sobota, 26 września 2020

Kto ukradnie wybory w Ameryce?

 

 


Ilustracja muzyczna: Selena Gomez - Feel Me

"Donald Trump został ponownie wybrany na prezydenta 7 listopada 2018 r. Dwa lata przed tym jak zostały oddane jakiekolwiek głosy" - tak zaczyna się książka lewicowego dziennikarza śledczego Grega Palasta "How Trump Stole 2020". Sięgnąłem po nią z zaciekawieniem, ale też z dużym sceptycyzmem. Mimo pewnych zastrzeżeń do tej książki, wynikających ze skrzywionej optyki politycznej jej autora, uznałem, że lektura była warta poświęconego na nią czasu. Po jej przeczytaniu doszedłem do dwóch wniosków: 1) Aleksander Łukaszenka to straszny amator stosujący prostackie, sowieckie techniki fałszowania wyborów 2) Jest nadzieja dla Ameryki i dla świata. Biden może nie zostać prezydentem, nawet jeśli wygra wybory w kluczowych stanach. Już to się zresztą zdarzało w historii USA.


Palast zasłynął badając nieprawidłowości wokół wyborów prezydenckich na Florydzie w 2000 r. Wówczas tamtejsza sekretarz stanu Katherine Harris ogłosiła, że Bush wygrał w tym stanie 537 głosami z Alem Gorem (takim pajacem, co brał pieniądze od Chińczyków, a po skończeniu kariery politycznej zarabiał na życie strasząc, że do 2012 r. stopnieją lodowce w Arktyce). Palast dostał dwa dyski komputerowe z biur Harris z listą 97 tys. osób, które jej urzędnicy wycieli wcześniej ze spisu wyborców. Wycięto ich oficjalnie dlatego, że ci wyborcy byli więźniami lub byłymi więźniami. Zweryfikowano tę listę nazwisko po nazwisku, i okazało się, że żadna z osób usuniętych nie należała do tej kategorii. Niemal wszystkie były zaś Czarne, czyli należały do żelaznego elektoratu demokratów (znajdowały się na ich "plantacji"). Jak by wyglądał wynik wyborów na Florydzie, gdyby Harris nie przeprowadziła tej czystki? Sąd Najwyższy przerwał wówczas ponowne przeliczanie głosów. Doszło jednak do niezależnego przeliczania tych głosów, które zostały odrzucone przez maszyny. I zależnie od zastosowanych kryteriów uznawania głosów za nieważne, w niektórych recountach to Gore zwyciężał na Florydzie i co za tym idzie w wyborach prezydenckich w USA. Gore jednak nie chciał się już bić o prezydenturę.




Przebieg wyborów w USA zależy od stanów, a konkretnie od ich sekretarzy stanu, którzy są politycznymi nominatami. I chętnie oni korzystają ze swoich uprawnień. Tak było choćby w przypadku republikanina Briana Kempa, który w 2018 r. będąc sekretarzem stanu w Georgii startował w wyborach na gubernatora. Jego biuro usunęło wcześniej ze spisu wyborców 665,7 tys. osób, czyli jedną ósmą mieszkańców stanu. Kemp wygrał wybory z kandydatką demokratów Stacey Abrams, czarną lewaczką, zdobywając 50,2 proc. głosów. Abrams domagała się recountu, ale została olana przez własną partię. Kemp bardzo sprytnie zabezpieczył się bowiem prawnie. Wyborcy byli usuwani z list pod pretekstem, że nie mieszkają już w tym stanie. Co prawda dane podatkowe i wszystko inne potwierdzało, że przytłaczająca większość z nich nadal mieszkała w Georgii, ale nie głosowali oni w dwóch poprzednich wyborach. Każdy z nich dostał oficjalne pismo z upomnieniem, by się zgłosili do rejestracji wyborców. Pismo było jednak tak napisane, że trudno z niego było cokolwiek zrozumieć i mnóstwo ofiar systemu edukacji wyrzucało je do kosza myśląc, że to spam. Kemp zastosował po prostu wyborczy test na inteligencję :)

Czystka przeprowadzona przez Kempa była też w pełni legalna. W czerwcu 2018 r. Sąd Najwyższy orzekł bowiem w sprawie Husted v. APRI, że takie metody są dozwolone. Wspomniany w tytule tej sprawy John Husted, to republikański sekretarz stanu z Ohio. Przed wyborami z 2016 r. usunął ze spisu wyborców 426,8 tys. ludzi, a po reelekcji Obamy z 2012 r. jeszcze pół miliona. Usuwał ich nawet jeśli odbierali od poczty listy polecone dotyczące rejestracje wyborców W ten sposób usunięto z rejestrów np. 10 proc. mieszkańców murzyńskich dzielnic Cincinnati a tylko 4 proc. wyborców na przedmieściach. Sąd Najwyższy nie dopatrzył się w tym jednak niczego podejrzanego. Ohio to oczywiście kluczowy "swing state", w którym w 2008 i 2012 r. wygrał Obama a w 2016 r. Trump.

Podobne czystki w rejestrach wyborców były przeprowadzane też w kilku innych kluczowych stanach/ Np. w Wisconsin usunięto z rejestrów 232,6 tys. wyborców. Trump wygrał tam w 2016 r. 22,8 tys. głosów. W 2018 r. republikański gubernator Scott Walker przegrał tam jednak wybory z demokratą. Demokratyczne władze stanu nakazały przywrócić tych wyborców do rejestrów. W styczniu 2020 r. sąd, orzekając w sprawie pozwu jednego z think-tanków przeciwko władzom stanowym, nakazał jednak ponownie ich usunąć z rejestru.



Kreatywny był też Kris Kobach, były sekretarz stanu w Kentucky. Kobach stworzył system Crosscheck teoretycznie pozwalający na wykrywanie osób, które wielokrotnie głosują w różnych stanach. Pozwolił on na skreślenie z rejestrów 1,1 mln wyborców w 26 stanach. W swoim stanie na jego podstawie wyeliminował ze spisów 20 tys. wyborców. Za podwójne głosowanie skazano jednak tylko 9 z nich - byli oni debilami, którzy "źle zrozumieli prawa wyborcze". Kobach stworzył bardzo ostry system weryfikacji praw do głosowania, który skopiowali republikanie w innych stanach. Osoby, co do których są "wątpliwości" muszą dostarczać swoje paszporty (a niewielu Amerykanów je ma) lub certyfikaty urodzenia (tu problem mają starsi, biedniejsi i ci którzy urodzili się w innych stanach).Usuwanie wrogiego elektoratu ze spisu wyborców to stosunkowo bezpieczna metoda manipulacji wyborczych. Dlatego, że nie da się udowodnić w sądzie, że usunięto wyborców, chcących głosować na konkretnego kandydata. Wybory są wszak tajne. Zawsze też można odrzucić wniosek o dopisanie do spisu wyborców (tak jak w przypadku 100 tys. Afroamerykanów w Karolinie Północnej). Np. dlatego, że podpis jest niewyraźny a jak wiadomo czarni często mają dziwne imiona np. "Tyrondidnotingwrung!". Pamiętacie jak w 2012 r. różni eksperci snuli prognozy mówiące, że republikanie nigdy już nie wygrają wyborów w USA, bo Białych jest coraz mniej a mniejszości coraz więcej? Jak widać znaleziono na to sposób.

A co zrobić jeśli wyborca przychodzi do lokalu wyborczego i odkrywa tam, że nie ma go w spisie? Wówczas pani z komisji go uspokaja, że zostanie wpisany na tymczasową listę wyborców. Z uśmiechem na ustach wręcza mu kartę do głosowania z odpowiednią pieczątką. Zadowolony wyborca głosuje na Hillary i idzie do domu myśląc, że "pokonamy złego Orange Mana". Jego głos nie jest jednak liczony! Bo zgodnie z prawem nie musi być. To tylko głos tymczasowy.

Ale nawet te głosy, które oddano zgodnie z wszelkimi procedurami, też nie muszą być policzone. Stało się tak np. w 2016 r. w Michigan. Trump wygrał w tym stanie 10,7 tys. głosów. 75,4 tys. głosów w Detroit nie zostało tam jednak policzonych! A nie zostało policzonych bo niemal jednocześnie popsuło się tam 87 maszyn skanujących głosy! Przypomnijmy: Detroit to shithole, z którego w ostatnich dziesięcioleciach uciekli niemal wszyscy Biali a miejscowi Afroamerykanie od lat tam wybierają demokratów, którzy dbają o to, by czarni nadal służyli im "na plantacji". Z dużym prawdopodobieństwem można uznać, że głosy miejscowych meneli kupione przez demokratów za butelkę wódki lub działkę cracku poszłyby na Hillary. Ale stanowy republikański prokurator generalny orzekł później, że ta dziwna awaria 87 maszyn do liczenia głosów nie była w żaden sposób podejrzana i że "liczba głosów wchodzących do maszyny nie musi się zgadzać z liczbą głosów policzonych".

Z wyliczeń Grega Palasta wynika, że w wyborach z 2016 r. co najmniej 5,87 mln głosów zostało oddanych, ale nie policzonych. Były to głównie tymczasowe głosy. Dodatkowo co najmniej 1,98 mln wyborców zablokowano możliwość oddania głosu. 

Wszystko wskazuje na to, że tegoroczne wybory będą wyjątkowe pod względem bezczelności przekrętów. Ot na przykład w Pennsylwanii stanowy Sąd Najwyższy orzekł niedawno, że nie będą liczone tzw. "nagie głosy". O co chodzi? By oddać głos korespondencyjnie należy włożyć kartę do głosowania do koperty oznaczonej jako "oficjalna koperta wyborcza". A następnie włożyć ją do drugiej koperty. Głosy bez pierwszej koperty liczone są jako "nagie głosy". A przynajmniej były liczone w prawyborach i wyborach lokalnych z 2019 r. Teraz jednak nie będą, a mowa o około 100 tys. głosów w swing state. 



Oczywiście demokraci też sięgają po swoje przekręty. Ostatnio odkryto, że doszło do odrzucenia przez jednego ze stanowych podwykonawców części głosów wojskowych wysłanych pocztą (mowa o małej liczbie głosów). Mike Bloomberg zapłacił zaś grzywny za 32 tys. byłych więźniów z Florydy, by mogli zagłosować - co jest oczywistym kupowaniem głosów. Trump cały czas snuje narrację mówiącą, że dojdzie do masowych fałszerstw w głosowaniu pocztowym. Ale demokraci nagle zaczęli namawiać wyborców do głosowania w lokalach, bo obawiają się, że mogą zostać wyd... podczas głosowania pocztowego przez republikańskich sekretarzy stanu i sądy. (Oczywiście największym sojusznikiem demokratów są totalitarno-liberalne giganty technologiczne starające się ograniczać "wrogą prawicową propagandę").  Republikanie spodziewają się więc podważania wyniku wyborów przez demokratów, a sztab Bidena szykuje na taką możliwość. Hillary mu niedawno radziła, by pod żadnym pozorem nie uznawał swojej klęski wyborczej. Jej słowa potwierdzają, że sondaże wyborcze można potłuc o kant dupy...

Ilustracja muzyczna: Justin Timberlake - Cry me a river

Tak się akurat składa, że kampania Bidena jest pozbawiona energii. Jej lewicowi krytycy wskazują, że skupia się ona bardziej na przekonywaniu rozczarowanych do Trumpa republikanów niż na mobilizowaniu demokratów.  Biden olewa całkowicie latynoski elektorat, bo jego sztabowcy wymyślili sobie, że "czarni mu wystarczą". Kampania Trumpa w tym czasie intensywnie pracuje nad pozyskaniem Latynosów. Trump jeździ z wiecu na wiec, wywołując entuzjazm swoich fanów, Biden ogłasza, że dzień się dla niego skończył i musi odpocząć o 9:20 rano! Mówi też, że na covida zmarło 200 mln Amerykanów i macha do pustego pasa startowego. Z kilkunastu kandydatów w prawyborach demokraci wybrali tego z największą demencją. A do tego mocno umoczonego w różne szwindle. Wyszedł niedawno raport jednej z komisji Kongresu poświęcony jego związkom z ukraińską spółką Burisma. Jest w nim mowa o powiązaniach jego syna z biznesmenami związanymi z chińskimi tajnymi służbami, o 3,5 mln USD jakie Hunter Biden dostał od Eleny Baturiny,wdowy po merze Moskwy i zarazem  znanym mafiozie Juriju Łużkowie i o tym, że Hunter wysłał tysiące dolarów kobiecie powiązanej z wschodnioeuropejską siatką prostytucji. Hunter to ten geniusz, co musi płacić alimenty striptizerce, której zrobił dziecko.



Republikanie mają dodatkowo farta, że niedawno zmarła sędzina Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg. Trump dzisiaj mianował w jej miejsce Amy Coney Barrett, konserwatywną katoliczkę z Chicago.  (A w grze była też antykomunistyczna Kubanka z Florydy.) Senat ma ją "błyskawicznie" zatwierdzić. Trump mówi otwarcie, że ma ona zasiadać w Sądzie Najwyższym już 3 listopada, by rozpatrywać protesty wyborcze. 

Na wypadek protestów wyborczych przygotowuje się też Mark Zuckerberg, którego demokraci i "big tech" otwarcie oskarżają o "zdradę" i pomoc w wyborczym zwycięstwie Trumpa w 2016 r. A dokładnie to przygotowuje się na scenariusz ograniczenia przepływu informacji w trakcie powyborczych zamieszek. I robi to wspólnie z WOJSKOWYMI planistami.  W medialnej narracji  Pentagon obawia się, że Trump wykorzysta wojsko do tłumienia zamieszek (ha ha!). Ale bez tej interwencji się nie objedzie. Wielkie miasta  trzeba będzie odbić z rąk "anarchii". No chyba, że Antifiarze/BLM przegrają konfrontację z redneckami i milicjami. W swing states rośnie legalna sprzedaż broni i amunicji przed wyborami... Jared Kushner powiedział Bobowi Woodwardowi w książce "Rage", że o ile początkowo 80 proc. ludzi w administracji chciało ocalić świat przed Trumpem a 20 proc. ocalać świat razem z Trumpem, to obecnie te proporcje są odwrotne. Moim zdaniem koleś wie, co mówi. 

Więc głowa do góry. Wygląda na to, że Trump jest na drodze do reelekcji. Ale kto będzie rządził Ameryką okaże się dopiero po wyborach.

Prawicowcy, zamiast czytać jakieś głupoty o monarchistycznych ciotach z Francji czy klasykę myśli LGBTariańskiej, uczcie się jak budować własne Głębokie Państwo! Jako Polacy mamy w tym tradycję - ale oczywiście dupoprawica ją odrzuca, bo się naczytała głupot Sommera, Suchodolskiego czy innych Janków Bodakowskich...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz