sobota, 2 lutego 2019

Przeciw duporealizmowi


Ilustracja muzyczna: Clean Bandit feat Demi Lovato - Solo




Gdyby Władysław Studnicki, Adolf Bocheński i bracia Mackiewiczowie zobaczyli, co wypisują "kontynuatorzy" ich myśli w Polsce, to by się chyba w swoich trumnach sfajdali... Oczywiste, pozbawione logiki kretynizmy nazywa się u nas bowiem "polityką realną" a na politykę realną psioczy.



Czym jest jednak polityka realna? Dobrze ją zdefiniował Ho Chi Minh. Był on co prawda komuchem, ale bardzo mądrym komuchem - i przez pewien czas amerykańskim agentem. Powiedział kiedyś: "Lepiej przez 100 lat wąchać gówna Francuzów, niż przez 1000 lat zjadać gówna Chińczyków". O co mu chodziło? W 1945 r. na północ Wietnamu wkroczyły wojska Republiki Chińskiej i miały ją czasowo okupować aż do nadejścia wojsk francuskich. Francuzi byli nielubianym kolonizatorem, więc niektórzy Wietnamczycy uważali, że trzeba się dogadać z Chińczykami, tak by ci zostali dłużej. Wujek Ho widział jednak w Chinach wroga geopolitycznego na wiele stuleci. Wolał (jak się okazało tylko kilkuletnią) obecność irytujących Francuzów od groźniejszej obecności Chińczyków.

U nas znalazło się mnóstwo mędrków, którzy psioczą na to, że Polska znalazła się jednoznacznie w amerykańskiej strefie wpływów. Słusznie wskazują, że ambasador Mośbacher i paru dupków z Departamentu Stanu tudzież amerykańskich służb traktuje nasz kraj tak jeszcze jedną republikę bananową. Co więc powinniśmy zrobić? Według tych mędrków, oczywiście pokazać Amerykanom fucka i zacząć prowadzić "politykę realną w stylu Cata-Mackiewicza, Studnickiego czy Adolfa Bocheńskiego". Czyli co tak właściwie mamy robić?

  
Powyżej: Armia europejska Mutti Angeli

Odpowiedzi udziela m.in. Piotr Zychowicz, sugerując, że powinniśmy się bliżej związać z Niemcami. Ten zwolennik "polityki realnej" widzi pewnie oczami wyobraźni Wojsko Polskie wspólnie z "niezwyciężonym Wehrmachtem" szturmujące Stalingrad, ale problem w tym, że ta wizja jest mocno nieaktualna. Nie mamy roku 1942. Mamy 2019 r. Niemcy przez ostatnie 75 lat zmieniły się nie do poznania. Stały się społeczeństwem ciot. I to nie bynajmniej ciot w stylu Ernsta Roehma. Niemcy są niemal pozbawieni obecnie siły militarnej. Nie byliby w stanie bronić Polski np. przed Rosją i nie mieliby też pewnie chęci tego robić. Może by bronili linii Odry, a może by się z najeźdźcą dogadali, że kopsną mu parędziesiąt miliardów euro dla świętego spokoju. Może tak wytrawny praktyczny historyk jak Piotr Zychowicz tego nie zauważa, ale Niemcy chorują na fatalne zauroczenie Kremlem i marzą o zbudowaniu bloku kontynentalnego Paryż-Berlin-Moskwa-Pekin, w którym rola Polski sprowadzałaby się jedynie do gospodarczej kolonii, w jakiejś nowej wersji Mittleuropy. Niemcy nie są więc w stanie zaakceptować żadnego rządu w Polsce, choć trochę odbiegającego swoją polityką od celów wyznaczonych przez Berlin. (Zachowując proporcje: przypomnijcie sobie jak spacyfikowali grecki rząd Tsiprasa lub jak ryją pod włoskimi władzami.) Opcja niemiecka w naszej sytuacji jest więc podobnym "politycznym realizmem" jak działania węgierskich strzałokorzyżowców w 1944 r. Ustawianiem się po stronie kraju, który nie obroni nas przed Rosją, wykorzysta nas do cna a za jakiś czas i tak skończy jako trzecioświatowy shithole.



Stanisław Michalkiewicz, szebes goj Putina (zawsze stojący na baczność, gdy słyszy  słowo "Putin"), zaproponował natomiast byśmy zaprosili do Polski rosyjskie wojska, a przynajmniej postraszyli tym Amerykanów, by więcej od nich uzyskać. No cóż, coś takiego przerabiamy już od początków XVIII w. i zawsze się dla nas źle kończyło. Trzeba być historycznym analfabetą, by uwierzyć, że tym razem będzie inaczej. Nie jesteśmy peryferyjną Finlandią czy Węgrami, by bawić się w "opcję rosyjską". Przeciwko temu przemawia sama geopolityka. Dla Rosji jesteśmy przede wszystkim "przegrodą" na drodze do Europy Zachodniej. Geopolitycznym problemem na pomoście bałtycko-czarnomorskim, który trzeba zlikwidować.Różne leśne dziadki z "Myśli Polskiej" oraz korwinowskie kuce twierdzą, że to Polska zepsuła sobie relacje z Rosją. A jest dokładnie odwrotnie. To Rosja ćwiczy uderzenia nuklearne na Warszawę, dokonała zamachu w Smoleńsku, napadła na jednego z naszych sąsiadów a drugiego próbuje anektować, prowadzi wobec nas nieprzyjazną politykę gospodarczą, patronuje tutaj najróżniejszym esbecko-trepowskim mafiom i ciągle ma ból dupy o jakieś obskurne stalinowskie pomniki. Jeśli ktoś twierdzi, że powinniśmy się z Rosją dogadać, to trzeba go zapytać, czy Rosja wyraża w jakikolwiek sposób gotowość do porozumienia? I na jakich warunkach ma być to porozumienie? Na lepszych niż miał Janukowycz? Co Rosja ma nam właściwie do zaoferowania? Gaz po cenie wyższej niż dla Niemców? Przed kim nas będzie bronić? Raczej nie przed Niemcami, bo się z nimi kumpluje. Może więc przed mitycznymi banderowcami, którzy lada chwila powtórzą nam rzeź wołyńską zachęceni do tego muzyką zespołu Enej? A może Rosja, w majestacie syna Wiery Szełomowej Putiny,  ochroni nas przed Izraelem? Tak skutecznie jak syryjską przestrzeń powietrzną? Tak, że żaden Abramowicz, Mogilewicz, Rottenberg czy Kantor się nie prześlizgnie? No jak szebes goje z kresów.pl, "Myśli Polskiej" i "Najwyższego Czasu!"?

Oczywiście zwolennicy opcji rosyjskiej twierdzą, że w Gruzji i na Ukrainie Rosja nie była agresorem. Tylko  reagowała na złowrogie natowsko-żydowsko-banderowskie spiski. I biedaczka dała się wciągnąć w konflikty, których nie chciała. Załóżmy, że tak rzeczywiście było. Co mamy więc sądzić o kraju, który cały czas daje się tak prowokować i wciągać w niepotrzebne wojny z sąsiadami? Jakim cudem uwierzył, że malutka Gruzja może mu zagrozić? Czemu tak wielkie mocarstwo widzi zagrożenie w Estonii? Czy taki paranoiczny kraj nie jest zagrożeniem dla innych? Czy nie jest podobny do seryjnego mordercy, który słyszy głosy w głowie i pod ich wpływem zabija ludzi? Jaką mamy gwarancję, że  kiedyś np. nas nie zaatakuje, bo kolesie z Kremla wezmą na poważnie teksty Zychowicza o pakcie Ribbentrop-Beck i pomyślą, że naziści z "Iron Sky" budują swoją bazę w Polsce?



Jeśli nie Rosja, to może więc Chiny? Jesteśmy dla Chin ponoć krajem ważnym z racji naszego położenia geopolitycznego. Tyle, że jakoś tego jeszcze nie widać, jeśli patrzymy na wielkość chińskich inwestycji w naszym regionie. Owszem pomysł Nowego Jedwabnego Szlaku fajnie brzmi, ale nie łudźmy się - ten projekt będzie realizowany przez wiele dziesięcioleci. O ile oczywiście powstanie, bo jak na razie to zaczął on wzbudzać opory w chińskiej "bliskiej zagranicy". Chińczycy powtarzają błędy Amerykanów, ale są jeszcze bardziej od nich pazerni i wykorzystali projekt Nowego Jedwabnego Szlaku głównie do zadłużania różnych kraików i przejmowania w nich infrastruktury.  Chińskie inwestycje jakoś nie skłoniły zaś Pekinu do obrony interesów Ukrainy czy Białorusi przed Rosją. Pekin nie kiwnął w ich obronie palcem, bo w sumie Rosja to jego najbliższy sojusznik - takie Austro-Węgry. (I wbrew opiniom różnych "realistów" krzyczących nieustannie, że "ruski agent Trump" zaraz dogada się z Putinem, by oderwać Rosję od Chin, to taki scenariusz jest mało realny. Sojusz rosyjsko-chiński jest zbyt trudny do rozerwania. Oba kraje chcą stawić czoła amerykańskiej supremacji i budować blok kontynentalny od Lizbony do Seulu. By nastąpił reset amerykańsko-rosyjski, Chiny musiałyby naprawdę zajść Rosji za skórę a na Kremlu musiałaby się zmienić władza. Lub w Białym Domu zasiąść Hillary czy równie popieprzona kreatura wyciągnięta z kanału burzowego pod domem Johna Podesty.)

Co więc nam pozostaje? Mamy więc wybór między "wąchaniem g..." Amerykanów a "zjadaniem g..." Niemców, Ruskich i Chińczyków. Tak się składa, że zarówno w naszym interesie jak i interesie Amerykanów jest to, by nie powstał blok kontynentalny Francja-Niemcy-Rosja-Chiny. Współpraca narzuca się sama, ale Amerykanie niestety są stroną silniejszą. Musimy więc przeczekać pewne niedogodności takie jak agresywny lobbing ambasador Mośbacher za różnymi amerykańskimi korporacjami. (To zasłyszałem w pewnym źródle:  Mośbacher zna Trumpa na tej zasadzie, że parę razy pojawiła się na tych samych przyjęciach co on i zrobiła sobie z nim fotkę. A później podobnie jak Johny Danniels chwaliła się kogo to ona nie zna i co ona nie może. Należy jednak do organizacji biznesowej blisko powiązanej z armią i służbami, więc latała z generałami do Afganistanu. Udaje idiotkę, ale rzeczywiście nie ma żadnej wprawy w służbie dyplomatycznej a personel ambasady ją chyba olewa, bo nie sprawdza, co ona wypisuje w oficjalnej korespondencji. Wszystkie istotne sprawy w relacjach między USA a Polską odbywają się bowiem w ramach kontaktów międzyresortowych a nie poprzez ambasadę.)



Zresztą czy Amerykanie zaczęli u nas taki lobbing dopiero teraz? A jak było z tajnymi więzieniami CIA i operacją Samum? Ubectwo, które latało dla Amerykanów na posyłki robi do dzisiaj za wielkich bohaterów. Każdy co bardziej kumaty z nich, niczym Hans Landa z "Bękartów Wojny" marzył o tym, by po zakończonej Zimnej Wojnie ustawić się w Ameryce. Kiszczak taki wierny sołdat Moskwy, a swoje archiwum sprzedał do Instytutu Hoovera. Jakoś po sprawie tajnych więzień nie słychać było wezwań, by zrywać sojusz z USA. Generałowie Różański i Skrzypczak też jakoś szczególnie nie protestowali. Żaden z nich nie złożył dymisji, jak wysyłano nasze wojska do Iraku i Afganistanu. Nie psioczyli na zakupy amerykańskiego uzbrojenia. A jak wchodziliśmy do NATO usilnie nie przekonywali, że "Amerykanie nas sprzedadzą". Ciekawe ile wódki wypili z amerykańskimi generałami? Teraz za to biegają od redakcji do redakcji i jojczą jacy ci Amerykanie straszni, jak nas zostawią, a w związku z tym, że nas zostawią, to już lepiej nie zabiegać o ich stałą obecność w naszym kraju, po prostu wycofajmy wojska na linię Odry i oddajmy bez walki kraj Ruskim, którzy oczywiście lada chwila tu wejdą, bo lada chwila Trump dogada się z Putinem...




Pseudorealiści twierdzą: "USA są naszym jedynym sojusznikiem, a z wszystkimi innymi się skłóciliśmy". I np. Zychowicz wylicza, że jesteśmy skłóceni z : Rosją, Niemcami, Francją, Komisją Europejską, Izraelem i Ukrainą. Po czym radzi byśmy się skłócili z USA. Zajebiście to mądre i realistyczne. Skłóćmy się mocarstwem silniejszym od wszystkich wymienionych podmiotów razem wziętych. Ale oczywiście wyliczając kraje, z którymi jesteśmy skłóceni, Zychowicz pomija te z którymi mamy bardzo dobre lub dobre stosunki: z niemal wszystkimi państwami naszego regionu (zobaczcie jak się poprawiły w ostatnich latach z Litwą czy z Czechami...), nawet z Ukrainą (na płaszczyźnie wojskowej, gospodarczej i społecznej a nie na płaszczyźnie agenturalno-frustrackich wysrywów Wiatrowycza i ks. Isakowicza, czy też rytualnego jojczenia Agnieszki Romaszewskiej i jej kolegów), z krajami skandynawskimi, z Włochami, z Wielką Brytanią... Oczywiście żaden z tych krajów nie posiada takiego potencjału wojskowego jak USA, Chiny czy Rosja. Ale głupotą jest mówienie, że "USA są naszym jedynym sojusznikiem". Te wszystkie kraje europejskie, z którymi mamy dobre stosunki, mogą być dla nas o wiele bardziej pomocne niż Niemcy czy Francja.

Ci którzy mówią, że "USA jest jedynym naszym sojusznikiem" a przy tym wzywają do zerwania tego sojuszu chcą de facto wyjścia Polski z NATO. Zerwanie sojuszu z USA, głównym filarem NATO, narazi na szwank nasze stosunki z innymi państwami zainteresowanymi powstrzymywaniem Rosji. A w zamian ani Komisja Europejska, ani Macron, ani Merkel, ani Putin nie będą dla nas milsi.



Jojczenie słyszymy też przy okazji sprawy Huawei. "Jak mogliśmy aresztować chińskiego szpiega, teraz Chińczycy się na nas obrażą i Nowego Jedwabnego Szlaku nie zbudują." Sprawa Huawei, to oczywiście element starcia supermocarstw o supremację technologiczną w XXI w. To dla Amerykanów na tyle kluczowe, że do uderzenia w Huwei przekonali nawet Kanadę, której premier Justin Castro Trudeau uchodził wcześniej za wielkiego chińskiego lobbystę. A Kanada z jakiegoś powodu naraziła na szwank swoje kontakty handlowe z Chinami. Podobnie zrobiły m.in.: Australia, Wielka Brytania, Japonia, Czechy - kraje które trudno podejrzewać o głupie poświęcanie swoich interesów gospodarczych. Skoro nawet Babisz i Trudeau dystansują się od Huawei, to widocznie wiedzą coś o działalności tego koncernu, co nie zostało ujawnione opinii publicznej i mają powody do tak ostrych działań. U nas też nagle odcięto się od tego Huawei (a rykoszetem dostają postacie rzucone wcześniej na odcinek "pojednania z Chinami" takie jak poseł Marek Suski). Sprawa Huawei nie jest więc jakąś straszną fanaberią naszego rządu, tylko elementem większego globalnego starcia supermocarstw. Starcia, w którym jest niewiele miejsca dla państw neutralnych. A już nie ma miejsca na neutralność w państwach frontowych takich jak Polska.



Pretekstem do jojczenia stała się też planowana w Warszawie bliskowschodnia konferencja. "To straszne! Skłócamy się z Iranem! Będzie wojna! Taka jak na filmie "300"! Przyjedzie do nas Murzyn na koniu z wianuszkiem czaszek greckich królów i zażąda ofiary z ziemi i wody! A później pojawi się Kserkses!" :))))) No cóż, na tej konferencji mało tracimy. Iran jest krajem z gospodarką głęboko pogrążoną w kryzysie i objętym sankcjami. Nie zrobimy w tych warunkach tam kokosów. Iran jest też bliskim sojusznikiem Rosji a jego relacje z nami były jak dotąd mocno ograniczone. Nie może on nam też jakoś szczególnie zaszkodzić. Zapewne się skończy na retoryce w stylu "nasze strzały zasłonią Słońce!". Na konferencję przyjadą jednak zapewne Saudowie i przedstawiciele innych bogatych monarchii znad Zatoki Perskiej. A oni mają mnóstwoooooooooo kasy, "G5 and all of the goodies, welcome to the goodie room!". Można to wykorzystać. Skoro Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi, Ruscy i Chińczycy nie gardzą saudyjską kasą, to czemu my mielibyśmy słuchać się ideologów jojczących, że saudyjscy książęta wspierają ISIS? Iran też wspiera islamski terroryzm, tyle że mam mniej pieniędzy do zainwestowania. Czemu mielibyśmy więc rzucać się w ramiona biednego, sprzymierzonego z Rosją Iranu a gardzić bogatą i lawirującą pomiędzy USA a Rosją Arabią Saudyjską? Gdzie by w tym był realizm polityczny? Można by zresztą wspólnie z Saudami stworzyć jakiś projekt mający na celu wsparcie dla islamu w Niemczech. Można by to omówić z saudyjskimi książętami na wielkiej imprezie z tabunem modelek.



Ale co zrobić, gdy USA nadużywają swojej pozycji w sojuszu? A co robił Izrael, co robiła Japonia, Turcja czy Arabia Saudyjska w takiej sytuacji? Są sposoby na tego typu problemy. Budowanie osobistych relacji z decydentami, drobne przysługi, korupcja, przecieki, sztuczne gównoburze...
Niektórzy już twierdzą, że powinniśmy natychmiast zerwać sojusz z USA, bo ambasador Mośbacher zachowuje się w sposób chamski oraz irytujący. A myślicie, że co czuł premier Izraela Begin, gdy w 1982 r. USA odebrały mu zwycięstwo w Libanie? Co czuł Szamir, gdy mu Bush narzucił proces pokojowy z Madrytu? Czy Izrael był "sługusem USA", gdy potulnie ewakuował swoje osiedla ze Strefy Gazy i zostawił ją Hamasowi? Czy Wielka Brytania była "amerykańskim lokajem", gdy na żądanie Waszyngtonu wycofała się z Suezu? Czy Brytyjczycy zerwali wówczas sojusz i przeorientowali się na Moskwę? Nie.

Reakcją na głupie działania ambasadora supermocarstwa nie powinny być równie głupie fochy (a to chyba proponują nasi "realiści"). Można mu próbować przemówić do rozsądku, a jak to nie pomoże to można obsmarować go w prasie krajowej (to się już dzieje) i zagranicznej. "New York Times" czy "Washington Post" wykorzystają każdą amunicję, by dowalić obecnej administracji, można więc sprawić, że ambasador stanie się obciążeniem wizerunkowym dla Białego Domu. Może WikiLeaks byłaby zainteresowana  tajną korespondencją pani ambasador? Czy nie wyglądałoby zabawnie omawianie tych depesz u Alexa Jonesa? Dyplomatom na zagranicznych placówkach może przydarzyć się też wiele nieprzyjemnych wypadków. Mogą zostać skompromitowani seksualnie, może na nich paść cień podejrzenia o szpiegostwo dla innego państwa, mogą się zesrać podczas składania wieńca pod Pomnikiem Bohaterów Getta, mogą doznać uszkodzeń słuchu (jak amerykańscy dyplomaci z Hawany i Pekinu), czy dostać raka (jak niemal cały personel sowieckiej ambasady w Pekinie na początku lat 80-tych). Strzelanie fochów i zrywanie sojuszów to naprawdę głupia rzecz, po którą nie należy sięgać...



Skoro jednak pojawił się już temat właściwej strategii wobec USA, to jaka ona powinna być? Jedni mówią, że polska polityka powinna być piastowska (czyli zapewne naśladująca Bolesława Rogatkę), inni, że jagellońska. Ja uważam, że powinna być prometejska: przeczekać pewne rzeczy, zgadzać się na pewne kwestie, inne sprawy sabotować, zbliżyć się do Amerykanów, przyciągnąć tutaj jak najwięcej ich wojska (zanim się nie zmieni administracja na gorszą), przeniknąć do ich systemu, zinfiltrować go a w przypadku pojawienia się nieprzyjaznej administracji w Waszyngtonie, zrobić jej rozpierduchę pod fałszywą flagą w stylu WikiLeaks czy pułkownika Kuklińskiego. Bogdan Hutten-Czapski i Bolesław Piasecki reprezentowaliby dzisiaj opcję amerykańską. Oczywiście w wydaniu prometejskim.

Musimy też myśleć o świecie postamerykańskim. Ale nie popadać w iluzję, że będzie to świat, w którym prosperity będą przechodziły Europa Zachodnia, Rosja, Iran czy Wenezuela. A co jeśli np. w Chinach straci władzę partia komunistyczna? Co jeśli w Iranie upadnie mentalnie semicki reżim tłamszący rozwój tego aryjskiego kraju? Co jeśli Indie staną się supermocarstwem? Co jeśli muzułmanie uzyskają dominację nad Rosją? Czy z taką kaukaską Rosją będziemy mogli się dogadać? Czy Kadyrow czy Szojgu będą lepsi od Putina? A co jak Niemcy staną się trzecioświatowym shitholem? Czy odzyskamy wreszcie pradawne słowiańskie tereny i odgrodzimy się murem od zwierząt zza Łaby?

***

Debata geopolityczna w Polsce polega głównie na tym, że część "ekspertów" powtarza wyświechtane slogany z zeszłej dekady, czy nawet z lat 90. Inni się snobują na kontynuatorów Giedroycia, Mieroszewskiego, Mackiewiczów, Bocheńskiego, Studnickiego czy Dmowskiego i ślepą się trzymają tego, co oni pisali kiladziesiąt lat temu. Mamy też grupkę turbochrześcijan uważających, że przed 966 r. w Polsce nie było żadnej cywilizacji i że interes naszego kraju jest tożsamy z interesami Kościoła (czy też małego, apokaliptycznego zboru).



Na pierwszy rzut oka do tej ostatniej, turbochrześcijańskiej kategorii można zaliczyć Grzegorza "Szanuję anime" Brauna. Braun stworzył ostatnio coś takiego jak "Konfederacja Gietrzwałdzka". Chehelmut popełnił ostatnio znakomity wpis na temat tej inicjatywy.  Odkrył bliskie powiązania Brauna z pewnym resortowym aferzystą oraz ze środowiskami... kabalistyczno-sabatejskimi. Zażartował (?) przy tym, że frankiści chcą pewnie zbudować swoje centrum kultowe wokół Gietrzwałdu, gdzie Matka Boska Gietrzwałdzka (rudowłosa) będzie odgrywała rolę Szechiny (kobiecego aspektu J***), tak jak dla Jakuba Franka rolę tę pełnił obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.


No cóż, tam gdzie "mafie, służby, loże", tam elementem teatrzyku bywa też "Szczęść Boże!".

***

Wypowiedź Ewy Kopacz o dinozaurach przykryła chyba wszelkie afery z ostatniego tygodnia. I może również przykryć zabójstwo Adamowicza. Mi przypomniała scenę z "Idiokracji" w parku rozrywki, gdzie przebieg drugiej wojny światowej jest opisany za pomocą figurek dinozaurów :) Drugie skojarzenie - Iron Sky 2 i dinozaur Hitlera :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz