Wydawałoby się, że 80 lat to czas, po którym na wydarzenia historyczne patrzy się już tylko i wyłącznie chłodnym okiem i bez emocji. Nic bardziej błędnego. Polacy w ocenie swojej historii kierują się emocjami dużo mocniej niż rozumem. Trudno ich zresztą winić za to, że rozumu nie używają, gdyż byli przez ostatnie kilkadziesiąt lat systematycznie ogłupiani - i są nadal. Przykładów na to nie muszę dużo przytaczać (wystarczy przypomnieć pewnego matoła, który wypisywał w komentarzach na tym blogu, że w II RP była większa nędza niż w stalinowskim ZSRR i że u Sowietów było więcej "wolnego rynku"). Ignorancja narodu jest zaś wykorzystywana do rozpowszechniania pewnej specyficznej propagandy. I tak np. możemy przeczytać w wydawałoby się poważnej gazecie, że Polska niepotrzebnie budowała COP, "bo lepiej było kupić nowoczesne uzbrojenie za granicą" a "z tych fabryk korzystali później Niemcy". Wielu "ekspertów" robi też analogie pomiędzy obecnym sojuszem z USA a dawnym sojuszem z Anglią i Francją (pomijają przy tym ważny szczegół: amerykańskie wojska już u nas są, a francuskich i brytyjskich w 1939 r. u nas nie było). Najgłupsze jest jednak to, że bawiąc się w Studnickiego i Cata-Mackiewicza stawiają znak równości pomiędzy III Rzeszą i współczesnymi Niemcami sugerując, że Niemcy są militarnym mocarstwem równym USA :) Oczywiście o słuszności naszych wyborów geopolitycznych w 1939 r. można dyskutować całymi dniami, ale nasi współcześnie domorośli "stratedzy" sprowadzają całą narrację o wrześniu 1939 r. do tezy "a głupia sanacja dała się wciągnąć Anglikom do wojny, Niemców sprowokowała a potem uciekła do Rumunii przez Zaleszczyki". O tym kto kogo wciągnął do wojny rozpisywałem się już na tym blogu w serii Wrześniowa Mgła (linki macie poniżej). Teraz więc pora na rozprawienie się z mitem "szosy zaleszczyckiej".
Flashback: Wrześniowa burza (tutaj macie linki do prawie wszystkich wpisów poświęconych wrześniowi 1939 r.)
Flashback: Wrześniowy biały dym (ważny wpis uzupełniający)
Na początku wyjaśnijmy jedną drobną rzecz - Zaleszczyki nie były miejscem przekroczenia granicy przez polskie władze. Przez Zaleszczyki na Węgry zmierzali głównie cywilni uchodźcy. Pojęcie "szosa zaleszczycka" sformułował Stanisław Stroński - mason Wielkiego
Naczelny Wódz, prezydent i rząd przekraczali granicę w Kutach w nocy z 17 na 18 września 1939 r., czyli już po sowieckiej inwazji. Historiografia PRL oczywiście podawała, że nasze władze opuściły kraj tak bez powodu, w czasie gdy w centrum Polski nadal trwały walki. Współcześnie wątek sowieckiej inwazji jest uwzględniany w narracji (w "Bitwach polskiego września" Apolloniusza Zawilskiego znalazł się nawet w przypisie - autorowi nie chciało się za bardzo korygować tego, co pisał w czasach PRL), ale podkreśla się, że "ucieczka Rydza-Śmigłego stanowiła hańbę i zaprzeczenie tysiącletniej polskiej tradycji".
Jak więc z tą tradycją było? Tak się akurat składa, że w naszej historii władcy i wodzowie wielokrotnie opuszczali kraj, by po przegranych kampaniach walczyć dalej. Zrobili tak: Mieszko II, Władysław Łokietek i Jan Kazimierz (nie wspomnę już o Auguście II). Kazimierz Pułaski i władze Konfederacji Barskiej też jakoś nie chciały "polec z honorem", tylko udały się na emigrację szukając tam możliwości godzenia w Rosję. Podobnie jak książę Józef Poniatowski, wraz z armią Księstwa Warszawskiego w 1812 r. I jak rząd polski po klęsce Powstania Listopadowego. I jak gen. Marian Langiewicz. I jak Józef Piłsudski po klęsce rewolucji z lat 1904-1908. W sierpniu 1920 r. Roman Dmowski na wszelki wypadek wyjechał do Poznania, by w razie zajęcia Warszawy przez bolszewików tworzyć tam nowy rząd.
Zresztą trochę żałosne było, że środowisko gen. Sikorskiego tak gotowało się z oburzenia na "dezercję Naczelnego Wodza", a gen. Sikorski sam przecież zrobił to samo w 1940 r. podczas kampanii francuskiej. Oj, przepraszam... Nie powinienem pisać, że "zrobił to samo", bo w odróżnieniu od Śmigłego-Rydza kompletnie wówczas zaniedbał ewakuację wojska i polskiego złota... I w odróżnieniu od Śmigłego-Rydza w pewnym momencie podczas ewakuacji zrzucił mundur i przebrał się w ubrania cywilne.
Zarzutów o "dezercję Naczelnego Wodza" nie powinni wysuwać też fani gen. Sosnkowskiego. Oburzają się oni na to, że np. gen. Dąb-Biernacki, dowódca Frontu Północnego, pod bitwie pod Tomaszowem Lubelskim odmówił kapitulowania przed Niemcami, rozwiązał Front i kazał oddziałom na własną rękę przebijać się do granicy w rozproszonych grupkach. Dąb-Biernacki był "dezerterem" bo zrzucił mundur i w cywilnym ubraniu przedarł się przez granicę. Zdaniem wielu historyków to hańba niesłychana i dezercja. Jak więc ocenić gen. Sosnkowskiego, który porzucił wojska Frontu Południowego, zrzucił mundur i w cywilnym ubraniu przedarł się przez granicę?
Zarzut o "porzuceniu kraju" jest o tyle absurdalny, że wielu generałów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie przedostało się do Francji przez Rumunię lub Węgry, czyli opuszczając kraj wraz ze swoimi wojskami - wypełniając rozkazy Naczelnego Wodza. Maczek, Kopański, Duch... Kopański nawet opuszczał Polskę wraz z marszałkiem Śmigłym-Rydzem. Nikt go jednak jakoś nie oskarża o dezercję.
Spójrzmy też jak kwestia ewakuacji władz wyglądała w innych krajach. W Belgii bohaterem narodowym stał się premier Hubert Pierlot, który opuścił kraj i udał się do Londynu, by stamtąd kontynuować opór. Król Leopold III był zaś powszechnie potępiany, bo został w okupowanej Belgii. W Holandii za bohaterkę wojny jest uznawana królowa Wilhelmina, która "zdezerterowała" do Wielkiej Brytanii już w pierwszym dniu niemieckiej inwazji i z Londyniu kierowała oporem narodu. Z Luksemburga "uciekła" cała rodzina wielkoksiążęca - a wróciła wraz z alianckimi wojskami. Z Norwegii "zdezerterował" król Haakon VII. Z Jugosławii "uciekł" młody król Piotr II. Z Grecji ewakuował się król Jerzy II. Pozostawił jednak na miejscu dowódcę armii, który skapitulował przed Niemcami i wszedł do rządu kolaboracyjnego.
Ewakuować się z Filipin musiał też gen. Douglas MacArthur, dowódca sił amerykańskich na Filipinach i zarazem marszałek armii filipińskiej. MacArthur nie chciał początkowo płynąć do Australii, ale prezydent Roosevelt wydał mu rozkaz ewakuacji. Zabrano wówczas do Australii również prezydenta Filipin Manuela Quezona. Była to decyzja słuszna. Po kapitulacji Corregidoru Japończycy wymusili na wziętym do niewoli gen. Wainwrightcie kapitulację całych Filipin. MacArthur i Quezon są dzisiaj uznawani za bohaterów.
Tylko my Polacy jojczymy, że nasz Naczelny Wódz "zdezerterował"...
Zacytujmy więc prof. Wieczorkiewicza:
"Trzeba być człowiekiem zupełnie nieznającym historii Polski, aby widzieć w niej coś złego. To samo zrobił w 1809 i później w 1813 książę Józef Poniatowski, a w 1831 naczelny wódz powstania listopadowego. Gdy walka militarna nie ma szans, trzeba opuścić kraj i próbować kontynuować ją gdzie indziej. Warto zwrócić uwagę, że w PRL kłamliwie nie łączono wyjścia naczelnego wodza z atakiem sowieckim. Przedstawiano to jako ucieczkę, a nie tak, jak było w rzeczywistości, reakcję na 17 września. Stalin marzył o złapaniu Mościckiego, Rydza czy Becka i należało zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Mam tylko jedno zastrzeżenie do naczelnego wodza, który się wahał, co ma robić. Wracać do okupowanej Warszawy i walczyć do końca czy też, na co namawiali go wszyscy, wyjechać. Chociaż opuścił kraj później niż Mościcki i rząd, to powinien był to zrobić jeszcze później. Proponowano mu, i to było genialne, żeby przekroczył granicę z karabinem w ręku, ostrzeliwując się symbolicznie nadciągającym oddziałom sowieckim. Byłby to piękny czyn i myślę, że wtedy nikt nie mógłby mieć do niego nawet cienia pretensji".
Oddajmy też głos gen. Sosnkowskiemu:
"W ówczesnych warunkach przekroczenie granicy było smutną koniecznością podyktowaną przez interes Państwa, który wymagał aby została zachowana legalna ciągłość jego najwyższej instytucji, a także utrzymana była ciągłość polskiego wysiłku zbrojnego przez odtworzenie armii na obczyźnie dla kontynuowania walki razem z Francją i Wielką Brytanią. Nikt nie mógł wówczas przewidzieć, że Rząd Rumuński ... złamie przyrzeczenie, złożone przed niespełna dziesięciu dniami w sprawie wolnego przejazdu dla państwowych władz polskich oraz przekraczających granicę resztek Wojska Polskiego.."
Kiedy jednak została podjęta decyzja o ewakuacji i jakie były jej okoliczności?
Dariusz Baliszewski w bardzo ciekawym artykule "Wrzesień wstydu" w numerze "Uważam Rze. Historia" z września 2019 r. wskazuje, że plan ten istniał najprawdopodobniej jeszcze przed wojną. W lipcu 1939 r. Józef Ołpiński, dyrektor z Prezydium Rady Ministrów, wizytował miejscowości na Kresach, do których przewidziano ewakuację urzędów centralnych. 30 sierpnia prywatny majątek marszałka Śmigłego-Rydza zostaje wywieziony z Warszawy pod Nowy Sącz a w pierwszych dniach września do Rumunii. (To prawdopodobnie skutek zapobiegliwości jego żony - Marty Rydz). To, że był plan ewakuacji nie powinniśmy się dziwić - mieliśmy też pewnie plan okupacji Niemiec. Wdrożenie poszczególnych planów było zależne od okoliczności. 6 września, w związku z dobiegającymi do nas informacjami wywiadowczymi o zbliżającej się sowieckiej inwazji, marszałek Śmigły-Rydz naradza się m.in. z gen. Sosnkowskim. Sosnkowski proponuje ewakuację. 9 września ambasador francuski Leon Noel proponuje polskim władzom pobyt na terytorium Francji.
Po inwazji sowieckiej zostaje wydana Ogólna Dyrektywa nakazująca wojsku zmierzać w stronę granic z Rumunią i Węgrami i walczyć z Sowietami jedynie w razie konieczności. Jednocześnie zostają wydane do poszczególnych oddziałów szczegółowe rozkazy dotyczące obrony przed Sowietami m.in. Przedmościa Rumuńskiego, tak by umożliwić ewakuację jak największej ilości polskich wojsk i uchodźców cywilnych. Opór Wojska Polskiego i nieudolność sowieckich dowódców powodują, że Armia Czerwona wkracza do Kut dopiero 21 września. Czemu więc władze przekroczyły granicę już w nocy z 17 na 18 września? 17 września o 16 podjęto decyzję,że Naczelny Wódz przekroczy granicę dopiero wówczas, gdy bolszewicy będą już w Kutach. Później pojawiła się jednak fałszywa informacja, że są już w Śniatyniu, czyli kilka kilometrów dalej.
Jak pisze Bogdan Konstantynowicz:
"Po godz. 12.00 w kwaterze Marszałka w Kolomyi odbylo sie drugie juz spotkanie generala Stachiewicza z Marszałkiem Rydzem Śmigłym, podczas którego Naczelny Wódz powiedział, że
"postanowiono zwolnić rząd rumuński z sojuszniczego obowiązku wypowiedzenia wojny Sowietom, natomiast żądać od niego przepuszczenia rządu i wojska przez teren Rumunii, aby umożliwić nam dostanie się do Francji". (...)
"Według O. Terleckiego kolumna Naczelnego Wodza ruszyła ku przejściu granicznemu o godz. 22.30 po otrzymaniu informacji o zajęciu Śniatynia. Zmianę decyzji Marszałka opisują Moczulski, Terlecki, T. Jurga i płk. Jaklicz oraz Pobóg - Malinowski, który nadmienia o wątpliwościach, co do tego, jak zachowają się Rumuni, a to wobec postanowień konwencji haskiej ograniczonej do Prezydenta i rządu. "Wódz Naczelny, marszałek Rydz Śmigły przeszedł ... granice po hamletowskich wahaniach i kilkakrotnej zmianie decyzji. Kilkakrotnie chciał wracać, zakończyć walkę i życie w kraju, wybrał nawet 50 ochotników z towarzyszących mu oficerów i pobrał dla siebie i nich broń długą. Ostatecznie dał się przekonać, że będzie bardziej potrzebny na emigracji i musi kierować tam dalszą walką. To był oczywiście najbardziej tragiczny błąd jego życia. Dyplomaci i prawnicy rządowi wmówili mu, że ponieważ to on podpisywał umowy sztabowe, stanowiące załączniki traktatów, jest nieodzowne, żeby wystąpił osobiście przed rządem francuskim jako sojusznik i strona. Może w ten sposób osiągnąć szybsze odtworzenie polskiej armii i polepszyć jej status, a także los żołnierzy i oficerów, którzy też opuszczają kraj, aby kontynuować walkę. ..."
Oddajmy głos płkowi Józefowi Jakliczowi:
"Można z całą pewnością przyjąć, ze Marszałek był nieustraszonym żołnierzem. Dał tego dowody w okresie Legionów, następnie w czasie wojny polsko-sowieckiej 1919-1920 r. Dnia 8 września, w czasie bombardowania Brześcia, z trudem udało mi się go nakłonić, aby schronił się do wykopu, ubezpieczającego od odłamków. Ustąpił pod naciskiem argumentu- kto pokieruje losami wojny, gdy jego braknie. Niezależnie od osobistej odwagi, cechowało go w najwyższym stopniu, poczucie odpowiedzialności za włożony na niego obowiązek.
W czasie ofensywy Budiennego i mającego się rozpocząć odwrotu w 1920 r., towarzyszyłem gen. Romerowi, dcy świeżo stworzonej Grupy Operacyjnej, udającemu się po instrukcje do Dcy Frontu Południowego , gen. Listowskiego. W rozdrażnieniu informował gen. Listowski mego dcę , o dwukrotnym wysłaniu rozkazu gen. Rydz-Smigłernu odwrotu z Kijowa, a Śmigły dwukrotnie odpowiedział, że opuści Kijów tylko na pisemny rozkaz Piłsudskiego. Dlaczego Śmigły nie wykonał rozkazu Dcy Frontu Płd ., któremu podlegał? Albowiem jeszcze przed stworzeniem Frontu Południowego, otrzymał decyzję Piłsudskiego: Kijów wolno opuścić tylko na jego pisemny rozkaz. I opuścił Kijów dopiero wtedy, gdy lotnik zrzucił mu rozkaz podpisany przez Naczelnego Wodza.
Marszałek powziął decyzję wykonawczą przejścia do Rumunii w Kołomyi przedpołudniem. Potwierdził mi ją osobiście w Kosowie. Następnie, a może już uprzednio, toczył w swoim wnętrzu niedostrzegalną dla otoczenia walkę. Nie mógł się pogodzić z błyskawicznym rozwojem wypadków tego dnia, z wynikającymi z niego konsekwencjami , nie nadążał za nimi psychicznie. Pragnął ten rozwój zahamować, powstrzymać lub przynajmniej opóźnić. Zapadały się w jego urmyśle i w jego duszy elementy, które przygotował, przemyślał , zdecydował, a które w wykonaniu nie przyjęły formy, jaką im nakazał. Toczył walkę między powziętą i wydaną już decyzją a osobistym jej wykonaniem.
Dowódcą kierowało szlachetne uczucie dzielenia losu walczącego
jeszcze żołnierza. Żołnierza, artystę , pociągała romantyczna śmierć na polu chwały. Lecz ta śmierć zwalniała go równocześnie ze straszliwej odpowiedzialności, jaką przyjął na siebie wobec Państwa , wobec Narodu, wobec Żołnierza.
Pod Kijowem, żołnierskie poczucie spełnienia włożonego na niego obowiązku, nakazało mu odmówić wykonania rozkazu Dcy Frontu.
W Kosowie, tęsknotę za romantyczną śmiercią na polu chwały , pokonało poczucie odpowiedzialności Nacz. Wodza, którego rola nie kończyła się na tragicznym zakończeniu Kampanii Wrześniowej w Polsce."
I znów Bogdan Konstantynowicz:
"Dopiero równą dobę po agresji sowieckiej, tj. ok. godziny 00.30 dnia 18 września 1939 roku
zgodnie z umowami sojuszniczymi z Rumunią i Francją, granice Rumunii w Kutach przejechali prezydent Ignacy Mościcki w towarzystwie Józefa Becka, premier Felicjan Sławoj Składkowski i Rada Ministrów - setki samochodów ok. 1 godziny przekraczały most na Czeremoszu.
Przed Naczelnym Wodzem jechała ogromna liczba ciężarówek. Według autorów PSZ w tomie I, marszałek Edward Rydz Śmigły przekroczył już granice okolo 23.00, a przez następne kilka godzin przebywał na granicy, m.in. w budynku urzędu celnego w Wyznicy, gdzie działała rumuńska centrala telefoniczna - według premiera Składkowskiego. Oczywiście nie jest to prawda, ponieważ marszałek Edward Rydz Śmigły był wówczas w Kosowie. Tego typu fałszywe informacje miały na celu podkreślenie, ze ewakuacja władz polskich nastąpiła 17 września, a nie dnia 18 września 1939 roku. Marszałek Śmigły Rydz podjechał do granicy rumuńskiej o godzinie 01.30 w nocy 17 na 18 września 1939 roku i pozostawał po polskiej stronie tej granicy do godziny 04.00 / 04.30 dnia 18 września. Następnie od godziny 04.30 dnia 18 września 1939 roku przebywał w Wyznicy, m.in. w rumuńskiej komorze celnej korzystając z jej środków łączności. Był - jak i premier Felicjan Sławoj Składkowski - w kontakcie z ministrem Józefem Beckiemmw Czerniowcach. Wahano się, czy nie powrócić na stronę polska do Kut. Po godzinie 06.00 rano dnia 18 września 1939 roku nawiązano łączność z generałem Stachiewiczem, który przybył z Kołomyi - poprzez Kosowo - do przygranicznych Kut. Premier Sławoj Składkowski wraz z marszałkiem Edwardem Rydzem Śmigłym opuścili Wyznice po godzinie 10.00, aby o godzinie 12.00 dnia 18 września w Czerniowcach uczestniczyć w naradzie z Mościckim i Beckiem. Przez cały dzień 18 września w Kutach stal drugi rzut Sztabu Naczelnego Wodza, mając kontakt z calom byłym Przedmościem Rumuńskim i organizując skuteczna obronę przed Armia Czerwona, mimo utraty Kołomyi o godzinie 16.00 dnia 18 wrześnią 1939 roku. Utrzymaliśmy dnia 18 wrześnią łączność z Wilnem, Grodnem, Piaskiem, Warszawą i pośrednio z Modlinem, także z Frontem Północnym generała Dębą Biernackiego, a radiodepesza Stachiewicza dotarła do generała Piskora oraz rozkazy do walki z sowietami - nawet do placówki w litewskim Kownie. Tym samym przeciwdziałano zgubnym skutkom wysłanej z Kut o godzinie 21.30 dnia 17 września 1939 roku "okrojonej" Dyrektywy Naczelnego Wodza. Odzyskaliśmy Sniatyn i Horodenke - były w polskich rekach przed południem 18 września 1939 roku. Zorganizowano obronę wschodniego przedpola Stanisławowa, tak aby w dniu 19 września przed południem mogły tamtędy wycofywać się polskie oddziały na Węgry."
Sztab Naczelnego Wodza działał więc nadal - z terytorium Rumunii!
I znów Józef Jaklicz o wydarzeniach z 18 września 1939 r.:
"Marszałek zmęczony, odpoczywał w samochodzie. Miał prosić, aby go nie niepokoić. Po przejeździe przez most stwierdził, że warty rumuńskie rozbrajają naszych wojskowych. Interweniował gwałtownie, zaprzestano rozbrajania. Ruszyliśmy na Starożyniec, do którego przybyliśmy w godzinach przedpołudniowych. Na rynku zastaliśmy stłoczone dziesiątki samochodów, których pasażerowie nie orientowali się dokąd się kierować. W porozumieniu z miejscowymi władzami i przybyłym wkrótce z Bukaresztu, niezwykle nam życzliwym senatorem, który potwierdził mi znane już instrukcje kierowania wozów, rozładowywaliśmy Starożyniec. Mniej więcej do godz. 14 wszystko szło składnie i spokojnie.
Lecz popołudniu zjawił się oddział żandarmerii z oficerem rumuńskim. Otrzymaliśmy polecenie składania na miejscu sprzętu wojskowego. Żandarmeria zaczęła rozbrajać oficerów i żołnierzy. Gdy szukaliśmy senatora, okazało się, że nagle gdzieś znikł. Dzięki naszej interwencji, uzyskaliśmy pozostawienie oficerom broni bocznej, żołnierzom pasów. Cały sprzęt składany był początkowo w najbliższych domach, następnie, gdy brakło tam miejsca, wprost na rynku. Odbierano kompaniom telegraficznym aparaty telefoniczne, juzy, aparaty radiowe. Zdejmowano z wozów motocykle, nawet rowery. Nie odbywało się to jednak spokojnie. Żołnierze z wściekłością rozbijali sprzęt. Wobec stałego, licznego napływu wozów, rozbrajanie początkowo dokładne, stawało się coraz więcej powierzchowne i większość sprzętu jechała dalej. Około godz. 17 znudziło się żandarmerii szczegółowe sprawdzanie samochodów, operacja stawała się formalnością.
W ciągu dnia 18-go napływały do Starożyńca, liczne, sprzeczne wiadomości:
- król rumuński wysłał do Czerniowiec swego delegata do Marszałka, oddając do jego dyspozycji specjalny pociąg i zapraszając go do swej rezydencji, do Sinaja.
- Marszałek po przybyciu do Czerniowiec, skierowany został do pałacu biskupiego, gdzie miał oczekiwać na dalsze decyzje. Wiadomość ta była komentowana jako jego bliskie internowanie,
- Marszałek ma się udać do Constanzy, skąd drogą morską uda się do Francji,
- członkowie Rządu, w miarę przybywania do Czerniowiec zostają internowani i oczekują na pociąg, który ma ich odwieść wieczorem w niewiadomym kierunku,
- odnośnie osoby Prezydenta potwierdzały się pogłoski, że jest już w drodze do Bukaresztu,
- wreszcie, że Niemcy wywierają nacisk na rząd rumuński, żądając rozbrajania i internowania wojska polskiego."
Wyraźnie więc liczono, że Marszałek Śmigły-Rydz uda się przez Rumunię do Francji - dopilnować sojuszu. Uruchomiony został jednak francuski spisek wykonany rękami środowiska gen. Sikorskiego i części piłsudczyków mający na celu internowanie władz polskich w Rumunii. Jak pisze Konstantynowicz:
"Obecność Marszałka Rydza Śmigłego, gdyby go faktycznie nie zatrzymano popołudniem dnia 18 września w Czerniowcach na wniosek Sikorskiego i Francuzów, miała doprowadzić do zwolnienia z internowania polskich żołnierzy (już rano 18 września Marszałek interweniował przeciwko rozbrajaniu polskich żołnierzy) i natychmiastowego unormowania sprawy zaopatrzenia w bron z portów Gałacz i Konstanca dla wojska w Rumunii i na Przedmościu Czeremosz. Wydarzenia z dnia 18 września 1939 roku popołudniem w Czerniowcach udowadniają, ze dopiero wówczas "zakończył się sojusz wojskowy polsko - francuski w tym swoim charakterze, w jakim był zawarty: treścią sojuszu i konwencji wojskowej z 1921 roku i 1939 ... było udzielenie sobie wzajemnej pomocy na wypadek wojny z Niemcami". "Plk. dypl. Jaklicz po przyjeździe do Francji wręczył tekst tajnej umowy wojskowej francusko - polskiej z maja 1939 roku osobiście generałowi Sikorskiemu w październiku lub listopadzie 1939 roku. ... o istnieniu tej umowy nikt nie wiedział (poza Sikorskim)... w Ministerstwie Obrony Narodowej oświadczono ..., ze takiego dokumentu nie ma...".
Gdy okazało się, ze strona rumuńska w dniach 17 i 18 września 1939 roku nie dotrzymała - pod naciskiem politycznym Niemiec hitlerowskich i pod groźbą interwencji Związku Sowieckiego - przyrzeczenia danego Beckowi, co do zapewnienia ze strony króla Karola, ze "oddziały Wojska Polskiego, którym uda się przekroczyć granice przejdą z bronią do Konstancy, gdzie będą załadowane na statki", doszło wg Wedziakolskiego do kłótni Becka z Rydzem Śmigłym dnia 18 września 1939 roku wieczorem.
Jeszcze dnia 17 września 1939 roku gen. Faury byl "dobrej myśli", wg Józefa Jaklicza, co do rozwiązania trudności w sprawie przejazdu przez Rumunie w dniu następnym. W 1964 roku gen. Stachiewicz napisał: "Nie ma danych na to, żeby Francuzi z własnej inicjatywy sprzeciwiali sie ich przyjazdowi do Francji. Gen. Faury, w swym liście do mnie, pisanym w Kutach w nocy z 17 na 18 wrześnią, uważał za zupełnie oczywisty nasz przejazd do Francji, skąd marszałek Śmigły będzie prowadzi dalsza walkę z Niemcami".
Dnia 18 wrzesnia 1939 roku posel Hoare przekazal rządowi Rumunii note o umozliwienie kontynuowania podrózy naszym wladzom na Zachód, a Daladier napisal do Thierrego, ambasadora Francji w Rumunii dnia 19 wrzesnia o godz. 01.30 w nocy: "Prosze uprzedzic rząd rumunski, ze uwzglednienie ządan niemieckich odnosnie internowania rządu polskiego byloby sprzeczne tak ze zobowiązaniami zawartymi w przymierzu oraz wiezami przyjazni, które lączą go z Polska, jak i z zasadami prawa azylu...". Dlatego tez dnia 20 wrzesnia 1939 Thierry interweniuje u Calinescu."
21 września 1939 r. rumuński premier Armand Calinescu, człowiek sprzyjający Polsce (pozwolił na tranzyt naszego złota), ginie w zamachu przeprowadzonym przez niemieckie marionetki z rumuńskiej Żelaznej Gwardii (której dawny liderem Corneliu Cudreanu niestety pałuje się spora część naszej prawicy narodowej...) Ostatnia szansa na uwolnienie Śmigłego-Rydza z internowania upada. Marszałek wydaje ostatnie rozkazy 26 września. Dwa dni później rumuńskie tajne służby zaczynają go ściśle izolować.
27 września do oblężonej Warszawy przybywa wysłannik Naczelnego Wodza mjr Edmund Galinat z rozkazami dotyczącymi utworzenia organizacji konspiracyjnej na terenie obu okupacji. Nowa konspiracja opiera się w dużym stopniu na kadrach przygotowanych przed wojną w ramach Dywersji Pozafrontowej. Tak często jojczymy z powodu "dezercji" marszałka Śmigłego-Rydza a pomijamy to, że to on zainicjował utworzenie Polskiego Państwa Podziemnego. I że w 1941 r. udał się do okupowanej Warszawy, by stoczyć tam swoją ostatnią bitwę.
***
O Bidenie, Ukrainie, Trumpie i impeachmencie już niedługo.
Za jakiś czas też pojawi się nowa seria - Matrioszka. Michał Bąkowski dostanie rozwolnienia :)
Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń