Ilustracja muzyczna: Linked Horizon - Shinzo wo Sasageyo
Sławuś Cenckiewicz wspomniał coś, że zrobi recenzję książki Marka Kornata i Mariusza Wołosa "Józef Beck. Biografia". Jednak jakoś się do tego nie pali, bo książka jest rzetelnie napisana i świetnie wsparta źródłami, więc nie mógłby się przypierdolić do jakiegoś mało znaczącego szczegółu i udawać, że "zaorał" narrację. (Dupoprawica zaraz się oburzy, że szkaluję "wielkiego historyka", ale przypomnę, że taka jest właśnie psychopatyczna metoda recenzji Cenckiewicza. Filmowi "Legiony" zarzucił on "antysemityzm", bo w scenie walki w jakimś miasteczku parka żydowskich mieszczan uciekała z ulicy do domu. Cenckiewicz jojczył, że w ten sposób zarzuca się wszystkim Żydom "tchórzostwo" i obojętność na sprawę polską i rozpisał się, że przecież tylu Zydów walczyło o niepodległość...) No cóż, skoro Cenckiewicz nie zrecenzował tej książki, to ja to zrobię.
Po jej lekturze muszę jeszcze raz podkreślić, że ci, którzy jojczą teraz, że nie prowadzimy polityki wielowektorowej i że przez to "skończymy jak w 1939 roku", są jebanymi idiotami. Tak się bowiem składa, że Beck prowadził ich ukochaną politykę wielowektorową. Opowiadał się za utrzymaniem poprawnych relacji z Niemcami i ZSRR, a jednocześnie z tym, by nie zrywać z Francją i by nawiązać bliższe relacje z Wielką Brytanią. To jest właśnie polityka wielowektorowa. Zwolennikami polityki jednowektorowej - opartej ściśle na Francji - byli zaś wówczas endecy. Ale skąd to może wiedzieć przeciętny internetowy idiota, który wiedzę historyczną czerpie od nauczycielskich nieudaczników czy ze śmieciowych gazetek takich jak "Najwyższy Czas!"?
Przeciętny internetowy idiota przeciwstawia też Becka "prorokowi" Studnickiemu. Studnicki, jak pamiętamy, pisał na wiosnę 1939 r., że Polska powinna być neutralna w zarysowującym się konflikcie pomiędzy III Rzeszą a Zachodem. Pod tym twierdzeniem podpisałby się pewnie i sam Beck - ale parę miesięcy wcześniej. Problem polegał bowiem wówczas na tym, że to Hitler nie chciał, by Polska była neutralna. Na początku 1939 r. pragnął byśmy podporządkowali mu swoją politykę zagraniczną. Gdy się ociągaliśmy z odpowiedzią potwierdzającą, zaczął myśleć o wojnie. Beck próbował w kolejnych miesiącach przemawiać Hitlerowi do rozsądku i jeszcze w sierpniu zostawiał otwarte drzwi dla porozumienia dyplomatycznego. To Niemcy konsekwentnie unikali możliwości porozumienia i dążyli do wywołania wojny - która skończyła się dla nich katastrofą narodową.
Zaletą książki Wołosa i Kornata jest z pewnością to, że przywraca ona właściwą chronologię konfliktu. To nie gwarancje brytyjskie sprawiły, że Hitler zwrócił się przeciwko Polsce. 25 marca, a więc na 6 przed gwarancjami Chamberlaina, Fuehrer mówił generałowi von Brauchitschowi, że optymalnym rozwiązaniem sytuacji z Polską byłoby wyznaczenie nowej granicy - idącej od zachodniego krańca Prus Wschodnich po wschodni kraniec Śląska. Mówił wówczas też o możliwych deportacjach ludności. O tym, że prawdopodobnie pójdzie na wojnę przeciwko Polsce wspominał już w lutym. A przecież jeszcze 26 stycznia Ribbentrop prowadził z Beckiem negocjacje w Warszawie dotyczące "skromnych żądań" w postaci Gdańska, eksterytorialnej autostrady i Paktu Antykominternowskiego. Gdyby Hitler wykazał się większą zręcznością i cierpliwością, to wojna nie wybuchłaby w 1939 r. Niemiecki przywódca jednak wówczas narzekał, że nie udało mu się wywołać europejskiej wojny już w roku 1938.
Wołos i Kornat słusznie przypominają, że polskie władze podjęły decyzję o oporze przeciwko Niemcom w styczniu 1939 r., na długo przed gwarancjami brytyjskimi. Gdybyśmy, tak jak radzą Zychowicz i Cenckiewicz, odrzucili brytyjskie gwarancje, to Niemcy i tak by nas zaatakowali. Atak na Polskę byłby jednak w takim scenariuszu konfliktem lokalnym. Tak jak Polsko-Niemiecka Deklaracja o Niestosowaniu Przemocy z 1934 r. uchroniła Polskę od stania się pierwszą ofiarą appeasementu, tak brytyjskie gwarancje de facto pozwoliły na przetrwanie państwowości polskiej.
Nie do końca rozwiązaną zagadką pozostaje kwestia tego dlaczego Beck w styczniu 1939 r. tak się przestraszył "umiarkowanej" oferty Hitlera. Oczywiście trzeba brać pod uwagę, że ledwie dwa lata wcześniej Goering zapewniał, że "Niemcy nie chcą Gdańska". Rzesza zapewniała też, że nie chce Austrii i że Sudety będą jej ostatnią aneksją w Europie. Tylko głupiec nie wierzyłby więc zapewnieniom Hitlera, że Niemcy chcą od Polski tylko Gdańska, autostrady i przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego? Co nie?
Być może Hitler za bardzo się odsłonił, proponując w styczniu 1939 r. Polsce... Ukrainę. Wyjawił w ten sposób swój plan wojny przeciwko ZSRR. Chciał, by Polska dołączyła do wyprawy na Wschód. Wyprawa ta mogła mieć dwa skutki. Bardziej prawdopodobny: Rzesza przegrywa z Sowietami hojnie wspieranymi przez amerykańską potęgę przemysłową i przez Wielką Brytanię. Okrojona Polska staje się po wojnie częścią ZSRR i nikt tym się na świecie nie przejmuje. Obecnie bylibyśmy więc w najlepszym przypadku taką większą Łotwą a w najgorszym większą Mołdową. Wariant mniej prawdopodobny: Niemcy wygrywają wojnę z ZSRR i aliantami zachodnimi. Porządkują Europę według swojej wizji. Beck żartował sobie na internowaniu w Rumunii, że w takim scenariuszu "pasalibyśmy wszyscy krowy dla Hitlera za Uralem". Zwolennicy Zychowicza wskazują jednak na wariant pośredni: zmiana sojuszów w trakcie wojny. Nie wspominają jednak, jak taki manewr skończył się dla Włoch i Węgier. Jak Niemcy potraktowali swoich dawnych sojuszników. To, że położonej peryferyjnie Finlandii, Bułgarii i Rumunii udało się zmienić w ostatniej chwili front, jest słabym argumentem. Biorąc pod uwagę to, że przez Polskę przebiegałoby jakieś 80 proc. linii zaopatrzeniowych dla frontu wschodniego i w związku z tym na terenie naszego kraju obecne byłyby ogromne siły niemieckie przemieszczające się w różnych kierunkach, łatwo sobie wyobrazić z jakim zaangażowaniem Niemcy przystąpiliby do karania "polskich zdrajców". No ale Zychowicz sugeruje, że nasza żandarmeria wojskowa i policja powstrzymałyby Niemców...
W świetle tego, jak potoczyła się historia, zwracają na siebie w biografii Becka krótkie fragmenty poświęcone marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi. Okazuje się on często o wiele bardziej przenikliwy od ministra spraw zagranicznych. Na przykład, gdy mówi w 1936 r., że Niemcy będą gotowi do wojny w "dwa-trzy lata" i że wojna zacznie się od Gdańska. Co ciekawe, podczas kryzysu czechosłowackiego z marca 1938 r. pojawiły się plotki, że Śmigły-Rydz strzelał do Becka, przeciwstawiając się jego "proniemieckiej" polityce.
W książce Wołosa i Kornata jest rozdział poświęcony planom wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom w 1933 r. W typowy dla zawodowych historyków sposób nie stawia się w nim "kropki nad i", ale ilość poszlak dotyczących tych planów jest wystarczająco duża, by stwierdzić, że Piłsudski rzeczywiście planował rozprawę z Niemcami a Hitler ugiął się wobec polskiej groźby. Twierdzenia Krzysztofa Raka, że "udowodnił", że wojna prewencyjna była bluffem można więc włożyć między bajki.
Niezwykle interesująco przedstawiają się rozdziały dotyczące tego jak Beck i ambasador Wacław Grzybowski oceniali Sowietów. Nie tam ani grama sympatii do reżimu Stalina. Widzieli oni w nim państwo zagrażające Europie, które podsyca konflikty między "imperialistami" i tylko czeka, by jak hiena wkroczyć do wojny, gdy będzie ona bliska rozstrzygnięcia. Beck i Grzybowski bardzo nisko oceniali kondycję Armii Czerwonej po stalinowskich czystkach i spodziewali się, że Sowiety nie wkroczą przez to do wojny od razu. Traktowali więc porozumienie niemiecko-sowieckie (o którego przygotowywaniu mieli od lat wiele sygnałów) jako sowiecką zachętę dla Hitlera do ataku na Polskę, ale jednocześnie jako bluff w licytacji z Zachodem. Beck i Grzybowski uważali, że Sowiety będą w pierwszej fazie wojny neutralne. Czy zmienili swoją percepcję pod wpływem meldunków wywiadowczych z końcówki sierpnia i września? Tego nie wiadomo, gdyż brakuje dokumentów. Są jednak wypowiedzi niektórych polskich dyplomatów z tego okresu - np. ambasadora w Paryżu Juliusza Łukasiewicza - o groźbie inwazji sowieckiej. Jest relacja mówiąca, że Beck nie mógł spać martwiąc się o koncentrację sowieckiego wojska nad granicą i list Becka do Śmigłego-Rydza, w którym przytacza "szalone pogłoski" o mającym nastąpić sowieckim ataku na Polskę "w obronie Ukrainy". Jak wiadomo sam Stalin się wahał czy i kiedy atakować Polskę. Gdyby na froncie zachodnim ruszyła ofensywa francuska, pewnie zachowałby neutralność dłużej.
Klęska poniesiona przez Polskę w 1939 r. była oczywiście w dużo większym sposób zawiniona przez Zachód niż przez Becka czy Śmigłego-Rydza. Francuscy politycy, dyplomaci i wojskowi jawią się na kartach tej książki jako kreatury zupełnie nie zorientowane w tym co się dzieje w Europie Środkowo-Wschodniej. Brytyjczycy wypadają nieco lepiej, ale ich wojskowi sprawiają wrażenie idiotów totalnie nie przygotowanych do wojny. Benesz jest tam oczywiście trafnie pokazany jako wyjątkowo podła i głupia kreatura, która myślała, że ocali Czechosłowację swoją międzynarodową popularnością.
Ciekawie czyta się też rozdziały poświęcone "młodym latom" Becka, czyli m.in. jego działalności w POW w Rosji i na Ukrainie, a także w Oddziale II podczas wojny polsko-bolszewickiej. Widzimy jak Piłsudski wybiera go sobie jako oficera z wielkimi perspektywami i przygotowuje do pełnienia roli ministra spraw zagranicznych.
Najbardziej przygnębiająca jest zaś część poświęcona Beckowi na internowaniu w Rumunii. Widzimy m.in. jak rząd Sikorskiego i podlegli mu dyplomaci sabotowali amerykańskie, brytyjskie i polskie próby zorganizowania ucieczki byłego ministra spraw zagranicznych. Ludzie Sikorskiego sprawiają wrażenie "bandy patałachów" (tak ich słusznie nazywał Beck), która jest totalnie nieprzygotowana do rządzenia. Do tego są "foliarzami" rozpowszechniającymi teorie, że Beck stoi na czele jakiejś organizacji Widmo walczącej z rządem Sikorskiego. Co ciekawe, taka szara eminencja jak ambasador William Bullitt na jesieni 1939 r. ostrzegała Rumunów, że USA zerwą stosunki dyplomatyczne z Bukaresztem, jeśli Beck i Mościcki nie zostaną wypuszczeni. Rumuni wypuścili wówczas Mościckiego, jako obywatela Szwajcarii. Z Beckiem się nie udało, choć prezydent Roosevelt snuł plany przyjęcia go z honorami w Białym Domu. Wiosną 1944 r. Becka miało wywieść z Rumunii SOE. Brytyjczykom zależało na tym, by ten "tragarz tajemnic" nie wpadł w ręce Sowietów.
W ostatnich rozdziałach jest często cytowany Ludwik Łubieński, sekretarz Becka, towarzyszący swojemu szefowi przez kilka miesięcy internowania. Wyraźnie jest zły na rząd Sikorskiego za to, jak potraktował jego szefa. Łubieński jest później polskim attache wojskowym na Gibraltarze. Gdy Sikorski latem 1943 r. zatrzymuje się tam w drodze na Bliski Wschód, Łubieński rozmawia z nim m.in. o kwestii uratowania Becka. Sikorski zaczyna się z nim wykłócać, a po chwili decyduje, by... awansować Łubieńskiego na porucznika. W drodze powrotnej znów dochodzi między nimi do rozmowy o Becku, a Łubieński zostaje... awansowany na kapitana. Według ustaleń Dariusza Baliszewskiego, Ludwik Łubieński mocno się zaangażował w tuszowanie zamachu na Gibraltarze i także w sam zamach. Jeden z polskich zabójców, który dotarł na Gibraltar posługiwał się zaś nazwiskiem "Józef Beck". Mieli wówczas w tajnych służbach poczucie humoru...
Podsumowując: "Józef Beck. Biografia" autorstwa Marka Kornata i Mariusza Wołosa, to rzetelna i ciekawa "cegła" przeznaczona jednak dla tych, którzy potrafią czytać między wierszami. Z niecierpliwością czekam na "Piłsudski między Stalinem a Hitlerem" Krzysztofa Raka, gdzie ma być poruszony sensacyjny wątek planów sojuszu polsko-sowieckiego w 1933 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz