sobota, 23 listopada 2019

Phobos: Wojna w przestworzach


Ilustracja muzyczna: Hans Zimmer - Gap - Dark Phoenix OST

W nocy z 24 na 25 lutego 1942 r. w Los Angeles słychać było wycie syren i przeciwlotniczą kanonadę. Po wykryciu kilkunastu niezidentyfikowanych obiektów na niebie ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Mieszkańcy LA zastanawiali się: czy to powtórka z Pearl Harbor? Czy to Japończycy już rozpoczęli inwazję? Baterie przeciwlotnicze wystrzeliły tej nocy blisko 1,5 tys. pocisków do niezidentyfikowanych celów. Jeden z tych obiektów - oświetlony reflektorami przeciwlotniczymi - uwieczniono na zdjęciu. Świadkami ich przelotu były tysiące ludzi. Wielu z tych świadków było przekonanych, że obiekty te zmierzały w stronę zakładów lotniczych Douglasa i stoczni marynarki wojennej. Żadnych bomb jednak nie zrzuciły. Prasa lokalna przytaczała później relacje świadków mówiących o płonących szczątkach spadających z nieba w trzech miejscach. Po kilku dniach ogłoszono oficjalną wersję. Frank Knox, sekretarz marynarki wojennej stwierdził, że  obsługa dział przeciwlotniczych była zbyt nerwowa, dała się ponieść paranoi i po prostu strzelała w powietrze... Sekretarz wojny Henry Stimson powiedział jednak, że prawdopodobnie strzelano do komercyjnych samolotów wroga, które wystartowały z Meksyku lub do japońskich wodnosamolotów, które zostały przetransportowane okrętami podwodnymi w pobliżu wybrzeża.


26 lutego 1942 r. gen. George Marshall, szef sztabu armii USA, napisał memorandum do prezydenta Roosevelta mówiące o "niezidentyfikowanych samolotach" nad Los Angeles. Tajemniczych obiektów miało być co najmniej 15. Niektóre z nich leciały "bardzo wolno", niektóre przyspieszały do 2000 mil godzinę - prędkości wówczas nieosiągalnych dla konwencjonalnych samolotów. Memorandum to zostało ujawnione w ramach ustawy FOIA (o swobodnym dostępie do informacji) jest więc dokumentem oficjalnym i prawdziwym, pochodzącym z państwowych archiwów. Obok niego istnieje jednak też memorandum Marshalla do Roosevelta z 5 marca 1942 r. - dokument nieznanego pochodzenia, mówiący o tym, że wywiad marynarki wojennej powiadomił o wydobyciu u wybrzeży Kalifornii "niezidentyfikowanego samolotu" oraz znalezieniu wraku "podobnego pojazdu" w górach San Bernardino przez Korpus Powietrzny Armii. Obiekty te "nie mogą być zidentyfikowane jako konwencjonalne samoloty". Na podstawie "tajnych źródeł wywiadowczych" wnioskuje się, że "mają one prawdopodobnie pochodzenie międzyplanetarne" i w związku z tym wywiad wojskowy stworzy specjalną jednostkę badającą ten fenomen. Dokument zawiera prawidłowy numer akt przynależących do Biura Szefa Sztabu. Jest na nim jednak nie spotykany gdzie indziej nadruk "Interplanetary Phenomenon Unit". Przecieki, że tak właśnie nazywała się tajna komórka wywiadu armii USA zajmująca się UFO w czasie wojny pojawiały się od lat. Przecieki te mówiły nawet, że na jego czele stał gen. James Doolitle - ten od rajdu na Tokio. (Co byłoby naturalnym wyborem ze względu na jego wielkie zaintersowanie programami rakietowymi i niekonwecjonalną technologią lotniczą.) W 1984 r. ufolog William Steinman zwrócił się do armii o akta IPU w ramach ustawy FOIA. Oficjalnie odpowiedziano mu, że IPU "już dawno zostało rozwiązane" a jego akta "prawdopodobnie trafiły do sił powietrznych". W 1987 r. o to samo zapytał w ramach ustawy FOIA ufolog Timothy Good. Odpowiedziano mu, że IPU zostało rozwiązane w latach 50. a jego akta włączone do Projektu Blue Book, czyli oficjalnego, publicznego dochodzenia Sił Powietrznych dotyczącego UFO (a raczej zabiegu PR mającego uspokoić opinię publiczną, że żadnego UFO nie ma). Czyli jednak IPU istniało, wywiad wojskowy prowadził od 1942 r. swoje badania dotyczące UFO i miał solidne podstawy, by uznać te obiekty za "fenomen interplanetarny". W rzekomym memorandum gen. Marshalla z 5 marca nie ma ani słowa o znalezionych zwłokach pasażerów tych pojazdów, więc być może były one tylko dronami zwiadowczymi. W sprawę był też zaangażowana Marynarka Wojenna i doszło do współpracy pomiędzy nią a Armią. Może świadczyć o tym rozkaz z 25 lutego 1942 r. do komandora Rico Botty z wywiadu marynarki wojennej, by pilnie się udał z LA do bazy Wright-Patterson w Ohio, czyli w miejsce, gdzie rutynowo trafiła przechwycona wroga technologia lotnicza. Botta był specjalistą od silników lotniczych a w czasie wojny ponoć kierował siatką zbierającą informację o niemieckich egzotycznych programach zbrojeniowych (jednocześnie mając posadę w zakładach zbrojeniowych w San Diego). Dosłużył się stopnia admirała. Tymi obiektami interesowało się też FBI. W ujawnionej w ramach FOIA odręcznej notatce szefa FBI J. Edgara Hoovera z 15 lipca 1947 r. (a więc napisanej mniej więcej tydzień po katastrofie w Roswell) znajduje się zadziwiający fragment mówiący, że: "Musimy nalegać na pełen dostęp do zabezpieczonych dysków. Na przykład, w sprawie z La, Armia przejęła go i nie dała nam możliwości go zbadania".

Pierwszy (w miarę dobrze udokumentowany) kontakt między siłami zbrojnymi USA a "fenomenami międzyplanetarnymi nie należał więc do przyjaznych. Podobnie jak następne...



15 maja 1947 r. podczas testu poniemieckiej rakiety V2 na poligonie White Sands w Nowym Meksyku, pocisk mocno zboczył z toru lotu i spadł kilka kilometrów od miasta Alamogordo. Dowódca tego poligonu ppłk Harold Turner powiedział lokalnej prasie, że spowodowane to było przez "peculiar phenomena". Książkę pod tytułem "Peculiar Phenomena" pisał (ale ostatecznie nie wydał) Andrew Kissner, stanowy kongresmen z Nowego Meksyku. Publikacja ta jest poświęcona tajnej wojnie w przestworzach, która była wówczas toczona nad Nowym Meksykiem. Kissner rozmawiał z technikami radarowymi z poligonu White Sands, którzy śledzili wówczas V2 na ekranie radaru. Powiedzieli mu, że nagle do pocisku zbliżył się niezidentyfikowanym obiekt. Tuż po tym rakieta zmieniła kurs. Jeden z oficerów armii potwierdził przebieg tego incydentu i dodał, że został on uznany za "wrogi". Do kolejnego testu V2 miało dojść 29 maja. Nad poligonem pojawiło się UFO, ale armia miała dla niego niespodziankę. Pojazd został trafiony rakietą ziemia-powietrze (czyżby załoga pomyliła tę rakietę z testowaną V2 i spóźniła się z manewrem obronnym?). O eksplozji nad poligonem pisał następnego dnia "New York Times". Obiekt nie został zestrzelony, ale poważnie uszkodzony i poleciał na południe, aż rozbił się po meksykańskiej stronie granicy w okolicach Juarez. Zostawił krater i chmurę w kształcie grzyba, więc miejscowi przestraszyli się, że spadła bomba atomowa. Amerykańskie jednostki z Ft. Bliss wdarły się na terytorium Meksyku, ale przy kraterze napotkały meksykańskich żołnierzy. Gen. Enrique Dias Goznales, dowódca garnizonu w Juarez, kazał Amerykanom się wynieść. Z wraku pewnie i tak niewiele zostało, bo jakoś Meksyk w następnych latach nie dorobił się światłowodów i układów scalonych...



Roswell znajduje się 205 km na wschód od White Sands. W tamtejszej bazie lotniczej stacjonowała wówczas jedyna na świecie eskadra bombowa dysponująca bronią nuklearną. W White Sands dokonano pierwszej udokumentowanej próbnej eksplozji nuklearnej na świecie. W pobliskich bazach lotniczych działały bardzo silne radary. Płk Corso pisał, że na kilka tygodni przed katastrofą w Roswell do tamtejszej bazy sprowadzono dodatkową ekipę z wywiadu wojskowego, która miała za zadanie przyjrzeć się "anomaliom" pojawiającym się na radarze - tajemniczym obiektom latającym z niezwykłymi prędkościami. Według Corso, UFO z Roswell rozbiło się, bo efekt działania silnego radaru nałożył się na silną burzę, co prawdopodobnie doprowadziło do zakłócenia działania systemów nawigacyjnych pojazdu. Kissner twierdzi jednak, że ta katastrofa nie była przypadkiem, tylko prawdopodobnie skutkiem zestrzelenia.



Tak właściwie to latem 1947 r. doszło do całej serii katastrof UFO w tym regionie. Porucznik Walter Haut, oficer prasowy 509. Eskadry Bombowej z Roswell opowiadał pod koniec życia, że wiadomość o rozbiciu się UFO na farmie Maca Brazella pod Roswell została podana celowo do prasy. Gen. Roger Ramey, z bazy w Forth Worth, kazał podać tę informację, bo o wieści o znalezieniu wraku na farmie Brazela już się rozeszły a trzeba było zatuszować... drugą katastrofę pod Roswell - na równinie San Agustin. Do tej drugiej katastrofy doszło na odludziu a wrak był lepiej zachowany. Po tym jak informacja o znalezieniu "latającego spodka" w Roswell poszła w świat, Pentagon kazał generałowi Rameyowi wycofać się z tego i zatuszować sprawę  - tak mówi relacja zastępcy gen. Rameya, gen. Thomasa Jeffersona Dubose. Dubose przyznał, że historia z balonem meteorologicznym została wymyślona, by zatuszować katastrofę UFO i że wydał rozkaz wysłania szczątków tego obiektu do bazy Wright-Patterson. (Gen. Arthur Exon, legenda sił powietrznych, weteran drugiej wojny światowej, dowódca bazy Wright-Patterson w latach 60., już na emeryturze wspominał o tym, że był świadomy transportu z Roswell do Wright-Patterson, gdy służył w tej bazie w 1947 r. Jeden z naukowców badających szczątki po latach opowiedział mu o "nieziemskim metalu", który wówczas tam trafił. Gen. Exon twierdzi, że wszyscy, włącznie z prezydentem Trumanem już 24 godziny po katastrofie w Roswell byli świadomi tego, że znaleziono tam coś "pozaziemskiego". Twierdzenia gen. Exona spotkały się jedynie z oficjalnym milczeniem - nikt w armii nie śmiał atakować legendy.) Mieszkańcy Roswell wspominali później, że latem 1947 r. dochodziło do zastraszania przez armię potencjalnych świadków. Oddelegowano do tego zadania ekipę z bazy Wright-Patterson. Michelle Penn, córka płka Huntera G Penna (w czasie drugiej wojny światowej bombardiera z 303. Grupy Bombowej "Hell's Angels") wspomina, że jej ojciec opowiadał jej później o tym zadaniu. Miał on m.in. zastraszać ludzi za pomocą... szpikulca do lodu. (Jak widać pewne pomysły z "X-files" miały swój pierwowzór w rzeczywistości.)



W 1996 r. do popularnego ufologicznego programu radiowego Arta Bella trafiła przesyłka podpisana "Przyjaciel". Znalazł się w niej list od osoby twierdzącej, że jest amerykańskim wojskowym i że dziadek nadawcy - też wojskowy - brał udział w zabezpieczeniu szczątków UFO rozbitego w okolicach poligonu White Sands. Dziadek miał podczas tej akcji "sprywatyzować" jeden z fragmentów rozbitego pojazdu. Przekazując go wnuczkowi stwierdził, że jest on zrobiony z "czystego alumunium". Fragment szczątków był dołączony do listu. Badania wykazały, że został on wykonany nie z aluminium, ale z bizmutu, magnezu i cynku. A dokładnie składał się kilkudziesięciu warstw: 1-4 mikrony czystego bizmutu, 100-200 mikronów stopu magnezu i cynku. W 1947 r. nikt na Ziemi czegoś takiego nie produkował i chyba obecnie też nikt... Ale wróćmy do tajnej wojny w przestworzach...




Obcy prawdopodobnie odgrywali się na nas. Z wyliczeń Andrew Kissnera wynika, że w ciągu 72 godzin od incydentu z Juarez z 29 maja 1947 r. doszło na całym świecie do 29 katastrof lotniczych, w których zginęło łącznie 198 ludzi. To był zupełnie anormalny skok.  Odwet mógł dotknąć nie tylko lotnictwa cywilnego. W lipcu 1947 r. lotnictwo armii USA straciło pięć samolotów nad Nowym Meksykiem. Oczywiście podobne incydenty zdarzały się również później. Najlepiej udokumentowanym z nich jest śmierć kpt Thomasa Mantella 7 stycznia 1948 r., który swoim P-51 Mustangiem ścigał duży metaliczny UFO nad Kentucky. Świadkowie mówili o "zestrzeleniu" jego samolotu.


W lipcu 1952 r. myśliwce F-86 Sabre ścigały się nad Waszyngtonem z UFO lecącymi w formacjach. Niezidentyfikowane obiekty pojawiły się w zamkniętej przestrzeni powietrznej nad Kapitolem i Białym Domem. Opinia publiczna niepokoiła się fenomenem UFO coraz bardziej. CIA, w ramach Panelu Robertsona, zaproponowała więc kampanię ośmieszania zjawiska i ludzi się nim zajmujących. Kampania ta była prowadzona przez Agencję prawdopodobnie już od 1947 r. (np. plasowanie przez nią absurdalnych opowiastek o "małych zielonych ludzikach" w tabloidach).



Do bardzo niepokojącego incydentu doszło w marcu 1967 r. w bazie pocisków nuklearnych Malmstrom w Montanie. Po obserwacji UFO nad bazą doszło do awarii układów sterowania pocisków nuklearnych Minuteman znajdujących się w silosach. Incydent powtórzył się osiem dni później. Wiemy o tym m.in. z relacji Roberta Salasa, który był zastępcą dowódcy ekipy odpowiedzialnej za te pociski, z relacji Dwynne Arnesona, dowódcy centrum komunikacji 20. Dywizji Powietrznej w Great Falls w Montanie (który zapamiętał otrzymanie wiadomości o tym, że "UFO wyłączyło ICBM w Montanie") i Roberta Kaminskiego, inżyniera Boeinga, który badał systemy kontroli pocisków po tym incydencie.

Ale oczywiście Obcy też ponosili straty w tej tajnej wojnie. Roswell nie było jedyną katastrofą UFO. Wyspecjalizowane jednostki sił zbrojnych USA zdołały zabezpieczyć wiele wraków rozbitych UFO. Według pułkownika Corso, na przełomie lat 50. i 60. odkryto, że można za pomocą silnych radarów śledzących zakłócać systemy nawigacyjne tych pojazdów. Wypracowano metodę pomagającą sprowadzać w ten sposób statki na ziemię. W maju 1974 r. udało się zestrzelić UFO w pobliżu bazy Rammstein w RFN za pomocą rakiety ziemia-powietrze.



Tam gdzie wojna, tam też i zdarza się brać jeńców. Pułkownik Marion Magruder, USMC, as lotniczy znad Okinawy, pod koniec życia opowiedział swoim synom jak w 1948 r. jego klasę z kursu dla dowódców lotniczych wysłano do bazy Wright-Patterson. To nie był zwykły kurs dla dowódców. To była elita elity wybrana spośród bohaterów II wojny światowej jako kadra perspektywiczna. Polityka sił zbrojnych dotycząca tego, co ujawniać a co tuszować w sprawie UFO dopiero się kształtowała a decydenci byli ciekawi jak do problemu podchodzą przyszli wojskowi liderzy. Pokazano im szczątki UFO a także... żywą istotę, która przetrwała jedną z katastrof. Magruder z fascynacją wspominał, niemal typowego "Szaraka" (tylko o nieco różowawej skórze), którego określił jako "gumiastego". "To było żywe. Ale ją zabiliśmy! Oni zabili tą małą istotę w ramach testów!" - wspominał Magruder. Jego wspominki były szokujące, gdyż trudno sobie wyobrazić, by psuł sobie reputację bohatera wojennego (i człowieka który odniósł wielki sukces w biznesie), zwierzając się, że widział "gumiastego" ufoka. Kapitan Bill Uhouse, pilot testowy i mechanik z bazy Wright-Patterson i ze słynnej Strefy 51, też zebrał się na starość na wspominki i opowiadał, że jeden z "Szaraków" będących w niewoli pomagał przy rozwiązywaniu problemów technicznych związanych z "reverse engineeringiem" jednego z pojazdów Obcych. Ten ufok musiał być takim kosmicznym "Hanoi Johnem" McCainem... :)



Ta tajna wojna w przestworzach była prowadzona również po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. O wojskowych obserwacjach UFO w ZSRR szeroko pisała m.in. płk Marina Popowicz - pilotka-rekordzistka, zwana "Madame Mig". Popowicz wspominała o 3 tys. obserwacji UFO nad Związkiem Sowieckim dokonanych przez wojskowych i cywilnych pilotów, o wsadzaniu do psychuszek wojskowych mówiących o swoich doświadczeniach z tym fenomenem i o szczątkach pięciu obcych pojazdów znajdujących w rękach KGB (jak widać te szczątki nie przełożyły się na rozwój technologiczny ZSRR - czyżby tamtejsi uczeni nie wiedzieli co z nimi zrobić?).



Płk Ryszard Grundman, dowódca 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" w latach 1967-1973, a później m.in. szef bezpieczeństwa lotów Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju wspominał: "pilotom wojskowym, którzy widzieli na własne oczy niezidentyfikowane obiekty latające, daleko jest do śmiechu. Nie twierdzą, że spotkali kosmitów, ale uważają, że zdarzyło im się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Proszę sobie wyobrazić, że podczas lotu ćwiczebnego nagle podlatuje do pana maszyny pulsujący zmiennym światłem spodek i zaczyna wykonywać manewry zaprzeczające prawom fizyki. (...) Nie pamiętam dokładnej daty, ale najwięcej sygnałów dotyczyło wydarzeń z 11 grudnia 1982 r. W nocy stacje radiolokacyjne w różnych częściach Polski zaczęły meldować o wykryciu poruszających się z ogromną prędkością obiektów. W sumie nad naszym terytorium zaobserwowano ich aż 16. Samoloty myśliwskie dostały rozkaz startu i zestrzelenia przeciwnika, ale żadnej z maszyn nie udało się zlokalizować celów. Dziwne obiekty pojawiły się wtedy także nad NRD, Czechosłowacją i wschodnią częścią ZSRR. Obawiano się nawet, że rozpoczął się atak NATO. W tym przypadku nie mamy do czynienia z obserwacją jednego pilota, tylko zdarzeniem, które uruchomiło całą machinę wojskową i zaangażowało setki osób. Wszyscy nie mogli ulec złudzeniu. A tym bardziej złudzeniu nie mógł ulec radar. (...) Dysponuję relacją z 1955 r. Podczas ćwiczeń Układu Warszawskiego stacja radiolokacyjna w rejonie Warszawy namierzyła dwa cele nad Zatoką Gdańską. Poruszały się z prędkością 2300 km/h na wysokości 20 tys. metrów. W tych czasach nie istniał żaden samolot o takich osiągach. Co jeszcze dziwniejsze, w pewnym momencie oba obiekty zrobiły zwrot o 90 stopni. Dosłownie w miejscu, bez żadnego promienia skrętu. Takiego manewru na tak dużej prędkości nie da się wykonać. Nie są w stanie zrobić tego nawet współczesne, najnowocześniejsze samoloty. A co dopiero 50 lat temu. "

Czyżby więc wojskowi z obu stron Żelaznej Kurtyny obserwowali ten sam fenomen, czy też solidarnie, ponad podziałami ideologicznymi, postanowili wspólnie łgać o jakiejś tajnej wojnie z UFO? Ten drugi scenariusz byłby nawet ciekawszy, bo potwierdzałby teorię konwergencji...



Jak wspominałem w poprzednim odcinku tej serii, płk Philip J. Corso twierdził, że w latach 80., pod przykrywką reaganowskiego programu SDI powstawał system obrony Ziemi przed zagrożeniami z Kosmosu. Ten system sprawił według Corso, że "zaczęliśmy z nimi wygrywać". Czy coś może potwierdzać słowa pułkownika Corso? Zapewne takim dowodem pośrednim jest zapis z kamery rejestrującej misję wahadłowca STS-48 we wrześniu 1991 r. Widać na nim jak na orbicie okołoziemskiej porusza się kilka obiektów. Mogą być to oczywiście satelity czy kosmiczne śmieci. W pewnym momencie jednak pojawia się błysk w lewym dolnym rogu ekranu a jeden z obiektów zatrzymuje się, gwałtownie zmienia kierunek lotu i ucieka z dużą szybkością. W jego stronę leci wystrzelony z ziemi obiekt zostawiający świetlistą smugę. Wyliczono, że obiekt ten został prawdopodobnie wystrzelony w stronę UFO z bazy Pine Gap w Australii, znanej z prowadzenia tam eksperymentów nad broniami elektromagnetycznymi. Być może więc Obcy odwiedzają nas nieco rzadziej niż kiedyś, gdyż ryzykują zestrzelenie na orbicie...


Ronald Reagan mówiąc o Gwiezdnych Wojnach snuł wizję "zagrożenia z Kosmosu", wobec którego nasze ziemskie spory zbledną. Proponował też Gorbaczowowi objęcie przestrzeni kosmicznej nad ZSRR ochroną w ramach SDI. Może nie powinno nas więc dziwić, że na jedno spotkanie w Białym Domu poświęcone SDI Reagan zaprosił majora Królewskiej Armii Węgierskiej Colmana von Keviczky'ego, filmowca, działacza antykomunistycznego i zarazem zapalonego ufologa propagującego tezę o "wrogich" intencjach Obcych. Keviczky podczas tego spotkania stwierdził, że SDI powinna nazywać się UDI czyli "UFO Defence Initiative". Reagan chyba nie protestował...

***

W następnym odcinku serii "Phobos" m.in. o nadpalonym dokumencie z archiwum Jamesa Jesusa Angletona, o sekretarzu Forestallu, o tym jakim Nixon był równym gościem i o tym w co wpierdolił się John Podesta... Space Force!

Krytykom tej serii twierdzącym, że nie ma ona żadnego znaczenia dla naszych przyziemnych spraw proponuje natomiast małe ćwiczenie umysłowe. Zastanówcie się skąd wzięła się idea "degrowth" czyli cofania rozwoju przemysłowego naszej cywilizacji w "trosce o ekologię"? Skąd się biorą wśród elit rozważania na temat depopulacji Ziemi? Czemu prowadzone są działania mające na celu zastąpienie tej części ziemskiej populacji, która doszła do największego zaawansowania technologicznego tą częścią, która zatrzymała się w rozwoju kilka wieków temu (jeśli nie w neolicie)? Czemu tyle wysiłków wkłada się w obniżanie standardów edukacji? Komu służy ta rozkładowa robota? I kto ma przejąć od nas nasze zasoby surowcowe i przyrodnicze? How dare you!


***

A ze spraw bardziej przyziemnych:

Donald Trump niedawno trafił w trybie nagłym na badania do Walter Reed Military Hospital. Są przecieki mówiące, że podejrzewano, że mógł zostać podtruty. Wcześniej osoba próbująca dla niego jedzenie nagle zachorowała. Zachodzi więc podejrzenie użycia trucizny z opóźnionym efektem działania. We wrześniu 2017 r. Roger Stone mówił w programie Alexa Jonesa, że Trump jest podtruwany w Białym Domu.  To by mogło tłumaczyć część jego dziwnych zachowań mogących świadczyć o jakimś problemie neurologicznym.

Hillary też ma problemy. Niedawno samolot, którym miała lecieć z Nowego Jorku został cofnięty z powodu awarii. Widziano dym a w pobliżu maszyny znaleziono odłamki.

1 komentarz:

  1. W książce (świetnej) "Problem Trzech Ciał" Cixin Liu, jest opisana podobna dzialalność "agentów wpływu" jak pod koniec wpisu

    OdpowiedzUsuń