sobota, 25 marca 2023

Policzmy czołgi

 


Z magazynów w rosyjskim Kraju Nadmorskim wyciągane są czołgi T-54 i T-55, które sfotografowano podczas jednego z transportów kolejowych.  To o tyle ciekawa informacja, że T-54 przestały być produkowane w ZSRR w 1958 r. (a ich pierwsza wersja pojawiła się w 1946 r.), a sowieckiej produkcji T-55 zaprzestano w 1981 r. Owszem T-55 bywały później w wielu krajach modernizowane na różne sposoby (polska modernizacja, Merida służyła w WP aż do 2002 r.), ale maszyny zaobserwowane w transporcie to wersja T-54B z 1959 r. To, że takie zabytkowe pojazdy wyciągnięto z magazynów jest więc faktem szokującym. 

Niektórzy analitycy próbują go racjonalizować twierdząc, że T-54 i T-55 mogą być wykorzystywane przez Rosjan jako mobilna artyleria. Ich zastosowanie w takiej formie byłoby też jednak bardzo interesujące, gdyż świadczyłoby o rosyjskich niedoborach w "królowej broni". Być może chodzi o niedobór pocisków określonych kalibrów i konieczność zagospodarowania nadmiaru amunicji kalibru 100 mm. To też jednak szokująca wiadomość. Już od czasów carskich Rosja bardzo bowiem dbała o swoją artylerię, rekompensując w ten sposób słabości piechoty. "Podręcznikowo" przeprowadzane ofensywy zawsze zaczynały się olbrzymią artyleryjską młócką. Zauważcie, że pod Wugledarem tego artyleryjskiego walca Rusaki nie uruchomiły. To, że wagnerowcy skarżą się pod Bachmutem na brak dostaw pocisków do dział, nie musi być więc skutkiem motywowanego politycznie odcięcia ich od zaopatrzenia przez armię. 

Jak dotąd wizualnie potwierdzono utratę przez Rosję 1874 czołgów i 364 działa samobieżne (w linku macie to szczegółowo rozpisane na poszczególne typy i wersje). Jak to się ma do ilości tego typu pojazdów znajdujących się w służbie na początku 2022 r. Poniżej macie zestawienie, oparte na danych z pierwszych dni marca:




Zwraca uwagę utrata 102 proc. jednej z wersji T-80 - zniszczono więc wszystko, co było w linii oraz trochę czołgów z magazynów. Zwracają na siebie również straty w najnowszych wersjach T-90, czyli T-90M. Wynoszą one aż 22 proc. W statystykach tych za to nie uwzględniono wizualnie potwierdzoną utratę 6 T-90S, czyli wersji produkowanej dotąd wyłącznie na eksport. 

Lista rosyjskich typów uzbrojenia, które nie zostało jeszcze utracone na Ukrainie, ciągle się kurczy. Jest jednak na niej "najnowocześniejszy" rosyjski czołg T-14 Armata, który został niedawno zaobserwowany w transportach kolejowych.   Na papierze, w leksykonach techniki wojskowej, prezentuje się on świetnie. Ale prawdopodobnie spieprzono w nim zawieszenie, bo zdarzało mu się psuć podczas parad. Ponoć go już w październiku zauważono pod Ługańskiem.  Jego dotychczasowy brak na froncie tłumaczono głównie tym, że "T-14 Armata jest przeznaczony na wojnę, a nie na specjalną operację wojskową". Dodam, że na froncie jakoś nie widać też innych rosyjskich superbroni - bojowych wozów Kurganiec i dział samobieżnych Koalicja. A przecież miały być to takie cuda techniki jak Armata...


Na front trafia za to sporo pojazdów hybrydowych - takich jak transportery opancerzone z wieżyczkami z okrętów. Rosja robi się pod tym względem równie kreatywna jak ISIS czy syryjscy Kurdowie. Oczywiście, obok T-54 i T-55 wyciąga z magazynów też inne zabytkowe pojazdy, choćby transportery opancerzone BTR-50 będące w służbie od 1954 r. czy ciężarówki GAZ-51 produkowane w latach 1946-1975. 

Znany żul i błazen Miedwiediew stwierdził kilka dni temu, że Rosja będzie produkować 1500 T-90M rocznie.  Tak się składa, że zakład w Niżnym Tagile jest obecnie w stanie wyprodukować 20 czołgów różnych typów miesięcznie. Liczba 1500 wydaje się realna, ale jeśli chodzi o możliwość lekkiego zmodernizowania czołgów zalegających w magazynach. Stany magazynowe rosyjskich sił pancernych są oczywiście wielką tajemnicą. Nie wiadomo, ile tysięcy czołgów jest tam zdatnych do uruchomienia. To, że z magazynowych czeluści są wygrzebywane T-54 o czymś jednak świadczy. Przypomnę, że są tam jeszcze lekkie czołgi pływające PT-76 i ciężkie czołgi T-10, będące ostatnimi z serii "Józef Stalin", które płonęły na pobojowiskach Wojny Sześciodniowej.


 Sołowiow, czyli rosyjski Ben Shapiro, stwierdził, by nie śmiać się z użycia T-54, gdyż Rosja jest w stanie też stworzyć całą dywizję z T-34.   Przypomnę, że T-34 jest wciąż na uzbrojeniu 9 krajów, z czego Jemen wykorzystuje go w boju przeciwko rebeliantom Huti. Zresztą, podczas okupacji jednego z ukraińskich miast, Rosjanie wykorzystali już pomnikowy T-34 jako element blokady drogowej. Czekam więc na reaktywację car-tanka.

Ruscy mogą się pocieszać, że ich straty w sprzęcie lotniczym są jak na razie na akceptowalnym poziomie. Nie muszą wyciągać z magazynów Migów-17. Wciąż mają dużo w miarę nowoczesnego sprzętu w służbie. Ale to też skutek bierności rosyjskiego lotnictwa, które nie zapuszcza się poza linię frontu. Od czasu do czasu zapewnia wsparcie taktyczne, ale zwykle strzela rakietami z bezpiecznej odległości do przypadkowych celów. Równie nieefektywna okazała się w tej wojnie rosyjska marynarka wojenna. Ale ten temat już oczywiście poruszałem...

***

Niedawno przeczytałem "Samotność strategiczną Polski" Marka Budzisza. Książka dobra i ciekawa, jedna z lektur obowiązkowych o wojnie ukraińskiej. Szczególnie zwróciłem w niej uwagę na narrację dotyczącą strategii USA i niemocy wojskowej Europy Zachodniej. Amerykanie uznali, że nie mogą już prowadzić dwóch wojen jednocześnie. Pojawiła się więc potrzeba, by sojusznicy z Europy wzięli na siebie sporą część odpowiedzialności za obronę naszego kontynentu. Trump próbował na nich wymusić wzrost wydatków na wojsko. Później Biden starał się dogadać z Niemcami. Rozbiło się to o krótkowzroczną postawę Niemiec, mającą m.in. podłoże kulturowe - straszliwy ból d... wobec "Amis" i przekonanie, że im słabsze NATO, tym Rosja będzie bardziej przyjazna. W Europie Zachodniej wszyscy beznadziejnie się rozbroili, nawet Francja. Dopiero chcą mozolnie przez wiele lat odbudowywać poziomy gotowości bojowej sprzed 20 lat. W tej sytuacji idealnie w amerykańską strategię wpasowuje się roli Polski jako militarnego bastionu na flance NATO. Gdy więc ktoś pyta: po co nam te Ambramsy, Czarne Pantery, Himarsy i F-35, to można mu odpowiedzieć: po jajco, kretynie! Takiego przychylnego klimatu geopolitycznego nie mieliśmy od dekad. I świetnie, że go wykorzystujemy.



Zabawne, że taki onucowiec jak Sykulski przez wiele lat przekonywał, że powinniśmy przede wszystkim budować własny potencjał militarny, a nie liczyć na pomoc z Zachodu. Akurat, gdy ten potencjał budujemy, to on jojczy wraz z innymi onucowcami, że "po co te zbrojenia!". Różni duponarodowcy powielający jego narrację de facto opowiadają się za prowadzeniem w Polsce polityki niemieckiej. Co więcej, ich wizja polityki jest też recydywą saską. Przekonaniem, że jak Polska będzie słaba, to nikogo nie sprowokuje do ataku i że warto oprzeć się na mocarstwach ościennych. Czym to się skończyło w XVIII wieku - wszyscy wiemy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz