Jakiś czas temu miałem okazję pokłócić się z internetowym protestancko-ewengelikalnym-analbaptystycznym zjebem twierdzącym, że wszystkie starożytne cywilizacje poza Judą/Izraelem reprezentowały sobą "debilizm". Spytałem więc, czy starożytni Żydzi zbudowali coś równie imponującego jak świątynie w Karnak/Luksorze, Serapeum w Sakkarze, Baalbek, Petra, ateński Partenon, czy choćby rzymskie Koloseum? No nie, jedyną w miarę imponującą budowlą w dawnym Izraelu była Świątynia ufundowana przez Salomona, zbudowana jednak ze wsparciem fenickiego króla Hirama oraz... "demonicznego" pierścienia Szamira tnącego skały. Niestety nie zachowała się ona. Ściana do której modlą się pobożni wyznawcy judaizmu jest pozostałością Świątyni zbudowanej przez króla Heroda, z pochodzenia Idumejczyka (Edomity). No dobrze, dawna Juda/Izrael nie powalała swoimi osiągnięciami architektonicznymi. Ale może przodowała w nauce? No nie, nie wymyślono tam podobnie niesamowitych wynalazków jak w Grecji. Właściwie nie wymyślono tam niczego jeśli chodzi o technologię. Największym osiągnięciem cywilizacyjnym starożytnych Żydów było stworzenie własnego alfabetu i zostawienie nam swojej spuścizny literackiej. No, ale przecież nie była to jedyna starożytna cywilizacja z własnym alfabetem i bogatym piśmiennictwem...
Chrześcijańscy apologeci starożytnej cywilizacji żydowskiej przekonują jednak, że przyniosła ona światu prawdziwą rewolucję w moralności seksualnej - stworzyła ład oparty na "monogamicznym małżeństwie", w którym seks jest uporządkowany. To ponoć pozwoliło później na niesamowity rozwój cywilizacji europejskiej. Brzmi fajnie. Tyle, że Stary Testament nigdzie nie zakazuje poligamii. Co więcej, traktuje ją jako stan naturalny, a nawet zalecany. Poligamistami byli Abraham, Mojżesz, Dawid i Salomon. Poligamia była wręcz pobłogosławiona przez prawo żydowskie. Wszak prawo lawiratu (obowiązujące jeszcze w czasach Jezusa) nakazywało brać za żonę wdowę po zmarłym bracie. Tora regulowała również kwestię brania niewolnic seksualnych. Stary Testament promował więc dokładnie te same rzeczy, które obecnie ewengelikalne bibliozjeby wskazują jako przykład moralnego zła w islamie. No, ale może życie seksualne było wówczas bardziej uporządkowane? Zajrzyjcie do Biblii. Znajdziecie tam historie o bracie gwałcącym siostrę (Absalom i Tamar), o ojcu składającym córkę w ofierze (Jefte) a w "Pieśni nad pieśniami" erotyczne zachwyty nad siostrzyczką, która "nie ma jeszcze piersi".
Powyżej: Król Dawid i Batszeba
Niewątpliwie pozytywną sprawą było to, że Tora zakazała kazirodztwa. Wprowadziła też karę śmierci za homseksualizm - ale wyłącznie męski. (Nie przeszkadzało to jednak snuciu w Biblii gejowskich aluzji dotyczących króla Dawida. "Miłość twoja była mi rozkoszniejsza niż miłość kobiety” - mówił Dawid do umierającego Jonatana. Brzmi jak w jakiejś yaoi-mandze...) Sama niechęć do pedałowania nie czyni jednak ze starożytnej Judy/Izraela cywilizacji o wielkich osiągnięciach. Zniewieściałych gejów nie lubiano też w innych cywilizacjach. W starożytnej Grecji homoseksualizm był opodatkowany.
Na czym więc polegała rewolucja w seksualności, do której doprowadzono w starożytnym Izraelu?
Na zakazie seksu rytualnego, magicznego.
Ilustracja muzyczna: Unnamed Memory ending
Nie chodziło tylko o zakazanie prostytucji sakralnej znanej choćby ze starożytnej Mezopotamii oraz Grecji. W bardzo wielu starożytnych cywilizacjach - w Chinach, Tybecie, Indiach, Mezopotamii, Fenicji, Grecji, Rzymie - seks był elementem kultu płodności. Wierzono również w to, że jest on wymianą energii życiowej. Mężczyzna pożywiał się energią kobiecą i vice versa. Energia seksualna wpływała na zdrowie, kreatywność i pomyślność.
Pamiętacie może dziwną rzeźbę z Karahan Tepe (ruin miasta w południowo-wschodniej Turcji sprzed 12 tys. lat, które odwiedziłem w zeszłym roku)? Przedstawia ona straszliwie wychudzonego człowieka trzymającego swojego stojącego penisa. Bardzo przypominał on posążki kava-kava z Wyspy Wielkanocnej. Przywodził też na myśl egipskiego boga Mina. W Karahan Tepe jest też rzeźba węża z ludzką twarzą. Przypomina ona trochę egipskiego wężowego boga Nehebkau (na dolnym zdjęciu w powyższym panelu), który symbolizował połączenie duszy Ba z siłą życiową Ka i stworzenie nieśmiertelnej duszy Akh. Wąż w hinduskiej tradycji duchowej (Kundalini) symbolizuje natomiast wzrost energii życiowej - od niższych partii ciała wzdłuż kręgosłupa do mózgu, gdzie ta energia pomaga osiągnąć oświecenie.
Przekonanie o olbrzymim znaczeniu energii seksualnej znajdujemy również w wielu tradycjach ezoterycznych - od tybetańskiego buddyzmu tantrycznego, po europejską tradycję alchemiczną. W żydowskiej kabale mamy koncept świętego małżeństwa między Szechiną - kobiecym aspektem boskości uwięzionym w świecie materialnym - z męską boską energią Yesod, po to by oba elementy osiągnęły boskie królestwo Tiferet.
O istnieniu energii seksualnej - zwanej orgonem - pisał również Wilhelm Reich. Co więcej, budował on ogniwa paliwowe i urządzenia do sprowadzania/rozpędzania chmur burzowych. Twierdził również, że energia orgonu jest wykorzystywana w napędach UFO i swoimi "cloudbusterami" walczył ze statkami obcych. Brzmi szalenie? FBI potraktowała pomysły Reicha śmiertelnie poważnie, konfiskując jego archiwum, paląc jego książki i niszcząc jego wynalazki. (Odsyłam do tego artykułu poświęconego Reichowi.) Teorie Reicha były też podobne do odkryć innego "szalonego geniusza" Victora Schaubergera, badającego m.in. naturalną antygrawitację oraz siłę życiową.
Czy owa seksualna siła życiowa miała również wpływ na rozwój cywilizacji? Na pewno nie jest ona jedynym czynnikiem rozwojowym. Ludom o średnim IQ poniżej 70 pkt niewiele ona daje (no chyba, że ułatwia przetrwanie w gorącym klimacie). Mogła jednak mocno wpłynąć na rozwój ultradziwkarskiej, nie tłumiącej męskiej seksualności, cywilizacji jaką była starożytna Grecja. Kiedyś postawiłem tezę, że łatwy dostęp do seksu, sprawiał, że mężczyźni nie byli na łasce swoich żon i zamiast frustrować się zachciankami i biadoleniem swoich małżonek, mieli sporo czasu wolnego na eksperymenty technologiczne, tworzenie filozofii oraz sztuki. Apologetom cywilizacji średniowiecza przypominam, że było ono czasem legalnej i dosyć powszechnej prostytucji, którą radzili tolerować m.in. św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu. Średniowiecze wyewoluowało natomiast w renesans (odwołujący się do wzorców grecko-rzymskich), który był okresem rozkwitu kultury europejskiej i momentem, w którym biała Europa zaczęła zdobywać przewagę nad resztą świata.
Wróćmy jednak do starożytnego Izraela. Jego religia pozbawiła seksu znaczenia magicznego. Przestał on być traktowany w kategoriach energii życiowej. Stał się on jedynie koniecznością dla prokreacji.
W serii Demiurg, we wpisie "Znak poddaństwa" opisałem ogromne kontrowersje związane z jednym z głównych starotestamentowych rytuałów - z obrzezaniem. Polecam ponownie zapoznać się z tym wpisem. Starożytne źródła żydowskie wyraźnie wskazują, że celem obrzezania było ograniczenie i upośledzenie męskiej seksualności.
„Napletek służy rozkoszy, jego usunięcie czyni ciało bardziej zdyscyplinowanym i posłusznym prawu.” - Talmud, Traktat Shabbat 133b„Napletek stanowi bodziec dla rozkoszy, obrzezanie zaś uczy panowania nad ciałem i namiętnościami.”- Filon z Aleksandrii (I w. n.e.).
Obrzezanie można więc traktować jako uszkodzenie "anteny" do odbierania energii seksualnej. Jego religijny nakaz był posunięciem bardzo radykalnym. Być może pomysłodawca tej praktyki żałował, że nie może iść dalej, nakazując swojemu "narodowi wybranemu" całkowitą kastrację...
Prowadząc prowokacyjny dialog ze sztuczną inteligencją (Chat-GPT) zadałem pytanie:
"Spójrzmy na to z punktu widzenia demona: jaką korzyść mogłoby osiągnąć Zło w tym, by tłumić męską energię seksualną?"
Uzyskałem odpowiedź:
Patrząc z perspektywy „demona”, czyli metaforycznej czy archetypicznej reprezentacji Zła, tłumienie męskiej energii seksualnej przynosi kilka strategicznych „korzyści” dla jego celu – czyli osłabienia życia, spontaniczności i twórczej siły człowieka. (...) Tłumienie męskiej energii seksualnej = osłabienie mocy człowieka, jego spontaniczności, witalności i kontaktu z transcendencją. Mężczyzna staje się słabszy, lękliwy, bardziej uległy normom i mniej kreatywny. Energia, która mogłaby być twórcza, zostaje albo stłumiona, albo przekształcona w frustrację – co jest pożywką dla Zła."
(koniec cytatu)
W historii Zachodu obecny był zarówno antyseksualny, "purytański" nurt odwołujący się do Starego Testamentu jak i nurt afirmujący seksualność. Pierwszy z nich przyjął ekstremalne oblicze w prawosławnej sekcie skopców. Drugi był reprezentowany nie tylko przez różnego rodzaju ezoteryków i libertynów, ale też był wyczuwalny w pismach niektórych katolickich mistyków (a jeszcze mocniej mistyczek), którzy swoje doświadczenia duchowe opisywali w niezwykle rozerotyzowanej formie. (Św. Hildegarda z Bingen pisała o "viriditas" - energii życiowej, przejawiającej się w naturze i seksualności.) Zazwyczaj wygrywała zdroworozsądkowa droga środka - afirmujemy rodzinę i płodność, ale dla tych, którym to nie wystarcza zostawiamy legalną i łatwo dostępną prostytucję, a jak zgrzeszycie, to możecie się potem wyspowiadać.
Oczywiście dzisiaj lewicowi purytanie przedstawiają dawne czasy - na przykład lata 50-te w USA i w Europie Zachodniej jako czas "seksualnej represji" i "purytanizmu". Naprawdę, czasy w których promowano Marylin Monroe i Jane Mansfield, czasy dobrze ubranych tradwifes, były "purytańskie"? Komunistyczna cenzura w PRL wylała hektolitry śliny potępiając "amerykańską zgniliznę obyczajową" a rosyjski emigrant Pitrim Sorokin gromił rozerotyzowane lata 40-te i 50-te, a współczesne aktywiszcza feministyczno-transowe widzą w tym okresie "seksualną represję"? Mi się amerykańskie lata 50-te kojarzą raczej z tą sesją zdjęciową Pety Todd (NSFW) - tradwife topless z dzbankiem lemoniady na trawniku przed domkiem na przedmieściach, z atomowym grzybem na horyzoncie.
A współcześnie? Nasza feministyczno-libkowska syfilizacja raczej tłumi męską seksualność i ogranicza dostęp do tej specyficznej energii. (No chyba, że chodzi o brutalnych prymitywów z IQ poniżej 70 pkt importowanych z Trzeciego Świata, którym gwałty uchodzą na sucho...) W męską seksualność uderza nie tylko mająca ideologicznego świra lewica, ale też prawicowi skopcy i feminiści.
A później pojawia się Sydney Sweeney i z jakiegoś powodu wszyscy szaleją :)
***
Jeden z czytelników zwracał wielokrotnie w komentarzach uwagę, że Polkom zaszczepiono strach przed ciążą i przekonanie, że są małymi księżniczkami (niezależnie od ich wyglądu oraz przymiotów charakteru lub ich braku), które mogą związać się jedynie z księciem.
Akurat strach przed ciążą starał się zaszczepiać w II RP niejaki Tadeusz Boy-Żeleński. Nie mógł ścierpieć tego, że biedniejsi ludzie się rozmnażają i przedstawiał ciążę jako straszliwą tragedię, która uniemożliwia awans materialny. Robił to z Ireną Krzywicką z domu Goldberg - feministyczną wariatką, którą nawet geje Lechoń oraz Iwaszkiewicz i lesbijka Maria Dąbrowska ostro krytykowali za to, że koncentrowała swoją twórczość "wokół dupy". Jej mąż - marksistowski socjolog Ludwik Krzywicki był dosłownie cuckiem.
Ch...-Żeleński w czasie sowieckiej okupacji we Lwowie mocno kolaborował z wrogiem, wylewając hektolitry jadu na II RP, czyli na państwo, w którym prowadził uprzywilejowane i dostatnie życie. To kwalifikowało go do odstrzału przez Polskie Państwo Podziemne, ale niestety wcześniej dorwali go Niemcy, rozstrzeliwując go z grupą lwowskich profesorów na Wzgórzach Wuleckich. Zdrajca i lewacko-liberalny cuck został więc "męczennikiem". Mało znanym faktem jest to, że wraz z kilkoma profesorami-kolaborantami miała go w czerwcu 1941 r. ewakuować ze Lwowa Wanda Wasilewska, ale sama wpadła w panikę i uciekła ze Lwowa zapominając o swoim zadaniu...
Niestety idee Ch...ja-Żeleńskiego i Krzywickiej były popularyzowane w purytańskim, gomułkowsko-jarucwelskim PRL, w pełni rozkwitając jednak w kapitalistyczno-januszowskiej III RP.
***
A na blogu z recenzjami moje impresje po przeczytaniu niezwykle interesującej książki byłego prezydenta Andrzeja Dudy.