właśnie po tym Kamala odpadła z prawyborów.

Kamala Harris przedstawiała się w kampanii wyborczej jako twarda prokurator walcząca przeciwko przestępcom seksualnym. Była ona wcześniej oskarżana jednak o tuszowanie kościelnej pedofilii w Archidiecezji San Francisco.  Opisał tę sprawę m.in. Peter Schweitzer. Kamala blokowała dostęp do dokumentacji dotyczącej sprawy a jej biuro nigdy nie wniosło udokumentowanego oskarżenia przeciwko żadnemu pedofilowi w sutannie. Jak się okazuje, firmy prawnicze reprezentujące archidiecezję oraz instytucje powiązane archidiecezją wpłacały pokaźne datki na jej kampanię w wyborach na prokuratora.

Dziwnych związków jest w jej przypadku więcej. Co prawda Kamala krytykowała ugodę jaką kilkanaście lat temu Departament Sprawiedliwości zawarł z Jeffreyem Epsteinem, ale tego samego dnia, w którym wypowiadała te słowa krytyki, jej mąż organizował w Chicago imprezę dla sponsorów kampanii wspólnie z kancelarią reprezentującą Epsteina.  



W 2014 r. ślubu Douglasowi Emhoffowi i obecnej kandydatce na wiceprezydenta udzielała jej siostra Maya Harris.  Maya pracowała w ACLU i Fundacji Forda, a także w Center for American Progress, czyli think-tanku Johna "Pizzamana" Podesty. Z maili Podesty ujawnionych w 2016 r. przez WikiLeaks, znajduje się wzmianka o "pizza party" w domu Tony'ego Podesty, na które zaproszona jest Maya Harris. Jako specjalny gość jest wymieniony James Alefantis, właściciel "pizzerii" Comet Ping Pong. Po co koleś od pizzy na nieformalnym spotkaniu sztabu Hillary? Może dostarczył tam naprawdę dobrą pizzę...

Joe Bidenowi można wiele zarzucić. Ale na pewno nie to, że nie lubi dzieci.




***



Steve Bannon został kilka dni temu aresztowany. Oficjalnie za prostacki przekręt ze zbiórką pieniędzy na Mur na granicy z Meksykiem. Nawet jeśli to sprawka "Głębokiego Państwa", to jest sam sobie winny. A to ze względu na to jakie szkody wyrządził administracji Trumpa w kluczowym okresie przejęcia władzy.



Chris Christie, były gubernator New Jersey, w swojej znakomitej książce "Let Me Finish" dokładnie opisał jak Bannon wspólnie z Jaredem Kushnerem wyrzucił do kosza szczegółowy plan "rozruchu" nowej administracji. Tak, wspólnie z Kushnerem. Bo wówczas Bannon strasznie się przymilał Jaredowi oraz Ivance i wspólnie z nimi intrygował. Christie kierował wówczas zespołem przygotowującym przejęcie władzy. Jako popularny gubernator znał się na mechanizmach polityki jak mało kto w sztabie Trumpa. Wraz z zespołem specjalistów przygotował plan nominacji w Białym Domu i w nowej administracji. Plan w którym nie było miejsca dla różnych "leśnych dziadków", nevertrumpersów i ludzi z przypadku. ("Jakim cudem posadę w Białym Domu dostał później ktoś taki jak Omarosa?" - pytał w swojej książce Christie.) Przygotowano też serię rozporządzeń - będących do obronienia w sądach - z harmonogramem ich wdrażania . Gdyby ten plan został zrealizowany, chaos widoczny w pierwszym roku administracji Trumpa zostałby znacząco ograniczony. Nie byłoby w administracji hamulcowych takich jak Rex Tillerson czy generał Mattis. Prokuratorem generalnym nie byłby stary pierdoła Jeff Sessions i nie doszłoby do farsy z dochodzeniem Muellera. Niestety, Bannon pozbawił Christiego stanowiska szefa ekipy planującej przejęcie władzy. I wyrzucił do kosza segregatory ze szczegółowymi planami.

Gubernator Christie wskazuje, że Bannon był później największym sprawcą przecieków w Białym Domu. Co więcej, wiele z tych przecieków było konfabulacjami "głównego stratega", który karmił nimi m.in. Michaela Wolfa i Boba Woodworda.

Christie już na pierwszym spotkaniu z Bannonem zwrócił uwagę na jego arogancję. Ogromną jak nawet na standardy amerykańskiej polityki. Wkrótce po wyborach Bannon m.in. podyktował jednemu z autorów tekst książki, w której sugerował, że Trump to jego marionetka. Roger Stone wskazywał natomiast, że Bannon podczas kampanii wyborczej przypisywał sobie zasługi innych.

Za Bannonem nie przepadał też Anthony Scaramucci. W swojej książce "Blue Collar President" potwierdził, że przecieki były w bardzo dużym stopniu dziełem Bannona. "Główny strateg" dostawał przy dziennikarzach sraczki słownej a jednocześnie nakręcał prezydenta, by wojował z prasą. Z tymi samymi liberalnymi dziennikarzami, którym Bannon się codziennie spowiadał. Scaramucci żartował, że Bannon sam w zasadzie odpowiada definicji globalistycznego "cucka" - jako były oficer wywiadu marynarki wojennej, bankier inwestycyjny z Goldman Sachs i producent z Hollywood.

Negatywne zdanie o Bannonie miała też Melania Trump - czyli "oficer prowadząca" prezydenta. Uważała go po prostu za podejrzanego typa. I miała dobrą intuicję. Lub wiedzę operacyjną.

***

Późno się zorientowałem, ale to już 1002. wpis na tym blogu. "Bejrucki 911" był równo tysięcznym wpisem. Jak ten czas leci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz