wtorek, 21 października 2014

Donbas - druga Somalia + Krótka historia sabotażu lotniczego: Prezes Total na Wnukowie

Na początek bardzo ważne oświadczenie prezydenta Federacji Rosyjskiej. Wysłuchajcie go uważanie...

Na moskiewskim lotnisku Wnukowo zginął Christophe de Margerie, prezes francuskiego koncernu naftowego Total, wielki przyjaciel Rosji i Putina. Jego prywatny odrzutowiec jakoby rzekomo zderzył się we mgle z pługiem śnieżnym, którego operator był ponoć pijany.  Dyzpozytor w wieży kontroli lotów miał zaś być niedoświadczony. Wkrótce zapewne usłyszymy o naciskach. Mi to kojarzy się z typową robotą GRU - sabotażem wymierzonym w Putina-Hujłę.

Władimir Władimirowicz Putin-Hujło ostatnio nie miał powodów do radości. Na rynku naftowym przecena, w syberyjskich rafineriach potężne awarie (sabotaż?), u wybrzeży Szwecji jakoby rzekomo miał zatonąć  okręt podwodny Dmitrij Donskoj (znowu źle poszedł test Buławy? Rosja dementuje informacje o zatonięciu, ale na miejsce wysyła statek do poszukiwań podwodnych). Sukcesów brakuje też na Ukrainie.



Od dłuższego czasu "separatyści" szturmują lotnisko w Doniecku i są to głównie okupione setkami ofiar (możliwe, że grubo ponad tysiącem zabitych) szturmy w stylu znanym z 1942 r. Opór Ukraińców jest tak silny, że powstała legenda o cyborgach broniących tego obiektu.   Już wkrótce rosyjskie wojska mogą  jednak odnieść strategiczny sukces - ich kolumny pancerne idą na Mariupol, dotychczas twardo broniony m.in. przez batalion Azow (i to właśnie dlatego ten batalion był tak ostro atakowany za "nazizm" przez rosyjską propagandę i jej polskie pudła rezonansowe w rodzaju ks. Isakowicza-Zaleskiana).

Sama Duporosja zaczyna jednak coraz bardziej przypominać Somalię. Stała się terytorium kontrolowanym przez wzajemnie się zwalczających watażków. Gdyby nie wielkie rosyjskie wsparcie, już dawno zostaliby oni przepędzeni z Ukrainy.


Dowcipy o Islamskim Państwie Doniecka i Ługańska (polecam zwłaszcza 0:32 :) nie są tak bardzo oddalone od rzeczywistości. Oto bowiem jak podaje serwis kresy24.pl: "Przedstawiciele separatystów zaproponowali Ukraińcom chwilowe zawieszenie broni, gdyż mają u siebie poważny problem z garnizonem czeczeńskim, który okopał się pod Gorłowką. Czeczeńscy najemnicy nie słuchają ich rozkazów i w ogóle nikogo nie wpuszczają na swoje terytorium. W związku z tym bojownicy DNR zaproponowali armii ukraińskiej przeprowadzenie wspólnego ataku na Czeczenów, zniszczenie ich umocnień, a potem powrót na swoje dawne pozycje i kontynuowanie wojny. (...)
Faktem jest jednak, że po stronie separatystów często dochodzi ostatnio do bratobójczych potyczek. Na konflikt między ludźmi Zacharczenki i Girkina nałożyła się rywalizacja między oddziałami DNR i LNR o podział rosyjskiej pomocy, a Kozacy ogłosili powstanie własnej republiki i słuchają wyłącznie swoich dowódców. Podobnie postępują wspomniani Czeczeni oraz oddziały Igora Bezlera, który wypowiedział podległość DNR i słucha tylko samego siebie."

Myślę, że poniższa fotka doskonale podsumowuje kim są tzw. "separatyści" z Duporosji.



Na pewno Doniecka Republika Hujłowa przyciąga ludzką menażerię z całej Rosji, Ukrainy i okolic. Ot, mniej pruderyjni czytelnicy mogą rzucić okiem na te fotki przedstawiające ludową milicję z Donbasu. Ostrzegam: NSFW! To żadna gejparada. To "bojownicy o prawosławie" odtwarzający levele z gry "Kapitan Dupa". Nic dziwnego, że  Dariusz Lemański czuje się wśród tych ciach "jak pączek w maśle".

No i nie zapominajmy o naszym ulubieńcu, który chyba jeszcze żyje - a jeśli żyje, to dlatego, że Putin miał zbyt krótkie ręce, by go załatwić. Kto więc chroni tego pajaca? Towarzysze z GRU?


Striełkow ma jednak poważną konkurencję. Wśród bojowników Duporosji, oprócz pojebanych gostków z GRU, którzy ześwirowali na licznych wojnach, w których brali udział, oprócz żuli, narkomanów, drobnych kryminalistów, resortowych dziadziów i wielokoruskich nazi-gejów można też spotkać niewyżyte lasencje, szafiarki spragnione strzelania i j*****a. (Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w Państwie Islamskim,) Do moich ulubienic należy Julia Charłomowa, jedna z organizatorek zamieszek pod parlamentem Ukrainy, rosyjska neonazistka. Tutaj macie jej konto na VK. Można znaleźć w necie dużo jej fotek. Np. takie, jak z profilu randkowego:



Albo takie, sowiecko-patriotyczne, jak młoda Bałałajka z "Black Lagoon":


Tutaj, albo pokazuje jak wysoko mech pokrył drzewa, albo ćwiczy przed organizowanym przez rosyjskich neonazistów konkursem Miss Hitler:


Można też znaleźć nieco mniej grzeczne jej fotki:


Muszę pogratulować kolesiom z rosyjskich tajnych służb, że ją odkryli, bo coś widzę, że lasencja jeszcze wielokrotnie dostarczy nam rozrywki. Tylko neo-SAmani z Falangi będą pewnie narzekać, że "nieskromna kobieta" dusi swoimi cyckami ich wysublimowany, "grecki" ideał aryjskiego piękna... (Kliknijcie tutaj, by się dowiedzieć jak wygląda ideał aryjskiej kobiety według Ronalda Laseckiego)

sobota, 18 października 2014

Hongkong vs 689





Ilustracja muzyczna: Tokyo Ghoul OP - Unravel - Female Version

Policja z Hongkongu kojarzyła się dotychczas wszystkim z klasycznymi filmami gangsterskimi, teraz świat miał się okazję przyjrzeć jej "normalnym" działaniom i bliskim związkom z triadami. Dosyć ostro atakowała demonstrujących w Admiralty i Mong Kok, usuwając barykady, pałując działaczy politycznych, przeszkadzając w dystrybucji niezależnego dziennika "Apple Daily", niszcząc nawet prowizoryczną katolicką kapliczkę zorganizowaną przez demonstrujących.





Wcześniej stała bezczynnie, gdy gangsterzy z triad (noszący niebieskie wstażki) atakowali demonstrantów. Jak podawał "Apple Daily", triady zostały opłacone do tej roboty przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu. Na miejscu też działało 5 tys. funkcjonariuszy chińskiej cywilnej bezpieki. Do tego należy dodać również bezpiekę wojskową - w Admiralty, z budynku chińskiej armii prowadzono inwigilację protestów. Przeciwko miastu i jego młodym mieszkańców połączyły więc siły: lokalna skorumpowana administracja, obca bezpieka, policja i triady. I to jest właśnie odpowiedź o przyczynę i sens buntu Hongkongu.

Jasper Tsang, przewodniczący Rady Legislacyjnej, jeszcze przed wybuchem protestów studenckich stwierdził, że Hongkongiem bez demokracji nie da się rządzić. System polityczny miasta jest przestarzały. Np. w Radzie Legislacyjnej rolnicy i rybacy, społeczność licząca około 4 tys. osób, ma 200 miejsc, kilka razy więcej niż przydzielono liczącej kilkadziesiąt tysięcy osób społeczności prawników. W praktyce decydujący głos ma tam wielki biznes - a ten jest z reguły propekiński. Biznesmeni z Chin kontynentalnych mogą łatwo zdobywać tam obywatelstwo, przy okazji zdobywają coraz większą kontrolę nad lokalną gospodarką i podbijają ceny nieruchomości do rekordowych poziomów. Do tego dochodzi imigracja z ChRL - 150 osób dziennie, przez 10 lat pół miliona w regionie liczącym 7 mln ludzi. Doliczmy do tego miliony "turystów" z ChRL, którzy wykupują na masową skalę artykuły spożywcze i czasem szokują miejscowych, nawykłych do brytyjskich standardów, swoim zachowaniem (np. załatwianiem się na ulicach). Miejscowi mają wrażenie, że ich miasto jest kolonizowane przez ChRL i traci przez to swoją unikalną tożsamość. Obawy te podsycają działania Leung Chun-yinga "689" prezesa lokalnego rządu, uznawanego za skorumpowaną chińską marionetkę i zakamuflowanego członka KPCh. Jego ludzie chcą by np., zastąpić w Hongkongu tradycyjne chińskie znaki (system liczący tysiące lat) wymyślonymi przez komunistów w latach 50-tych znakami uproszczonymi. Są nawet próby promowania języka mandaryńskiego i zastępowania nim kantońskiego. Lokalsi mieli więc prawo się zbuntować a reakcja władz potwierdziła, że demonstranci mają rację.



Protesty w Hongkongu to oczywiście wielki ból głowy dla Pekinu. Choćby z tej racji, że w ChRL są ogromne rzesze niezadowolonych ludzi, którym tak samo jak mieszkańcom Hongkongu nie podoba się KPCh, zamordyzm i korupcja. Z tego powodu media w ChRL ostro cenzurują relacje z Hongkongu - można się było więc z nich dowiedzieć np., że mieszkańcy tego Specjalnego Regionu Administracyjnego wyszli na ulice, by świętować 65-lecie Chin Ludowych. :) Wstrzymano również wszelkie wycieczki z Chin kontynentalnych do Hongkongu. Pojawiły się wszak przypadki, gdy chińscy turyści okazywali solidarność z demonstrantami.

***

Polecam wywiad przeprowadzony ze mną przez ATW poświęcony m.in. Rosji, USA, wojnie na Ukrainie i pajacom z Falangi. U niektórych wywołuje już on ból dupy, choć i wielu ludzi przyznaje mi rację :)

Zwracam Wam również uwagę na rozmówkę jaką przeprowadził amerykański sowietolog J.R. Nyquist z pewnym "dobrze poinformowanym polskim dziennikarzem". Jest tam m.in. wątek o gen. Kozieju.

Nie zapominajcie też o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor".

niedziela, 12 października 2014

Hongkong - tam byłem świadkiem Rewolucji


Wyprawa do Hong Kongu okazała się jeszcze bardziej klimatyczna niż się spodziewałem. Pojechałem tam bowiem w wyjątkowym momencie historii - akurat wtedy, gdy miasto zbuntowało się przeciwko własnemu skorumpowanemu i zdradzieckiemu rządowi oraz postkomunistycznemu, azjatyckiemu supermocarstwu. W czasie, gdy niemal cały świat stara się płaszczyć przed Pekinem licząc na gospodarcze profity, jedno miasto postawiło się tej potędze. Miasto wyjątkowe, bo łączące w swojej kulturze tradycje Wschodu i Zachodu, chińskie i brytyjskie. To miks udany i przeczący bzdurnym teoryjkom pierdołowatego pseudonaukowca Feliksa Konecznego z uporem maniaka przestrzegającego przed mieszankami cywilizacyjnymi. Hongkong (i do pewnego stopnia również Makau) pokazały jednak, że takie mieszanki mogą świetnie funkcjonować - lepiej niż kraje o tak uwielbianej przez Konecznego "czystej" cywilizacji łacińskiej. Teraz Pekin zagraża tożsamości tego miejsca, w którym Wschód spotyka Zachód. Stąd ogromne protesty - okupacja przez tysiące młodych ludzi dróg w dzielnicach Central, Admiralty, Wan Chai i Mong Kok. Miałem okazję wielokrotnie odwiedzać miejsca demonstracji i rozmawiać z protestującymi. Jeden z aktywistów (muzyk, rzymski katolik lubiący black metal i serial "Bleach") wraz ze swoją żoną oprowadził mnie po protestach w Admiralty i opowiedział ich historię. Miałem okazję również rozmawiać z Martinem Lee, długoletnim przewodniczącym Partii Demokratycznej, nazywanym "Ojcem demokracji Hongkongu". Ten 76-latek był w pierwszym szeregu tych, którzy dostali gazem łzawiącym od policji. W dzielnicy Mong Kok - pierwszego wieczoru swojego pobytu - dostałem od protestujących żółtą wstążkę - symbol protestów. Noszę ją dumnie przypiętą do mojego plecaka. Następnego dnia gangsterzy z triad - wynajęci przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu - zaatakowali tam protestujących przy bierności policji. (Widziałem zamieszanie, ale "tituszki" pokazano mi dopiero na Admiralty.) Swój pobyt relacjonowałem na bieżąco na fejsie. Poniżej wklejam kilka opisów i zdjęć.



***





W Maid Cafe w Hongkongu. Kelnerki wyglądają bardzo dziewczęco, są niezmiernie słodkie i zachowują się zabawnie. Chwila odprężenia, ale nawet tutaj miejscowy rozmawia ze mną o Rewolucji Parasolek. "Ludzie w Hongkongu są bardzo spokojni. A mimo to policja potrakktowała ich gazem łzawiącym." Kilka ulic dalej, koło stacji metra Mong Kok barykada ze śmietników i meeting protestacyjny. W TV leci jakieś anime o mahou shoujo z króliczymi uszkami i wielkim podskakującym biustem. Pokojówka-kelnerka z króliczymi uszami ogląda z przejęciem, po chwili zaczyna bawić się lustrzanką i robić sobie nią selfie...




Wszyscy mówią, że protesty na Mong Kok są najsłabsze, ale i tak mi się udziela atmosfera. Przypinam sobie żółtą wstążkę i kilku miejscowych dziękuje mi, że popieram ich walkę. Podaje mi na ulicy rękę jakiś Belg z żółtą wstążką. Wymieniamy opinie o mieście i protestach. Solidarność i braterstwo narodów jak w czasach generałów Bema, Mierosławskiego i Jarosława Dąbrowskiego. Na autobusie robiącym za wielki słup ogłoszeń ląduje kartka z napisem: "Poland standing with the HK. Jebać komunizm i debili z Falangi". W knajpie na Heart Rd lokalsi narzekają , że bogacze z ChRL zawyżyli u nich ceny piwa. Uznają polski za piekielnie trudny język a ja uznaje za taki kantoński...





Władza wprawiła w ruch tituszki. Grupy kryminalistów/gości z Chin (?) zaatakowały i zmiszczyły barykady w Mong Koku przy bierności policji. Samej akcji nie widziłem ale jej pokłosie już tak. Zbiera się większy tłum przy Argylle Rd.






Rozmawiałem dzisiaj z Martinem Lee, długoletnim szefem Partii Demokratycznej. Miły dżentelmen w starym stylu, rocznik 1938. Był w pierwszym szeregu tych, co dostali gazem łzawiącym od policji. Mówi, że według ustaleń lokalnych mediów zamieszki w Mong Koku zorganizowało Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa w Pekinie. Oplaciło członków triad, by się bili między sobą i z protestującymi. Niebieskie wstążki vs żółte. Mówi też że życie przywódcy ChRL Xi Jinpinga może być zagrożone z powodu jego kampanii antykorupcyjnej wycinającej inne frakcje.





Na drogowskazie do siedziby lokalnego rządu ktoś dopisał "i triad". Pritestujący mają niesamowitą fantazję graficzną. Mnóstwo fajnych rysunków wisi na ścianach przy blokpwanych drogach. A to Beavis & Butthead, a to postacie z anime...



W niedzielę, gdy przechadzałem się Aleją Gwiazd, podeszły do mnie dwie kantońskie dziewczynki. "Sir, możemy Panu zadać kilka pytań?" "Oczywiście" I zadają: jak mam na imię, skąd jestem, czy mam przyjaciół w Hongkongu etc. Potem pytają się, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. "Czy zdajecie sobie sprawę, że facet robiący sobie zdjęcia z dziewczynkami może mieć później kłopoty? Po co wam te pytania? To wasza praca domowa z angielskiego?" "Tak" "Ok, możecie zrobić zdjęcie". I teraz chińskie tajne służby mogą zrobić ze mnie lolicona...


W kolejce linowej na wyspie Lantau (tam gdzie jest wielki posąg Buddy) uciąłem sobie miłą pogawędkę z Koreanką (jak mówiła, była już po trzydziestce, ale wyglądała najwyżej na 25). Zwracał uwagę jej wisiorek na komórce - swastyka. Obok siedziały jakieś Ruskie resortowe kobieciny. Nie wiem jak oceniały ten wisiorek, ale szczujnia.pl (kresy.pl) poda, że koreańscy banderowcy zaatakowali sierpami do cięcia ryżu rosyjskich mirotworców w Hongkongu


Dosyć niezwykły wieczór - znajoma spontanicznie zabrała mnie na Nowe Terytoria, pod samą granicę z Chinami (widać stamtąd wieżowce w Shenzen), do jej rodziny mieszkającej na wsi (taka wieś tuż obok bloków) na rodzinną kolację. Gdy jadłem świński ryj poczułem się jak Anthony Bourdain. Brałem też udział w łowieniu ryb w miejscowej rzeczce a potem pojechaliśmy do Soho przyjrzeć się lokalnym klubom. Ta okolica przyciąga białasów, negrów i Koreanki, ale szczególnie na siebie zwracają w takich miejscach rozrywkowe dziewczyny z Filipin. Wcześniej miałem okazję im się przypatrzeć w parku przed siedzibą HSBC. Co niedziela filipińskie pokojówki organizują tam sobie piknik, tańce i strzelanie selfie.




Macau - miejsce, gdzie zrobią dobrze Twemu ciału. W tv widać naparzankę na ulicach Hongkongu a ja skoczyłem sobie do dawnej portugalskiej kolonii, by zbierać materiały o masonerii. W loży Familia Nobre robiąca wrażenie plejada biuściastych azjatyckich masonek, z dużą reprezentacją dziewczyn z Wietnamu. Żałuję że ta loża jest tak daleko od Kowloonu i, że transport do i po Macau jest tak wk...wiający. Żałuje też, że miasto najechała horda turystów z ChRL robiąca okropny tłok. Trudniej było mi przez to nacieszyć się kolonialną architekturą. Oprócz masonerii, ładnych barokowych kościołów i piwa trzy razy tańszego niż w Hongkongu, atutem miasta jest fajne muzeum historyczne. Kasyna to tam najmniej ciekawa rzecz. Można do nich zajść po to by się przyjrzeć nowobogackiemu chińskiemu stylowi i... ładnym hostessom.



***

I na koniec komentarz znajomego bibliotekarza ze Sri Lanki dotyczący moich podróży : Like Jason Bourne lol