sobota, 29 sierpnia 2020

Mrs America vs Rewolucja w Ameryce

 


"Wygląda jak Barbie, mówi jak George Wallace" - tak feminiski (z dużą dozą zawiści) mówiły w latach 70-tych o Phyllis Schalfly, konserwatywnej działaczce, która postanowiła forsowaną przez nie Poprawkę o Równouprawnieniu (ERA). Phyllis został niedawno sportretowana w znakomitym (nie licząc ostatnich dwóch odcinków) serialu "Mrs. America". Grała ją tam Cate Blanchett. I zagrała ją równie wspaniale, jak Russell Crowe zagrał Rogera Ailesa w serialu "Na cały głos".


Feministki miały z Phyllis wielki ból d... W serialu widzimy jak podczas debaty Betty Friedan, nestorka ruchu, wrzeszczy na nią: "Spalę cię na stosie czarownico!". Słyszymy tam też z ich strony docinki w stylu "na pewno nie jest prawdziwą blondynką!". (W czym miały rację, bo na starszych fotkach - takiej jak zamieszczona poniżej jej fotografia ślubna - Phyllis jest brunetką.) Przede wszystkim nie podobało im się, że była ona kobietą sukcesu. Phyllis była przedstawicielką wojennego "Najwspanialszego Pokolenia". Gdy studiowała, dorabiała sobie jako inżynier balistyczny w fabryce amunicji. Później pisała prace naukowe dotyczące wojny nuklearnej. W 1964 r. napisała też bestsellerową książkę "A Choice Not an Echo" poświęconą kulisom wyborów prezydenckich w USA. Bardzo mocno angażowała się wówczas w kampanię Barry'ego Goldwatera. I w walkę przeciwko komunizmowi. A jednocześnie wychowała sześcioro dzieci i przedstawiała się  jako dumna gospodyni domowa. Wydawała niszowy, konserwatywno-antykomunistyczny biuletyn dla innych gospodyń domowych. I pewnego dnia postanowiła zwrócić uwagę opinii publicznej na niebezpieczeństwa związane z feministyczną poprawką ERA.


Jej aktywizm był początkowo uznawany za totalne wariactwo. ERA miała bowiem przytłaczające poparcie zarówno demokratów jak i republikanów. Nikt nie chciał się przeciwstawiać poprawce mówiącej o "równości". Phyllis zwracała jednak uwagę politykom na jedną ważną kwestię: w USA obowiązywało już wówczas ustawodawstwo przeciwdziałające dyskryminacji płciowej (w jej stanie jedynym dyskryminującym prawem był precedens zabraniający żonie warzenia piwa bez zgody męża :), po co więc dodatkowo poprawka do konstytucji? Zwróciła też uwagę, że w tekście poprawki nie pada nigdzie słowo o "prawach kobiet", tylko o "płciach". Wskazywała, że jest to wytrych dla wprowadzenia małżeństw homoseksualnych, neutralnych płciowo toalet i poboru dziewczyn do wojska. "Wasze córki poślą na wojnę, a synowie będą niańczyć dzieci. Wyobrażacie to sobie?". Wówczas wielu ludzi uznało, że ona przesadza. Phyllis zdołała jednak zmobilizować tysiące gospodyń domowych do walki przeciwko ERA. Uświadomiła im, że celem tej poprawki jest odebranie im pewnych przywilejów ekonomicznych pozwalających na prowadzenie takiego życia. (Feministki otwarcie mówiły, że chodzi im o wypchnięcie pań domu na rynek pracy a dzieci do przedszkoli.) W tej batalii po jednej stronie była grupka feministek mających ogromne wsparcie administracji (Nixona, Forda, Cartera), wielkiego biznesu i mediów a po drugiej garstka zdeterminowanych pań domu, które wręczały stanowym politykom własnoręcznie upieczone bochenki chleba z karteczkami "Dla zarabiających na życie, od tych, które sprawiają, że życie jest warte przeżycia". Kampania Phyllis okazała się zadziwiająco skuteczna. Ratyfikacja ERA przez stany opóźniała się. Kongres przyznał feministkom - łamiąc procedury - dodatkowe trzy lata na jej przeprowadzenie. Im mniej czasu na to było, tym feministki bardziej odchodziły od zmysłów i zachowywały się w sposób głupi i prowokacyjny, zrażając tym zwykłych ludzi. W jednym ze stanowych kapitolów obrzuciły stanowych kongresmenów torebkami ze świńską krwią. ERA oczywiście upadła.




Po obejrzeniu serialu "Mrs. America" przeczytałem kilka książek Phyllis m.in. "The Flipside of Feminism" i "Who killed the American Family?". Dają one niezły pogląd jak zmieniało się amerykańskie społeczeństwo a jednocześnie jak niezmienna pozostaje ludzka natura. Phyllis pokazuje m.in. na sondaże, które czy to w latach 70., 80., 90. i 00. wskazywały niezmiennie na to, że przeważająca większość kobiet myśli o małżeństwie i posiadaniu dzieci. I że zrezygnowałaby z pracy na rzecz dzieci i domu, gdyby miała taką możliwość. Amerykańskie kobiety oczywiście pracowały zawodowo na długo przed feminizmem i wszelkimi innymi -izmami. Bardzo rzadko stawiały jednak karierę zawodową na pierwszym miejscu - do czego ich przekonywały feministki. (W latach 50. wiele amerykańskich gospodyń domowych dorabiało sobie czy to szyciem czy to korepetycjami - zawsze jednak w małym wymiarze godzin i zwykle wtedy gdy dzieci były w szkole.) Współcześnie Amerykanki marnują lata swojej młodości na śmieciowe studia, na które się mocno zadłużają i śmieciowe prace, by spłacić to zadłużenie. A zegar biologiczny w tym czasie tyka... Te Amerykanki, które mają dzieci często wybierają płacę w niepełnym wymiarze godzin (i stąd cała mityczna "luka płacowa"), a gdy mają okazję poznać bogatszego męża przestają pracować (tak jak pewna bankierka inwestycyjna, która zakończyła karierę, gdy poznała lepiej zarabiającego od siebie finansistę.) Na rynek pracy wypychają je jednak potężne siły ekonomiczne i prawne. Po tym jak w latach 60. wprowadzono w Kalifornii tzw. "unilateral divorce" (rozwód bez doszukiwania się winy), coraz więcej kobiet chwytało się kariery zawodowej, by być zabezpieczonymi na wypadek porzucenia przez męża. Z drugiej strony mężczyźni mieli coraz mniej impulsów do małżeństwa. Małżeństwo jak wiadomo jest główną przyczyną rozwodów i utraty majątków. O ile w latach 70. Phyllis broniła instytucji alimentów jako słusznego zabezpieczenia dla kobiet, które RZECZYWIŚCIE pracowały w domu, to później piętnowała patologię systemu alimentacyjnego i przemysłu rozwodowego. (Np. to, że zakładnik, który był trzymany przez wiele miesięcy w Iraku przez terrorystów, po uwolnieniu i powrocie do USA został aresztowany na lotnisku, bo będąc w niewoli u al-Kaidy nie płacił alimentów.) Mężczyzn do małżeństwa zniechęca również przekonanie, że ich kobiety będą zaniedbywały dbanie o dom i dzieci i zrzucały obowiązki na nich. Dawniej to żona zajmowała się małym dzieckiem, a mąż brał nadgodziny, by opłacić potrzeby powiększonej rodziny. Teraz kobieta ma jak najszybciej wracać do śmieciowej, nisko płatnej pracy a mężczyzna ma iść na tacierzyński. Facet nie ma poczucia, że będzie nawet nominalnie rządził w domu. Jest razem z jedną kobietą od wielu lat. Ona chciałaby małżeństwa. A on obawia się, że jej boomerscy rodzice i system edukacji nawpychali jej tyle siana do mózgu, że małżeństwo z nią będzie pułapką. Amerykańska rodzina, taka jak w złotych latach 50., staje się gatunkiem wymarłym. A zarówno kobiety jak i mężczyźni nie potrafią się w tym odnaleźć.



Czemu wspominam więc o jakiejś zimnowojennej gospodyni domowej, która zahamowała feminizm na przełomie lat 70. i 80.? Bo ona zrobiła coś, co wydawało się niemożliwe. Opóźniła o 20 lat proces, w który potężne siły zainwestowały olbrzymie środki. Neutralne płciowo toalety, 56 płci, gejowskie małżeństwa (i oczywiście rozwody), genderowo-pedofilska indoktrynacja, neopurytanizm narzucany hetero, któremu towarzyszy afirmacja różnych queer i panseksualizmów, a także zaprzęganie kobiet do machiny wojennej - to wszystko już jest. Gdyby nie Phyllis i jej ruch, który mocno przyczynił się do wyboru Reagana na prezydenta, to byłoby już kilkanaście lat wcześniej. Do Reagana znajomy Bushów strzelał bynajmniej nie dlatego, że chciał zaimponować Jodie Foster...



Czy czegoś ten proces Wam nie przypomina? Niedawno pojawił się trailer gry "Call of Duty: Black Ops Cold War". Szokujące było to, że wykorzystano w nim fragment wywiadu z sowieckim uciekinierem Jurijem Biezemenowem. Fragment, w którym mówił o komunistycznym planie przewidującym przemianę Ameryki od środka. Pierwszy etap - demoralizacja - miał przebiegać przez 15-20 lat. Można przyjąć jej początek za rok 1965. Została ona jednak wyraźnie zahamowana na przełomie lat 70. i 80. i zamrożona na jakieś 20 lat. Drugi etap to destabilizacja. Za jej początek można uznać 2001 r. Trzeci to kryzys. Czwarty normalizacja - czyli wprowadzenie w Ameryce kryptokomunistycznej, represyjnej dyktatury. Biezemenow przedstawiał to oczywiście jako plan Moskwy. Moskwa pełniła w nim jednak tylko rolę pomocniczą. Główne centrum tej konspiracji było i jest na Zachodzie.




Obrazki, które widzimy ostatnio na ulicach amerykańskich miast sugerują, że mamy obecnie fazę trzecią - kryzysu. Zamieszki, bezprawie, obalanie pomników, bojówki Antify/BLM zachowujące się jak SA... Komunistyczna terrorystka Angela Davis otwarcie przyznaje, że to "test przed rewolucją".  Charles Faddis mówi o maoistowskiej strategii na ulicach.  Przykład na to mamy w miasteczku Kenosha - po tym jak policja postrzeliła agresywnego czarnego kryminalistę mającego w ręku nóż - zaczęły się tam zamieszki rasowe, w trakcie których antifiarscy bojówkarze przybyli z Chicago palili biznesy w czarnej dzielnicy.  Dwóch z nich zastrzelił w samoobronie 17-latek Kyle Rittenhouse. (Trzeciego ranił. Zraniony antifiarz przyznał, że żałuje, że nie zabił tego dzielnego nastolatka.) Jeden z zabitych antifiarskich kretynów - 36-letni Joseph Rosenbaum, był pedofilem figurującym w rejestrze przestępców seksualnych.   

Amerykanie mają szczęście. Mimo trwającej od lat kampanii mającej na celu odebranie im broni palnej, miliony zwykłych ludzi na suburbiach i terenach wiejskich dysponuje tam bronią palną. A 17-latki strzelają czasem lepiej niż żołnierze. Komunistyczno-rasistowskie zamieszki i przyzwolenie jakie one mają ze strony demokratycznych burmistrzów przyczyniły się zaś do zmniejszenia przewagi Joe Bidena w sondażach. Kenosha leży w Wisconsin, który jest "swing state". Miejscowi demokraci już się obawiają, że w ich stanie wygra Trump.  Choć machina medialna już od dawna ostro grzeje zwycięstwo Bidena, Hillary z jakiegoś powodu mówi, że Biden nie powinien uznawać swojej ewentualnej porażki w wyborach. 

Nasza dupoprawica szuka Katechona czy też Kutafona. A może pora uznać, że tymi, którzy uchronili nas przed znalezieniem się w dużo głębszym gównie niż jesteśmy byli tacy zimnowojenni bohaterowie jak Phyllis Schlafly czy płk Corso?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz