sobota, 3 sierpnia 2024

Powstanie Warszawskie po 80 latach - wciąż pełne dziur w narracji

 



Czytając "Rapsodię żoliborską" Stanisława Podlewskiego, czyli jedną z klasycznych prac o Powstaniu, natrafiłem na fragment rzucający nowe światło na okoliczności wybuchu warszawskiego zrywu. W podrozdziale dotyczącym losów oddziału złożonego z żoliborskich strażaków z budynku Szkoły Pożarniczej, znalazła się wzmianka o tym, że dwa dni przed Powstaniem Niemcy przeprowadzili masowe aresztowania warszawskich strażaków. Żandarmeria zabierała ze sobą całe oddziały Straży Ogniowej. Jej sprzęt był natomiast rabowany przez Niemców i wysyłany na Zachód. Żoliborskiemu oddziałowi strażaków udało się jednak uniknąć aresztowania, gdyż wcześniej jego dowódca był świadkiem aresztowań wśród strażaków w Śródmieściu i zdołał odpowiednio wcześnie ostrzec swoich ludzi. Co więc Niemcy planowali spalić, skoro tak bardzo im zależało, by Warszawa była pozbawiona straży pożarnej?

Oglądaliście film "Sisu"? Pokazane jest tam jak Niemcy bezwzględnie wdrażali taktykę spalonej ziemi w północnej Finlandii, czyli w kraju, który do niedawna był ich sojusznikiem. Ta metoda była też powszechnie stosowana przez Niemców podczas walk obronnych na terenie ZSRR. W lipcu 1944 r. jej ofiarą padły też niektóre polskie miasta - m.in. Białystok. W wielu miejscach udało się jednak w tym Niemcom przeszkodzić - tak było choćby 25 lipca 1944 r. w Końskowoli, pełnym renesansowych zabytków miasteczku pod Puławami. Tak oddział AK "Zagończyka", realizując akcję "Burza" pokonał niemiecki oddział zmotoryzowany wysłany, by podpalić miasteczko. Niemcy od 27 lipca ogłaszali przez "szczekaczki", że Warszawa będzie broniona przed Sowietami jako twierdza. Czy w sposób podobnie bezwzględny jak Wrocław i Kostrzyń w 1945 r.? I co by zrobili Niemcy w takim scenariuszu z ludnością cywilną Warszawy?


Ktoś będzie argumentował, że Niemcy nie mogli wówczas skierować frontowych jednostek do mordowania warszawiaków. Racja. Dlatego więc masowe zbrodnie przeprowadzali głównie za pomocą pułków żandarmerii sprowadzonych z Warthegau i jednostek kolaboracyjnych. (Zbrodnie popełniali też żołnierze i dowódcy jednostek frontowych, takich jak 19 Dywizja Pancerna czy Dywizja Herman Goering, ale główny ciężar ludobójstwa spadał na żandarmerię i oddziały Hiwis.) W czasie gdy dirlewangerowcy wykrwawiali się w atakach na pozycje powstańcze, niemieccy żandarmi w wieku przedemerytalnym rozstrzeliwali bezbronnych cywilów. Rzeź Woli zaczęła się tuż zachodnimi rogatkami Warszawy, na terenach gdzie Powstania nie było, a gros zabitych w tej masakrze był na obszarach, których powstańcy nie zdołali opanować. Warto więc zadać pytanie: czy Niemcy wdrożyliby w życie ten ludobójczy plan, gdyby Powstania nie było? Zwróćmy znów uwagę na chronologię. Brygada RONA przybyła na Okęcie 3 sierpnia. Powstanie wybuchło 1 sierpnia po południu. Wtedy RONA była jeszcze pod Częstochową. 31 lipca dowódca RONA, Kamiński spotkał się z Himmlerem. Czy już wówczas omawiano wykorzystanie tej jednostki do pacyfikacji Twierdzy Warszawa?

Ktoś będzie argumentował: Ale Powstanie nie miało sensu bo nie zapobiegło tej rzezi i dało Niemcom pretekst do zniszczenia Warszawy!

Każda operacja wojskowa jest obarczona ryzykiem. Ryzykuje się w niej śmierć bardzo wielu ludzi. Czy jednak w sierpniu 1944 r. warto było podjąć to ryzyko?

Swoje stanowisko dotyczące okoliczności wybuchu Powstania Warszawskiego wyłożyłem w tym wpisie obnażającym kłamstwa prof. Ciechanowskiego i bzdury wypisywane przez Zychowicz.  Zostało ono również przekazane przez red. K. w jego artykule. 

Tym, którym nie chce się czytać tych dwóch zlinkowanych tekstów w wielkim skrócie wyjaśnię ich treść: Bzdurą jest twierdzenie, że za wybuchem Powstania stał spisek generałów Okulickiego i Pełczyńskiego, którzy naciskali, by włączyć Warszawę do "Burzy" NIEZALEŻNIE od sytuacji na froncie. Na naradzie KG AK z 28 lipca wszyscy - łącznie z płkiem Bokszczaninem - zgodzili się, że Powstanie w Warszawie wybuchnie. Warunkiem jego rozpoczęcia będzie ruszenie wojsk sowieckich z przyczółku pod Warką i Magnuszewem, które przetnie niemieckie linie komunikacyjne i wymusi na Niemcach opuszczenie Warszawy. 



"Dlaczego więc powstanie rozpoczęto, choć nie została spełniona podstawowa przesłanka strategiczna, czyli wybicie się wojsk sowieckich z przyczółka pod Magnuszewem? Wszystko wskazuje na to, że zawinił przede wszystkim gen. Antoni Chruściel „Monter”, dowódca okręgu AK Warszawa. Zarządził przedwcześnie pogotowie bojowe okręgu, a na popołudniowej naradzie w KG AK 31 lipca 1944 r. złożył dezinformujący meldunek o postępach sił sowieckich. Mówił on m.in. o tym, że rosyjskie czołgi były widziane na Pradze. Nie wiadomo, co wówczas powiedział o sytuacji pod Magnuszewem. To, co jednak wówczas zakomunikował, skłoniło gen. Bora-Komorowskiego do wydania rozkazu, by rozpocząć bój o Warszawę 1 sierpnia o godzinie 17. Iranek-Osmecki, niestety, spóźnił się na tę naradę i nie był w stanie skorygować meldunku Chruściela. (...)




Chruściela uznawano za postać „zbyt prostą” do samodzielnego snucia intryg. Miał trudny charakter i spośród członków dowództwa AK przyjaźnił się jedynie z Rzepeckim. Kazimierz Iranek-Osmecki, Tadeusz Żenczykowski, w czasie powstania szef propagandy AK, oraz Aleksander Kamiński, jeden z przywódców Szarych Szeregów, redaktor naczelny akowskiego „Biuletynu Informacyjnego”, sugerowali wręcz, że Rzepecki sterował „Monterem”.
 
Bez wątpienia Rzepecki był tym członkiem KG AK, który dążył do wybuchu powstania za wszelką cenę, nie licząc się z uwarunkowaniami strategicznymi. Bardzo mu zależało na tym, by warszawski zryw wybuchł 1 sierpnia. Dlaczego akurat tego dnia? Rzepecki wygadał się w tej sprawie we wrześniu 1944 r., wskazując, że powstanie miało być „argumentem dla naszych negocjatorów w Moskwie”. Rzepecki był politycznie mocno związany z ludowcami, a akurat premier ludowiec Stanisław Mikołajczyk przyleciał 30 lipca do Moskwy, by rozmawiać ze Stalinem o naprawie relacji między Polską a ZSRR.

Ciekawie w tym kontekście brzmi relacja Juliusza Wilczura-Garzteckiego, oficera kontrwywiadu AK, związanego także z Polską Armią Ludową, a po wojnie z komunistyczną bezpieką. Opisał on, że Tadeusz Szeląg, p.o. dowódca okręgu Warszawa-Województwo Batalionów Chłopskich (i zarazem dowódca oddziałów specjalnych BCh) na przełomie 1943 i 1944 r., wyjawił mu, że Mikołajczyk będzie tworzył rząd w Warszawie i skompletował już jego skład. „Koncepcja była taka, że gdy w Warszawie wybuchnie powstanie i zostanie oczyszczone lotnisko, wyląduje Mikołajczyk, ujawni Rząd Narodowy, zdezawuuje Londyn i będzie pertraktował ze Stalinem, już z pozycji premiera Rządu Narodowego mieszczącego się w Warszawie, na suwerennym terenie oczyszczonym z Niemców” – pisał Wilczur-Garztecki." (koniec cytatu)



Powstanie Warszawskie mogło się udać, mimo intrygi Rzepeckiego i Chruściela. Walki mogły trwać podobnie długo jak w lipcu we Lwowie i przynieść najwyżej kilkaset ofiar. Niestety, realizację tego scenariusza uniemożliwiła ekstremalna głupota premiera Mikołajczyka.

"31 lipca o godz. 21 premier Stanisław Mikołajczyk został przyjęty na Kremlu przez Wiaczesława Mołotowa, szefa sowieckiej dyplomacji. Mołotow bezczelnie spytał, po co polski premier właściwie przyjechał do Moskwy i czy nie potrzebuje samolotu powrotnego. Mikołajczyk zaczął wyjaśniać, że zależy mu na porozumieniu i spotkaniu ze Stalinem. Przy okazji wypaplał, że „w ciągu kilku dni, a być może nawet dziś” wybuchnie powstanie w Warszawie. Przerażony Mołotow przerwał rozmowę i pobiegł do Stalina podzielić się z nim tą rewelacją. Już o godz. 23 marszałek Rokossowski dostał z sowieckiego Naczelnego Dowództwa depeszę nakazującą mu przejść do obrony w rejonie Warszawy. 1 sierpnia o 4.20 do jego sztabu dotarły szczegółowe wytyczne, na jakiej linii ma się zatrzymać. Front zatrzymał się na linii przebiegającej m.in. w pobliżu „czerwonego” kościoła w Miedzeszynie, czyli na terenach oddalonych o niecałe pół godziny drogi od centrum Warszawy."

Obecnie niektórzy zawodowi historycy tłumaczą to „rozciągnięciem linii komunikacyjnych” i „zmęczeniem wojsk Rokossowskiego”. „To wszystko prawda. Jednak, przypomnijmy, że zaledwie na trzy dni przed rozpoczęciem powstania Stawka planowała przeprowadzenie głębokiej operacji na terenie Polski z wyjściem na linię Toruń, Łódź, Częstochowa, Kraków – 150 km na zachód od Warszawy, że zlecono marszałkowi Żukowowi bezpośrednie dowodzenie natychmiast trzema frontami, zaś odpowiednie polecenia otrzymali Rokossowski, Zacharow i Koniew. Żaden z tych marszałków nie skarżył się na »przemęczenie wojsk«” – polemizuje z tą wyświechtaną propagandą białoruski historyk Władimir Bieszanow.

„Nasz plan operacyjny zmienił się nagle i oddziały musiały dokonać ostrego zwrotu w kierunku północnym, aby ominąć Warszawę. Warszawa została skreślona z planu ze specjalnych względów o charakterze politycznym” – zeznawał w sierpniu 1944 r., w niemieckiej niewoli, kapitan Surkow ze sztabu sowieckiej 47. Armii." (koniec cytatu)

Wszystkim zawodowym historykom wojskowości, volksdeutschom i onucowcom, którzy będą jojczyć, że Sowieci "nie byli w stanie" zająć Warszawy w pierwszych dniach sierpnia 1944 r., prewencyjnie zwrócę uwagę na dwie kwestie:

1. Zapomnijcie na chwilę o "wielkiej bitwie pancernej" pod Radzyminem. Spójrzcie na przyczółek warecko-magnuszewski. 8 Armia Uderzeniowa gen. Czujkowa była tam już od wczesnych godzin rannych 1 sierpnia. Niemcy przeoczyli ten przyczółek i dopiero 9 sierpnia rzucili przeciwko niemu swoje pospiesznie zebrane siły. Czemu więc armia Czujkowa stała tam bezczynnie przez 9 dni?

2. Czemu w sierpniu 1944 r. doszło do zamrożenia działalności sowieckiego lotnictwa bojowego nad warszawskim odcinkiem frontu? Przecież masakrowanie sztukasów nad Warszawą i polowanie na niemieckie baterie artylerii byłoby gratką dla sowieckich lotników.

Tylko więc skończony idiota, akademicka menda, volksdeutsch lub onucowiec może dzisiaj zaprzeczać temu, że decyzja Stalina o wstrzymaniu działań frontowych pod Warszawą była motywowana wyłącznie politycznie. Stalin nie dbał o sowieckie straty w ludziach i w sprzęcie. Gdyby mu zależało wówczas na Warszawie, rzucał by kolejną armię za armią, by ją zdobyć. 

Płk Iranek-Osmecki wskazywał, że Stalin mógł jeszcze ruszyć front w pierwszych dwóch tygodniach sierpnia. Sowiecki dyktator był zaskoczony Powstaniem i wyczekiwał na rozwój sytuacji politycznej. W pierwszych dniach sierpnia przebywający w Warszawie kapitan Konstanty Kaługin z NKWD usilnie namawiał dowództwo AK, by wysłało wiernopoddańczą depeszę do Stalina. Gdyby sowiecki dyktator ją otrzymał, mógłby zarządzić wznowienie ofensywy na Warszawę. Zamiast tego, Kaługin wysłał jednak depeszę z prośbą o pomoc dla Powstania. Wobec tego, 13 sierpnia agencja TASS wydała komunikat, w którym rząd sowiecki odcinał się od "warszawskiej awantury".

Tutaj dochodzimy do kwestii tego, co by się stało gdyby Mikołajczyk niepotrzebnie nie mielił jęzorem u Mołotowa, a Armia Czerwona weszła do Warszawy w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. 

Jak już wspomniałem: walki o Warszawę trwałyby najwyżej kilka dni i przyniosłyby po stronie AK najwyżej kilkuset zabitych. Doszłoby pewnie do niemieckich zbrodni wojennych, ale nie byłoby rzezi na taką skalę jak na Woli. Ocalałaby Starówka i spora część miejskiej substancji mieszkaniowej. Co jednak byłoby z ujawnioną polską administracją oraz z oddziałami AK?

Dowódcy AK wcale nie byli naiwni w tej kwestii. Gen. Okulicki mówił, że nasze oddziały we Lwowie oraz Wilnie zostały "zduszone" przez Sowietów w całkowitej ciszy, z dala od zainteresowania reszty świata. Liczono się więc z tym, że KG AK zostanie aresztowana w Warszawie przez Sowietów.

I stąd nagła decyzja o zmianie siedziby KG AK tuż przed Powstaniem. Ku wściekłości pułkownika Kazimierza Pluty-Czachowskiego, szefa łączności AK, pod koniec lipca zdecydowano o przeniesieniu kwatery głównej z Mokotowa do Fabryki Kamlera na Woli. Trzeba było szybko przenieść tam radiostację pozwalającą na kontakt z Londynem i na miejscu okazało się, że ona nie działa, bo w fabryce jest zbyt dużo zakłóceń. Na Mokotowie były natomiast przygotowane cztery radiostacje, których działanie tam sprawdzono. Mokotowska kwatera miała być strzeżona przez pułk "Baszta". Kwatera główna na Woli znalazła się już natomiast w ogniu walk jeszcze przed godziną W. Dlaczego więc podjęto taką absurdalną decyzję? Bo kwatera na Mokotowie była położona w willi, a na Woli w masywnej i łatwej do obrony fabryce. Fabrykę Kamlera wybrano z myślą o tym, by KG AK broniła się tam przed Sowietami i wysyłała w świat dramatyczne apele.

Członkowie KG AK byli świadomi tego, że zostaną aresztowani przez NKWD lub Smiersz. Byli jednak gotowi na tę ofiarę, by zademonstrować światu, że Polacy nie oddadzą bez walki suwerenności swojego kraju. 

Zupełnie inną sprawą jest jednak jakość dowodzenia Powstaniem. Tutaj wiele obciąża konto gen. Chruściela. To, że przedwcześnie ogłosił on alarm bojowy i przeforsował przeprowadzenie godziny W o 17 wywołało spory chaos. Nie zdążono powiadomić na czas wszystkich dowódców i oddziałów - informacji o terminie godziny W nie dostali nawet niektórzy członkowie KG AK. Nie zdążono na czas wydobyć i oczyścić broni. Wiele oddziałów przygotowywało się wcześniej do nocnych ataków na niemieckie cele. Teraz kazano im atakować w świetle dnia. Chruściel uparł się przy tym, by przeprowadzać je według zdezaktualizowanego planu sprzed dwóch lat i by rozproszyć siły powstańców atakując mnóstwo mniej ważnych celów. Nie skoncentrowano więc odpowiednio dużych i odpowiednio uzbrojonych sił, by zaatakować cele najważniejsze takie jak przyczółki mostowe.

Przyjrzyjmy się zgubnemu planowi "Montera" na przykładzie Mokotowa. Batalion Karpaty wykrwawił się tam w ataku na koszary kawalerii SS na torze wyścigowym na Służewcu, a Batalion Olza atakując przez otwartą przestrzeń, pod górkę, Fort Mokotowski. Oba wrogie cele odegrały później marginalną rolę w Powstaniu, a ich atakowanie można było sobie odpuścić. Tymczasem atak na kluczowe cele na linii ulicy Rakowieckiej przeprowadzały dużo słabsze siły. Przeciwko całej dzielnicy policyjnej rzucono słaby Dywizjon "Jeleń", którego żołnierzom mimo to udało się wedrzeć do budynku kasyna oficerskiego. Większy sens miało więc rzucenie batalionów Karpaty i Olza przeciwko dzielnicy policyjnej. Lub przeciwko dawnym koszarom 1 pułku szwoleżerów, co by wywalczyło połączenie Mokotowa z Czerniakowem. 

Na Żoliborzu była poważna szansa na zdobycie lotniska Bemowo. Było ono atakowane dwukrotnie przez oddziały AK z Puszczy Kampinoskiej. Niewiele brakowało, a by padło. Niemcy zdecydowali się po tym je porzucić i zaorać. A gdyby równocześnie z oddziałami z Kampinosu uderzały na nie zgrupowania z Żoliborza? Zabrakło koordynacji. 

Z absurdalną sytuacją mieliśmy do czynienia na Ochocie. Po załamaniu się szturmu na koszary Schupo przy placu Narutowicza, dowódca obwodu, Grzymała-Siedlecki, zdecydował o wyjściu oddziałów AK do podwarszawskich lasów. Rozkaz ten nie dotarł do części sił akowskich. Te oddziały, które pozostały, zajęły Redutę Kaliską i Redutę Wawelską, które przez kilka dni skutecznie blokowały jedną z głównych tras komunikacyjnych - ulicę Grójecką i ratowały w ten sposób Powstanie w Śródmieściu. Gdyby reszta sił z Ochoty pozostała na miejscu, trasa ta blokowana byłaby dłużej, a miejscowa ludność miałaby obrońców przed podludźmi z RONA.



Ogólnie więc, generał Chruściel był fatalnym planistą i nie popisał się jako dowódca Powstania. Na szczęście mieliśmy wielu dobrych dowódców niższych szczebli - takich jak Karol Ziemski "Wachnowski", Mieczysław Niedzielski "Żywiciel" czy Józef Rokicki "Karol", którzy odpowiednio prowadzili walkę w swoich sektorach. Godni pamięci są też dowódcy poszczególnych odcinków, tacy jak Wacław Stykowski "Hal" czy Wacław Zagórski "Lech Grzybowski", którzy trzymali "żelazny front" w śródmiejskiej dzielnicy przemysłowej.

Zupełnie wyjątkowym przykładem dowódcy był pchor/ppor Ignacy Szczeniowski "Paprzyca". Ów młody hrabia przez tydzień przed Powstaniem pił i nie trzeźwiał. 2 sierpnia, do mieszkania w którym przebywał, wpadł na zupę jeden z jego znajomych. "Paprzyca" miał wówczas ostrego kaca, więc kumpel zaproponował mu, że go zabierze na spacer. Spacerując trafili na dowódcę odcinka, z którym zaczęli rozmawiać. Szczeniowski przyznał, że przed wojną miał stopień podchorążego. Został więc mianowany zastępcą dowódcy kluczowej placówki przy Królewskiej 16. Po pewnym czasie został jej dowódcą i prawdziwą legendą. Wielokrotnie odpierał niemieckie szturmy, zadając wrogowi duże straty. Imponował wszystkim mistrzowskimi umiejętnościami strzeleckimi, znakomitym dowodzeniem i dbałością o swoich ludzi. Gdy przyszedł rozkaz rozpoznania niemieckich stanowisk ckm-ów w Ogrodzie Saskim, powiedział swoim żołnierzom, że nie będzie ich narażał i sam wykona ten głupi rozkaz, osobiście dokonując rozpoznania. Gdy więc przyszła wiadomość o kapitulacji Powstania, żołnierze z placówki przy Królewskiej 16 się buntowali. Chcieli walczyć dalej.

Podobne przejawy buntów były na Żoliborzu i w Śródmieściu, czyli w dzielnicach, w których walki miały zupełnie inny charakter niż na Woli, Mokotowie, Starówce czy Czerniakowie. Żołnierze nie wierzyli Niemcom i chcieli się bić dalej.

Ciekawie opisuje to Wacław Zagórski w swoich wspomnieniach. Jego ludzie protestowali przeciwko kapitulacji argumentując, że mają broni i amunicji tak dużo jak nigdy wcześniej. - Bolszewicy nie nacierają?! I co z tego! Nie spieszy się nam na Syberię! - padł też taki argument.

Gdy już czyniono przygotowania do kapitulacji, do Wacława Zagórskiego podeszła jedna z sanitariuszek i spytała się: - Czy mogę wziąć ze sobą mojego Bimbusia?

- A kto to jest Bimbuś?

- Mój kot syberyjski.

- Nie wiem! Umowa kapitulacyjna tego nie przewiduje.

***

Mit Powstania Warszawskiego przechodził różne koleje losu. Próba zastąpienia go zychowiczowską narracją o "bezsensownym polskim buncie przeciwko Wielkiej Rzeszy Niemieckiej broniącej Europy przed wschodnimi hordami" raczej się nie udała. Wobec tego stworzono mit mówiący, że Powstanie było walką nie tyle o suwerenność narodu, co o demokrację liberalną w obecnym "uśmiechniętym" modelu.  Narracja ta jest oczywiście bzdurą, bo w Powstaniu walczyło przecież sporo ludzi o poglądach nie mających nic wspólnego z dupokracją liberalną - ot, choćby żołnierze Konfederacji Narodu, NSZ, NOW, piłsudczycy z OPW i KON czy  komuniści. Ludzie sprzed 80 lat naprawdę mieli poglądy na państwo, społeczeństwo i gospodarkę mocno odbiegające od obecnej liberalno-tęczowej sztancy i nie powinno się im pośmiertnie przypisywać wiary we współczesne mody ideologiczne. Mimo to ten mit jest forsowany, a za parę lat dowiemy się, że Powstanie wywołała Traczyk-Stawska przeciwko "faszystom" Bąkiewicza i nie dość, że dowodziła Powstaniem, to jeszcze samodzielnie zdobyła PASTĘ i Gęsiówkę. Czekam, aż wydadzą o tym komiksy.

***

Wybieram się na parę dni na urlop. Nie na Bliski Wschód, ale niedaleko od niego. Klątwa się po 2020 r. nieco rozregulowała, tak że znani ludzie giną teraz na kilka dni przed moimi wyjazdami.

Przypominam też o książce Waszego Ulubionego Autora. Już w przedsprzedaży. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz