25 kwietnia 1945 r. w pobliżu miasta Torgau nad Łabą spotkali się amerykańscy i sowieccy zwiadowcy. Dwóch żołnierzy z sojuszniczych armii podało sobie ręce. Legenda mówi, że jeden z nich był czarnoskóry a drugi był Azjatą. O ile Afroamerykanie rzadko wówczas trafiali na pierwszą linię walki, to w Armii Czerwonej rzeczywiście często można było wówczas spotkać sołdatów o skośnych oczach. Biała męska populacja ZSRR była wówczas mocno wyniszczona i kraj sięgał bardzo głęboko do swoich rezerw demograficznych - po poborowych którzy ledwo rozumieli komendy wydawane w języku rosyjskim, nigdy nie widzieli dużego miasta i wywodzili się z ludów, których carska administracja bała się wcielać do armii. "Wyzwalane" narody miały skojarzenia ze średniowiecznymi najazdami tatarskimi.
Ilustracja muzyczna:
Taylor Swift - Wildest Dreams
Gen. George Patton, legendarny, okryty chwałą dowódca amerykańskiej 3-ej Armii, mówił wówczas, że USA powinny uzbroić Hunów (tak w czasie I wojny światowej nazywano Niemców) przeciwko Mongołom (czyli Sowietom), zanim Mongołowie zaatakują. Po takich uwagach został prewencyjnie przesunięty na boczny tor, do kierowania armią historyków wojskowości. Gen. William Donovan idący w odstawkę szef likwidowanej służby wywiadowczej OSS uznał jednak, że Patton będzie groźny po powrocie do kraju, gdzie będzie głośno mówił jak naprawdę ta wojna przebiegała, kim są sowieccy sojusznicy i kto popełnił jakie błędy w alianckim dowództwie. Jak wskazuje amerykański historyk Robert Wilcox w swojej książce "Cel Patton", Donovan zawiązał spisek na życie gen. Pattona wspólnie z Sowietami. Argumentował, że Patton może wywołać III wojnę światową. Przedostatni Bóg Wojny dostał jednak o tym spisku ostrzeżenie - mjr Steven Skubik z wywiadu wojskowego poinformował go o szykowanych zamachach. Dostał te informacje od środowisk ukrainskich -
Stepana Bandery, gen.
Pawło Szandruka (oficera przedwojennego Wojska Polskiego, dowódcy Ukraińskiej Armii Narodowej, odznaczonego przez gen. Andersa orderem Virtuti Militari) i
prof. Romana Smal-Stockiego z Ruchu Prometejskiego. Powoływali się oni na wiedzę od swoich wtyczek w NKGB, czyli prawdopodobnie ostrzeżenie pochodziło od ludzi Berii. Pattonowi udało się wybrnąć z dwóch prób zamachów, został ranny w ostatnim, przeprowadzonym przez Douglasa Bazatę, zabójcę z OSS i ostatecznie otruto go w szpitalu.
Flashback:
Największe sekrety - Śmierć Przedostatniego Boga Wojny
Po drugiej stronie powstającej Żelaznej Kurtyny zwolenników III wojny światowej było dużo więcej. Sowieccy marszałkowie pytali, czemu musieli się zatrzymać na Łabie.
Sztemienko i
Wasilewski mieli wszak gotowe plany zajęcia reszty Niemiec, Francji i Włoch. Po latach Stalin wspominał w rozmowie z szefem Francuskiej Partii Komunistycznej
Mauricem Thorezem, że celem Sowietów było dojście do Paryża. Latem 1945 r. poważnie myślano na Kremlu czy nie rzucić "400 dywizji" dalej na Europę. Kwestią wywołującą największe dyskusje nie było to, czy to zrobić, tylko jak szybko zrobić. Otrzeźwienie przyszło podczas Konferencji Poczdamskiej. Stalin został powiadomiony przez Berię o tym, że Amerykanie przetestowali broń o ogromnej sile rażenia - bombę atomową. Wkrótce potem USA przeprowadziły kolejne testy bomby - w Hiroszimie i Nagasaki. Stalin słusznie uznał, że zrzucając tak potężną broń na kraj, który szukał możliwości honorowej kapitulacji, chcieli oni przede wszystkim odstraszyć Sowietów przed głupimi pomysłami takimi jak kolejny "marsz wyzwoleńczy" na Europę. I skutecznie odstraszyli.
W trakcie wojny nieufność Stalina do Berii rosła. Podsłuchano jak w 1943 r. Stalin nazwał go po gruzińsku "zdrajcą". Przez ostatnie dwa lata wojny stopniowo ograniczał mu uprawnienia, reorganizując tajne służby i tworząc mu konkurencję w postaci Smierszu. W podbitych krajach doradcy z NKWD zawsze byli dublowani przez doradców ze Smierszu, którzy pilnowali ich prawomyślności. Ludzie Abakumowa szukali dowodów na zdradę ludzi Berii. Stalin nie pozbył się jednak Berii całkowicie, gdyż w 1941 r. partyjna wierchuszka wyrwała mu część władzy a uderzenie w Berię mogłoby zachęcić ją do konsolidacji oporu, Beria mógł zachować gdzieś za granicą materiały z teczki Stalina z Ochrany a poza tym czasem bywał przydatny - dostarczał dobrych informacji na temat amerykańskiego programu atomowego. Informacji, opatrzonych często sceptycznymi komentarzami, ale prawdziwych. W sierpniu 1945 r. Beria został więc odsunięty od służb (gdzie zachował jednak swoje wtyczki) i oddelegowany do projektu budowy sowieckiej bomby atomowej. Zdawał sobie sprawę, że jeśli w ciągu kilku lat nie podoła zadaniu, nic go nie uratuje.
Wkrótce po tym jak Beria został odsunięty od służb specjalnych, doszło do paraliżu sowieckiej działalności szpiegowskiej w USA. Wstępem do tego wstrząsu był dziwny epizod z 1943 r. Do FBI trafił list, w którym wskazywano szefa sowieckiej rezydentury
Wasilija Zarubina oraz jego żonę jako niemieckich i japońskich agentów. Wspominano w nim, że Zarubin ma problemy psychiczne po tym jak brał udział w egzekucjach polskich oficerów w Katyniu. Wymieniono również nazwiska innych członków sowieckiej siatki szpiegowskiej, np. Grigorija Chajfeca i Earla
Browdera oraz wskazano w jaki sposób można ich zmusić do współpracy. W 1944 r. przeszedł na stronę Amerykanów sowiecki agent Wiktor Krawczenko - niespecjalnie go ścigano. We wrześniu 1945 r. zdezerterował szyfrant sowieckiej ambasady w Ottawie
Igor Guzenko i wydał kanadyjskim służbom niemal całą sowiecką siatkę szpiegostwa nuklearnego. Dzięki niedbalstwu sowieckich szyfrantów (wielokrotnemu wykorzystywaniu tych samych jednorazowych kombinacji kodowych) Amerykanom udało się zaś złamać kody używane przez tajne służby ZSRR. Mieli sporą część ich agentury na talerzu - rozpracowywali ją w ramach
programu Venona.W 1945 r. zdezerterowała z sowieckiej siatki
Elisabeth Bentley, która wystawiła później FBI 80 agentów. Na odchodnym Beria zarządził, by wstrzymać operację szpiegostwa nuklearnego w USA i wykorzystywać sprzyjających Sowietom zachodnich naukowców jedynie do propagandy rozbrojeniowej. Od listopada 1945 r. do września 1947 r. praktycznie nie było już sowieckiego szpiegostwa w Stanach Zjednoczonych. Beria i Mierkułow zostawiali następcom zrujnowany wywiad.
Sam nie potrzebował już świeżych informacji dotyczących bomby atomowej. Materiał zgromadzony w latach wojny był wystarczający. Jerrold i Leon Schecter w książce "Kompromitujące sekrety Ameryki" wskazali, że największy problem sowieckim kadrom naukowym zgromadzonym przez Berię (
Igorowi Kurczatowowi,
Andriejowi "Ekstremalnemu Pojebowi" Sacharowowi) stworzyło tłumaczenie anglojęzycznych terminów technicznych na rosyjski. Najlepsze sowieckie kadry były mocno zapóźnione wobec zachodniej nauki i przez cztery lata biedziły się nad zrozumieniem o co chodzi z tą całą bombą atomową. Dla sporej części z nich praca w tajnych ośrodkach badań nuklearnych była rodzajem wakacji. Dobrze karmiono a Beria pozwalał na swobodę badań i wymianę myśli. Wciągał do projektu też naukowców szykanowanych przez partyjnych ideologów oraz akademickie mendy - m.in. genetyków sprzeciwiających się tezom
Miczurina i
Łysenki.
W trakcie drugiej wojny światowej funkcjonariusze sowieckich służb byli zszokowani tym jak chętnie i entuzjastycznie zachodni naukowcy przekazywali im nuklearne sekrety. Ludzie tacy jak
Klaus Fuchs,
Morris Cohen,
Harry Gold,
David Greenglass,
Theodore Hall,
Allan Nunn May,
Morton Sobell czy
Bruno Pontercovo szpiegowali dla Sowietów nie biorąc za to ani kopiejki. To dla ich oficerów prowadzących było aż zbyt piękne, by było prawdziwe. Długo podejrzewano więc, że cała historia z bombą atomową to tylko aliancka operacja dezinformacyjna mająca sprawić, by ZSRR marnował siły i środki na nierealny projekt.
A co mogli sobie pomyśleć, gdy z sekretami dotyczącymi brytyjskiego programu nuklearnego i radaru zgłaszał się do nich baron
Victor Rothschild?
Według australijskiego historyka Rollanda Perry'ego, ów nestor bankierskiego rodu, człowiek z samego serca brytyjskiego establiszmentu, długoletni oficer MI5 i doradca kilku rządów,
był sowieckim szpiegiem. Przyznał mu to w latach 90-tych Jurij Modin, były oficer prowadzący
Piątki z Cambridge, z którą Rothschild
się przyjaźnił. (To on rekomendował przyjęcie
Anthony'ego Blunta do MI5.) Oskarżony arystokrata pieniądza ze łzami w oczach w 1986 r. zaprzeczał, że był szpiegiem ZSRR. Oczyszczała go osobiście z zarzutów Margaret Thatcher.
Chyba najlepszym dowodem na to, że technologię nuklearną celowo przekazano ZSRR są
"Dzienniki majora Jordana". Mjr George Jordan był jednym z oficerów realizujących lotniczą część dostaw Lend-Lease do Związku Sowieckiego. Prowadził on skrupulatne notatki na temat swojej pracy i tego, co wywożono tą drogą z USA. Z jego zapisków wynika, że do Sowietów trafiały w ten sposób materiały rozszczepialne. Zdarzało mu się nielegalnie kontrolować sowieckie przesyłki dyplomatyczne i znajdował w nich dokumentację dotyczącą projektu "Manhattan". Informował o tym zwierzchników a po wojnie składał zeznania w tej sprawie w Kongresie. Za transfery technologii obwiniał głównie
Harry'ego Hopkinsa, najbliższego doradcę prezydenta Roosevelta. Ale można powiedzieć, że Hopkins nie był jedyny. To była świadoma polityka mająca na celu wsparcie ZSRR w roli mocarstwa zagrażającemu reszcie świata, tak by USA mogły przejąć kontrolę nad kapitalistyczną częścią świata. Jak to obrazowo ujął Robert Kiyosaki: Związek Sowiecki dostał wszystko od USA, nawet bombę atomową, a kiedy przestaliśmy go żywić, upadł a Zimna Wojna się skończyła.
Przecieki odbywały się jednak w obydwie strony. W październiku 1947 r, zbiegł na Zachód G. A. Tokajew, wysokiej rangi funkcjonariusz sowieckich służb, współpracownik Berii. Ostrzegał, że Stalin szykuje III wojnę światową i przekazał zachodnim służbom informacje o sowieckim programie rakietowym. W lutym 1948 r.
sir William Stephenson, były łącznik między brytyjskimi oraz amerykańskimi służbami, poinformował Amerykanów, że we wrześniu 1949 r. ZSRR będzie miał bombę atomową. Przyznał, że mają kreta w sowieckim programie nuklearnym. W lipcu 1948 r. Klaus Fuchs ostrzegał MGB, że MI6 ma szpiega w programie atomowym ZSRR. 29 sierpnia 1949 r. pod Semipałatyńskiem
przeprowadzono pierwszy test sowieckiej bomby atomowej RDS-1. Gen. Nikołaj Własik, szef ochrony Stalina, stwierdził później, że szykował się wówczas do aresztowania Berii. Bomba została z sukcesem przetestowana na tydzień przed planowaną datą aresztowania. Stalin odwołał nakaz pojmania byłego szefa NKWD. Beria ocalił życie i wrócił do łask.
Stalin posiadając bombę atomową poczuł się wszechmocny. Przygotowania do kolejnej wojny światowej prowadzone były nieprzerwanie od 1945 r., co zaowocowało m.in. kolejnym wielkim głodem w ZSRR w drugiej połowie lat 40-tych, falami czystek w wojsku, wśród inteligencji, w partii (
sprawa leningradzka), gwałtowną rozbudową przemysłu ciężkiego i coraz większym podporządkowaniem, terroryzowaniem i zmilitaryzowaniem krajów satelickich. Po pierwszym udanym teście nuklearnym, wszystkie te procesy przyspieszyły. W lutym 1950 r. wydłużono służbę wojskową w siłach lądowych z dwóch do trzech lat, w lotnictwie do czterech, w marynarce wojennej do pięciu. Wciąż w armii służyli nie zdemobilizowani żołnierze powołani w trakcie wojny. Przeprowadzono pierwsze manewry w Arktyce i rozmieszczono na Czukotce 14-tą Armię Powietrznodesantową mającą zaatakować Alaskę. W MGB powołano Biuro nr. 1 mające dokonywać ataków dywersyjnych, sabotażu, zamachów terrorystycznych za granicą oraz likwidować zachodnich przywódców. Opracowano plany uderzenia na amerykańskie bazy w Europie i na porty zachodniego wybrzeża USA.Na pacyficznym wybrzeżu ZSRR zbudowano stocznię mogącą wypuszczać dwa krążowniki i cztery łodzie podwodne rocznie. Rozpoczęto prace na atomowymi okrętami podwodnymi, śmigłowcami bojowymi, odrzutowymi oraz turbośmigłowymi bombowcami a także rakietami dalekiego zasięgu. W styczniu 1951 r. na konferencji w Moskwie odbyła się konferencja przywódców partii komunistycznych i szefów sił zbrojnych całego bloku. Marszałek Sztemienko mówił o gotowości do 1953 r. zbudowania wojsk potrzebnych do pokonania NATO. M
arszałek Rokossowski wskazywał, że PRL mogą być one gotowe dopiero w 1956 r. Stalin mu przerwał mówiąc: "Jeśli Rokossowski może zagwarantować, że przed 1956 r. nie będzie wojny, można pozostać przy poprzednim planie, ale jeśli nie, lepiej przyjąć propozycję Sztemienki." Zapowiedział też, że ma zamiar zająć całą Europę. W listopadzie 1951 r. zaczęto w ZSRR szkolić enerdowskich pilotów wojskowych i rozpoczęto program forsownej militaryzacji NRD. Hillary Minc mówił do jednego ze swoich podwładnych: "Musimy być przygotowani na najgorsze. Wojna może wybuchnąć za rok, najdalej za dwa lata. Przestawiamy gospodarkę na produkcję wojenną". Sowieckie wydatki na zbrojenia wzrosły o 60 proc. w 1951 r. i o dodatkowe 40 proc. w 1952 r. Stan liczebny Armii Czerwonej wzrósł z 2,9 mln żołnierzy w 1949 r. do 5,8 mln w 1953 r. W 1952 r. Stalin nakazał szybko sformować 100 dywizjonów bombowców odrzutowych i wielkiego zgrupowania pancernego w Europie Środkowej mającego dokonać
"tacyńskiego" rajdu na lotniska NATO w Niemczech.
Wiara części Żołnierzy Wyklętych w rychłą III wojnę światową była więc w pełni racjonalna...
Przygrywką do konfrontacji na pełną skalę była
wojna koreańska. Podjęto decyzję o jej wywołaniu po teście nuklearnym z sierpnia 1949 r. Z inicjatywą wyszedł
Mao, który uważał, że taki konflikt będzie oznaczał ogromny transfer technologii wojskowej z ZSRR do Chin.
Grubego Kima nie trzeba było do tego namawiać. Amerykanie we wrześniu 1949 r. wycofali zresztą wojska z Korei Płd. a sekretarz stanu
Dean Acheson stwierdził, że Korea leży poza amerykańską rubieżą obronną na Pacyfiku. Lepszego zaproszenia do ataku nie było trzeba. 25 czerwca 1950 r. północnokoreańska armia runęła na Seul. We wrześniu 1950 r. uciekała na Północ pobita przez Ostatniego Boga Wojny
gen. Douglasa MacArthura. Do akcji musieli wejść Chińczycy i sowieckie lotnictwo. Stalin uznał, że zwyciężył a Korea pokazała słabość armii amerykańskiej. Nie mógł się bardziej pomylić. Amerykanie oraz ich sojusznicy wielokrotnie pokazali tam swoją wyższość - jedynie oligarchowie z Waszyngtonu nie pozwolili im na zmiażdżenie komuny. Jak później zeznał w Kongresie płk Philip J. Corso, ta wojna była realizacją strategii NSC "nie wygrywać". Konflikt miał być utrzymany bez rozstrzygnięcia. Jak zauważył Yanis Varoufakis w "Globalnym Minotaurze" pozwolił on Amerykanom odbudować gospodarkę Japonii oraz innych krajów Azji w ramach systemu z Bretton Woods. Stalin myślał jednak, że wygrywa. W październiku 1952 r. przyjmował
Czou En-laja i poinformował go o swoich planach podboju Europy. Czou stwierdził, że ChRL chce zbudować armię liczącą 3,2 mln żołnierzy. Stalin odparł: "To jest minimum". Czou mówił też o 150 pułkach lotniczych. "To za mało, potrzeba 200" - odrzekł sowiecki dyktator.
Cała partyjna wierchuszka była świadoma, że wojna będzie oznaczała jej koniec. Monitowali do Stalina, że kraj nie jest przygotowany do wojny. On ich zbywał. Wiedział, że ma niewiele czasu a chciał się zapisać w historii jako zdobywca Europy. Zanim zrealizuje te plany będzie musiał się jednak pozbyć ludzi, którzy pamiętali w jakim stylu dowodził krajem i wojskiem podczas drugiej wojny światowej. Szykowała się powtórka z 1937 roku...
***
Podkomisja dra Berczyńskiego opublikowała ciekawą i dobrze zrobioną prezentację, która przekonała do teorii zamachowej ostro antypisowską prof. Staniszkis (do obejrzenia
tutaj). Stwierdzono tam, że w jednej z 20 pobranych próbek znaleziono ślady ładunku inicjującego "bomby termobarycznej". Krytycy albo mówili, że przecież wybuch nie został zarejestrowany na nagraniach rozmów z kokpitu - które to nagrania znamy w kilku sprzecznych ze sobą wersjach, różniących się długością zapisu, pełnych anomalii i będących kopiami łaskawie nam udostępnionymi przez rosyjskie służby, którym jak wiadomo należy zawsze ufać. Reagowano też w stylu "bomba termobaryczna, ha ha ha, co to k...wa jest?". Nie wymagający wiele wysiłku rzut oka do Wikipedii pozwala się dowiedzieć, że z
amunicji termobarycznej korzystają siły zbrojne m.in. Rosji, USA i Wielkiej Brytanii. Wielokrotnie używano jej w konfliktach zbrojnych i akcjach antyterrorystycznych, np. przy szturmie szkoły w Biesłanie. Rosyjskie siły powietrzne dysponują rakietami z głowicami termobarycznymi. Pułk wyposażony w taką amunicję 10 kwietnia 2010 r. akurat prowadził niespodziewane ćwieczenia jakieś 35 km od Smoleńska.
Co ciekawe, nikt,
nawet białoruski astronom Paweł Artymowicz i dr Lasek, nie zakwestionował tego, że w jednej z próbek znaleziono ślady ładunku inicjującego. Nikt nie powiedział: "To nie były ładunek inicjujący, tylko damskie perfumy, kiełbasa lub kamień filozoficzny". A to o tyle interesujące, że moi informatorzy już kilka lat temu wskazywali że Tupolew został zestrzelony rakietą z głowicą termobaryczną. Pisałem o tym
tu i
tu. Opisali to również autorzy znakomitej książki
"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu".
O całej sprawie dobrze napisał
bloger Matka Kurka.
" Sam byłem jednym z tych, którzy niemądrze wierzyli w pomoc „sojuszników”, ale przecież wystarczy na chwilę ochłonąć, by zrozumieć oczywistą rzecz. Gdyby w Smoleńsku doszło do zwykłego wypadku, to nagrania z satelity dostarczyliby sami Ruscy i Tusk dla świętego spokoju pokazałby materiały z USA, czy innych części świata. Nic takiego się nie stało za PO i nic takiego się nie dzieje za PiS.
Wniosek? Prosty i dramatyczny jednocześnie, Smoleńsk to nie wypadek, ale tak poważna sprawa, że Ruscy i Amerykanie siedzą cicho, bo co oznacza potwierdzenie planowanego strącenia samolotu NATO wiemy wszyscy. Mamy do czynienia ze sprawą, która nie tylko dla Polaków jest wielką tajemnicą, ale z oczywistych względów wiele dowodów jest skrywanych przed światem, ponieważ konsekwencje ich ujawnienia byłyby co najmniej nieprzewidywalne. Parę dni temu publicznie napisałem, że realnie możemy zrobić dwie rzeczy i te dwie rzeczy jesteśmy ofiarom, rodzinom i Polsce winni.W całości musi być zniesiony szmelc wyprodukowany przez Millera i Laska, jako oficjalna wersja polskiej strony. W ramach tej czynności muszą być oczyszczeni polscy piloci i postawione pod ścianą pijane „szympansy” z ruskiej wieży. Rzecz jasna mówię tu o wskazaniu winnych, bo realnie nie ma żadnych szans na osądzenie ruskich kontrolerów. Druga sprawa to właśnie konsekwentne wydobywanie faktów, wszelkimi dostępnymi metodami, co na szczęście się dzieje. "
A czy zauważyliście, że wiele osób, które rozkręca narrację "Trump=rosyjski agent" jednocześnie uważa, że Rosjanie w Smoleńsku nie zrobili absolutnie nic podejrzanego?
***
Święta Wielkanocne są świętami nadziei. I w tą nadzieję warto wierzyć. Kto by się pięć lat temu spodziewał, że w USA będzie rządził prezydent wywołujący krwawą sraczkę u lewicowych liberałów z całego świata i który później sprawi, że na taką przypadłość zapadną prorosyjscy idioci? Kto by się spodziewał, że Angela Merkel przeczyta Manifest Andersa Breivika i rozpocznie wojnę rasowo-religijną w Europie? Trzeba więc mieć nadzieję, bo historia jeszcze nie raz nas wszystkich zaskoczy.
I tej nadziei, a także miłych, rodzinnych Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam, moim Czytelnikom.