sobota, 23 lutego 2019

Demiurg: Tajemnica Purim


Ilustracja muzyczna: Mili - Rightfully - Goblin Slayer Opening

Najbardziej radosnym świętem w judaizmie jest Purim, czyli Święto Losów. To okazja do wygłupów, przebierania się, pijaństwa i obżarstwa. W Purim świat ma stanąć na głowie, gdyż J*** w cudowny sposób odmienił los narodu żydowskiego. Co tak właściwie jednak wyznawcy judaizmu wówczas świętują? To, że według relacji zawartej w Księdze Estery, 2,5 tys. lat temu powiesili jakiegoś gostka, o którym źródła historyczne milczą. Tym gostkiem był Haman, wysokiej rangi urzędnik na dworze Kserksesa, znanego nam wszystkim z filmu "300" irańskiego Króla Królów, Aryjczyka z Aryjczyków. Haman był straszliwym antysemitą i chciał zrobić Żydom mały Holokaust, ale konkubina Kserksesa, żydowska "czerwona jaskółka" Estera skłoniła króla, by jednak zabił Hamana i jego synów, wywyższył jej przybranego ojca (oficera prowadzącego) Mardocheusza, a także pozwolił Żydom zabić 75 tys. złych perskich antysemitów oraz zrabować ich majątki. Następnie Mardocheusz podwyższył w Imperium Perskim podatki (bo musiał sobie coś dorobić na boku, z królewskiego skarbca) a Persja zaangażowała się w wojnę przeciwko Grekom (o czym już jednak Księga Estery milczy). Wysysanie antysemityzmu z członka Kserksesa wyraźnie się Esterze opłaciło...


No dobra, żadne źródła historyczne nie potwierdzają tego, że Haman, Estera i Mardocheusz kiedykolwiek istnieli a Księga Estery jest równie wiarygodna jak dziełka J.T. Grossa czy komedia "Pokłosie". Ale to oczywiście nie przeszkodziło uczynić opisanej w niej historii jedną z osi żydowskiej psychiki. Żydzi do dzisiaj bardzo emocjonalnie do niej podchodzą. W święto Purim, podczas czytania Księgi Estery w synagogach, drą się wniebogłosy i stukają kołatkami, gdy pada imię Hamana. Niektórzy zapisują sobie to imię na podeszwach butów, by cały czas wdeptywać Hamana w ziemię. To celebracja zemsty na archetypie strasznego antysemity. Haman jest tu tylko symbolem wroga narodu żydowskiego i możemy go równie dobrze zastąpić faraonem, carem, Hitlerem czy Arafatem. To taki orwellowski (nomen omen) Goldstein, na którego trzeba się nakrzyczeć podczas Dwóch Minut Nienawiści.



Purim byłoby jednak nudne, gdyby nie było świętem, podczas którego dochodzi do pomieszania ziemskiego porządku. Talmudyczne autorytety zalecają więc, by w tym dniu porządnie się najebać alkoholem. I ortodoksyjni judaiści (i nie tylko ortodoksyjni) ochoczo to zalecenie wypełniają. Zalecane jest tak się nabzdryngolić, by nie rozróżniać okrzyków: "Niech będzie przeklęty Haman!" i "Niech będzie błogosławiony Mardocheusz!".



I tu dochodzimy do sekretu Purim. Religijny nakaz totalnego spicia się w to święto pozwala na to, by bez żadnych konsekwencji, po pijaku mógł zostać wyjawiony jeden z największych sekretów judaizmu. Chodzi o to, że Haman i Mardocheusz zlewają się podczas tego pijaństwa w jedno. Prześladowca Żydów oraz ich obrońca. Faraon i Mojżesz. Nabuchodonozor i Jeremiasz. Antioch i Machabeusz. Cesarz Tytus i rabi Akiwa. Torquemada i Majmonides. Chmielnicki i Sabataj Zewi. Car Mikołaj II i Trocki. Hitler i baron Rotszyld. Hans Frank i Anna Frank. Eichmann i Ben Gurion. Jurgen Stroop i Anielewicz. Stalin i Salomon Michoels. Naser i Dajan. Arafat i Szamir. Manson i Polański.



"Antysemityzm jest narzędziem, za pomocą którego Bóg Izraela prowadzi do przetrwania swojego ludu" - pisał XIX-wieczny, niemiecki, ortodoksyjny rabin Samson Raphael Hirsch. Oficjalny twórca syjonizmu Theodor Herzl wskazywał zaś w swoim dzienniku, że "jesteśmy jednym narodem, dlatego że zrobili go nim nasi wrogowie, wbrew naszej woli... Gdyby zostawili nas w spokoju, moglibyśmy wtopić się w otaczające nas środowisko i zniknąć." Wielu wybitnych Żydów miało świadomość tego, że kultura koncentrująca się wokół drakońskich przepisów religijnych i na kulcie krwiożerczego, pustynnego demona nie jest atrakcyjna i że Żydzi porzucają ją na rzecz innych kultur jeśli tylko mają taką okazję. Judaizm potrzebuje więc antysemityzmu, by przetrwać.



Na początku XIX w. cesarz Napoleon Bonaparte zwołał Sanhedryn - zgromadzenie przedstawicieli gmin żydowskich i zapytał Żydów, kim oni właściwie są? Czy są Francuzami wyznania mojżeszowego czy też innym narodem? Jeśli chcą należeć do narodu francuskiego, to nie będziemy im robić żadnych przeszkód, niech tylko się przestaną izolować i zaczną żyć jak inni Francuzi. Zaczęła się wielka fala asymilacji, a finansowana przez brytyjskich i wiedeńskich Rotszyldów propaganda zrobiła z Wielkiego Korsykanina straszliwego tyrana...



W 1990 r. urodzony na Litwie, 97-letni założyciel religijnej partii Szas, rabin Elazer Shach, podczas wykładu w jesziwie w telawiwskiej dzielnicy Bnei Brak ostro pomstował na tą falę asymilacji. Stwierdził, że to odchodzenie przez Żydów od judaizmu i żydowskiego stylu życia było bezpośrednim powodem zesłania przez J*** na europejskich Żydów kary w postaci Holokaustu. Hitler był więc w jego interpretacji narzędziem boskiej zemsty na odstępcach. Był jednocześnie Hamanem i Mardocheuszem.



Gdy w październiku 1946 r. wieszano w Norymberdze niemieckich zbrodniarzy, wśród czekających na egzekucję był Julius Streicher, były gauleiter Frankonii, wydawca jadowicie antysemickiego pisma "Der Sturmer". Inni oskarżeni z Norymbergii brzydzili się jego towarzystwem uważając go za pornografa i człowieka nie w pełni władz umysłowych. Streicher stojąc na szubienicy krzyknął: "Purim 1946!". Jego ciało złożono w skrzyni oznaczonej nazwiskiem "Abraham Goldberg".

Znakomity film "Fanatyk" opowiadający o skinheadzie żydowskiego pochodzenia, nie był bynajmniej fantazją. Historia zna wiele przypadków neonazistów pochodzenia żydowskiego. Opowiada o nich m.in. książka Michaela Jonesa "Jewish Nazis". 



W latach 90-tych straszono świat "nowym rosyjskim Hitlerem", jadowitym antysemitą i wielkoruskim szowinistą Władimirem Żerynowskim. Żerynowski mówił, że jestem synem Rosjanki i... "dobrego prawnika". W metryce urodzenia zapisano, że urodził się jako "Władimir Wolfowicz Ejdelsztein". Ten resortowy pajac i kryptogej przestał już udawać antysemitę i odwiedził kilka lat temu Izrael, gdzie pomodlił się przy grobie swojego ojca, który był działaczem niższego szczebla partii Likud.

Na Węgrzech główną partią opozycyjną jest nacjonalistyczne stronnictwo Jobbik. Przylgnęła do niego opinia partii "antysemickiej". Tak się jakoś dziwnie złożyło, że jeden z europosłów Jobbiku, najgłośniej pomstujący na Semitów sam okazał się być Żydem i obecnie jest praktykującym judaistą. Sam Jobbik przedstawia się teraz jako partia centrowa i kieruje swoją ofertę również do węgierskich Żydów.  Zdarzało mu się też wystawiać kandydatów w wyborach wspólnych z finansowaną przez Sorosa postkomunistyczno-liberalną opozycją.

W Polsce lat 90. "Gazeta Wyborcza" promowała jako naczelnego antysemitę Bolesława Tejkowskiego, w latach 50. aktywistę frakcji Puławian w PZPR a później asystenta prof. majora Zygmunta Bałwana. Złośliwi mówili na Tejkowskiego "Tejkower". 



W zeszłej dekadzie jako "nowego Hitlera" kreowano irańskiego prezydenta Mahmuda Ahmadinedżada, dążącego do zdobycia przez Iran bomby atomowej. W 2008 r., wyszło jednak na jaw, że rodzina Ahmadinedżada nosiła kiedyś nazwisko "Sabourdżian". Taki był zapis w jego dowodzie osobistym, który zaprezentował do kamery po głosowaniu w wyborach. Nazwisko "Sabourdżian" jest w Iranie kojarzone jako nazwisko żydowskie. Obecnie Ahmadinedżad jest w opozycji wobec rządzącego Iranem reżimu. (Reżimu, który został zainstalowany w 1979 r. przez tajne służby z obu stron żelaznej kurtyny, w miejsce nacjonalistycznego szaha Mohameda Rezy Pahlewiego.)

Jak widać, gdy antysemityzm jest zbyt słaby trzeba znaleźć kogoś, kto podejmie się trudnej roli jego stymulowania...



Ale podobny mechanizm działa również w przypadku Arabów, czyli semickich braci narodu żydowskiego. Oficjalnie są w wielkim konflikcie z Izraelem, ale tak się jakoś składa, że co jakiś czas się z "wrogiem" dogadują. Przykładem na to był m.in. król Jordanii Hussein ,  który od lat 50-tych utrzymywał tajne kontakty z Izraelem. Przed wojną Yom Kippur poinformował Tel Aviv o nadchodzącym syryjsko-egipskim ataku i zapytał, czy Izrael nie ma nic przeciwko, by wysłał na Wzgórza Golan jedną brygadę. - Nie, nie mamy nic przeciwko! - odpowiedziały władze Izraela. Wcześniej Kissinger ustalił z nimi, że w pierwszej fazie wojny mają dać się pokonać Arabom, by otworzyć w ten sposób proces pokojowy.

Flashback: Yom Kippur - ustawiona wojna i śmierć płka Alona

Tak naprawdę państwa arabskie zawsze miały głęboko w d... Palestyńczyków (którzy są w części potomkami Żydów, którzy przeszli na islam ze względów podatkowych). Uważały ich za niebezpiecznych wywrotowców. Jak powiedział saudyjski król Fahd: "Od Palestyńczyków bardziej nienawidzę tylko Żydów". Bywało więc tak, że Izrael łożył więcej na pomoc dla palestyńskich uchodźców niż bogate monarchie znad Zatoki Perskiej. Konflikt o Palestynę był jedynie poważnie traktowany przez Syrię - i to tylko dlatego, że sama chciała zagarnąć to terytorium (a także Liban i Jordanię). Nie przeszkadzało to jednak innym arabskim reżimom wykorzystywać groźby "syjonistycznych spisków" do realizowania celów wewnętrznych.



Organizacja Wyzwolenia Palestyny Jasera Arafata (agenta sowieckich, rumuńskich i amerykańskich tajnych służb) miała w swoich władzach francuskiego Żyda Ilana Haleviego, który był jej przedstawicielem w Europie.

Konkurencją dla marksistowskiej OWP stał się później Hamas, który według relacji gen. Yitzhaka Segeva, powstał z grup fundamentalistycznych, które pomagały tworzyć izraelskie wojskowe służby. Izrael prowadzi co jakiś czas tytaniczne starcia z Hamasem, które polegają na wzajemnym napieprzaniu się rakietami, które trafiają w przypadkowe cele. Izrael mógłby w ciągu kilku tygodni zmiażdżyć Hamas w Strefie Gazy, ale za każdym razem się przed tym powstrzymuje. Tymczasem rodziny liderów Hamasu leczą się w izraelskich szpitalach. Liderzy Hamasu są milionerami a na ich luksusowe wille jakoś nie spadają żadne rakiety.  Zresztą kolesie z OWP też się dorobili swoich.  
Taki to teatrzyk dla ludów semickich...



Tak się akurat składa, że antysemityzm rósł w ostatnich latach w Europie i w Ameryce.   Ciekawe, że w tej sytuacji "zagrożony egzystencjalnie" Izrael postanawia sprowokować więcej antysemityzmu wkurzając prowokacyjnymi wypowiedziami jeden z nielicznych proizraelskich krajów w Europie? Czyżby premier Netanjahu oraz minister spraw zagranicznych Katz wyssali prowokowanie antysemityzmu z mlekiem matki lub innym płynem fizjologicznym? Czy robienie z normalnych ludzi antysemitów mają oni po prostu we krwi? Czy robią to podświadomie? Czy dążą do tego byśmy mieli renesans sucharów o Holokauście, by obalano pomniki Korczaka jako "żydowskiego pedofila" i by ludzie tutaj uznwali film "Syn Szawła" za zajebistą komedię?
Co kierowało tym Klocem Netanjahu i jego kretyńskim ministrem spraw zagranicznych Israelem Katzem? 



Sama konferencja bliskowschodnia w Warszawie nie była złym pomysłem. Duporealiści jojczą, że "skłóciliśmy się z Iranem, Rosją, Niemcami, Francją i Turcją". Tak się jednak składa, że Rosja, Niemcy i Francja były nam wrogie od dawna a konferencją była sposobem na zrobienie im złośliwości. Turcja (którą do niedawna duporealiści chcieli podzielić między Wielki Kurdystan i Wielką Armenię) będzie zmierzała na kurs kolizyjny z Rosją z powodu Syrii. Z Iranem nas nic nie łączy ani gospodarczo, ani politycznie. Wszystko byłoby więc dobrze, gdyby pewien  bliskowschodni kraik postanowił nie zasabotować tego spotkania.



Dlaczego myślę, że doszło do sabotażu? Netanjahu w ostatnich latach częściej odwiedzał Moskwę niż Waszyngton. Izrael niebezpiecznie zbliżył się również do Chin. Oba kraje mocno współpracują w dziedzinie technologicznej, za co Izrael został ostatnio zrugany przez Johna Boltona, doradcę prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego. Amerykanom nie podoba się też, że Izraelczycy dali kontrolę Chińczykom nad portem w Hajfie. Administracja Trumpa wyrażała dezaprobatę wobec zbytnio prochińskich działań ministra... Israela Katza. Państwo Izrael po raz kolejny pokazuje, że Waszyngton nie może mu ufać. I my też mu ufać nie możemy. Zwłaszcza, że zwiększanie amerykańskiej obecności wojskowej w Europie Środkowo-Wschodniej jest postrzegane w Jerozolimie jako niebezpieczny trend. Izraelowi zależy przecież, by amerykańscy żołnierze ginęli na Bliskim Wschodzie np. w obronie jego komunistycznych kurdyjskich sojuszników.  


Nie istnieje więc i nie może istnieć coś takiego jak sojusz polsko-izraelski. Może istnieć sojusz polsko-amerykański. A najlepiej będzie funkcjonował, gdy USA będą zirytowane na Izrael.Dlatego uważam, że decyzja Imperatora Trumpa o wycofaniu amerykańskich wojsk z Syrii (bez wcześniejszego powiadomienia Izraela!) była czystą zajebistością. Oczywiście nasza lamerska, sentymentalna dupoprawica zaczęła wówczas jojczyć, że "Kurdów porzucają". A co nas obchodzą Kurdowie? Niech Izrael broni. Ma ku temu środki.

 Zwróćcie uwagę na pewną sekwencję wydarzeń. Słowa Andrei Mitchell o powstaniu w getcie były oczywistą prowokacją, mająca wkurwić Polaczków, by się obrazili na sojusz z Ameryką. Podobną funkcję spełniał przeciek z wystąpienia Netanjahu w Muzem Frakcji Puławian "Stalin". Mitchell dostała jednak szybko zjebkę od Ronalda Laudera, amerykańskiego miliardera będącego szefem Światowego Kongresu Żydów. Po wypowiedziach Netanjahu i Katza Departament Stanu wezwał Polskę oraz Izrael (!) do pogodzenia się. Ambasiador Mośbacher zjebała ministra Katza. Po naszej stronie stanął nagle Amerykański Kongres Żydów, amerykańscy rabini, jacyś przedsiębiorcy o intrygujących powiązaniach a nawet jeden z likudowskich ministrów.
Odwagi dostał też nasz rząd. Premier Morawiecki twardo zadeklarował, że żadnych zwrotów majątków nie będzie i odwołał wylot do Jerozolimy na szczyt V4. Nagle nie przedłużono kontraktu ze szkodnikiem z Muzeum Polin. Netanjahu przydarzył się też zabawny incydent - jego samolot został uszkodzony na lotnisku w Warszawie.  Po kilku dniach nagle odwołał... wizytę w Moskwie. Tego samego dnia koalicję wyborczą utworzyli generałowie Ashkenazi i Gantz oraz Yair Lapid, czyli izraelski Rysiek Petru. Mają szansę na odebranie Klocowi władzy. Żeby było jeszcze zabawniej, to wnuk premiera gen. Icchaka Rabina obśmiał Netanjahu przypominając, że w siłach specjalnych "Bibi" raz ze strachu podczas akcji wyskoczył z łodzi, a innym razem spalił operację swoją niefrasobliwością. Jair Netanjahu, syn premiera, odszczekał mu się, że gen. Rabin dostawał załamania psychicznego podczas każdej bitwy. (I tu Jair popełnił błąd, bo "załamanie psychiczne" u Rabina oznaczało po prostu utratę przytomności po totalnym nawaleniu się alkoholem. :) Baj deł łej: gen. Rabin był amerykańskim agentem od conajmniej 1963 r.



Skoro mamy więc do czynienia z amerykańsko-izraelską wojenką, to czym tłumaczyć wypowiedź sekretarza Pompeo o żydowskim ubeku Bleichmanie? Prawdopodobnie Pompeo nie kojarzył kto to był, ale zdał się na jednego ze współpracowników, który pisał mu przemówienie. I celowo wrzucił go na minę. Sprawa odszkodowań to oczywiście efekt działania Lobby. A Pompeo jest niestety ewangelikalnym protestantem a do tego dostawał kasę od Braci Koch. Bracia Koch to tacy neoliberalni szkodnicy finansujący sporą cześć Partii Republikańskiej. Są przeciwko murowi na granicy z Meksykiem, bo zależy im na taniej sile roboczej. Knują przeciwko Trumpowi i sabotują jego program. A ostatnio przecież wyszło na jaw, że wysokiej rangi szkodnicy z FBI dyskutowali zamach stanu przeciwko prezydentowi. Mieli ponoć poparcie dwóch członków jego gabinetu. Oczywiście u nas takie wiadomości się nie pojawiają, bo trzeba Polaczków trzymać w ciemnocie, by bardziej emocjonalnie reagowali na prowokacje Lobby.

(Co do "zwrotu" majątków: ani żydowscy, ani polscy kamienicznicy nie powinni absolutnie nic dostać. Niech co najwyżej przyjadą sobie po gruz z Kopca Pamięci Powstania Warszawskiego. Możemy też powiedzieć Amerykanom, że jak pomogą nam dostać od Niemców 1 bln euro reparacji, to mogą sobie z tego wziąć 300 mld, plus po 1 proc. prowizji dla Pompeo i Laudera za fatygę. Jak nie, to sorry, ale możecie się procesować przed naszymi "wolnymi sądami" o przejmowanie kamienic z rąk mafii reprywatyzacyjnej.)

I jak myślicie na jakiej reakcji Nosaczy Sundajskich zależało Izraelowi? Na tym, byśmy obrazili się na USA i by pomysły zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce zostały storpedowane.



I jak Nosacze Sundajskie zareagowały? No np. taki Rafał Ziemkiewicz napisał, że powinniśmy przeprosić się z Niemcami i zacząć reset z Rosją. Brawo duporealisto! Czy w ramach tych przeprosin przyjmiesz pod dach paru "syryjskich" imigrantów? Ziemkiewicz ostatnio dużo mówi o "chciwych parchach" a sam parę lat temu pisał: "Antysemici won z prawicy!". Jakże jest zmienny los szebes goja. Rzucono go na odcinek budowania polskiego antysemityzmu i antyamerykanizmu, to musi się wykazać...


  
Stanisław Michalkower straszy teraz, że Żydzi chcą przejmować nieruchomości w Polsce, ale w 1992 r. jego partia - UPR - złożyła w Sejmie projekt ustawy reprywatyzacyjnej pozwalający również amerykańskim Żydom na "odzyskiwanie" majątków w Polsce. Dokładnie o rozwiązaniu tego typu (a nie o przejmowaniu mienia bezspadkowego!) mówił sekretarz Pompeo. To środowiska korwinistyczne wyskoczyły jako pierwsze z poronionym pomysłem reprywatyzacji! Ciekawe jest również to, że obecnie tak straszą przed "USraelem" a jeszcze w zeszłej dekadzie byli tak proamerykańscy, że chcieli przystąpienia Polski do układu NAFTA. Nie wspomnę o tym jak ci "judeosceptycy" promowali teorie Miltona Friedmana, Misesa, Rothbarda czy innych miłośników prywatyzowania wszystkiego, co się da. Obecnie Ozjasz Goldberg i Stanisław Michalkower spełniają rolę szabas gojów Putina, bo globaliści obsadzili w takiej roli europejską "skrajną prawicę". No i też nie powinno nas dziwić czemu Ozjasz zawsze przed wyborami zaczyna obsesyjnie gadać o Hitlerze...



Grzegorz Braun od dawna przekonuje nas, że w bunkrze pod Centralnym Portem Komunikacyjnym zainstaluje się sztab Izraelskich Sił Obronnych i będzie tam siedział obok głowic jądrowych wymierzonych w polskie miasta i z tego bunkra kierował będzie eksterminacją Polaków. Antysemityzm w takim ekstrawaganckim, przesadzonym stylu zawsze powinien budzić nasze podejrzenia, gdyż może być resortowym montażem. I nasz znany i lubiany komentator - sprzymierzony bloger Chehelmut odkrył bliskie związki Brauna z pewnym resortowym aferzystą oraz z pewnym sabatejskim kabalistą. 
Chehelmut zażartował sobie, że " czyż w lucyferycznym świetle przytoczonych wyżej faktów pan reżyser nie jawi się aby jako agent podszywającej się perfidnie pod ''narodowokatolicką prawicę'' sabbatejskiej konspiracji"?
Cóż więc robić wobec tego typu zagrożeń hybrydowych? Po pierwsze, unikać pokusy prymitywnego rasistowskiego antysemityzmu, bo to właśnie Izraelowi zależy na tym, by ten antysemityzm zyskiwał na popularności. Należy raczej brać przykład ze św. Maksymiliana Kolbego - nie atakować Żyda, tylko ideę, które zatruwają żydowskie umysły. A by to zrobić, przede wszystkim należy odciąć finansowanie dla akademickich mend rozpowszechniających antypolską propagandę. Niech szmatławce takie jak "Zagłada Żydów" radzą sobie same na friedmanowskim wolnym rynku. No i możemy zamknąć muzeum w Auschwitz bo budynki grożą tam zawaleniem się a nie możemy narażać na niebezpieczeństwo wycieczek z Izraela...

***


Wielki kompozytor Richard Wagner  nie przepadał za Żydami, gdyż miał traumę po roku 1848 r. Klęskę rewolucji traktował jako zwycięstwo Rotszyldów i sterowanych przez nich reakcyjnych dworów. W "Złocie Renu" przedstawił Żydów jako Nibelungów - rasę chciwych karłów kontrolujących rynek złota. Tolkien identyfikował z Żydami rasę krasnoludów (skłóconych ze słowiańskimi elfami). We współczesnej twórczości fantasy za rasę najmocniej odzwierciedlającą antyżydowskie stereotypy uznaje się goblinów. To niejako modyfikacja wizji Wagnera - małe, chciwe i zazdrosne stworzonka z wielkimi uszami i haczykowatymi nosami. J.K. Rowling w "Harrym Potterze" uczyniła nawet z goblinów... rasę bankierów. Niektórzy Social Justice Warriors strasznie więc bóldupią z "antysemickiego" wizerunku goblinów.




Jak więc interpretować anime "Goblin Slayer"? Jego główny bohater ma obsesję na punkcie oczyszczenia świata z goblinów. Jest tam nawet scena, w której likwiduje dzieci goblinów za pomocą pałki i przekonuje młodą kapłankę, że nie ma czegoś takiego jak dobry goblin i że należy zabijać je zanim dorosną. Gobliny, które atakują ludzi, plądrują wioski i gwałcą kobiety, bo kierują się zazdrością wobec cywilizacji ludzkiej. Czy Goblin Slayer jest więc wagnerowskim bohaterem? Czy jest nazistą i ludobójczym antysemitą? W kręgach alt-rightowych już zrodziła się interpretacja, że Goblin Slayer to najbardziej "red pilled" anime w historii.

A co sądzi o tym Grzegorz "Szanuję Anime" Braun?



***

A w następnym wpisie powrócimy do serii "Restituta". Mam nadzieję, że w komentarzach do następnego odcinka nie będzie jojczenia w stylu "a jakiś Żyd coś powiedział i czuję się strasznie obrażony". A czemu czujesz się obrażony? Posłuchaj Wagnera, obejrzyj "Goblin Slayera"...

sobota, 9 lutego 2019

Restituta: Zamach



Podczas osławionej operacji polskiej NKWD, w ręce oprawców z Łubianki dostało się wielu sowieckich prominentów pochodzenia polskiego. Działacze partyjni, wojskowi, funkcjonariusze tajnych służb, inżynierowie, ludzie kultury... Wśród nich był kombryg (generał brygady) Aleksander Wierchowski, były rektor Akademii Sztabu Generalnego, ceniony teoretyk wojskowości, minister wojny w Rządzie Tymczasowym w 1917 r. Podczas brutalnego przesłuchania Wierchowski w pewnym momencie zaczął dzielić się ze śledczymi historią... zamachu w Sarajewie z 1914 r. Ten generał polskiego pochodzenia był bowiem wówczas oficerem łącznikowym pomiędzy rosyjskim i serbskim Sztabem Generalnym a zarazem jednym z organizatorów zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.

Ilustracja muzyczna: Audiomachine - Dauntless

Wszyscy się uczyliśmy w szkole, że zamachu w Sarajewie dokonał młody serbski terrorysta Gavrilo Princip. Należał on do organizacji "Młoda Bośnia", którą sterowała organizacja "Czarna Ręka"., którą z kolei sterował serbski wywiad wojskowy dowodzony przez płka Dragutina Dimitrijevicia "Apisa".  Pułkownik "Apis" ponad dekadę wcześniej wymordował dynastię Obrenoviciów i osadził na tronie ród Karadziordżewiczów. To on de facto rządził Serbią. Z zeznań generała Wierchowskiego wynika jednak, że płkiem Dmitrijewiciem kierował rosyjski attache wojskowy płk Wiktor Artamonow.  To on uzgadniał wszystkie szczegóły zamachu.

Flashback: Kryptonim Βασιλευζ



Prawdziwym "kingmakerem" w Serbii był też rosyjski ambasador Nikolaus von Hartwig. Urodzony w Gori (!) miał naprawdę dziwną karierę dyplomatyczną. Mimo niemieckiego pochodzenia był nastawiony karykaturalnie panslawistycznie. W latach 1900-1906, czyli w czasie gdy Rosja wpierdoliła się w niepotrzebną wojnę przeciwko Japonii, kierował departamentem azjatyckim w MSZ. Później został ambasadorem w Teheranie, gdzie... sabotował brytyjsko-rosyjskie negocjacje w sprawie Persji. Zamiast wywalić tego szkodnika na zbity pysk z MSZ, skierowano go do Belgradu, gdzie zorganizował on koalicję państw, która rozpoczęła pierwszą wojnę bałkańską. Nic w Serbii nie mogło odbyć się bez jego zgody a rosyjskie dotacje finansowały sporą część serbskiego budżetu (i 80 proc. budżetu Czarnogóry). Serbski premier Nikola Pasić nie mógł prowadzić suwerennej polityki.



Jak już pisałem na tym blogu: "Premier Nikola Pašić dowiedział się o szykowanym zamachu od ministra edukacji Ljuby Jovanovića. 18 czerwca serbski rząd wysłał telegram do ambasadora Serbii w Wiedniu Jovana Jovanovića nakazujący mu ostrzec władze CK-monarchii przed szykowanym zamachem. Ostrzeżenie zostało dostarczone austrowęgierskiemu ministrowi skarbu Leonowi Bilińskiemu. (...) Serbski rząd bał się podjąć bezpośrednich kroków przeciwko organizatorom zamachu, gdyż bał się, że spotka go to samo co króla Aleksandra. Pašić wiedział, że "Apis" i jego ludzie to bezwzględni mafiozi i drżał o swoje życie."









Zatrzymajmy się na chwilę przy osobie Leona Bilińskiego. To był polski arystokrata, profesor ekonomii, bankier, długoletni poseł do parlamentu austriackiego (szef Koła Polskiego), austriacki i austro-węgierski minister skarbu, prezes Banku Austro-Węgierskiego, a później prezes Naczelnego Komitetu Narodowego i minister skarbu w gabinecie Paderewskiego. W 1914 r. jednym z zajmowanych przez niego stanowisk było cywilne namiestnictwo Bośni i Hercegowiny. To z tego tytułu Pasić przesłał mu ostrzeżenie przed zamachem w Sarajewie. Biliński wyrzucił to ostrzeżenie do kosza. A później był jednym z przywódców stronnictwa prowojennego. "W Wiedniu tylko cesarz ma wątpliwości, lecz pozostaje bierny. 28 lipca zostaje ogłoszony manifest, sygnowany przez niego, lecz napisany przez ministrów Berchtolda i Bilińskiego: monarchia jest w stanie wojny z królestwem Serbii."

Biliński reprezentował prometejską konspirację. Miał też bardzo ciekawe koneksje rodzinne: "syn Wiktora Bilińskiego z Grodziska koło Leżajska i Żydówki Malwiny Brunickiej-Brunstein, neofitki". Neofiki, czyli zapewne frankistki...



Stawiam hipotezę, że wywiad austro-węgierski doskonale był zorientowany w planach zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. 10 lipca 1914 r. ambasadorowi von Hartwigowi złożył bowiem wizytę austro-węgierski ambasador w Belgradzie baron Wladimir Giesl von Gieslingen (człowiek służb, były attache wojskowy w Konstantynopolu, Atenach i Sofii) i prawdopodobnie uświadomił mu ile wie na temat zleceniodawców zamachu. Von Hartwig zmarł podczas tej rozmowy na zawał serca.





A tak właściwie to czemu Ruscy chcieli zabić arcyksięcia Franciszka Ferdynanda? Tak się bowiem składało, że austro-węgierski następca tronu był człowiekiem, który otwarcie zapowiadał, że będzie dążył do dobrych relacji swojego kraju z Rosją. "Nigdy nie będę prowadził wojny przeciw Rosji. Uczynię wszelkie ofiary, aby do niej nie dopuścić, bo wojna między Austrią i Rosją zakończyłaby się obaleniem Romanowych lub obaleniem Habsburgów czy nawet obaleniem obu dynastii" - trafnie przewidywał arcyksiążę. Zabicie go oznaczało otwarcie drogi do samobójczej wojny, do której Rosja nie była przygotowana. Kto więc w Petersburgu wpadł na tak "genialny" pomysł? Czyja w tym była inspiracja?



W tej historii jest wiele zadziwiających anomalii. Nie tylko kariera ambasadora-prowokatora von Hartwiga. Również kariera Aleksandra Wierchowskiego. Był on oficerem znanym z socjalistycznych poglądów i do tego mającym polskie korzenie. W 1905 r. odmówił strzelania do robotników podczas osławionej Krwawej Niedzieli w Petersburgu. Wyrzucono go za to ze szkoły oficerskiej. A mimo to niecałe dziesięć lat później Wierchowski pełni strategicznie ważną funkcję łącznika między rosyjskim a serbskim Sztabem Generalnym i współorganizuje zamach w Sarajewie. Po Rewolucji Lutowej zostaje on zastępcą szefa rady delegatów robotniczych i żołnierskich w Sewastopolu a potem ministrem wojny. Na tym stanowisku opowiada się za włączeniem bolszewików do rządu i jest ślepy na bolszewicką infiltrację armii. Wierchowski jest uznawany przez część rosyjskich badaczy za jednego z ojców "sukcesu" Rewolucji Październikowej. W 1917 r. pełnił rolę sabotażysty w Rządzie Tymczasowym. Czy taką samą rolę odgrywał również w 1914 r. w Belgradzie?

Zastanówmy się jednak jeszcze nad tym dlaczego czynniki kierownicze w rosyjskim wywiadzie wojskowym zaakceptowały plan zabójstwa austriackiego arcyksięcia? Czyżby sprzedano im ten plan jako zemstę za próby zamachów na cara?

Henryk Głębocki znalazł w dawnych zasobach archiwalnych Ochrany, carskiej tajnej policji, niezwykle ciekawy dokument:




"6/19 maja 1913 r., Wilno – Ostrzeżenie naczelnika wileńskiej
żandarmerii przed zamachem planowanym na cara
skierowane do ochrony stacji kolejowej w Bezdanach

Do podoficera na stacji Bezdany

Dotarła do mnie informacja, że w celu dokonania zamachu na Świętą Osobę
Imperatora organizowany jest oddział złożony z 25 osób spośród członków
jednej z polskich partii rewolucyjnych, na czele którego stoi człowiek, mający
następujący rysopis: ciemny szatyn, 30 lat, szczupły, twarz pociągła, śnia-
da, nosi wąsy, na twarzy blizny zagojonych ran, jedno oko, zdaje się lewe,
uszkodzone, chodzi szybko [rysopis ten odpowiada Waleremu Sławkowi]. Jego
pomocnikiem jest osoba z następującym rysopisem: lat 42, wysokiego wzrostu,
brunet, gładka twarz, wąsy i broda czarne, szczupły.
Polecam zapoznanie się z wyżej podanymi rysopisami oraz w tym celu
niezwłocznie przekazanie informacji podoficerom innych posterunków.
W przypadku pojawienia się wyżej wymienionych osób w rejonie posterun-
ków, zatrzymać je natychmiast i dostarczyć pod wzmocnionym konwojem do
mnie, na stację Wilno, przy czym w razie zatrzymania, niezwłocznie do mnie
telegrafować."

Inny interesujący dokument:

"26 lutego/11 marca 1914 r. – Polecenie Departamentu
Policji skierowane do żandarmerii i Ochrany w sprawie
poszukiwania przybywającego do Rosji z zagranicy Józefa
Piłsudskiego oraz jego współpracowników
Tajne
Według cyrkularza
Według danych Departamentu Policji, w najbliższej przyszłości do Rosji zamie-
rzają przyjechać z zagranicy wybitni działacze rewolucyjni Polskiej Partii Socja-
listycznej (byłej Frakcji Rewolucyjnej) Józef, syn Józefa, Piłsudski (pseudonimy
„Ziuk”, „Mścisław”, „Ludwik”, „Martyn” i „Justyn”), Tytus Antoni, syn Kazimierza, Filipowicz (pseudonimy „Tytus”, „Karski” i „Stefan”), Wacław, syn Tomasza, Biernacki (pseudonimy „Kostek”, „Czesław” i „Bruno”), oraz literat Wacław Sieroszewski dla zrealizowania zbrodniczych planów „Komisji Konspiracyjnej”,stworzonej przy Komitecie Centralnym wymienionej partii."

I kolejny:

"22 lutego/ 7 marca 1914 r. – Informacja Departamentu Policji
dla wysłannika Ministerstwa Spraw Zagranicznych
na temat rzekomych przygotowań Józefa Piłsudskiego
oraz jego współpracowników do zamachu na życie Mikołaja II
podczas wizyty cara w Paryżu
Tajne
Według danych Departamentu Policji, znany działacz Polskiej Partii Socjalistycz-
nej Józef Piłsudski obecnie mieszka w Paryżu, gdzie wspólnie z [Wacławem]
Sieroszewskim oraz członkami Partii Socjalistów-Rewolucjonistów prowadzi
przygotowania do zamachu na życie Najjaśniejszego Pana, w czasie jakoby
zbliżającego się pobytu Jego Cesarskiej Mości w Paryżu.
Według tych informacji inny znany działacz Polskiej Partii Socjalistycznej,
Tytus Filipowicz udał się do Londynu, skąd zamierza jechać do Rosji, najpraw-
dopodobniej do Sankt Petersburga.
Tą samą drogą przez Londyn udał się do Rosji znany bojowiec Polskiej Partii
Socjalistycznej [Wacław] Biernacki (pseudonim „Kostek”), który w roli czyn-
nego bojowca będzie brał udział w wykonaniu zbrodniczych planów „Komisji
Konspiracyjnej”."




Stacja Bezdany to miejsce słynnej akcji na pociąg z rosyjskimi pieniędzmi dokonanej przez Józefa Piłsudskiego i trzech przyszłych premierów II RP. Czy rzeczywiście szykowano tam w 1913 r. spektakularny zamach na cara? Czy I wojna światowa miała się zacząć nie w Sarajewie a na tej podwileńskiej stacji? Czy Wacław Kostek-Biernacki miał zostać naszą wersją Gavrilo Principa? Czy też te doniesienia były tylko dezinformacją mają skłonić rosyjskie tajne służby do odwetu przeciwko Austriakom? Już w 1906 r. Ochrana zwracała uwagę służbom CK-Monarchii, że w Galicji, szkolą się polscy rewolucjoniści prowadzący działalność terrorystyczną przeciwko Imperium Rosyjskiemu. Austriacy olewali te ostrzeżenia, wyraźnie chroniąc polskie organizacje zbrojne. To trochę tak jakby w Meksyku, tuż przy granicą z USA szkoliła się ISIS i organizowała zamachy na amerykańskich policjantów, wojskowych i polityków a rząd Meksyku olewał prośby USA o współpracę w walce z tym zagrożeniem. Czy do zamachu w Sarajewie doszło więc w ramach zemsty za polską wojnę hybrydową?


***

A w następnym odcinku serii "Restituta" zajmiemy się austro-węgierskimi tajnymi służbami i ich wpływami w II RP. Hrabiemu Jędrzejowi Zdzisławowi Stefanowi Pafnucemu Kalasantemu Heliogabalowi etc. Resortowemu na pewno się nie spodoba...


sobota, 2 lutego 2019

Przeciw duporealizmowi


Ilustracja muzyczna: Clean Bandit feat Demi Lovato - Solo




Gdyby Władysław Studnicki, Adolf Bocheński i bracia Mackiewiczowie zobaczyli, co wypisują "kontynuatorzy" ich myśli w Polsce, to by się chyba w swoich trumnach sfajdali... Oczywiste, pozbawione logiki kretynizmy nazywa się u nas bowiem "polityką realną" a na politykę realną psioczy.



Czym jest jednak polityka realna? Dobrze ją zdefiniował Ho Chi Minh. Był on co prawda komuchem, ale bardzo mądrym komuchem - i przez pewien czas amerykańskim agentem. Powiedział kiedyś: "Lepiej przez 100 lat wąchać gówna Francuzów, niż przez 1000 lat zjadać gówna Chińczyków". O co mu chodziło? W 1945 r. na północ Wietnamu wkroczyły wojska Republiki Chińskiej i miały ją czasowo okupować aż do nadejścia wojsk francuskich. Francuzi byli nielubianym kolonizatorem, więc niektórzy Wietnamczycy uważali, że trzeba się dogadać z Chińczykami, tak by ci zostali dłużej. Wujek Ho widział jednak w Chinach wroga geopolitycznego na wiele stuleci. Wolał (jak się okazało tylko kilkuletnią) obecność irytujących Francuzów od groźniejszej obecności Chińczyków.

U nas znalazło się mnóstwo mędrków, którzy psioczą na to, że Polska znalazła się jednoznacznie w amerykańskiej strefie wpływów. Słusznie wskazują, że ambasador Mośbacher i paru dupków z Departamentu Stanu tudzież amerykańskich służb traktuje nasz kraj tak jeszcze jedną republikę bananową. Co więc powinniśmy zrobić? Według tych mędrków, oczywiście pokazać Amerykanom fucka i zacząć prowadzić "politykę realną w stylu Cata-Mackiewicza, Studnickiego czy Adolfa Bocheńskiego". Czyli co tak właściwie mamy robić?

  
Powyżej: Armia europejska Mutti Angeli

Odpowiedzi udziela m.in. Piotr Zychowicz, sugerując, że powinniśmy się bliżej związać z Niemcami. Ten zwolennik "polityki realnej" widzi pewnie oczami wyobraźni Wojsko Polskie wspólnie z "niezwyciężonym Wehrmachtem" szturmujące Stalingrad, ale problem w tym, że ta wizja jest mocno nieaktualna. Nie mamy roku 1942. Mamy 2019 r. Niemcy przez ostatnie 75 lat zmieniły się nie do poznania. Stały się społeczeństwem ciot. I to nie bynajmniej ciot w stylu Ernsta Roehma. Niemcy są niemal pozbawieni obecnie siły militarnej. Nie byliby w stanie bronić Polski np. przed Rosją i nie mieliby też pewnie chęci tego robić. Może by bronili linii Odry, a może by się z najeźdźcą dogadali, że kopsną mu parędziesiąt miliardów euro dla świętego spokoju. Może tak wytrawny praktyczny historyk jak Piotr Zychowicz tego nie zauważa, ale Niemcy chorują na fatalne zauroczenie Kremlem i marzą o zbudowaniu bloku kontynentalnego Paryż-Berlin-Moskwa-Pekin, w którym rola Polski sprowadzałaby się jedynie do gospodarczej kolonii, w jakiejś nowej wersji Mittleuropy. Niemcy nie są więc w stanie zaakceptować żadnego rządu w Polsce, choć trochę odbiegającego swoją polityką od celów wyznaczonych przez Berlin. (Zachowując proporcje: przypomnijcie sobie jak spacyfikowali grecki rząd Tsiprasa lub jak ryją pod włoskimi władzami.) Opcja niemiecka w naszej sytuacji jest więc podobnym "politycznym realizmem" jak działania węgierskich strzałokorzyżowców w 1944 r. Ustawianiem się po stronie kraju, który nie obroni nas przed Rosją, wykorzysta nas do cna a za jakiś czas i tak skończy jako trzecioświatowy shithole.



Stanisław Michalkiewicz, szebes goj Putina (zawsze stojący na baczność, gdy słyszy  słowo "Putin"), zaproponował natomiast byśmy zaprosili do Polski rosyjskie wojska, a przynajmniej postraszyli tym Amerykanów, by więcej od nich uzyskać. No cóż, coś takiego przerabiamy już od początków XVIII w. i zawsze się dla nas źle kończyło. Trzeba być historycznym analfabetą, by uwierzyć, że tym razem będzie inaczej. Nie jesteśmy peryferyjną Finlandią czy Węgrami, by bawić się w "opcję rosyjską". Przeciwko temu przemawia sama geopolityka. Dla Rosji jesteśmy przede wszystkim "przegrodą" na drodze do Europy Zachodniej. Geopolitycznym problemem na pomoście bałtycko-czarnomorskim, który trzeba zlikwidować.Różne leśne dziadki z "Myśli Polskiej" oraz korwinowskie kuce twierdzą, że to Polska zepsuła sobie relacje z Rosją. A jest dokładnie odwrotnie. To Rosja ćwiczy uderzenia nuklearne na Warszawę, dokonała zamachu w Smoleńsku, napadła na jednego z naszych sąsiadów a drugiego próbuje anektować, prowadzi wobec nas nieprzyjazną politykę gospodarczą, patronuje tutaj najróżniejszym esbecko-trepowskim mafiom i ciągle ma ból dupy o jakieś obskurne stalinowskie pomniki. Jeśli ktoś twierdzi, że powinniśmy się z Rosją dogadać, to trzeba go zapytać, czy Rosja wyraża w jakikolwiek sposób gotowość do porozumienia? I na jakich warunkach ma być to porozumienie? Na lepszych niż miał Janukowycz? Co Rosja ma nam właściwie do zaoferowania? Gaz po cenie wyższej niż dla Niemców? Przed kim nas będzie bronić? Raczej nie przed Niemcami, bo się z nimi kumpluje. Może więc przed mitycznymi banderowcami, którzy lada chwila powtórzą nam rzeź wołyńską zachęceni do tego muzyką zespołu Enej? A może Rosja, w majestacie syna Wiery Szełomowej Putiny,  ochroni nas przed Izraelem? Tak skutecznie jak syryjską przestrzeń powietrzną? Tak, że żaden Abramowicz, Mogilewicz, Rottenberg czy Kantor się nie prześlizgnie? No jak szebes goje z kresów.pl, "Myśli Polskiej" i "Najwyższego Czasu!"?

Oczywiście zwolennicy opcji rosyjskiej twierdzą, że w Gruzji i na Ukrainie Rosja nie była agresorem. Tylko  reagowała na złowrogie natowsko-żydowsko-banderowskie spiski. I biedaczka dała się wciągnąć w konflikty, których nie chciała. Załóżmy, że tak rzeczywiście było. Co mamy więc sądzić o kraju, który cały czas daje się tak prowokować i wciągać w niepotrzebne wojny z sąsiadami? Jakim cudem uwierzył, że malutka Gruzja może mu zagrozić? Czemu tak wielkie mocarstwo widzi zagrożenie w Estonii? Czy taki paranoiczny kraj nie jest zagrożeniem dla innych? Czy nie jest podobny do seryjnego mordercy, który słyszy głosy w głowie i pod ich wpływem zabija ludzi? Jaką mamy gwarancję, że  kiedyś np. nas nie zaatakuje, bo kolesie z Kremla wezmą na poważnie teksty Zychowicza o pakcie Ribbentrop-Beck i pomyślą, że naziści z "Iron Sky" budują swoją bazę w Polsce?



Jeśli nie Rosja, to może więc Chiny? Jesteśmy dla Chin ponoć krajem ważnym z racji naszego położenia geopolitycznego. Tyle, że jakoś tego jeszcze nie widać, jeśli patrzymy na wielkość chińskich inwestycji w naszym regionie. Owszem pomysł Nowego Jedwabnego Szlaku fajnie brzmi, ale nie łudźmy się - ten projekt będzie realizowany przez wiele dziesięcioleci. O ile oczywiście powstanie, bo jak na razie to zaczął on wzbudzać opory w chińskiej "bliskiej zagranicy". Chińczycy powtarzają błędy Amerykanów, ale są jeszcze bardziej od nich pazerni i wykorzystali projekt Nowego Jedwabnego Szlaku głównie do zadłużania różnych kraików i przejmowania w nich infrastruktury.  Chińskie inwestycje jakoś nie skłoniły zaś Pekinu do obrony interesów Ukrainy czy Białorusi przed Rosją. Pekin nie kiwnął w ich obronie palcem, bo w sumie Rosja to jego najbliższy sojusznik - takie Austro-Węgry. (I wbrew opiniom różnych "realistów" krzyczących nieustannie, że "ruski agent Trump" zaraz dogada się z Putinem, by oderwać Rosję od Chin, to taki scenariusz jest mało realny. Sojusz rosyjsko-chiński jest zbyt trudny do rozerwania. Oba kraje chcą stawić czoła amerykańskiej supremacji i budować blok kontynentalny od Lizbony do Seulu. By nastąpił reset amerykańsko-rosyjski, Chiny musiałyby naprawdę zajść Rosji za skórę a na Kremlu musiałaby się zmienić władza. Lub w Białym Domu zasiąść Hillary czy równie popieprzona kreatura wyciągnięta z kanału burzowego pod domem Johna Podesty.)

Co więc nam pozostaje? Mamy więc wybór między "wąchaniem g..." Amerykanów a "zjadaniem g..." Niemców, Ruskich i Chińczyków. Tak się składa, że zarówno w naszym interesie jak i interesie Amerykanów jest to, by nie powstał blok kontynentalny Francja-Niemcy-Rosja-Chiny. Współpraca narzuca się sama, ale Amerykanie niestety są stroną silniejszą. Musimy więc przeczekać pewne niedogodności takie jak agresywny lobbing ambasador Mośbacher za różnymi amerykańskimi korporacjami. (To zasłyszałem w pewnym źródle:  Mośbacher zna Trumpa na tej zasadzie, że parę razy pojawiła się na tych samych przyjęciach co on i zrobiła sobie z nim fotkę. A później podobnie jak Johny Danniels chwaliła się kogo to ona nie zna i co ona nie może. Należy jednak do organizacji biznesowej blisko powiązanej z armią i służbami, więc latała z generałami do Afganistanu. Udaje idiotkę, ale rzeczywiście nie ma żadnej wprawy w służbie dyplomatycznej a personel ambasady ją chyba olewa, bo nie sprawdza, co ona wypisuje w oficjalnej korespondencji. Wszystkie istotne sprawy w relacjach między USA a Polską odbywają się bowiem w ramach kontaktów międzyresortowych a nie poprzez ambasadę.)



Zresztą czy Amerykanie zaczęli u nas taki lobbing dopiero teraz? A jak było z tajnymi więzieniami CIA i operacją Samum? Ubectwo, które latało dla Amerykanów na posyłki robi do dzisiaj za wielkich bohaterów. Każdy co bardziej kumaty z nich, niczym Hans Landa z "Bękartów Wojny" marzył o tym, by po zakończonej Zimnej Wojnie ustawić się w Ameryce. Kiszczak taki wierny sołdat Moskwy, a swoje archiwum sprzedał do Instytutu Hoovera. Jakoś po sprawie tajnych więzień nie słychać było wezwań, by zrywać sojusz z USA. Generałowie Różański i Skrzypczak też jakoś szczególnie nie protestowali. Żaden z nich nie złożył dymisji, jak wysyłano nasze wojska do Iraku i Afganistanu. Nie psioczyli na zakupy amerykańskiego uzbrojenia. A jak wchodziliśmy do NATO usilnie nie przekonywali, że "Amerykanie nas sprzedadzą". Ciekawe ile wódki wypili z amerykańskimi generałami? Teraz za to biegają od redakcji do redakcji i jojczą jacy ci Amerykanie straszni, jak nas zostawią, a w związku z tym, że nas zostawią, to już lepiej nie zabiegać o ich stałą obecność w naszym kraju, po prostu wycofajmy wojska na linię Odry i oddajmy bez walki kraj Ruskim, którzy oczywiście lada chwila tu wejdą, bo lada chwila Trump dogada się z Putinem...




Pseudorealiści twierdzą: "USA są naszym jedynym sojusznikiem, a z wszystkimi innymi się skłóciliśmy". I np. Zychowicz wylicza, że jesteśmy skłóceni z : Rosją, Niemcami, Francją, Komisją Europejską, Izraelem i Ukrainą. Po czym radzi byśmy się skłócili z USA. Zajebiście to mądre i realistyczne. Skłóćmy się mocarstwem silniejszym od wszystkich wymienionych podmiotów razem wziętych. Ale oczywiście wyliczając kraje, z którymi jesteśmy skłóceni, Zychowicz pomija te z którymi mamy bardzo dobre lub dobre stosunki: z niemal wszystkimi państwami naszego regionu (zobaczcie jak się poprawiły w ostatnich latach z Litwą czy z Czechami...), nawet z Ukrainą (na płaszczyźnie wojskowej, gospodarczej i społecznej a nie na płaszczyźnie agenturalno-frustrackich wysrywów Wiatrowycza i ks. Isakowicza, czy też rytualnego jojczenia Agnieszki Romaszewskiej i jej kolegów), z krajami skandynawskimi, z Włochami, z Wielką Brytanią... Oczywiście żaden z tych krajów nie posiada takiego potencjału wojskowego jak USA, Chiny czy Rosja. Ale głupotą jest mówienie, że "USA są naszym jedynym sojusznikiem". Te wszystkie kraje europejskie, z którymi mamy dobre stosunki, mogą być dla nas o wiele bardziej pomocne niż Niemcy czy Francja.

Ci którzy mówią, że "USA jest jedynym naszym sojusznikiem" a przy tym wzywają do zerwania tego sojuszu chcą de facto wyjścia Polski z NATO. Zerwanie sojuszu z USA, głównym filarem NATO, narazi na szwank nasze stosunki z innymi państwami zainteresowanymi powstrzymywaniem Rosji. A w zamian ani Komisja Europejska, ani Macron, ani Merkel, ani Putin nie będą dla nas milsi.



Jojczenie słyszymy też przy okazji sprawy Huawei. "Jak mogliśmy aresztować chińskiego szpiega, teraz Chińczycy się na nas obrażą i Nowego Jedwabnego Szlaku nie zbudują." Sprawa Huawei, to oczywiście element starcia supermocarstw o supremację technologiczną w XXI w. To dla Amerykanów na tyle kluczowe, że do uderzenia w Huwei przekonali nawet Kanadę, której premier Justin Castro Trudeau uchodził wcześniej za wielkiego chińskiego lobbystę. A Kanada z jakiegoś powodu naraziła na szwank swoje kontakty handlowe z Chinami. Podobnie zrobiły m.in.: Australia, Wielka Brytania, Japonia, Czechy - kraje które trudno podejrzewać o głupie poświęcanie swoich interesów gospodarczych. Skoro nawet Babisz i Trudeau dystansują się od Huawei, to widocznie wiedzą coś o działalności tego koncernu, co nie zostało ujawnione opinii publicznej i mają powody do tak ostrych działań. U nas też nagle odcięto się od tego Huawei (a rykoszetem dostają postacie rzucone wcześniej na odcinek "pojednania z Chinami" takie jak poseł Marek Suski). Sprawa Huawei nie jest więc jakąś straszną fanaberią naszego rządu, tylko elementem większego globalnego starcia supermocarstw. Starcia, w którym jest niewiele miejsca dla państw neutralnych. A już nie ma miejsca na neutralność w państwach frontowych takich jak Polska.



Pretekstem do jojczenia stała się też planowana w Warszawie bliskowschodnia konferencja. "To straszne! Skłócamy się z Iranem! Będzie wojna! Taka jak na filmie "300"! Przyjedzie do nas Murzyn na koniu z wianuszkiem czaszek greckich królów i zażąda ofiary z ziemi i wody! A później pojawi się Kserkses!" :))))) No cóż, na tej konferencji mało tracimy. Iran jest krajem z gospodarką głęboko pogrążoną w kryzysie i objętym sankcjami. Nie zrobimy w tych warunkach tam kokosów. Iran jest też bliskim sojusznikiem Rosji a jego relacje z nami były jak dotąd mocno ograniczone. Nie może on nam też jakoś szczególnie zaszkodzić. Zapewne się skończy na retoryce w stylu "nasze strzały zasłonią Słońce!". Na konferencję przyjadą jednak zapewne Saudowie i przedstawiciele innych bogatych monarchii znad Zatoki Perskiej. A oni mają mnóstwoooooooooo kasy, "G5 and all of the goodies, welcome to the goodie room!". Można to wykorzystać. Skoro Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi, Ruscy i Chińczycy nie gardzą saudyjską kasą, to czemu my mielibyśmy słuchać się ideologów jojczących, że saudyjscy książęta wspierają ISIS? Iran też wspiera islamski terroryzm, tyle że mam mniej pieniędzy do zainwestowania. Czemu mielibyśmy więc rzucać się w ramiona biednego, sprzymierzonego z Rosją Iranu a gardzić bogatą i lawirującą pomiędzy USA a Rosją Arabią Saudyjską? Gdzie by w tym był realizm polityczny? Można by zresztą wspólnie z Saudami stworzyć jakiś projekt mający na celu wsparcie dla islamu w Niemczech. Można by to omówić z saudyjskimi książętami na wielkiej imprezie z tabunem modelek.



Ale co zrobić, gdy USA nadużywają swojej pozycji w sojuszu? A co robił Izrael, co robiła Japonia, Turcja czy Arabia Saudyjska w takiej sytuacji? Są sposoby na tego typu problemy. Budowanie osobistych relacji z decydentami, drobne przysługi, korupcja, przecieki, sztuczne gównoburze...
Niektórzy już twierdzą, że powinniśmy natychmiast zerwać sojusz z USA, bo ambasador Mośbacher zachowuje się w sposób chamski oraz irytujący. A myślicie, że co czuł premier Izraela Begin, gdy w 1982 r. USA odebrały mu zwycięstwo w Libanie? Co czuł Szamir, gdy mu Bush narzucił proces pokojowy z Madrytu? Czy Izrael był "sługusem USA", gdy potulnie ewakuował swoje osiedla ze Strefy Gazy i zostawił ją Hamasowi? Czy Wielka Brytania była "amerykańskim lokajem", gdy na żądanie Waszyngtonu wycofała się z Suezu? Czy Brytyjczycy zerwali wówczas sojusz i przeorientowali się na Moskwę? Nie.

Reakcją na głupie działania ambasadora supermocarstwa nie powinny być równie głupie fochy (a to chyba proponują nasi "realiści"). Można mu próbować przemówić do rozsądku, a jak to nie pomoże to można obsmarować go w prasie krajowej (to się już dzieje) i zagranicznej. "New York Times" czy "Washington Post" wykorzystają każdą amunicję, by dowalić obecnej administracji, można więc sprawić, że ambasador stanie się obciążeniem wizerunkowym dla Białego Domu. Może WikiLeaks byłaby zainteresowana  tajną korespondencją pani ambasador? Czy nie wyglądałoby zabawnie omawianie tych depesz u Alexa Jonesa? Dyplomatom na zagranicznych placówkach może przydarzyć się też wiele nieprzyjemnych wypadków. Mogą zostać skompromitowani seksualnie, może na nich paść cień podejrzenia o szpiegostwo dla innego państwa, mogą się zesrać podczas składania wieńca pod Pomnikiem Bohaterów Getta, mogą doznać uszkodzeń słuchu (jak amerykańscy dyplomaci z Hawany i Pekinu), czy dostać raka (jak niemal cały personel sowieckiej ambasady w Pekinie na początku lat 80-tych). Strzelanie fochów i zrywanie sojuszów to naprawdę głupia rzecz, po którą nie należy sięgać...



Skoro jednak pojawił się już temat właściwej strategii wobec USA, to jaka ona powinna być? Jedni mówią, że polska polityka powinna być piastowska (czyli zapewne naśladująca Bolesława Rogatkę), inni, że jagellońska. Ja uważam, że powinna być prometejska: przeczekać pewne rzeczy, zgadzać się na pewne kwestie, inne sprawy sabotować, zbliżyć się do Amerykanów, przyciągnąć tutaj jak najwięcej ich wojska (zanim się nie zmieni administracja na gorszą), przeniknąć do ich systemu, zinfiltrować go a w przypadku pojawienia się nieprzyjaznej administracji w Waszyngtonie, zrobić jej rozpierduchę pod fałszywą flagą w stylu WikiLeaks czy pułkownika Kuklińskiego. Bogdan Hutten-Czapski i Bolesław Piasecki reprezentowaliby dzisiaj opcję amerykańską. Oczywiście w wydaniu prometejskim.

Musimy też myśleć o świecie postamerykańskim. Ale nie popadać w iluzję, że będzie to świat, w którym prosperity będą przechodziły Europa Zachodnia, Rosja, Iran czy Wenezuela. A co jeśli np. w Chinach straci władzę partia komunistyczna? Co jeśli w Iranie upadnie mentalnie semicki reżim tłamszący rozwój tego aryjskiego kraju? Co jeśli Indie staną się supermocarstwem? Co jeśli muzułmanie uzyskają dominację nad Rosją? Czy z taką kaukaską Rosją będziemy mogli się dogadać? Czy Kadyrow czy Szojgu będą lepsi od Putina? A co jak Niemcy staną się trzecioświatowym shitholem? Czy odzyskamy wreszcie pradawne słowiańskie tereny i odgrodzimy się murem od zwierząt zza Łaby?

***

Debata geopolityczna w Polsce polega głównie na tym, że część "ekspertów" powtarza wyświechtane slogany z zeszłej dekady, czy nawet z lat 90. Inni się snobują na kontynuatorów Giedroycia, Mieroszewskiego, Mackiewiczów, Bocheńskiego, Studnickiego czy Dmowskiego i ślepą się trzymają tego, co oni pisali kiladziesiąt lat temu. Mamy też grupkę turbochrześcijan uważających, że przed 966 r. w Polsce nie było żadnej cywilizacji i że interes naszego kraju jest tożsamy z interesami Kościoła (czy też małego, apokaliptycznego zboru).



Na pierwszy rzut oka do tej ostatniej, turbochrześcijańskiej kategorii można zaliczyć Grzegorza "Szanuję anime" Brauna. Braun stworzył ostatnio coś takiego jak "Konfederacja Gietrzwałdzka". Chehelmut popełnił ostatnio znakomity wpis na temat tej inicjatywy.  Odkrył bliskie powiązania Brauna z pewnym resortowym aferzystą oraz ze środowiskami... kabalistyczno-sabatejskimi. Zażartował (?) przy tym, że frankiści chcą pewnie zbudować swoje centrum kultowe wokół Gietrzwałdu, gdzie Matka Boska Gietrzwałdzka (rudowłosa) będzie odgrywała rolę Szechiny (kobiecego aspektu J***), tak jak dla Jakuba Franka rolę tę pełnił obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.


No cóż, tam gdzie "mafie, służby, loże", tam elementem teatrzyku bywa też "Szczęść Boże!".

***

Wypowiedź Ewy Kopacz o dinozaurach przykryła chyba wszelkie afery z ostatniego tygodnia. I może również przykryć zabójstwo Adamowicza. Mi przypomniała scenę z "Idiokracji" w parku rozrywki, gdzie przebieg drugiej wojny światowej jest opisany za pomocą figurek dinozaurów :) Drugie skojarzenie - Iron Sky 2 i dinozaur Hitlera :)