Ktoś zauważył w komentarzu pod poprzednim wpisem, że muszę "niezłe gusła odprawiać na wyjazdach", bo moje wyprawy dziwnym trafem zbiegają się ze zgonami osób z nie lubianych przeze mnie opcji politycznych.... No cóż, śmierć Mao zbiegła się akurat z "ultrawymagającym", kilkudniowym rytuałem odprawionym przez Dalajlamę. W dniu śmierci przywódcy ChRL na Dharamsalę spadł deszcz a na niebie pojawiła się tęcza. Dalajlama przyglądał się jej z uśmiechem na ustach. Tak się akurat składa, że podczas wizyty w Mongolii odwiedzałem miejsca związane z lamaizmem, w tym miejsce mocy na skraju pustynii Gobi znane jako "Oczy Szambalii". Jak pisałem na Fejsie:
"Wróciłem z miejsca zwanego Oczami Szamballi - klasztoru Hamriin Hiid na skraju pustyni Gobi. To 8 godzin jazdy autem na południe od Ułanbaatar, za miastem Saishand. Dowiedziałem się o istnieniu tego miejsca zaledwie tydzień temu - od nowego rosyjskiego znajomego. Hamriin Hiid to ruiny starego klasztoru w miejscu mocy oraz nowy klasztor położony w pobliżu. Na bramie wejściowej do starego kompleksu klasztornego są namalowane przymrużone oczy. Legenda mówi, że Wtajemniczeni mogą przez nie zobaczyć Szamballę a Szamballa tego, kto się na nie patrzy. Jako człowiek, który pisał o Szamballi MUSIAŁEM tam pojechać i byłem bardzo podekscytowany, że tam dotarłem. Te oczy rzeczywiście robią niesamowite wrażenie. Nie widziałem fizycznie Szamballi, ale przez mój umysł przechodziły króciutkie przebłyski z jej wyobrażeniami. Cały kompleks wygląda klimatycznie. To plac otoczony białymi stupami, położony na wzgórzu. Wokół widać skalisto-piaszczyste pustkowie. Nad jedną z krawędzi wzgórza znajduje się podwyższenie z buddyjskim kopczykiem modlitewnym. Gdy tam byłem, na miejscu była też grupa mongolskich pielgrzymów. Udekorowali kopczyk niebieską flagą i pod kapliczką z Buddą zaintonowali religijną pieśń. Dziarsko nadawał im rytm jakiś dziadzio robiący za przewodnika. Śpiewał głośniej od całej grupy.Gdy skończyli, wzniosłem okrzyk po polsku: Chwała Szamballi!"
"W 1944 r. znany pożyteczny idiota, wiceprezydent Henry Wallace chciał zobaczyć buddyjski klasztor w komunistycznej Mongolii. Wszystkie klasztory zamknięto w 1937 r., ale dla amerykańskiej szychy zrobiono wyjątek i ponownie otworzono Gandan, najważniejszy klasztor w Ułanbaator. Na pierwszy rzut oka miejsce to robi wrażenie zaniedbanego - zachwyt pojawia się dopiero w głównej świątyni, na widok ogromnego posągu Avalokiteśvary (?) i przejawów wielkiej dewocji mongolskiego ludu. Tutaj młode lasencje nabożnie obracają wałki modlitewne i biją czołem przed świętymi obrazami. Mnisi mruczą swe mantry i biją w instrumenty perkusyjne. Natomiast w pałacu Bogdo-gegena, dawnego teokratycznego władcy Mongolii, jest teraz ciut zakurzone muzeum pełne skarbów kultury. Moją uwagę zwróciły posągi Tary, żeńskiej bodhisatvy z obnażonym biustem (jak na oko, miseczka C) - widać buddyzm ma też takie oblicze. Obok buddyzmu czuć tu też jednak w powietrzu sowietyzm. Odwiedziłem Muzeum Dom Marszałka Żukowa. Oczywiście sporo tam propagandy, ale też ciekawe eksponaty - np. mongolski mundur paradny tego marszałka-rzeźnika. Zupełnie odjechane jest za to muzeum wojska mongolskiego. Niestety pilnowano mnie tam, bym nie robił zdjęć, więc musicie mi wierzyć na słowo, że obrazy przedstawiające podboje mongolskie i drugą wojnę światową są tam po prostu cymesem."
Silnie też są obecne w Mongolii sowieckie wpływy:
"Dzisiaj odwiedziłem górę Zaisan, z której widać dobrą panoramę Ułanbaator a na samym szczycie znajduje się surrealistyczny pomnik sowiecko-mongolskiego braterstwa broni. Są tam niesamowite, totalitarne murale. Jak się przejdziecie dalej po skałkach natraficie na kopczyk kamieni z buddyjskimi flagami modlitewnymi. Na miejscu brakowało tylko Sławomira Zakrzewskiego z transparentem "Koczownicy przestańcie szczuć na Rosję!" :))) A na dole pełen kapitalizm - knajpki dla turystów i dym z mongolskiego grilla zwiewany pod pomnik z czołgiem T-34. Zupełnie jak jakaś ofiara pokarmowa przed pogańskim bożkiem :) Później skoczyłem do muzeum dinozaurów z Gobi. Mała placówka, ale z unikalnymi zbiorami, m.in. tarbosaurus baatar, kuzynem t-rexa. Kawał historii od dinozaurów po Sowietów..."
Mongolia jest również ciekawym krajem dla miłośników... znaczków i łamigłówek:
"Międzynarodowe Muzeum Intelektualne w Ułanbaator to placówka niezwykła. Pokazywane są w nim łamigłówki i gry. Niektórymi możecie się pobawić. Tak się akurat składa, że Mongołowie mają bogatą tradycję tworzenia łamigłówek. Muzeum założył artysta-geniusz, który m.in. tworzy niezwykle ozdobne szachy. Można tam zobaczyć m.in. ogromną szachownicę, na której figurami są mongolscy wojownicy, wozy z jurtami i siedzący na tronie Dżingis-chan. Specjalnością tego artysty są również składane drewniane figurki łamigłówki. Koleś był cholernie kreatywny..."
I na koniec jeszcze spostrzeżenie muzyczne: mongolski gangsta rap wygląda niesamowicie. Poniższy kawałek to OST do jakiegoś ichniego filmu policyjno-gangsterskiego, który wygląda bardzo klimatycznie. Gdyby mongolscy gangsta spotkali w ciemnej uliczce czarnych gangsta z LA, to jak myślicie, jakby się to skończyło? Po ilu sekundach potomkowie wojowników Dżingis-chana rozsmarowaliby Afroamerykanów po chodniku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz