Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty

sobota, 16 grudnia 2023

Ha-ha-ha-nuka Gerszoma Brauna

 


Ilustracja muzyczna: Eric Schwartz - Crank that Kosha Boy

Za każdym razem, gdy Grzegorz Braun mówi "Szczęść Boże!", to pewnie myśli "Niech będzie błogosławiony Sabataj Cwi!". I tak należy interpretować incydent z hanukową gaśnicą w cyrku zwanym Sejmem.


Przyznam się - śmiałem się do rozpuku, z akcji jaką on odwalił. Śmieli się jednak nawet sami Żydzi, o czym świadczył choćby taniec z gaśnicą na uczcie chanukowej w łódzkiej gminie żydowskiej. No bo nie sposób było się nie uśmiechnąć widząc Brauna przyprószonego proszkiem z gaśnicy i reakcję ezgaltowanej kobieciny, która mu weszła w strumień. (A teraz twierdzi ona, że w wyniku porażenia proszkiem z gaśnicy  "nie może mówić", co jednak nie przeszkadza jej udzielać wywiadów. Czyżby chciała zostać polskim Georgem Floydem? "I can't breath!" :). Naprawdę żałuję, że Kanye West nie został posłem do naszego Sejmu - świetnie by razem z Gerszomem Braunem niszczyli autorytet tej instytucji.

Śmiech, śmiechem, ale akcja sabatejskiego reżysera przyniesie pewne konsekwencje. Niektóre złe, niektóre dobre,  niektóre neutralne.

Rządząca koalicja dupokratyczna wykorzysta ten incydent do przykręcenia śruby wszelkim potencjalnym krytykom za pomocą nowych praw o "mowie nienawiści". Docelowo polskojęzyczna debata publiczna ma bowiem wyglądać w ten sposób:

- Wszystkich nas zachwyca rotacyjny marszałek Hu*ownia i wszyscy uważamy, że jest Szymon Kotłownia wieeeeeeelkim maaaaarszałkiem jest...

- Ale jak tak nie uważam...

- Jak to nie uważasz!!! Ty nienawistniku!!!

Wielu ludzi również uważa, że prowokacja posła Brauna ma sprawić, że Polska znów będzie postrzegana jako kraj straszliwych antysemitów. Ja bym się o to nie martwił. Państwo Izrael bowiem w ostatnich tygodniach propagandowo samo zapięło się w dupala - choćby nie kontrolując tego, co różni idioci służący w jego armii wrzucają do mediów społecznościowych. Sympatia światowej opinii publicznej mocno przechyliła się na stronę palestyńską. Antysyjonizm jest najmodniejszy od lat 40-tych. Zachodnia młodzież podśpiewuje sobie "From the river to the sea, Palestine will be free" i pali flagi izraelskie. Mocno gardłują za Izraelem w Europie jedynie... prawicowi prorosyjscy populiści tacy jak Wilders, Le Pen czy Orban. W tej sytuacji można na antysyjonizmie ugrać więcej niż na filosemityzmie w stylu pierwszej dekady XXI wieku.

Braun na pewno fatalnie rozegrał tę sprawę propagandowo. Zamiast pieprzyć o "satanistycznym obrzędzie" powinien powiedzieć, że zrobił to w proteście przeciwko izraelskim bombardowaniom Strefy Gazy i "holokaustowi dokonywanemu przez Izrael na Palestyńczykach". Przyklasnęłaby mu cała "postępowa opinia publiczna" na świecie. 


Dobrym aspektem performence'u posła Brauna jest to, że uderzy on w Konfę, czyli w cichego koalicjanta TuSSka. Jak już wskazywałem, bez zepchnięcia  Konfy pod próg wyborczy nie zaistnieje na prawo od PiS żadne sensowne ugrupowanie nacjonalistyczne - sensowne czyli wolne od rosyjskiej agentury, projanuszowych libków i płaskoziemców. Jak to powiedział minister Nitras? "Jak będziemy rządzić z Konfederacją, to my zajmiemy się rządzeniem a Konfederacja wami?" Może poseł Braun źle to zrozumiał. 




Ciekawe też czy Braun stanie się Jokerem, który będzie miał tabuny siejących chaos naśladowców? Jak na razie zakładam, że przebieranie się za niego będzie bardzo popularne w Purim.

A co do samej Chanuki... Uroczystość zapalenia świecznika w Sejmie zorganizował Chabad, czyli organizacja złośliwie nazywana przez ortodoksyjnych Żydów "religią najbardziej zbliżoną do judaizmu". Wbrew temu, co mówi sabatejczyk Braun, Chabad jest nieco mniej "talmudyczny", o czym świadczy choćby to, że prowadzi działania prozelickie. Dali się złowić Chabadowi m.in. Ivanka Trump i Javier Milei. 

Patlewicz, czyli jeden z akolitów Brauna, zbłaźnił się pisząc, że Chanuka upamiętnia "mord skrytobójczy Judyty na Holofernesie". Gostek chyba oglądał "świerszczyki" na lekcjach religii, skoro wypisuje takie głupoty. Chanuka upamiętnia bowiem Powstanie Machabejskie, a nie historyjkę z Księgi Judyty. (Notabene pełna historycznych bzdur Księga Judyty jest częścią katolickiego kanonu biblijnego, a Kościół wskazywał, że starożytna różowowłosa yandere Judyta biegająca z zakrwawionym nożem i odciętą głową była prefiguracją... Maryi.) Powstanie Machabejskie uratowało żydowski monoteizm przed asymilicją z kulturą grecką. To czy to uratowanie wyszło światu na dobre to inna sprawa. Jezus pewnie i tak pojawiłby się na świecie. Skoro nie wśród Żydów, to może wśród Ormian...


Czy jednak chanukija powinna pojawiać się w (Kne)Sejmie? Żydów w Polsce jest obecnie mniej niż Hindusów, a Divali przedstawiciele naszych władz jakoś nie świętują. A można by przecież w Sejmie z tej okazji zapalić takie ładne hinduskie lampki z indyjskimi swastykami. Podobnie można by przeprowadzać tam ceremonie rodzimowierskie czy islamskie. Ktoś powie, że z Żydami łączą nas dużo większe związki historyczne niż z Hindusami, ale przypomnę, że owe związki są od wieków pożywką dla kontrowersji oraz negatywnych emocji. Ceremonia zapalania świecznika chanukowego jest postrzegana przez sporą część Polaków po prostu jako przykład na to, że jedna z mniejszości chce być uprzywilejowana wobec innych. Ta ceremonia - sama w sobie nieszkodliwa - po prostu drażni. Oczywiście wszyscy rytualnie potępiają antysemityzm Brauna, ale wielu spośród rzucających na niego przekleństwa prywatnie cieszy się z numeru jaki on odwalił. Piszę to, sam mając w domu małą chanukię (którą wygrałem w konkursie wiedzy o Izraelu) i będąc od lat posądzany przez różnych zjebów o bycie zarówno "agentem Mossadu" jak i "typowym polskim antysemitą".

A co do samego antysemityzmu, to warto przytoczyć fragment rozmowy oberpolitruka Wiktora Grosza z generałem Berlingiem. Grosz usilnie dopytywał się go, co sądzi o Żydach. Zirytowany Berling odparł mu: "Lubię ładne Żydówki". 

I w sumie ja też, tylko bardziej w stylu Scarlett Johansson niż Gal Gadot.

***


A wszystkim Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia/Szczodrych Godów!



piątek, 21 kwietnia 2023

Mordechaj Anielewicz nie zabił się sam?

 


Przy okazji 80-tej rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim dowiedzieliśmy się ciekawej rzeczy. Tego jak naprawdę nazywał się jeden z dowódców tego powstania. Dotychczas przyjmowano bowiem, że Żydowskim Związkiem Wojskowym dowodził "Paweł Frenkel". Teraz wiemy, że był to Jakub Frenkel. Wcześniej różni akademiccy przepisywacze podważali istnienie tej postaci, bo nie mogli się doszukać żadnego Pawła Frenkla. A on istniał jako Jakub Frenkel i rzeczywiście był przedwojennym polskim oficerem. Zachowała się nawet jego fotografia (powyżej). (Być może kiedyś uda się również potwierdzić istnienie innego z dowódców ŻZW "Mieczysława Dawida Apfelbauma". Jak na razie jednak różni przepisywacze bezradnie rozkładają ręce mówiąc: "To postać fikcyjna. Nie znaleźliśmy po nim śladu w dokumentach". Mimo, że figuruje w przedwojennej książce telefonicznej Warszawy...) To odkrycie ważne, gdyż to Frenkla można uznać za faktycznego dowódcę powstania w getcie.

A czy dowódcą powstania nie był czasem Mordechaj Anielewicz, przywódca Żydowskiej Organizacji Bojowej? Tak mówiła narracja dominująca przez kilka dekad. Narracja w której skutecznie przemilczano istnienie Żydowskiego Związku Wojskowego. ŻZW był organizacją niewygodną zarówno dla polskojęzycznych komunistów jak i dla izraelskiej lewicy. Kadry ŻZW tworzyli bowiem prawicowcy - syjoniści-rewizjoniści. W Palestynie lewicowi haganowcy ścierali się zbrojnie z nimi jeszcze w trakcie wojny o niepodległość, a przez pierwsze dwie dekady Izraela prawicowi syjoniści byli traktowani podobnie jak pisowcy za Tuska. W PRL nie można było natomiast o ŻZW wspominać, bo był on organizacją antykomunistyczną tworzoną przez naszych przedwojennych wojskowych i do tego utrzymującą żywe relacje z organizacjami biorącymi udział w naszej tajnej wojnie. 

Dużo wygodniejsza dla czerwonych była narracja, że jedyną organizacją walczącą w getcie był lewicowy ŻOB, w skład którego wchodzili też komuniści z PPR. ŻOB nie był jednak ani jedyną, ani najsilniejszą grupą oporu w getcie. Jego liczebność jest podawana w przedziale od 220 do 600 bojowców. Zależnie od tego, czyli wliczamy do niego luźno z nim związaną socjalistyczną partię Bund, czy nie. (Bund to organizacja, w której działał Marek Edelman.) Liczebność ŻZW podaje się natomiast na od 300 do 500 ludzi. Uzbrojenie obu tych grup jest trudne do oszacowania. ŻOB miał mieć od 70 do 200 pistoletów, 10-15 karabinów, 1 pm i 1 karabin maszynowy. Ale prawdopodobnie stan uzbrojenia był o wiele, wiele niższy, a stan amunicji tragiczny. ŻZW był o wiele lepiej uzbrojony. Emanuel Ringelblum, kronikarz getta warszawskiego, tak opisał wizytę w jego kwaterze głównej: "oglądałem arsenał broni ŻZW. Lokal mieścił się w domu niezamieszkałym, tzw. dzikim, przy ul. Muranowskiej nr 7, w sześciopokojowym lokalu na pierwszym piętrze. W pokoju kierownictwa było zainstalowane pierwszorzędne radio przynoszące wiadomości z całego świata, obok stała maszyna do pisania. Kierownictwo ŻZW, z którym prowadziłem rozmowę przez kilka godzin, było uzbrojone w rewolwery zatknięte za pasem. W dużych salach były zawieszone na wieszakach rozmaite rodzaje broni, a więc karabiny maszynowe ręczne, karabiny, rewolwery najrozmaitszego gatunku, granaty ręczne, torby z amunicją, mundury niemieckie intensywnie wyzyskane podczas akcji kwietniowej itp. W pokoju kierownictwa panował wielki ruch, jak w prawdziwym sztabie armii, tu odbierano rozkazy dla skoszarowanych «punktów», w których gromadzono i szkolono przyszłych bojowców. Nadchodziły raporty o dokonanych przez pojedyncze grupy ekspropriacjach u osób zamożnych na rzecz uzbrojenia ŻZW. W czasie mojej obecności dokonano u byłego oficera armii polskiej zakupu broni na ćwierć miliona złotych, na co dano zaliczkę w wysokości 50 000 zł. Zakupiono 2 karabiny maszynowe po 40 000 zł każdy, większą ilość granatów ręcznych i broni". Ludzie z ŻZW - często przedwojenni wojskowi - znacznie górowali też nad żobowcami i bundowcami wyszkoleniem i jakością dowodzenia.



Udział ŻOB w powstaniu w getcie sprowadzał się do jednej potyczki pierwszego dnia walki, po której bojowcy zeszli do bunkrów i piwnic. A później do desperackiej obrony tych izolowanych punktów oporu. Bund bronił w tym czasie tzw. szopu szczotkarzy. Walczył tam u boku ŻZW (co później Edelman skutecznie wymazał ze swojej pamięci.) ŻZW stoczyła natomiast długi i zacięty bój z Niemcami na placu Muranowskim. To ta organizacja odpowiadała za główny ciężar walk w getcie. To ona zadała tam Niemcom największe straty. I to ona wywiesiła nad gettem dwie flagi - polską i syjonistyczną. 

(Co do strat niemieckich. Jurgen Stroop podał w swoim raporcie nazwiska 16 zabitych, w tym żołnierzy wschodnich formacji pomocniczych i dwóch polskich policjantów. Pisał też o 90 rannych. Te dane uważa się za zaniżone. Polska prasa podziemna pisała natomiast o 86 zabitych i 420 rannych. Te dane uważa się za mocno zawyżone. Biorąc jednak pod uwagę, że znaczna większość strat niemieckich to skutek działań bojowych ŻZW, KB, AK i GL, to ilu Niemców mógł zabić ŻOB? Dla porównania: 1 lutego 1943 r. oddział Batalionów Chłopskich w bitwie pod Zaborecznem, stoczonej w obronie pacyfikowanej Zamojszczyzny zabił ponad 100 niemieckich żandarmów. W bitwie pod Huciskiem stoczonej przez oddział majora Hubala 30 marca 1940 r. niemieckie straty sięgnęły około 100 zabitych i rannych.)



Bajkopisarze w rodzaju Barbary Engelking-Boni twierdzą, że źli, antysemiccy Polacy z AK nie chcieli dostarczać broni kryształowo czystym bohaterom z ŻOB. Biorąc pod uwagę jednak afiliacje polityczne ŻOB, ta niechęć wydaje się być w pełni zrozumiała. Wśród żobowców byli bowiem komuniści oraz sporo prosowieckich fanatycznych doktrynerów. Mosze Arens, były izraelski minister obrony, opisał dylemat jaki miał ŻOB po tym jak AK zadeklarowała jej pomoc stawiając warunek, że żobowcy muszą zadeklarować lojalność wobec państwa polskiego w przypadku konfliktu Polski ze Związkiem Sowieckim. Zamiast machnąć ręką na tę sprawę i przyjąć formalną deklarację, prosowieccy fanatycy długo się o to spierali. W końcu Hersz Berliński, przedstawiciel Poalej Syjon Lewicy powiedział: "Drodzy towarzysze! W razie konfliktu między Polską a Związkiem Sowieckim zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by podminować polski potencjał do walki. Nasze miejsce jest w szeregach Armii Czerwonej i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc jej zwyciężyć. Październik 1917 r. nauczył nas, że wielu naszych przyjaciół dzisiaj będzie naszymi krwawymi wrogami w decydującym momencie bitwy o władzę nad robotnikami. (...) Nie można wykluczyć, że oręż, który dostaniemy wspólnym wysiłkiem zostanie zwrócony przeciwko tym drugim". Getto jest na skraju zagłady, każdy pistolet od AK jest na wagę złota, a oni myśleli wówczas o "Październiku 1917 r." i walce o władze...

(Przedstawiciel Bundu na tym zebraniu milczał. Bundowcy mieli wówczas napięte stosunki z komunistami. Stalin bowiem kazał rozstrzelać dwóch przywódców Bundu - Erlicha i Altera. Dlatego Bund nie chciał pełnej integracji z prosowieckim ŻOB). 

Sam Mordechaj Anielewicz miał dziwny epizod w życiorysie. Gdy na jesieni 1939 r. próbował się przedrzeć do Rumunii, został zatrzymany przez NKWD. I wypuszczony. Ciekawe do czego się zobowiązał?

Jak zauważył Marek Kledzik, również żołnierze ŻZW wzbraniali się przed współpracą z ŻOB. Obie organizacje poróżnić mogła m.in. sprawa Katynia. Jak czytamy:

"Edelman długo milczał, Po wielu latach dwom krakowskim publicystom Witoldowi Beresiowi i Krzysztofowi Burnetko („Marek Edelman Życie. Po prostu”, 2008) wyznał: „Z ludźmi ŻZW spotkałem się raz, parę dni przed powstaniem – jeśli to w ogóle było powstanie. Chcieli nas zaszantażować i przejąć ŻOB. Wyjęli rewolwery, żeby nas zmusić. Byłem wtedy z Anielewiczem i „Antkiem” (Icchakiem Cukiermanem – M.K.), a oni do nas – jeżeli się nie poddacie…
Pierwsze strzały dali w sufit, a my chamy, prosto w nich. Strzelałem, jak umiałem, ale nosili takie szerokie bluzy i jeden tylko dostał w bluzeczkę. Wtedy jednak zrozumieli, że nie ma żartów, i poszli w cholerę”.

Jak można wytłumaczyć tę historię, której wyjaśnienia nie podjął się nigdy Marek Edelman? 12 kwietnia 1943 r. w sztabie ŻZW przy Muranowskiej 7 analizowano podane tego dnia informacje niemieckie o odkryciu w lesie katyńskim masowych grobów polskich oficerów, wśród nich także narodowości żydowskiej. Z nasłuchu radiowego odebrano decyzję rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie w Londynie o zwróceniu się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w celu przeprowadzenia dochodzenia i ustalenia sprawców mordu. To stało się pretekstem dla Stalina do zerwania w dniu 25 kwietnia stosunków dyplomatycznych z emigracyjnym rządem polskim. Ta informacja prawdopodobnie - to moja hipoteza - spowodowała rozłam między obiema żydowskimi organizacjami wojskowymi walczącymi w getcie.

ŻZW (prawicowy i centroprawicowy) jak należy sądzić, opowiedział się po stronie rządu polskiego na wychodźstwie, ŻOB (lewicowy, komunistyczny) po stronie Moskwy. W obliczu nieuchronnej zagłady getta nie powinno mieć to większego znaczenia. A jednak."

(koniec cytatu)

Wspomniałem o związkach ŻZW z organizacjami prowadzącymi naszą tajną wojnę. Tak się dziwnie złożyło, że jedną z osób organizujących wsparcie dla ŻZW ze strony polskiego podziemia był m.in. Cezary Ketling-Szemley,  dowódca PLAN, który później przeszedł do Polskiej Armii Ludowej znanej z mojej serii blogowej "Gracze". (Ten człowiek miał wyrok śmierci od AK za denuncjację rywala do Gestapo!) Silnego wsparcia ŻZW dostarczył też Korpus Bezpieczeństwa - organizacja scalona z AK, która jednak tuż przed Powstaniem Warszawskim porozumiała się z PAL, uznała komitet lubelski i próbowała infiltrować komunistyczne wojsko. Dariusz Libionka - jeden ze strażników oficjalnej bajeczki o powstaniu w getcie - twierdzi, że Korpus Bezpieczeństwa był "organizacją marginalną". Być może. Ale do Powstania Warszawskiego wystawił całkiem spore siły - cztery bataliony (w realiach powstańczych plutony) i inne oddziały. Libionka twierdzi również, że Henryk Iwański "Bystry", jeden z oficerów Korpusu Bezpieczeństwa, który odpowiadał za pomoc ŻZW był hochsztaplerem. Twierdzi tak na podstawie ankiet dla ZBOWiDu, w których Iwański nie przyznał się do swoich relacji z ŻZW. Libionka zapomina jednak o jednej ważnej rzeczy: w czasach stalinowskich podając prawdę w takich ankietach można było skończyć z kulą w potylicy. Późniejsze relacje o walce 18-osobowego oddziału KB dowodzonego przez Iwańskiego na terenie getta, wspólnie z ŻZW, wydają się mocno podkoloryzowane, ale tak to już bywa z relacjami weteranów. Podkoloryzowane i pełne dziur są też relacje Marka Edelmana, ale nikt go jakoś nie uważa za oszusta. Funkcjonuje on nawet w pamięci społecznej jako "ostatni dowódca powstania w getcie", choć po śmierci Anielewicza dowodził on jedynie kilkuosobową grupką ludzi próbujących się z getta desperacko wyrwać.

Śmierć Anielewicza...


Mamy co do niej nieliczne, bardzo zdawkowe i chaotyczne relacje. 8 maja 1943 r. jego podziemny bunkier przy Miłej 18 (należący wcześniej do żydowskiego gangstera) został osaczony przez Niemców.  Było w nim 120 osób. Część z nich ponoć popełniła samobójstwo - w tym Anielewicz ze swoją dziewczyną Mirą Frucher  i przywódca PPR w getcie Efraim Fondomiński. Kilkunastu bojowników i bojowniczek zdołało jednak uciec z bunkra. Jedna z nich, Tosia Altman, stwierdziła później, że Anielewicz był przeciwny samobójstwu. Jeśli był cień nadziei na przeżycie, należało podjąć próbę umknięcia śmierci. A jednak Anielewicz zginął wówczas w bunkrze? Czy na pewno popełnił samobójstwo? Czy też zginął w chaotycznej walce z Niemcami? Czy też... od bratniej kuli. Pamiętajmy o napiętych relacjach choćby pomiędzy Bundem i Drorem a komunistami. Czy na odchodnym ktoś chciał się rozliczyć z dowódcą? A co jeśli w bunkrze byli zdrajcy pracujący dla Niemców? Tego się nigdy nie dowiemy, gdyż znaczna większość tych, którzy uciekli z bunkra zginęła w ciągu kilku miesięcy. 

Tymczasem oddział Frenkela 25 kwietnia zdołał wydostać się z getta. Został on osaczony 11 czerwca 1943 r. przez Niemców w lokalu konspiracyjnym przy Grzybowskiej 11/13. Zadenuncjował ich członek organizacji "Miecz i Pług"


Oprócz Frenkla i Anielewicza był jeszcze jeden przywódca oporu w getcie. Reprezentujący najliczniejszą jego społeczność - ortodoksyjną. Zarówno ŻZW jak i ŻOB reprezentowały mniejszość wśród Żydów - tę część społeczności, która była mniej lub bardziej zasymilowana i w miarę dobrze posługiwała się językiem polskim. Masy żydowskie były natomiast w tamtych czasach mało zasymilowane i religijne. Ich nieformalnym przywódcą był rabin Menachem Ziemba. Zginął on w jednym z bunkrów.



Pamiętajmy też o jednym ważnym fakcie: o ile ŻZW i ŻOB mogły mieć łącznie około tysiąca bojowców, to Żydowska Służba Porządkowa, czyli kolaboracyjna policja w getcie warszawskim liczyła nawet 2,5 tys. ludzi. Wiele etatów w niej było fikcyjnych - załatwianych u znajomych, by dostawać lepsze kartki żywnościowe i unikać deportacji. Nie da się jednak ukryć, że zychowiczowska opcja niemiecka była w getcie długo silniejsza niż podziemie...

***

Zainteresowanych prawdziwą historią powstania w getcie warszawskim zachęcam do obejrzenia filmów dokumentalnych:


Tora i Miecz - dobrze pokazany jest tam wątek pomocy Korpusu Bezpieczeństwa dla getta. Są tam unikalne relacje członków związanego z Korpusem Bezpieczeństwa Strażackiego Ruchu Oporu "Skała", którzy udzielali pomocy gettu. 

Dwie flagi - opisano w nim udział ŻZW w powstaniu. Sporo unikalnych zdjęć i relacji.


***

Co do Sudanu - cóż mogę dodać ponad to, że to konflikt związany ze złotem i geopolitycznymi przetasowaniami, w którym rebelianci mają wsparcie Prigożyna i libijskiego generała Haftara, a armia regularna wsparcie Egiptu. Jest zagrożenie włączenia się do niego także Etiopii.  Things in Africa...

W każdym bądź razie robią wrażenie zniszczenia na lotniskach w Chartumie i w Meroe. Uszkodzono egipskie Migi i zniszczono m.in. białoruski samolot transportowy i samolot sudańskiego prezydenta. 

***

Co do rozbłysku nad Kijowem - a co jeśli mieliśmy do czynienia z zestrzeleniem satelity nad tym miastem?

sobota, 7 kwietnia 2018

Jak Izrael (nie) ścigał nazistowskich zbrodniarzy

Ofiarom współczesnego systemu edukacji wyjaśniam na wstępie, że tytuł jest celową prowokacją. Wszyscy bowiem wiemy, że Izrael ścigał niemieckich, nazistowskich zbrodniarzy. A dokładnie: kilku lub najwyżej kilkunastu. Pozostałych, z różnych powodów, zostawił w spokoju.


Ilustracja muzyczna: Camila Cabello - Havana


Zapewne wszyscy słyszeliśmy o przypadku Adolfa Eichmanna. Eichmann był dyrektorem Departamentu IV B4 w RSHA odpowiedzialnego za sprawy żydowskie. Najpierw organizował kwestię żydowskiej emigracji z Rzeszy i terytoriów okupowanych, a po tym jak w grudniu 1941 r. załamał się plan masowych deportacji Żydów do Rosji, był jednym z koordynatorów akcji eksterminacyjnej. Odpowiadał m.in. za deportację Żydów z Węgier do Auchwitz-Birkenau. Eichmann po wojnie ukrywał się w Argentynie i został porwany w 1960 r. w Buenos Aires przez Mosad. Był najwyższym rangą nazistowskim dostojnikiem, który wpadł w ręce Izraela, więc jego proces w Jerozolimie stał się wielkim widowiskiem. Oczywiście został uznany za winnego ludobójstwa, skazany na śmierć i powieszony w 1962 r. Sprawa Eichmanna była sygnałem, że Izrael nie przepuści mordercom Żydów. Czy tak jednak było istotnie?



Adolf Eichmann był przede wszystkim człowiekiem, który wiedział zbyt wiele. Jego mentorami w SD byli: Grigorij Szwarc-Bostunicz, rosyjski imigrant, teozof i znajomy Gurdżijewa oraz Leopold von Mildentstein, oficer SD, który był wielkim zwolennikiem... syjonizmu. Mildenstein uważał, że Żydów z Europy można się pozbyć wspierając budowę żydowskiego państwa na Bliskim Wschodzie. W 1934 r. złożył on nawet oficjalną wizytę w Mandacie Palestyńskim, a podczas jednej z uroczystości z jego udziałem wisiały obok siebie flagi nazistowskie i syjonistyczne. Ten niezwykły oficer zaszczepił u Eichmanna zainteresowanie syjonizmem. Późniejszy architekt Holokaustu uczył się więc hebrajskiego i arabskiego a w 1937 r. odwiedził Mandat Palestyński. W tamtym czasie naziści stawiali przede wszystkim na zmuszanie Żydów do emigracji. Ta polityka się jednak nie sprawdzała, gdyż stawiali zbyt duże bariery finansowe emigrantom - Żyd wyjeżdżający z Rzeszy albo tracił majątek, albo go nie było stać, by zapłacić wszystkie opłaty administracyjne. Próbowano więc wspierać emigrację za pomocą Porozumienia Haavara (o transferze majątku emigrantów do Palestyny w zamian za zakup niemieckich dóbr przez żydowskich osadników) zawartego między Agencją Żydowską a rządem III Rzeszy (i bardzo ostro ocenianego przez ówczesnych prawicowych syjonistów spod znaku Żabotyńskiego). Eichmann starał się organizować żydowską emigrację do Palestyny aż do 1941 r. Przeszkodą była jednak brytyjska polityka zamknięcia granic Mandatu dla żydowskich uchodźców oraz arabskie sprzeciwy. (Gdy opcja emigracyjna odpadła, pozostało opcja masowych deportacji na tereny ZSRR, a później opcja ludobójstwa. Wielka Brytania torpedując opcję imigracyjną przyłożyła więc rękę do Holokaustu.) Eichmann szukał też alternatyw - np. zbudowania "rezerwatu żydowskiego" na Lubelszczyźnie. W trakcie wojny składał zaś środowiskom żydowskim oferty "przehandlowania" Żydów ze Słowacji i Węgier. Wysyłał przedstawicieli miejscowych społeczności żydowskich na negocjacje z aliantami i Agencją Żydowską. Oferty te były jednak zawsze odrzucane, a wysłanników podkablował Brytyjczykom późniejszy premier Izraela Mosze Sharet. Eichmann posiadał więc wiedzę stawiającą w fatalnym świetle establiszment z ówcześnie rządzącej Izraelem Partii Pracy, w tym premiera Dawida Ben Guriona.

Flashback: Sabatejskie obozy zagłady 



Co ciekawe, kilka lat temu odkryto, że Eichmann uratował w samym Berlinie około tysiąca Żydów. Jak czytamy:  "W styczniu 1945 r., gdy Trzecia Rzesza leżała już w gruzach, rosyjska piechota szturmująca okolice kancelarii Hitlera natknęła się na żydowski szpital i podziemne bunkry, w których ukrywali się Żydzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności budynki były prawie nietknięte. Oprócz setki chorych, leżących w salach, Rosjanie znaleźli w podziemiach prawie tysiąc osób. Doszło do zbiorowych gwałtów. Żołnierzy uspokoiło dopiero kilku komisarzy, którzy przy pomocy specgrupy zaprowadzili porządek. Tyle „Sunday Times". Dalszy ciąg historii pochodzi już od naocznych świadków. – Kim jesteście? – zapytał jeden z komisarzy. – Jesteśmy Żydami i przez całe życie mieszkaliśmy w Berlinie – brzmiała odpowiedź. Rosjanin nie chciał uwierzyć, ponieważ jak większość sądził, że po niemieckich Żydach już dawno nie pozostał żaden ślad.
– Dobrze wszystko pamiętam – mówi „Wprost" Uri Levi, jeden z „listy Eichmanna", mieszkający obecnie w Izraelu. – Miałem wtedy 10 lat i rzeczywiście ukrywałem się w schronie pod szpitalem. Wraz ze mną było chyba sto dzieci młodszych i starszych ode mnie. Było jasne, że żyjemy dzięki opiece i przychylności kogoś na najwyższych szczeblach. Od czasu do czasu szpital odwiedzali oficerowie gestapo i SS. Nie wiedziałem, kim są. Dopiero w czasie procesu Eichmanna w Jerozolimie odkryłem, że jednym z odwiedzających był właśnie Eichmann. – Czy jest pan tego absolutnie pewny? – Po tylu latach nie mam absolutnej pewności, ale oficer ten był bardzo podobny do Eichmanna – odpowiada Levi. Kilka lat temu zwrócił się on do niemieckich władz z prośbą o przesłanie planu szpitala i informacji o podziemiach. Niemcy przesłali mu listę uratowanych żydowskich dzieci – mieszkańców bunkra. Na liście Levi znalazł swoje nazwisko i nazwisko jednego z kolegów.
Izraelska gazeta „Jedijot Achronot" poświęciła tej sprawie kilka stron, zamieszczając relacje świadków żyjących w Izraelu, a także archiwalne zdjęcia berlińskiego szpitala. Na jednym bez trudu można odczytać szyld w języku niemieckim: „Od 1 października 1938 r. leczeni będą tylko pacjenci Żydzi". Z relacji innego mieszkańca szpitalnego bunkra – Chaima Czemovica – wynika, że żydowskie dzieci znajdowały się przez całą wojnę pod szczególną opieką „kogoś z góry”. Zanim trafiły do szpitala, opiekowały się nimi niemieckie rodziny. – Opieka ta była problematyczna. Dopóki dostawaliśmy paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża, było jako tako. Dopiero gdy przestały przychodzić, przypominano nam na każdym kroku, że jesteśmy Żydami – zaznacza Uri Levi.
Nie ulega wątpliwości, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż mógł pomagać Żydom w Berlinie tylko dzięki protekcji SS i gestapo. Nawet Noah Kliger, izraelski dziennikarz specjalizujący się w problematyce II wojny światowej i Zagłady, nie wyklucza, że Eichmann sporządził listę Żydów, których nie należało zabijać. W ten sposób kilkuset żydowskich pacjentów zostało uratowanych. – To niepodważalny fakt, niemieszczący się w zwyrodniałej logice nazistów. To jakaś tajemnica. Nie znajduję żadnego wytłumaczenia. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak naprawdę było – mówi Kliger. I podkreśla, że gdyby Eichmann ratował Żydów, znalazłoby to odbicie w czasie jego procesu w Jerozolimie. – Chociaż niczego nie można wykluczyć – dodaje. Warto przypomnieć, że w czasie pobytu w więzieniu w Jerozolimie Eichmann napisał kilka tomów pamiętników, które nigdy w całości nie zostały opublikowane."



Z osobą Eichmanna wiąże się oczywiście więcej tajemnic. Np. to dlaczego w Argentynie był w społeczności nazistowskich emigrantów niejako na bocznym torze? Nie miał dużego majątku, pracował w fabryce i jeździł komunikacją miejską. Tak jakby nazistowskie, emigranckie szychy odwróciły się od niego. Wiadomo jednak, że rząd RFN doskonale wiedział gdzie mieszka i pod jakim nazwiskiem ukrywa się Eichmann. Wysyłał mu nawet świadczenia. Sfrustrowany tą sytuacją prokurator żydowskiego pochodzenia Fritz Bauer przekazał Mosadowi w 1958 r. informacje o miejscu zamieszkania Eichmanna. Mosad nie mógł jednak zlokalizować jego aktualnego adresu, mimo że ten adres dano mu na tacy. Dwa lata później na tą sprawę natrafił premier Ben Gurion i poddał Mosad naciskom, by wreszcie zaczął coś robić. Mało brakowało więc a sprawa Eichmana byłaby spektakularnym zaniedbaniem izraelskiego wywiadu.




O ile o Eichmanie słyszeli wszyscy, to jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że był on jednym z nielicznych nazistowskich zbrodniarzy ukaranych przez Izrael. Poza nim "izraelska sprawiedliwość" dotknęła tylko DWÓCH morderców Żydów z czasów Holokaustu. Jednym z nich był John Demjanjuk, Ukrainiec, będący jakoby rzekomo strażnikiem w obozie zagłady w Sobiborze. Został on skazany w 1988 r. przez izraelski sąd na karę śmierci, ale izraelski Sąd Najwyższy anulował ten wyrok i pozwolił Demjanjukowi wyjść na wolność. W 1965 r. Mosad zabił Herbertsa Cukursa, łotewskiego pilota i współpracownika SD znanego jako "rzeźnik z Rygi". I tyle. Więcej nazistów Izraelczycy nie zabili.

Przypomnijmy: Mosad to agencja szpiegowska, która w swojej historii dokonała wielu spektakularnych zamachów na arabskich terrorystów oraz innych wrogów Izraela. I przez blisko 70 lat zabiła tylko JEDNEGO nazistę. I to takiego, który nie był Niemcem tylko funkcjonariuszem wschodniej policji pomocniczej. Czy to nie dziwne?



Okazuje się, że Mosad w 1963 r. sporządził listę niemieckich zbrodniarzy do likwidacji. I nie zdołał zabić żadnego z nich. Każda próba zamachu była spieprzona. W 1977 r. cięty na Niemców premier Menachem Begin "kopnął w tyłek" szefa Mosadu i nakazał mu wziąć się poważnie za ściganie nazistowskich ludobójców. Mosad sporządził więc nową listę celów. I nie zdołał dorwać nikogo znajdującego się na niej. Agenci Mosadu popisywali się przy tym zadziwiającą niekompetencją - np. w zamachu na Waltera Rauffa, wynalazcę ruchomych komór gazowych, rzekomo przeszkodził im szczekający pies. Mosad był najbliżej zabicia Aloisa Brunnera, współpracownika Eichmanna. Izraelski wywiad wziął się do pracy poważnie, gdyż Brunner szkolił syryjską bezpiekę i stanowił przez to duże zagrożenie. W 1961 i 1980 r. wysłano mu bomby w listach. Brunner stracił oko i kilka palców w eksplozjach. Ale zmarł śmiercią naturalną w 2010 r. w Damaszku.



Mosad też był bardzo leniwy przy kompilowaniu list celów. Znalazło się na nich tylko kilkunastu nazistowskich zbrodniarzy. Choć przecież tysiące z nich żyło w Ameryce Południowej, na Bliskim Wschodzie, w Hiszpanii, w Niemczech, ale też w USA i Kanadzie. Wielu z nich nawet specjalnie się nie ukrywało i można było wśród nich znaleźć wielkie szychy. Kwestię tego, czy Hitler rzeczywiście popełnił samobójstwo w bunkrze w 1945 r. odłóżmy na bok, choć FBI po wojnie długo zbierała doniesienia różnych świrów, którzy rzekomo widzieli Fuehrera w Argentynie. (Moim zdaniem wersje mówiące, że Hitler zginął w zamachu z 20 lipca 1944 r., zginął w Berlinie 30 kwietnia 1945 r. i zmarł w Argentynie po wojnie są równie prawdopodobne - w nich wszystkich brakuje kluczowych dowodów.) Można było jednak stosunkowo łatwo dorwać Martina Bormanna - agent francuskich służb Pierre de Villemarest natknął się na niego dwukrotnie w południowych Niemczech po wojnie i wiedział, że Bormann swobodnie sobie podróżuje po świecie. Sekretarz Hitlera zmarł w 1959 r. w miejscowości Ita w Paragwaju a na jego pogrzebie był m.in. konsul RFN.(Grób później rozkopano i oblepione czerwoną ziemią kości - z plombami w zębach wstawionymi w latach '50-tych - podrzucono na budowie w Berlinie. W ten sposób oficjalnie uznano Bormanna za zmarłego i ktoś mógł wreszcie położyć łapy na jego funduszach.) Szef Gestapo Heinrich Mueller przeszedł na stronę Sowietów, ale później się uniezależnił. Żył sobie spokojnie w Ameryce Południowej, aż w 1954 r. został porwany przez czechosłowacki wywiad w Wenezueli. (Wiemy to dzięki relacji Rudolfa Baraka, byłego szefa czechosłowackiego wywiadu.) Później przekazano go Sowietom i zmarł prawdopodobnie na początku lat '60-tych w okolicach Workuty. Skoro czechosłowackiej bezpiece udało go się porwać, to czemu izraelskiemu wywiadowi miałoby się nie udać? Może dlatego, że Mosad nigdy nie próbował go dorwać.

Okazuje się też, że Izrael o wiele ostrzej ścigał hitlerowskich kolaborantów pochodzenia żydowskiego niż niemieckich nazistów. W latach 1950-1961 skazano w Izraelu za kolaborację z Niemcami 29 Żydów.



Czemu Izrael okazywał tak mało energii w ściganiu niemieckich morderców Żydów? De Villemarest zauważył, że już w połowie lat '50-tych, aktywność Mosadu wokół nazistowskich enklaw w Ameryce Południowej mocno się zmniejszyła. Tak jakby ta agencja wywiadowcza odpuściła sobie ten temat. Dlaczego tak się stało? Według de Villemaresta prawdopodobnie dlatego, że w 1953 r. weszło w życie porozumienie między Izraelem a RFN w sprawie odszkodowań za Holokaust. Porozumienie to było wynegocjowane przez Mosze Shareta oraz zachodnioniemieckiego kanclerza Konrada Adenauera, w którego administracji roiło się od dawnych nazistów. (Szef jego kancelarii Hans Globke był współautorem Ustaw Norymberskich.) Izraelska prawica - z Beginem na czele - zareagowała na tę umowę oburzeniem. Doszło do zamieszek i zamachów bombowych na niemieckie instytucje. Begin uważał, że w ten sposób Niemcy kupują sobie w Jerozolimie bezkarność.

Niemieckie państwo cały czas dbało o to, by nazistowskim zbrodniarzom nie spadł włos z głowy. Czasem, pod naciskiem Amerykanów, poświęcało jakieś płotki w stylu szeregowych strażników z Auschwitz, ale jednocześnie udzielało pomocy konsularnej zbrodniarzom ukrywającym się w innych krajach, wypłacało im świadczenia, niszczyło dowody, umarzało sprawy... Jeden ze strażników z obozu Terezin został uniewinniony, bo niemiecki sąd uznał, że 1200 obciążających go zeznań świadków nie jest wiarygodnych.



W środowisku nazistowskich imigrantów cały czas utrzymywała się paranoja i obawa przed "żydowską zemstą". Tak naprawdę jednak ta zemsta nadchodziła bardzo rzadko. O wiele częściej naziści ginęli z rąk swoich dawnych kolegów. Wielu z nazistów emigrowało do Ameryki Łacińskiej i na Bliski Wschód. Doradzali tamtejszym rządom, armiom i służbom specjalnym. Często więc dostawali oferty od innych służb. Pracowali dla Stasi, dla BND, dla Sowietów, dla CIA a nawet dla Mossadu - jak... Walter Rauff i "kapitan dupa" Otto Skorzenny. Naziści może i zabili 6 mln Żydów, ale po wojnie bywali użyteczni, więc można było na to machnąć ręką.

Flashback: Największe sekrety - Kapitan Dupa



Do nielicznych chcących ścigać Niemców należał Menachem Begin. Nie mógł im wybaczyć, że zabili mu większość rodziny w Holokauście. Irytowało go również to, że Izraelczycy chętnie  kupowali samochody niemieckich koncernów korzystających z Holokaustu oraz cenili niemiecką kulturę. Organizował więc bojówki złożone z młodych sefardyjskich Żydów, które tłukły samochody niemieckich marek. Młodzi Sefardyjczycy lubili takie akcje - czuli się dyskryminowani przez Żydów Aszkenazyjskich, więc rozwalenie Mercedesa bogatemu jekke sprawiało im przyjemność. Gdy w 1983 r. Izrael odwiedzał niemiecki kanclerz Helmut Kohl, Begin przyspieszył o kilka tygodni swoją planowaną dymisję (będącą skutkiem nieudanej wojny libańskiej). Nie chciał stać na baczność do melodii niemieckiego hymnu.

sobota, 31 marca 2018

Jak Jezus wyzuckerbergował Żydów



W oficjalnych narracjach dotyczących Holokaustu często podnoszony jest zarzut o współwinie Kościoła Katolickiego oraz papieża Piusa XII w zagładzie Żydów. W jaki sposób Pius XII miał pomagać w mordowaniu Żydów? Być może udzielając tysiącom z nich schronienia w Watykanie i Castel Gandolfo? A może organizując wielką potajemną akcję pomocową, w której obok kościelnych struktur współuczestniczyły organizacje żydowskie z Ameryki Południowej i wielki rabin Zagrzebia? A może czynnie wspomagając spiski mające na celu zabicie Hitlera i zakończenie wojny?

Flashback: Największe sekrety - Pontifex: Mit brennender Sorge



Zaangażowanie Piusa XII w pomoc dla Żydów sprawiło m.in., że Izrael Zolli, główny rabin Rzymu, przeszedł na katolicyzm i z wdzięczności dla papieża Eugenio Pacellego przyjął imię Eugenio. Późniejsza izraelska premier Golda Meir dziękowała zaś papieżowi za pomoc okazaną przez Kościół Żydom w trakcie wojny. Niezaprzeczalnym faktem jest też to, że aż do lat 60. nikt Piusa XII ani Kościoła o sprzyjanie nazistom nie posądzał - nikt poza prymitywnymi sowieckimi propagandystami. Wszak o ile byli księża uczestniczący w Holokauście - np. słowacki przywódca ks. Józef Tiso czy niektórzy ustaszowscy kapłani z Niezależnego Państwa Chorwackiego - to oskarżanie całego Kościoła o współudział w ludobójstwie jest sporym nadużyciem. (Równie dobrze można powiedzieć, że cały naród żydowski był współwinny Holokaustu, gdyż w ludobójstwie pomagały Judenraty czy Żydowska Policja a wśród nazistów znajdowali się niepełni Aryjczycy tacy jak Heydrich.) Tysiące księży, zakonnic i świeckich katolików czynnie angażowało się zaś w ratowanie Żydów. Wystarczy wspomnieć choćby żydowskie dzieci ukrywane w polskich klasztorach czy założycielkę Żegoty "mocherową" katolicką pisarkę Zofię Kossak-Szczucką. W ratowanie Żydów angażowali się nawet tacy znani przedwojenni antysemici jak ks. Marceli Godlewski czy ks. Stanisław Trzeciak.  W Niemczech katolicy należeli zaś do najbardziej aktywnych działaczy opozycji antyhitlerowskiej a najbliżej zabicia Hitlera był fanatyczny katolik von Stauffenberg. Czemu więc teraz słyszymy, że katolicy i Kościół powinni przepraszać Żydów za Holokaust?



Obwinianie katolików za ludobójstwo dokonane na Żydach jest w dużej mierze trendem, który narodził się w latach 60. wraz z transformacją społeczną na Zachodzie. Nowa narracja mówiła, że biały, chrześcijański Zachód jest winny wszystkiemu złu na tym świecie: kolonializmowi, niewolnictwu, "patriarchalnej opresji kobiet", homofobii, rasizmowi,"kapitalistycznemu wyzyskowi" i oczywiście faszyzmowi (tak jakby wszystkie te zjawiska nie występowały w innych kręgach cywilizacyjnych i nie były nieodłączną częścią ludzkiej natury...). Zachód trzeba więc było zreedukować uderzając w jego filary cywilizacyjne: "patriarchalizm białego człowieka" oraz w chrześcijaństwo. Oczywiście nie da się skutecznie uderzyć w chrześcijaństwo nie uderzając w najpotężniejszy i najliczniejszy kościół chrześcijański, czyli w Kościół Katolicki. W oczach tych inżynierów społecznych miał on przemienić się w wiecznie kalającą się za prawdziwe i rzekome grzechy, nieatrakcyjną instytucję. "Trzeba doprowadzić do takiego stanu, by na ambonach stali sami najwięksi gamonie, a słuchały ich tylko stare babiny" - mówił swego czasu Adolf Hitler, niejako antycypując Sobór Watykański II.



Kampania oskarżeń mająca przypisać Kościołowi winę za (antykatolicki, okultystyczny, volkistowski) niemiecki narodowy socjalizm padła jednak na podatny grunt. Grunt antychrześcijańskich uprzedzeń wśród części społeczności żydowskiej, która postrzega barwną historię swojego narodu tylko jako pasmo prześladowań dokonywanych przez "złych gojów" (a pomija tysiąclecia koegzystencji z gojami). Zgodnie z jej narracją, naród żydowski ciągle w swojej historii napotykał na inkarnacje Hitlera: faraon był Hitlerem, Nabuchodonozor był Hitlerem (i miał przy tym 140 metrowego kutasa, którym zerżnął króla Sedecjasza), Antioch był Hitlerem, Pompejusz był Hitlerem, Tytus i Hadrian byli Hitlerami, Torquemada był Hitlerem, Chmielnicki był Hitlerem, carowie byli Hitlerami, Ungern był Hitlerem, Petlura był Hitlerem, Nasser był Hitlerem, Saddam był Hitlerem, każdy lokalny watażka nie lubiący Żydów był Hitlerem, a każdy chuligan, który wywrócił stragan w jakimś sztetle na zadupiu był niemalże Eichmannem jeśli nie Heydrichem a grupka pięciu nazioli z Wodzisławia Śląskiego wcale nie robiła głupich rzeczy w lesie, tylko organizowała nową konferencję  w Wansee. W tej paranoicznej narracji (deprecjonującej prawdziwy Holokaust i ośmieszającej jego ofiary) oczywiście Pius XII i wszyscy przedsoborowi papieże musieli być Hitlerami a rzesze katolików zdyscyplinowaną armią niczym SS. I oczywiście ta armia przez prawie dwa tysiące lat nie robiła nic innego tylko prześladowała Żydów. Tylko dziwnym trafem Żydzi ten trwający 2 tysiące lat "nieustanny Holokaust" przetrwali, a często w jego trakcie prosperowali materialnie.

Flashback: 800 mln zabitych Żydów - starożytny Holokaust, o którym nie mieliście pojęcia





Nie neguje bynajmniej istnienia chrześcijańskiego antysemityzmu i antyjudaizmu. Było go nawet w dawnych wiekach całkiem sporo. Ale znajmy proporcję. Owszem były pogromy w średniowiecznej Europie, ale przecież to był też czas takich zdarzeń jak: wojna stuletnia, bunty miejskie i chłopskie w stylu żakerii czy powstania Wata Taylora, wojny husyckie, nieszpory sycylijskie... Średniowiecze było ogólnie brutalną epoką w której przemoc była najczęściej wybieraną metodą rozwiązywania sporów. Ludzie w tamtych czasach oślepiali, kastrowali i ćwiartowali swoich wrogów. Pogromy po prostu wpisywały się w tę epokę, tak jak niewolnictwo w starożytność a epidemia syfilisu w oświecenie. Stanowiły po prostu sposób rosnącego w siłę mieszczaństwa do pozbycia się nielubianej ekonomicznej konkurencji. (Często podczas pogromów palono księgi rachunkowe żydowskich lichwiarzy.) To zaś, że Żydzi koegzystowali z chrześcijanami w wielu krajach (nie tylko w Rzeczypospolitej) przez setki lat świadczy, że antyjudaizm przyjmował wówczas zwykle mniej drastyczne formy.

Jak pisał Karol Zbyszewski w swoim nieocenionym "Niemcewiczu od przodu i tyłu" :




"Jeszcze śwątobliwszym mężem był ksiądz Obłoczyński - asceta, co się nawet na odpustach u Bernardynów nie upijał. Ciocia Bisia całowała ślady jego stóp w ogrodzie. Kazania miał tak płomienne, że spędzano na nie wszystkich żydów z Brześcia w nadziei, że ich nawróci. Choć gadał po 6 godzin i wymachiwał trupią czaszką - żydy zostawały przy swoim.

Nad nawróceniem żydziąt pracował niestrudzenie i pan Marceli. Nie kupił smaru ani nitki w Brześciu nie palnąwszy przy okazji parchom wykładu teologicznego. Gdy krawcy zjeżdżali do Klenik na generalne szycie, pan Marceli szedł do ich pracowni z biblią pod pachą i nuż tłómaczyć, a przekonywać. Żydłaki oponowały ostro, dyskusja kończyła się paru kopniakami, raz Talmud powędrował w ogień. Jednak co piątek żydziska łagodniały, zdawało się, że Duch Święty przenika im do głowy - uradowany pan Marceli, prócz umówionej zapłaty, dawał im na szabas parę gęsi, kur i worek kaszy. Krawcy wracali z Brześcia w poniedziałek, po dobrych dyspozycjach nie było śladu.

(...)

Odwiecznym zwyczajem, na pamiątkę Męki Pańskiej, żacy warszawscy tłukli żydów w Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielką Sobotę. Straż marszałkowska nie przeciwstawiała się pięknej tradycji, żydzi wzniecali srogi wrzask, ale ani im do głowy nie przychodziło siedzieć w domu. Bogobojni mieszczanie nie handlowali w te wielkie dnie - były to więc ich benefisy. Dla podwójnego zarobku można było znieść parę kuksańców, żałowali, że tak nie jest krągły rok."

De facto często było tak, że Kościół Żydów chronił przed tym, motywowane ekonomicznie mieszczaństwo i chłopi nie spuszczali im zbyt mocnego wpierdolu. W Rzymie, a w więc w Państwie Kościelnym, Żydzi spokojnie żyli sobie we własnej dzielnicy i zajmowali się handlem katolickimi dewocjonaliami na Placu Św. Piotra. Zachowały się włazidupcze listy pisane przez przedstawicieli społeczności żydowskiej do nowowybranych papieży ze średniowiecza i renesansu. Jeden z tych papieży zastawił nawet żydowskim bankierom swoją tiarę. O jakim więc "odwiecznym antysemityzmie" tutaj mowa? Nie zapominajmy też, że Kościół przez cały czas liczył, że uda się kiedyś Żydów nawrócić na katolicyzm jako cały naród. I całkiem sporo Żydów na katolicyzm przeszło - np. rodzice hiszpańskiego wielkiego inkwizytora Torquemady czy przodkowie gen. Franco.



Obraz będzie niepełny jeśli nie wspomnimy, że obok chrześcijańskiego antyjudaizmu istniało judaistyczne uprzedzenie do chrześcijaństwa. Ot np. wśród części ortodoksyjnych Żydów zachował się zwyczaj plucia na chrześcijan i chrześcijańskie symbole. Zwyczaj ten wywołuje współcześnie zażenowanie wśród świeckich Żydów, w tym działaczy ADL.  Wiążę się z nim historia dotycząca jednej z rzeźb na praskim Moście Karola. Cesarz pewnego dnia zauważył, że miejscowi Żydzi przechodząc obok  krucyfiksu na moście obsesyjnie plują na ukrzyżowanego Jezusa. Zarządził więc, by gmina żydowska na własny koszt umieściła na krucyfiksie złote hebrajskie litery - jedno z imion Najwyższego. Plucie skończyło się. Czy zdarzało Wam się pluć na ulicy na wizerunki znienawidzonych polityków, celebrytów czy postaci fikcyjnych? Nie, bo takie zachowanie może być uznane za oznakę zaburzeń psychicznych. Dla części ortodoksyjnych Żydów jednak takie zachowanie było normą. Jak wielki musieli mieć kompleks na temat Jezusa, by w tak dziecinny sposób wyładowywać swoje frustracje?



Przykładem na te frustracje jest również będąca dodatkiem do Talmudu hagada "Toledot Jeszu", czyli "Historia o Jezusie". Jezus jest tam przedstawiony jak syn ulicznicy i rzymskiego żołnierza. Twórca chrześcijaństwa praktykuje tam czarną magię i w ten sposób uzyskuje moc czynienia cudów. Kradnie też Imię Boże, ale ginie w powietrznym pojedynku magicznym z jednym ze znanych rabinów. Po śmierci trafia do Piekła, gdzie gotuje się w dole ze wrzącymi ekstrementami. Obok wróżbity Baalama i rzymskiego cesarza Tytusa. To jak widać typowa, pełna ekstremalnej przesady bliskowschodnia historyjka. Została skompilowana prawdopodobnie w VI w., ale jej fragmenty pochodzą z wcześniejszych stuleci, czyli z czasów, gdy chrześcijaństwo było prześladowaną, niszową religią, która w żaden sposób nie mogła prześladować Żydów. Ten paszkwil (którego rozpowszechniania zakazały władze żydowskiej społeczności w Rzeczypospolitej w 1561 r.), wraz z pismami Ojców Kościoła i relacjami z Nowego Testamentu wskazuje, że judaistyczny kompleks na punkcie Jezusa i chrześcijaństwa powstał na bardzo wczesnym etapie istnienia Kościoła. Czym był on spowodowany?



"Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał." - J 2,13-15. Wspomniani w Ewangelii według Św. Jana "bankierzy" byli ludźmi pasożytującymi na wiernych odwiedzających Świątynię Jerozolimską. Wierny musiał w niej składać ofiarę, ale ofiara złożona w rzymskich monetach - zawierających wizerunek pogańskiego cesarza uważającego się za Boga była zabroniona. Bankierzy wymieniali więc rzymskie monety na swoje żetony - oczywiście robili to po złodziejskim kursie. Jezus wściekł się więc na tych "finansistów" i wyrzucił ich ze Świątyni. Został wówczas uznany przez świątynny establiszment za niebezpiecznego radykała. Ówczesny establiszment żydowski był zaś takim Judenratem - instytucją kolaboracyjną mającą pomagać Rzymianom w zaprowadzaniu spokoju w Judei. (Strażników świątynnych, którzy aresztowali Jezusa w Ogrodzie Oliwnym można zaś porównać do Policji Żydowskiej z getta.)



"Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego.  Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił.  Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: «Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród». Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: «Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę,  że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród»." - J 11, 45-50.
W słowach arcykapłana Kajfasza przebijał podobny "realizm polityczny" jak u Chaima Rumkowskiego. Gdyby Ziemkiewicz nie był endekiem, to by pewnie nie mógł się jego postawy nachwalić :)



Ówczesny establiszment żydowski znalazł się jednak wkrótce potem na śmietniku historii, przygnieciony gruzami zburzonej przez Rzymian Świątyni lub konający na tysiącach krzyży ustawionych przez rzymskich żołnierzy wzdłuż dróg Judei. Kompleks antychrześcijański zyskał jednak nowe paliwo. Jezus stał się fałszywym Mesjaszem, który parał się czarną magią i "ukradł Imię Boże". Mesjasz na którego oczekiwali wówczas Żydzi miał być przede wszystkim przywódcą polityczno-religijnym, który doprowadzi do budowy żydowskiego imperium obejmującego kawał Bliskiego Wschodu (od Nilu do Eufratu), będzie dyktatorsko panował z pełnej monumentalnych budowli Jerozolimy i zmusi gojów do niewolniczej pracy dla Żydów. Takiej wizji hołdują do dzisiaj niektóre ultraortodoksyjne środowiska. (A teraz porównajmy sobie takiego Mesjasza z Hitlerem, którego celem było stworzenie wielkiego europejskiego obszaru gospodarczego zdominowanego przez Niemcy, którym rządziłby po dyktatorsku z pełnego monumentalnych budowli Berlina i zmuszał "podludzi" do niewolniczej pracy dla Niemców.) Jezus takiej politycznej wizji mesjańskiej nie wypełniał - co było zresztą jednym z motywów zdrady Judasza Iskarioty. Zamiast tego stworzył "religijne Imperium" - Kościół istniejący do 2 tysięcy lat, który nie tylko rozłożył Imperium Rzymskie od środka, ale również stał się jego sukcesorem. Podczas gdy trybalistyczny, etnocentryczny judaizm napotkał naturalne bariery rozwoju, Jezus stworzył uniwersalistyczną religię, którą odniosła ogromny sukces i skutecznie zasymilowała pogańskie religie ludów indoeuropejskich. 



Jezus tym samym popełnił w oczach Żydów największą możliwą zbrodnię - wyzuckerbergował ich! Żydzi poczuli się jak bracia Winklevoss, którym Mark Zuckerberg ukradł pomysł na portal społecznościowy, który odniósł gigantyczny sukces. Tak samo Jezus przejął żydowski kod kulturowy, poprawił go i skutecznie sprzedał na całym świecie. Żydzi nie załapali się na globalny sukces chrześcijaństwa i na całe stulecia znaleźli się na bocznym torze cywilizacji. W tym tkwią korzenie ich antychrześcijańskiej traumy.



Czy Jezus ukradł więc "imię Boże" czy rzeczywiście był Mesjaszem, którego Żydzi przeoczyli? Odpowiedź na to pytanie zależy od Waszej indywidualnej wiary. Ja w każdym bądź razie często się zastanawiam, czy Jezus nie dokonał wrogiego przejęcia religii monoteistycznej. Miłosierny i niezwykle praktyczny Bóg z Nowego Testamentu bardzo różni się bowiem od Boga ze Starego Testamentu. Jahwe w Starym Testamencie spuszcza na Ziemię Potop, dokonuje rzezi małych dzieci, narzuca Żydom często absurdalne przepisy rytualne, zabija ludzi, którzy chcą uchronić Arkę Przymierza od wpadnięcia w błoto, namawia do ludobójstwa i każe swoim wyznawcom kaleczyć sobie fiuty. (Ponoć miał to być znak poddania się Bogu, ale przecież starożytni Hebrajczycy nie chodzili z genitaliami na wierzchu. Poza tym czemu nie nakazał kobietom w równie drastyczny sposób okazywać poddanie się sobie? Różni specjaliści medyczni starają się od 200 lat dowieść, że obrzezanie zapobiega takich chorobom jak: ślepota, epilepsja, rak, gruźlica, AIDS a ponadto zapobiega masturbacji i "gwałceniu białych kobiet przez Murzynów". Z drugiej strony są lekarze twierdzący, że obrzezanie prowadzi do mniejszej satysfakcji seksualnej, a ta z kolei źle wpływa na psychikę. Niektórzy wskazują też na dużą korelację między obrzezaniem a sprawstwem gwałtów.) 
"Bóg" ze Starego Testamentu jest tak różną istotą od Boga z Nowego Testamentu , że Żydzi mieli więc prawo podejrzewać Jezusa o to, że ukradł im "Imię Boże".

Flashback: Największe sekrety - Pontifex: Disciplina Arcani

***



A moim Czytelnikom życzę Wspaniałych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego!