sobota, 24 września 2022

Mogilizacja w Rosji

 


Ilustracja muzyczna: Aleksander Bujnow - VDV


Po necie krążą zdjęcia, filmy i relacje pokazujące chaotyczny przebieg "częściowej" mobilizacji w Rosji. Czasem przyjmuje ona postać popijawy na smutno, czasem popijawa przekształca się w żulerską bójkę,  czasem wywołuje gniewne reakcje ludności tubylczej (tak jak w Dagestanie), ale przede wszystkim skłoniła ona tysiące młodych Rosjan do ucieczki do takich krajów jak Finlandia, Armenia czy Gruzja. Z tego powodu ciągu jednego dnia lot z Moskwy do Erywania osiągnął cenę 11 000 USD. Przy okazji wychodzą niedostatki wiedzy zwykłych Rosjan o świecie. Do Gruzji wielu z nich próbuje bowiem wjechać przez Abchazję lub Osetię - co gruzińska straż graniczna uznaje za nielegalne przekroczenie granicy. Jest też wielu debili próbujących wjechać do Gruzji samochodami ozdobionymi symbolami Z i V. Łukasz Narzeka Warzecha oczywiście opowiada się, by przyjmować u nas takich "uchodźców"...

Tym, którzy spodziewają się szybkiej rewolucji w Rosji, pragnę zwrócić uwagę na jedną rzecz: skalę ucieczki i protestów. Choć na filmach krążących w necie wygląda ona spektakularnie, to jest ona wciąż niewielka jak na potencjał demograficzny kraju. 1300 zatrzymanych po pierwszej nocy protestów antymobilizacyjnych to bardzo niewiele. Co to jest na skalę Moskwy liczącej 12 mln mieszkańców? Groźniejsze są objawy niezadowolenia w Czeczenii, Dagestanie czy Buriacji, ale wciąż nie przyjęły one odpowiednio dużej skali, by można by mówić o irredencie. Przykład Wenezueli pokazuje, że czerwone reżimy potrafią przetrwać zarówno wielkie fale protestów społecznych jak i emigrację milionów ludzi. 

Niebezpieczeństwo dla Rosji związane z mobilizacją polega na czymś innym. Jak zauważył Galijew, Rosja nie jest przygotowana na mobilizację pod względem technicznym. W latach 90-tych zlikwidowała bowiem całą posowiecką machinę mobilizacyjną - wszystkie jednostki kadrowe, centra wyszkolenia, koszary mogące pomieścić miliony ludzi itp. Zmobilizowanych nie będzie miał teraz za bardzo kto szkolić, zwłaszcza, że wielu oficerów i podoficerów walczy na Ukrainie lub jest na koncercie Kobzona. Rosyjski system logistyczno-transportowy jest natomiast tak skonstruowany, że większość zmobilizowanych będzie przejeżdżała przez Moskwę i zapewne też będzie tam się zatrzymywać na dłużej. To według Galijewa zaczyna przypominać sytuację z 1917 r. Rewolucja lutowa nie została wówczas przeprowadzona rękami mitycznych robotników, tylko 460 tys. poborowych przebywających w Piotrogrodzie. 


Pamiętajmy jednak, że Putin jest człowiekiem bardzo ostrożnym. Gdy ogłaszano mobilizację, na wszelki wypadek był poza Moskwą. Zdecydowanie przecenił zdolność mieszkańców stolicy do protestów. Będzie próbował więc wdrożyć również środki mające zapobiec temu, by po Moskwie wałęsały się tłumy uzbrojonych i pijanych poborowych. Pytanie na ile te środki okażą się skuteczne i na ile skomplikują one mobilizację.

300 tys. powołanych to oczywiście tylko wstęp. Utajniony punkt dekretu mobilizacyjnego rzekomo bowiem mówi o powołaniu 1 mln ludzi. Jak na razie powoływani bywają ludzie, którzy nigdy nie służyli wcześniej w wojsku i mają kategorię D. Wezwania też wysyła się ludziom, którzy od lat nie żyją. Takie pomyłki administracyjne były nie do uniknięcia. Ciekawszą sprawą jest to, że wyciekła lista 305 tys. osób, które mają zostać zmobilizowane w pierwszej fali. Ktoś wyraźnie sabotuje mobilizację od wewnątrz.

Oczywiście do mobilizacji dojść musiało, bo według ministra Szojgu, rosyjskie siły zbrojne zabiły 61 tys. ukraińskich żołnierzy i "zniszczyły połowę ukraińskiej armii", tracąc przy tym dokładnie 5937 zabitych.  

Liczba 5937 podana przez Szojgu jest niezmiernie ciekawa. Generał SWR podawał bowiem, że w raporcie dla Putina podawano bezpowrotne straty rosyjskich sił zbrojnych na 21 września jako 59373 osoby. Szojgu więc pomniejszył je dokładnie dziesięciokrotnie. Straty Rossgwardii miały natomiast wynieść 4638 zabitych. Straty prywatnych firm wojskowych na 17 września - 17 561 zabitych. (Dla porównania, 20 sierpnia, według Generała SWR, straty bezpowrotne w personelu rosyjskich sił zbrojnych miały wynieść 48 745 ludzi, Rosgwardii 2366 a prywatnych firm wojskowych na 19 sierpnia 13 494. Tymczasem ukraiński sztab generalny szacował straty rosyjskie na dzień 21 września na 55 110 zabitych, a na 21 sierpnia 45 200 zabitych.  Nie wiem, czy w raportach dla Putina bojcy DNR i LNR są wliczani do zabitego personelu wojskowego czy do prywatnych firm wojskowych.) Według Generała SWR, w analizach dotyczących mobilizacji przedstawiono Putinowi wyliczenia mówiące, że do końca marca rosyjskie straty mogą wynieść nawet 300 tys. zabitych. To oczywiście scenariusz, w którym nie dochodzi do użycia broni jądrowej. Dziesięciu przedstawicieli Sztabu Generalnego miało napisać do Putina, że cele operacji specjalnej na Ukrainie są niemożliwe do zrealizowania, a mobilizacja jest totalnym błędem. Autor zaprzyjaźnionego bloga Zapiski Czynione Po Drodze, twierdzi, że Generał SWR to "Głos FSB w twoim domu", ja szukałbym jednak jego inspiracji gdzie indziej, gdyż on wyraźnie bardziej sprzyja armii a dysponuje materiałami, które mogła pozyskać jedynie Federalna Służba Ochrony. 

***

Tym, którzy jeszcze nie oglądali polecam wykład prof. Marka Kornata poświęciony polityce ministra Becka. 


środa, 14 września 2022

Klęska Rosji - daleko czy blisko?


 

"Ja nie ginekolog, ale nam pizda" - tak skomentował sytuację na froncie charkowskim jeden Rosjanin. Co prawda sytuacja na froncie szybko się zmienia, ale mamy do czynienia z przełomem psychicznym. Klęski nie dało się ukryć, ani łatwo wytłumaczyć. Jej obraz kontrastował z pokazywanymi w rosyjskich mediach celebracjami Dnia Moskwy. Były fajerwerki a Putin otworzył największy w Europie diabelski młyn. "Czy z tego diabelskiego młyna widziałeś lanie, jakie spuścili twojej armii pod Charkowem?" - skomentowała to złośliwa internautka.


Króluje czarnowidztwo. "Wszyscy zbiorowo się śmieliśmy z Girkina, ale teraz uznaliśmy, że miał rację" - stwierdził jeden z najemników z Grupy Wagnera. Pojawiają się projekty mobilizacji. Problem jednak w tym, że Rosja w ostatnich dekadach rozmontowała swój system mobilizacyjny. Według Generała SWR, eksperci doradzali Putinowi, że 15 lipca był ostatnim momentem na przeprowadzenie mobilizacji. Później przyjęłaby ona charakter chaotyczny. Wskazują oni obecnie, że w przypadku klęsk na froncie, w Rosji pojawiłoby się mnóstwo uzbrojonych maruderów. Sytuacja byłaby podobna jak przed rewolucją z 1917 r. Putin mimo to skłania się ku mobilizacji, ale nie jest mocno zdeterminowany, by ją przeprowadzić. Christo Grozev, cytuje swoje źródło z Grupy Wagnera mówiące, że polecono wszystkim oligarchom, by stworzyli własne prywatne firmy wojskowe. Oligarchowie z prywatnymi armiami? Nie przypomina Wam to czasem magnatów z czasów I RP? "Szykujcie się na załamanie Imperium Rosyjskiego" - pisze gen. Ben Hodges.



Sytuacja na froncie oczywiście może szybko się zmienić, ale w ciągu sześciu dni września Ukraińcom udało się osiągnąć błyskotliwe zwycięstwo pod Bałakleją oraz Iziumem. Wyzwolili niemal cały Obwód Charkowski i nawet weszli na tereny okupowane od 2014 r. Zdobyli tyle sprzętu, że dałoby się nim uzbroić dywizję zmechanizowaną. To w większości sprzęt porzucony w panice przez orków. Sporo też oczywiście sprzętu zniszczonego. W mediach społecznościowych jest mnóstwo filmów pokazujących skalę zwycięstwa.

Osiągnięcie podobnie miażdżącego zwycięstwa pod Chersoniem jest dużo trudniejsze. Ukraińcom udało się wcześniej wprowadzić Rusaków w błąd, co do celu swojej ofensywy. Ruscy ściągnęli więc pod Chersoń swoje najbardziej bojowe jednostki. Mają one za plecami Dniepr - cholernie szeroką rzekę. Mosty przez tę przeszkodę wodną są zniszczone. Cały teren jest w zasięgu ukraińskiej artylerii rakietowej. Dostawy idą tam w skali dwukrotnie mniejszej od potrzeb na wpół okrążonych rosyjskich wojsk. Jak myślicie, Ruscy będą tam trwali w okopach przez zimę? A co jeśli Ukraińcy przeprowadziliby następne uderzenie w Obwodzie Zaporoskim, na przykład na Melitopol, odcinając im kilka dróg zaopatrzenia? Bez zniszczenia rosyjskiego zgrupowania pod Chersoniem i uwolnienia od wroga brzegów dolnego Dniepru nie będzie mowy o ukraińskim zwycięstwie. Ta wygrana sprawiłaby, że Krym - czyli też flota czarnomorska w Sewastopolu - znalazłby się w zasięgu ciężkiego ukraińskiego ostrzału.

Oczywiście dużo jeszcze ukraińskiego terytorium do wyzwolenia...Że coś się jednak dzieje świadczy choćby testowanie Rosji przez Azerbejdżan, który zaatakował ormiańskie bazy wojskowe na terytorium Armenii właściwej. Jak zwykle ormiańskie S300 poszły tam, gdzie rosyjski okręt wojenny, a Azerom udało się chyba zająć nawet jakieś ormiańskie koszary. Paszynian zgodził się na traktat pokojowy z Azerbejdżanem. Reakcją zwykłych Ormian były zamieszki w Erywaniu. 

Warto więc zacząć myśleć, o tym, na co zwróciła uwagę ambasador Mosbacher w niedawnym wywiadzie dla "Rz": 


"Osobiście obawiam się jednak o plany dotyczące Rosji po zwycięstwie Ukrainy. Jak wówczas może wyglądać sytuacja i co stanie się z Putinem? Nie mówimy o kraju podobnym do Kuby czy Wenezueli. Mówimy o największym państwie świata, zamieszkałym przez ponad 140 mln ludzi. Co stanie się z Rosją? Niepokoi mnie to, że jak dotąd nie widziałam żadnych planów tego dotyczących i nie słyszałam żadnych dyskusji na ten temat.

HK: Mam wrażenie, że wielu zachodnioeuropejskich polityków myśli głównie o tym, jak wrócić po wojnie do prowadzenia interesów z Rosją. Po ewentualnym upadku Putina pojawi się nowy prezydent Rosji, być może rządzący w ten sam sposób, a wówczas zachodnioeuropejscy politycy stwierdzą: „Ok, to nowa Rosja i trzeba dać jej szansę na stanie się krajem demokratycznym”.


To byłoby myślenie życzeniowe. Oczywiście wszyscy mamy nadzieję na to, że Rosja stanie się innym krajem. Ale samo myślenie nie sprawi, że marzenia się spełnią. Wciąż potrzebujemy planów na różne warianty rozwoju sytuacji. Co bowiem będzie, jeśli Putin nie odejdzie? Co będzie, jeśli Rosjanie nie zaakceptują porażki? To są prawdziwe pytania, które nasi przywódcy powinni sobie zadawać, by móc sporządzać plany.":

(koniec cytatu)




A ja niedawno skończyłem czytać znakomite wspomnienia premiera Leona Kozłowskiego z sowieckiego więzienia z lat 1939-1941 i ZSRR pierwszych miesięcy wojny z Niemcami. Choć autor pospieszył się z wieszczeniem "grobu bolszewizmu", to jednak zawarł w tej książce wiele interesujących spostrzeżeń na temat Rosji i komunizmu. Przewidywał, że Rosja postkomunistyczna również będzie Rosją imperialną i agresywną. Widział więc w ewentualnym rozpadzie tego państwa nadzieję na pokój w Europie.

***

Jeśli ktoś nie widział zapisu prelekcji ukraińskiego weterana - jednego z "cyborgów" broniącego lotniska w Doniecku w 2014 r. - w stowarzyszeniu Niklot, to ma okazję obejrzeć ją na wklejonym poniżej filmie. Weteran brał udział również w walkach pod Kijowem w 2022 r., a w Polsce przebywał na 30-dniowej przepustce. Odwiedził rodzinę. Jego syn walczy na froncie, a nastoletnia córka poczęstowała uczestników prelekcji pączkami.




***

Wpis w nietypowy dzień i nieco krótszy niż zwykle, gdyż jestem na urlopie. Nie łączcie mojego urlopu ze śmiercią królowej. 

sobota, 10 września 2022

God save the Queen, the fascist regime...

 


Ilustracja muzyczna: Motorhead - God save the Queen

Foliarze mają teraz używanie, wszak królowa Elżbieta II była dla nich reptilianinem składającym ofiary z dzieci. Jak zwykle kiepsko wyczuły moment również lewackie libki cieszące się ze śmierci "kolonizatorki".  Ciepło się wypowiadał o zmarłej królowej natomiast Donald Trump - ku przerażeniu wyznawców QAnona, którzy kiedyś twierdzili, że królowa została poddana egzekucji w Guantanamo. Co ciekawe, partia Sinn Fein, złożyła kondolencje rodzinie królewskiej i wszystkim pogrążonym w żałobie. 

No cóż, panująca przez 70 lat królowa, która przyjmowała u siebie na audiencjach 15 premierów - od Churchilla po Liz Truss - była pomnikiem historii, a jej żywot odzwierciedlał to jak rozpadało się Imperium i jak dużą pracę wykonano, by ocalić jego resztki. Kiedyś nazwałem europejskich monarchów eksponatami muzealnymi. Podtrzymuje to, choć PR towarzyszący królowej pokazuje, że tego typu "eksponaty" stanowią cenne aktywa w mocarstwowym soft power. Elżbietę II można uznać za dobrą aktorkę, która świetnie odgrywała swoją rolę - pomimo wypływających na jaw dziwnych koneksji jej małżonka księcia Filipa, wizyt u Epsteina jej syna księcia Andrzeja i tragikomicznych perypetii obecnego króla Karola III.

Oczywiście brytyjscy monarchowie od ponad 200 lat panują, ale nie rządzą. Dowodem na to jest choćby los Edwarda VIII, obalonego w transatlantyckim zamachu stanu, z tego względu, że chciał zbliżenia swojego kraju z Rzeszą. Ogólnie, nawet w trakcie wojny monarchowie byli bliscy stronnictwa pokojowego, czy też kapitulanckiego. I co? I nic. Nie oni kształtowali politykę. Dziwny zgon księcia Kentu w "katastrofie" lotniczej w 1942 r. sugerował wręcz, że członka rodziny królewskiej można się pozbyć, jeśli za dużo kombinuje. 



Tak się akurat składało, że Edward VIII był ulubionym wujkiem Elżbiety, a w 1933 r. uczył ją jak wykonywać gest rzymskiego pozdrowienia. (Ironią losu jest to, że niesławna Meghan później celowo naśladowała styl Wallis Simpson.) Nie przeszkadzało to jednak, by młoda Elżbieta w czasie wojny założyła mundur i zasiadła za kierownicą ambulansu. Niemcy bombardując w 1940 r. Pałac Buckingham po raz kolejny pokazali, że są narodem kretynów - dali w ten sposób sygnał prolom z East Endu, że bombardują nie tylko biedaków, ale też klasy wyższe i zapobiegli prowokowanemu przez komunistów buntowi społecznemu w Londynie. 

Ilustracja muzyczna: The British Grenadiers - Girls und Panzer OST

W tej historii są też polskie akcenty. W latach powojennych ochroniarzem młodej księżniczki Elżbiety był gen. Janusz Brochwicz-Lewiński. Wspomniał, że wszyscy bardzo lubili wówczas księżniczkę Małgorzatę, bo była bardzo rozrywkowa. 


Ale to była wówczas zupełnie inna Brytania - umierające Imperium potrafiące pokazać swoją okrutną stronę. Brochwicz-Lewiński po wojnie służył też w Mandacie Palestyńskim. Wspominał, że jego dowódca bardzo się wściekł, po tym gdy żydowscy terroryści w ataku na brytyjski konwój zabili młode, powszechnie lubiane pielęgniarki. Złapanego młodego Żyda ciągnięto wówczas za jeepem po pustyni, aż została z niego tylko oderwana połowa ciała. W dzisiejszych czasach coś takiego, by oczywiście nie przeszło. 


I na koniec anegdota: Dziennikarze spytali kiedyś Roberta Mugabe, dyktatora Zimbabwe i zarazem byłego poddanego brytyjskiego, czy nie myśli o zrezygnowaniu ze stanowiska ze względu na wiek. Mugabe odparł: - Królowej brytyjskiej też zadacie to pytanie?



sobota, 3 września 2022

Jak profesor Ciechanowski nafajdał Zychowiczowi do głowy

 


Ilustracja muzyczna: Laibach - Warszawskie Dzieci

W dyskusjach o okolicznościach wybuchu Powstania Warszawskiego dominuje następująca narracja: Powstanie wybuchło, bo Komendę Główną AK sterroryzował "dyletant, alkoholik i zapewne sowiecki agent" gen. Leopold Okulicki, który "całkowicie nie liczył się z uwarunkowaniami wojskowymi". Jedyną rozsądną osobą KG AK, która sprzeciwiła się wybuchowi Powstania był płk Janusz Bokszczanin "górujący doświadczeniem wojskowym" nad wszystkimi innymi. Narracja ta jest widoczna choćby w "Obłędzie '44" Piotra Zychowicza, jak i w publikacjach Radosława Patlewicza, znanego akolity Gerszoma Brauna. Wszyscy oni przepisali narrację stworzoną przez profesora Jana Ciechanowskiego, weterana Powstania a później badacza z "fabiańskiego" London School of Economics. Ciechanowski oparł ją natomiast na jednym źródle - na tym, co mu w latach 60-tych wypisywał Bokszczanin. Konfrontacja z dokumentami i innymi relacjami jasno jednak wskazuje, że główny świadek Ciechanowskiego zwyczajnie konfabulował.


Zapewne brałbym Ciechanowskiego nadal za poważnego badacza, gdybym przypadkiem nie natrafił na książkę Jerzego Iranka-Osmeckiego "Powstanie Warszawskie po 60 latach". Jej autor to syn płka Kazimierza Iranka-Osmeckiego, szefa  wywiadu Komendy Głównej AK, jednego z uczestników procesu decyzyjnego prowadzącego do Powstania, a później głównego negocjatora aktu powstańczej kapitulacji. Jerzy Iranek-Osmecki to również wytrawny historyk, który bezlitośnie wypunktował bzdury w "pomnikowej" monografii Ciechanowskiego. 

Przede wszystkim zwraca uwagę na to, że Bokszczanin konfabulował, co do swojego udziału w ostatnich naradach KG AK przed Powstaniem. Na pewno był na naradzie z 28 lipca 1944 r. Na późniejszych się nie pojawił - dokumenty wykluczają jego udział w nich, przeczą mu również relacje uczestników. Opowieści o tym jak Bokszczanin bohatersko przeciwstawiał się Powstaniu można więc włożyć między bajki. (Bajkopisarstwem jest też relacja Jana Nowaka-Jeziorańskiego o tym jak 31 lipca 1944 r. wziął udział w odprawie KG AK z 31 lipca 1944 r. i słyszał na niej zastrzeżenia Bokszczanina. Jeziorański został przyjęty bowiem dzień wcześniej w węższym gronie - u Bora-Komorowiskiego i Pełczyńskiego.) Ciechanowski nawet nie skonfrontował opowiastek Bokszczanina z ustaleniami londyńskiego Studium Polski Podziemnej dotyczącymi narad KG AK przed Powstaniem.


Ciechanowski plącze się nawet w podstawowych faktach. Pisze np., że Bokszczanin był od stycznia do lipca 1944 r. zastępcą szefa sztabu KG AK ds. operacyjnych. Kwestionował to płk Iranek-Osmecki, a generał Pełczyński twierdził, że Bokszczanina ściągnięto na to stanowisko dopiero w marcu, ale nie nadawał się do pracy sztabowej, więc już 3 czerwca przejął jego obowiązki Okulicki. "Bokszczanin nie mógł się na nic zdecydować" - twierdził Pełczyński. Ciechanowski podaje, że Bokszczanin był dokładnie wprowadzony w tematykę powstania powszechnego. Tymczasem płk Iranek-Osmecki pisał: "robił wrażenie niedokładnie zorientowanego w swych obowiązkach, gdyż z planami operacyjnymi AK nie miał dotąd wiele wspólnego". Bokszczanin wcześniej kierował Departamentem Broni Szybkich w Oddziale III KG AK, czyli zajmował się planami tworzenia w przyszłości akowskiej broni pancernej. Plany powstańcze opracowywał wcześniej płk Stanisław Tatar - o którym więcej będzie w dalszej części wpisu - który przed odlotem do Londynu wdrożył dokładnie wdrożył w swoje prace płka Józefa Szostaka, szefa Oddziału III. Bokszczanin sam przyznał, że w okresie, gdy był zastępcą szefa sztabu KG AK tylko kilka razy się widział z Szostakiem. W listach do Ciechanowskiego opisywał później jak miał działać sztab KG AK w okupowanej Warszawie. Według niego sztab miał stanowić duże pomieszczenie z rzędami biurek, przy których pracowali oficerowie. Bokszczanin w oczywisty sposób fantazjował, a oprócz Iranka-Osmeckiego żaden historyk nie śmiał wskazać, że główny świadek Ciechanowskiego był totalnie niewiarygodny.

Wróćmy jednak do kwestii tego, czy generał Okulicki sterroryzował KG AK i w ten sposób doprowadził do wybuchu Powstania. Bokszczanin, opisując narady na których go nie było, twierdził, że Okulicki groził Borowi-Komorowskiemu, że jeśli nie zgodzi się na Powstanie, czeka go los gen. Skrzyneckiego z Powstania Listopadowego. Relacje uczestników tych narad są zgodne: Okulicki nic takiego nie mówił. Taka sugestia - wygłoszona dosyć słabo - padła z ust płka Jana Rzepeckiego, szef Biura Informacji i Propagandy KG AK. Gen. Bór-Komorowski wspomina zresztą, że Rzepecki mocniej opowiadał się za wybuchem Powstania niż Okulicki.

Według relacji płka Iranka-Osmeckiego, Okulicki doszedł do wniosku o konieczności włączenia Warszawy do akcji "Burza" doszedł dopiero w kraju, gdzieś w czerwcu 1944 r. Zrobił to po zapoznaniu się z lokalnymi warunkami. Płk Antoni Sanojca, szef Oddziału I Organizacyjnego KG AK wspomniał, że w połowie czerwca odbył rozmowę z Okulickim, w której najpierw przedstawił on stanowisko gen. Sosnkowskiego przeciwne Powstaniu, a później przytoczył argumenty "za". Płk Szostak wspomina natomiast rozmowę z Okulickim i Pełczyńskim "w okolicach 22 lipca":



"Jeżeli podczas opanowywania Warszawy Armia Krajowa zachowa się biernie, to nie można wykluczyć, że PPR i jej jednostki wojskowe rozpoczną bezplanowe działanie przeciw Niemcom, a wtedy zupełnie prawdopodobne, że nasi żołnierze Armii Krajowej przyłączą się do tej akcji, uznając bierność Komendy Głównej za pewnego rodzaju niedołęstwo, jeżeli nie za zdradę. (…) Prócz tego, wnosząc z dotychczasowej taktyki niemieckiej, która stosowała obronę miast, zwłaszcza położonych nad dużymi rzekami (np. Kijów), można było spodziewać się, że Warszawa będzie broniona i ulegnie poważnemu zniszczeniu. Wszystkie te względy, a przede wszystkim polityczne, polegające na konieczności wyzwolenia stolicy rękami polskimi, aby powitać Armię Czerwoną jako gospodarze swego kraju przez własny rząd, zmuszały do wystąpienia czynnego Armii Krajowej. Przyznaję, że zgodziłem się z tymi wywodami i nie wytaczałem kontrargumentów” - pisał Szostak.


Do kluczowej narady doszło 28 lipca. Brali w niej udział m.in.: Okulicki, Bokszczanin, Iranek-Osmecki, Pełczyński. Ustalano wówczas warunki wojskowe rozpoczęcia Powstania. Według Iranka-Osmeckiego i Pełczyńskiego przyjęto wówczas założenie, że Powstanie może wybuchnąć wówczas, gdy wojska sowieckie przebiją się z przyczółku na południe od Warszawy. Gdy przebiją się o 40 km spod Magnuszewa, zagrozi to niemieckim liniom komunikacyjnym w Warszawie i zmusi Niemców do wycofania się z miasta. Trzeba podkreślić, że KG AK uznała sytuację na przyczółku warecko-magnuszewskim za dużo ważniejszą od tej na przedpolu Pragi. Trafnie rozpoznano wówczas plany marszałka Rokossowskiego. (Obecnie pisze się, że sowiecka armia Czujkowa przeprawiła się na przyczółek warecko-magnuszewski dopiero 1 sierpnia. To była jednak przeprawa głównych sił. Mniejsze oddziały - nie zauważone przez Niemców, ale dostrzeżone przez wywiad AK - były po drugiej stronie Wisły już 28 lipca. Pisze o tym choćby gen. Jerzy Kirchmayer, w swojej klasycznej monografii Powstania Warszawskiego.) Wszyscy zgodzili się wówczas na ten warunek rozpoczęcia Powstania - i Okulicki i Bokszczanin. Bokszczanin wręcz spodziewał się szybkiego wkroczenia Sowietów do Warszawy, gdyż złożył wówczas rezygnację z udziału w pracach KG AK i wyjechał poza Warszawę, tłumacząc to niechęcią do kontaktu z Sowietami. Bokszczanin do Warszawy już nie wrócił a Powstanie obserwował z prowincji. (Ciechanowski wspomina z jakim niesmakiem przyjęto to, że tuż przed Powstaniem, dowódca jego oddziału wyjechał do Kampinosu, argumentując, że "jestem kawalerzystą, a tam się będzie zbierać kawaleria". Postrzegano to jako dezercję. Jak więc ocenić postawę Bokszczanina?)


Dlaczego więc Powstanie rozpoczęto, pomimo tego, że warunki wojskowe nie zostały spełnione? Tutaj przede wszystkim zawinił płk Antoni Chruściel "Monter" , komendant Okręgu AK Warszawa-Miasto. To on zarządził przedwczesne pogotowie bojowe w Okręgu, a gdy został zaproszony na popołudniową naradę KG AK w dniu 31 lipca 1944 r., złożył na niej meldunek, który Jerzy Iranek-Osmecki określił jako "fałszywy". "Monter" mówił wówczas o wdzieraniu się sowieckich czołgów na Pradze. Nie wiemy, co mówił o sytuacji na przyczółku warecko-magnuszewskim. Chruściel złożył ten mylący meldunek, pomimo tego, że o godz. 15.00 dokładnie zreferował mu sytuację na froncie pod Warszawą jego szef sztabu ppłk Stanisław Weber. Mówił on wówczas "Monterowi" m.in. o szykowanym przez Niemców kontruderzeniu pod Wołominem. Chruściel miał "natychmiast" po spotkaniu z Weberem udać się na naradę z  KG AK, z której wrócił po 17.30. Ciechanowski w swojej książce sfałszował relację Webera, tak by wynikało z niej, że to Weber wrócił po 17.30 i spotkał "Montera". Co Ciechanowski starał się ukryć? Wiadomo, że Chruściel dotarł na spotkanie KG AK dopiero o 17.00. Co więc robił między spotkaniem z Weberem a naradą KG AK? Z kim się spotkał.


Jerzy Iranek-Osmecki sugeruje, że Chruściel spotkał się wówczas z Rzepeckim. Chruściel był zbyt prostym człowiekiem, by bawić się w intrygi. Z powodu paskudnego charakteru przyjaźnił się zaś jedynie z Rzepeckim. Kazimierz Iranek-Osmecki, Tadeusz Żenczykowski i Aleksander Kamiński zgodnie sugerują, że Rzepecki wręcz sterował "Monterem". Rzepecki również naciskał na to, by Powstanie rozpocząć NIEZALEŻNIE OD WARUNKÓW WOJSKOWYCH. Zależało mu bardzo na tym, by doszło do niego 1 sierpnia. Dlaczego? Wygadał się pod koniec września. Chodziło o to, by przebywający w Moskwie Mikołajczyk miał "dobry argument w negocjacjach" ze Stalinem. 

Powstanie Warszawskie mogło się udać. Miało nawet duże szanse na zwycięstwo. Ale szanse te zostały zaprzepaszczone przez totalnego kretyna jakim był Mikołajczyk. Wieczorem 31 lipca, gdy był on przyjmowany na Kremlu, powiedział Mołotowowi otwartym tekstem, że w Warszawie jest szykowane Powstanie. Mołotow natychmiast przerwał rozmowę i pobiegł do Stalina donieść mu o tym. Spanikowany Stalin kazał z dniem 1 sierpnia wstrzymać natarcie pod Warszawą. 9 Armia niemiecka była wówczas pobita i nie miała sił, by powstrzymać Sowietów - zwłaszcza na przyczółku warecko-magnuszewskim. Warszawa zgodnie z planem Rokossowskiego do 6 sierpnia zostałaby zajęta przez wojska sowieckie. Nie byłoby rzezi Woli, ani zniszczenia Starówki. Powstanie trwałoby kilka dni, tak jak zaplanowano. Tak by było, gdyby nie bezdenna głupota Mikołajczyka i podłość Rzepeckiego - innego ludowca z antypiłsudczykowskim zajobem. Baj de łej: Iranek-Osmecki pisał również o antysanacyjnych kompleksach "Montera". Również Bokszczanin dawał wyraz tym kompleksom w korespondencji z Ciechanowskim. Czyżby więc fanatyczna antysanacyjność była synonimem spierdolenia umysłowego?



Ciechanowski przekonuje jednak, że to Okulicki był głównym winowajcą klęski Powstania. By uwiarygodnić swoje teoryjki starał się przedstawić ostatniego komendanta głównego AK w jak najgorszym świetle. Przedstawiał go więc jako półdebila i wojskowego dyletanta - choć przecież Okulicki miał przed wojną opinię świetnego oficera Sztabu Generalnego a we Wrześniu 1939 r. świetnie dowodził w obronie Warszawy. O kompetencjach i charakterze Okulickiego bardzo dobrze się wypowiadali tacy ludzie jak płk Iranek-Osmecki, płk Aleksander Klotz (błyskotliwy antysowiecki konspirator) czy też jego przedwojenny przyjaciel... gen. Zygmunt Berling. (Polecam ten artykuł poświęcony Okulickiemu i jego karierze.) Ciechanowski stara się też zrobić z Okulickiego alkoholika - argumentem za tym jest to, że częstował kolegów włoskim koniakiem ("Monter" w tym czasie popijał "najgorszą siwuchę z czerwonym kapslem".) Londyński bajkopisarz robi też zarzut Okulickiemu z tego, że był "kobieciarzem" - a w innym miejscu swojej książki wychwala gen. Andersa, za to, że był "miłośnikiem kobiet i koni". Można więc założyć, że Ciechanowski zafałszował też epizod z uwięzieniem Okulickiego przez Sowietów robiąc z niego sowieckiego agenta. Tak się składa, że gen. Iwan Sierow wspomina Okulickiego z tamtego okresu jako groźnego i godnego przeciwnika. "Na marginesie, wywarł na mnie wrażenie mądrego i dobrego, kompetentnego pracownika wywiadu” - pisał Sierow. Nie można oczywiście wykluczyć, że Okulicki zaangażował się wspólnie z Berią (i Berlingiem) w grę wymierzoną w Stalina. Właśnie to sugerował też Sierow.

Ciechanowski przeciwstawia Okulickiemu nie tylko Bokszczanina, ale przede wszystkim płka Tatara. Problem w tym, że Tatar jawnie sympatyzował z Sowietami od co najmniej 1943 r. i z tego powodu dano mu "kopa w górę" do Londynu. Wcześniej jako szef Oddziału Operacyjnego KG AK, Tatar przygotował plany akcji "Burza" i zdecydował o wyłączeniu Warszawy z "Burzy". Wysłał na Wschód wiele transportów broni z Warszawy - broni, której niedostatek był później bardzo mocno odczuwalny podczas Powstania. Gdy Okulicki został komendantem głównym AK, Tatar próbował pozbawić go władzy, tak by samemu dowodzić AK z Londynu. Człowiekiem Tatara był Bokszczanin, którego narzucono Okulickiemu jako szefa sztabu.

Pouczające są też dalsze losy ludzi, których decyzje doprowadziły do tego, że Powstanie Warszawskie poniosło klęskę. Rzepecki na jesieni 1945 r., po aresztowaniu przez UB, dogadywał się z bezpieką wydając wszystkich współpracowników z WiN oraz majątek i radiostacje pozostawione przez AK. Tatar przekazał bezpiece złoto i srebro FON oraz fundusz "Drawa". Mikołajczyk entuzjastycznie zaś poparł odebranie polskiego obywatelstwa gen. Andersowi, Maczkowi oraz wielu innym oficerom PSZ na Zachodzie, w tym... Chruścielowi. Rzepecki i Mikołajczyk mimo to siedzieli później w więzieniach bezpieki a Mikołajczyk musiał uciekać z kraju. Chruściel natomiast na emigracji wyraźnie dystansował się od prac historycznych związanych z Powstaniem. Nie mógł przeboleć tego, że to Bór-Komorowski był uznawany za wodza Powstanie Warszawskiego, a nie on...

A sam Ciechanowski? Wiele mówi o nim choćby to, że w swoich książkach pisał o "obozie londyńskim" zamiast o rządzie II RP na uchodźstwie a odkrycie sowieckiej zbrodni w Katyniu zbył jako "katyńskie rewelacje". Nie powinno więc nas dziwić, że komunistyczna cenzura pozwoliła na wydawanie jego książek w PRL.