sobota, 26 lutego 2022

Karzełek Putin - pacynka globalistów czy zdemenciały pierdziel?

 


"Ruski korable, idi na chuj!"

        Obrońcy Wyspy Węży

Ilustracja muzyczna: Volodymyr Zelenskyy drip

Przez ostatnie miesiące wielu konspirologów ostrzegało, że "globaliści" chcą wywołać wielką wojnę na Ukrainie. Alex Jones w październiku mówił, że wojna ta wybuchnie w lutym.  Wielu ludzi jednak liczyło, że Putin tylko blefuje, że chciał trochę postraszyć Kijów i Zachód i że skończy się co najwyżej zajęciem przez RoSSję samozwańczych republik w Donbasie. No cóż, 69-letni karzełek Putin zdecydował się na dużą inwazję. Albo jest więc pacynką globalistów, albo ma demencję i uwierzył we własną propagandę o wszechpotężnej RaSSiji. 

Zwróćmy też uwagę na to, jakiego uzasadnienia karzełek Putin używa dla napaści na "bratni słowiański naród". Uzasadnienia antyfaszystowskiego. Chce "zdemilitaryzować" i "zdenazyfikować" Ukrainę. Kij z tym, że prezydent Ukrainy jest Żydem, wnukiem sowieckiego weterana Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Kij z tym, że premier Ukrainy też jest Żydem. Kij z tym, że ukraińskie władze zostały demokratycznie wybrane - w wyborach, w których startowały także siły prorosyjskie. Ukraina musi być zniszczona, bo jest "faszystowska". "Ukraińskimi faszystami" są oczywiście też dzieci z przedszkoli, w które rosyjska armia wali rakietami i rosyjskojęzyczni mieszkańcy Charkowa. Karzełek Putin stosuje więc retorykę Antify: wszyscy mający poglądy na prawo od Stalina, są "nazistami". Rosja jest Antifą Eurazji.

Wojna na Ukrainie pokazuje, do czego prowadzi opętańcza "walka z faszyzmem".

Ten wpis może się szybko zdezaktualizować. Nie będę pisał, że sytuacja Ukrainy jest trudna: bo to banał. Ma ona do obrony tysiące kilometrów granic a jest atakowana z trzech stron. Białoruś wbiła jej nóż w plecy, udostępniając najeźdźcom swoje terytorium. Rosja ma przewagę w powietrzu a na miejscu V-tą kolumnę. Trzeciego dnia inwazji można jednak napisać: Ukraina mimo to skutecznie się broni. I zadaje Rosji ciężkie straty.

Oczywiście minister Szojgu twierdzi, że rosyjskie straty w ludziach wynoszą: zero, a straty w sprzęcie: dwa rozbite samoloty.. Pomimo tego, że w mediach społecznościowych pełno jest filmów pokazujących zniszczone czołgi, transportery i ciężarówki z literą "Z" na burtach, a także zestrzelone śmigłowce (takie jak należący do sił specjalnych Kamow Ka-52 zestrzelony w okolicach lotniska Hostopol, którego fotka otwiera ten wpis). Rosja nie przyznaje się też do tego, że ukraińskie rakiety - mające ponad 40 lat - przedarły się przez ich obronę przeciwlotniczą (legendarne S-300 i S-400) i uderzyły na lotnisko Millerowo pod Rostowem. A przecież są zdjęcia co najmniej jednego myśliwca płonącego na tym lotnisku. Doniesienia Ukraińców z sobotniego poranka o zabiciu od początku inwazji 3,5 tys. najeźdżców, wzięciu 200 do niewoli, zniszczeniu 102 czołgów, 536 pojazdów opancerzonych, zestrzeleniu 16 samolotów i 8 śmigłowców mogą być oczywiście zawyżone. (Wywiad brytyjski oceniał w piątek rano straty Rosjan na 450 zabitych.)  Ale i tak wyglądają dużo bardziej realnie od statystyk podawanych przez Rosję. Kraik, który przez ostatnie miesiące przekonywał, że nie ma zamiaru zaatakować Ukrainy, przekonuje, że ma ZEROWE straty. A jednocześnie jakoś specjalnie nie chwali się sukcesami w boju. (Pardon: w piątek wieczorem w telewizji RTR-Planeta rosyjski generał chwalił się, że dzień wcześniej "bez strat" spadochroniarze zajęli lotnisko Hostopol i zabili tam "200 ukraińskich nacjonalistów". Mówił to choć w necie były już zdjęcia z odbitego lotniska.) A przecież wystarczy zajrzeć na Twittera czy Telegrama, by się przekonać, że rosyjscy generałowie kłamią w kretyński sposób. Wystarczy spojrzeć na jeden z takich lub takich filmów ("Hujososy jebane! Allah Akbar nie praszoł!"). To, że sięgają po mobilizację w Czeczenii oznacza, że straty Rosjan są całkiem spore. 

Mam wrażenie, że Ruscy uznali, że operacja na Ukrainie będzie dla nich taką łatwizną jak zajęcie Krymu czy misja w Syrii. Część rosyjskich jeńców twierdzi nawet, że wysłano ich na Ukrainę "na manewry". Nic dziwnego więc, że pod ostrzałem porzucali swój sprzęt. Byli zszokowani, że ktoś do nich strzelał...

Rosja zaatakowała Ukrainę całkowicie nie sprowokowana. Nie zadbała nawet o dobry pretekst propagandowy. Jej prowokacje "false flag" - takie jak "ukraińskie" pociski spadające na Obwód Rostowski i dwa transportery, które rzekomo wtargnęły do Rosji - były idiotyczne i robione po taniości, na odpierdol się. W środę wieczorem czułem już jednak, że szykują się do ataku - w swoich wiadomościach mówili bowiem o "nieustannym" ostrzale DRL i ŁRL (tymczasem sami ostrzeliwali z ich terenów ukraińskie elektrownie, gazociągi i szkoły), a także o śledztwie prokuratury w sprawie "ludobójstwa" w Donbasie. Pokazywali zdjęcia ukraińskich polityków i wojskowych, których oskarżają. Już oczywiście mieli listy proskrypcyjne.

Również wojna wydaje mi się być prowadzona przez Rosję na pół gwizdka. Nad granicą z Ukrainą zgromadzono 175 tys. - 190 tys. żołnierzy, do których należy dodać 34 tys. z separatystycznych republik. Ukraina ma 209 tys. żołnierzy służby stałej, 102 tys. w obronie terytorialnej i jednostkach paramilitarnych i może powołać 900 tys. rezerwistów. Tymczasem 2008 r. przeciwko Gruzji przygotowano 79 tys. żołnierzy rosyjskich i 4 tys. z separatystycznych republik, plus różne kozacko-kaukaskie tałatajstwo. Gruzja miała na froncie osetyńskim 11 tys. żołnierzy, 2 tys. żołnierzy w Iraku, 10 tys. rezerwistów w głębi kraju i 5 tys. policjantów. Przewaga liczebna Rosji w wojnie przeciwko Ukrainie jest więc zadziwiająco mała. Wręcz sprzeczna z rosyjską tradycją militarną. Ukraiński Sztab Generalny oceniał w piątek, że Ruscy użyli 60 z 90 przygotowanych batalionowych grup bojowych. Amerykanie oceniali natomiast, że na Ukrainę ruszyło dopiero 50 tys. rosyjskich wojsk. Ich atak był podzielony na kilka osi natarcia. Okazało się, że kolumny atakujące ze Wschodu są zbyt słabe. Tym atakującym z Krymu poszło lepiej - dotarły do Dniepru, pokonując jednego dnia 60 km. A potem utknęły pod Chersoniem. Te, które atak prowadziły od północy, pewnie  okażą się za słabe, by zdobyć Kijów. To rozległe miasto, którego nie da się zająć rajdem pancernej kolumny. Ruscy zresztą powinni to wiedzieć po doświadczeniach z ataku na Grozny w 1994 r.

Zadziwiające jest także to, w jaki sposób Rosjanie marnują swoje wojska powietrznodesantowe. Atakując Hostopol chcieli pewnie powtórzyć scenariusz z Czechosłowacji z 1968 r. - zdobyć lotnisko pod stolicą i przerzucić na niego całą dywizję powietrznodesantową. W praktyce to wyszło jednak jak rosyjska wersja "Blackhawk down". Fiaskiem zakończyły się też inne desanty spadochronowe. Dywersanci zrzucani w Kijowie w ukraińskich mundurach zostali wyłapani.


Ten, kto układał plany rosyjskiej inwazji pewnie zakładał, że już pierwszego dnia uda się dokonać dekapitacji ukraińskich władz. Kijów to jednak nie Kabul z 1979 r., ani czeska Praga z 1968 r. 

Nie wiem, jak się dalej potoczy wojna na Ukrainie. Ukraińcy jak na razie pokazują jednak, że przed armią rosyjską można się skutecznie bronić. Upada mit armii rosyjskiej. Aż rodzi się pokusa, by ruszyć na Białoruś, rozpieprzyć jej armię i powiesić Łukaszenkę na latarni w centrum Mińska, przy aplauzie tłumu Biełarusów. (No ale to nierealne, bo Ruscy mają Kaliningrad i broń jądrową.)

"Wojna na Ukrainie mogłaby postawić pod znakiem zapytania istnienie Rosji jako państwa" - ostrzegało w styczniu Ogólnorosyjskie Zgromadzenie Oficerów. Jego szef, gen. Leonid Iwaszow wezwał Putina do złożenia dymisji. Apel ten poparł m.in. emerytowany generał FSB Jewgienij Sewastianow. „Pokój i dobrobyt narodu rosyjskiego, a nie satysfakcja z imperialnej dumy jej przywódców – to prawdziwie patriotyczne żądanie, które jednoczy uczciwych i odpowiedzialnych ludzi!” - napisał na Facebooku. O tym, że wojna na Ukrainie może doprowadzić Rosję do "krachu" mówił też płk Igor Girkin vel Striełkow, w 2014 r. będący  dowódcą wojsk Donieckiej Republiki Ludowej. Obecnie zamieszcza w mediach społecznościowych dużo filmów pokazujących rosyjskie straty na Ukrainie. Na początku lutego CNN donosiła, że amerykańskie służby przechwyciły rozmowy wielu rosyjskich wojskowych, wyrażających niepokój, że inwazja będzie trudniejsza, niż wyobraża sobie Putin. Byli też zaniepokojeni tym, że plany wojenne Rosji wyciekają. Głos rozgoryczonych wojskowych dziwnie współbrzmi z narracją  Nawalnego. Siedząc w kolonii karnej zdołał jakimś cudem zamieścić na Twitterze serię wpisów, w której porównał decyzję "zdemenciałych starców" o rozpoczęciu wojny na Ukrainię z decyzją o interwencji w Afganistanie w 1979 r. Zwrócił też uwagę, że ta wojna nie sprawi, że zbiednieją USA, ale uderzy w dobrobyt zwykłych Rosjan. Putina nazwał więc głównym wrogiem Rosji. Nawalny twierdzi więc to co ja: karzełek Putin to wróg Rosji. Być może jacyś generałowie się pozbędą tego nieroba z KGB...

***

Ciekawa konicydencja - pierwszy (odparty) szturm Kijowa zbiegł się z rocznicą bitwy pod Olszynką Grochowską. 

***

Z Polski jedzie na Ukrainę broń i amunicja, z paru innych krajów też. A z bogatego Zachodu wzruszające wyrazy poparcia takie jak poniższy. Aż mi się przypomniało, jak w 1831 r. polskich żołnierzy-emigrantów witały w niemieckich miastach miejscowe dziwki w kieckach przystrojonych szarfami w barwach biało-czerwonych :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz