Powyżej: wiceminister obrony gen. Piotr Jaroszewicz z prymasem Augustem Hlondem podczas procesji Bożego Ciała w 1946 r.
Ilustracja muzyczna: Mili - Ame to Taieki to Noi - Gleipnir Ending
Beria mówił w 1942 r. generałowi Andersowi, by zostawił mu grupę zaufanych oficerów, których on umieści na szczytach władzy w komunistycznej Polsce. Beria mocno bowiem wierzył w zarządzanie państwem przez wojskową elitę w stylu sanacyjnym lub kemalistycznym. I najlepiej gdyby to była elita z przedwojennymi korzeniami. I to są właśnie korzenie wielu anomalii kadrowych w PRL...
Przykładem takiej gigantycznej anomalii była kariera Piotra Jaroszewicza. Gdy Jaruzelskiemu zajęło 13 lat przejście drogi od szeregowca do generała brygady (a uznawano to za zadziwiająco szybką karierę), to Jaroszewicz przebył ją w DWA LATA. To sytuacja o tyle dziwna, że przed 1943 r. nie miał on żadnych związków z komunistami. No poza tym, że był przez nich represjonowany - rąbał drzewa w tajdze przy 40 stopniowym mrozie a jego mała córeczka zmarła z głodu i chorób w kołochozie. Ponad 40 lat później w wywiadzie-rzece „Przerywam milczenie” wspominał to w sposób wskazujący, że nigdy tego Sowietom nie zapomni. Próbował się wyrwać z ZSRR z Armią Andersa, ale zachorował na tyfus i nie zdążył do niej dotrzeć. Drugiej szansy, jaką była Armia Berlinga, nie mógł zmarnować. A przed wojną był przedstawicielem elit - dyrektorem szkoły i organizatorem lokalnej komórki Związku Strzeleckiego.
Jak pisał znany Wam autor:
"Przecież Jaroszewicz nie jest nawet komunistą! - wściekał się we wrześniu 1944 r. Jakub Berman, niezwykle wpływowy członek politbiura PPR. Próbował w ten sposób storpedować awans kapitana Piotra Jaroszewicza na szefa Zarządu Polityczno-Wychowawczego 1 Armii Ludowego Wojska Polskiego. Oburzało go to, że człowiek nie mający przed 1943 r. żadnych związków z ruchem komunistycznym– a nawet zaliczający się do przedwojennych elit i ofiar systemu sowieckiego – nagle zostaje szefem wszystkich politruków w armii Berlinga. Berman, wszechwładna, szara eminencja stalinowskiego PPR, fanatyczny komunista nienawidzący dawnej „pańskiej Polski”, w starciu z Jaroszewiczem okazuje się jednak zadziwiająco bezsilny. Jaroszewicz nie tylko stanowisko dostaje, ale awansuje dalej i robi iście napoleońską karierę. Ten pozbawiony doświadczenia wojskowego 33-latek wstępuje do Dywizji Kościuszkowskiej w sierpniu 1943 r. i zostaje na wstępie szeregowcem, któremu przydzielono funkcję magazyniera. Szybko zostaje jednak skierowany na kurs dla politruków i następnie błyskawicznie awansuje. Już w kwietniu 1945 r. jest pułkownikiem i zastępcą szefa Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego LWP , a później przez trzy miesiące p.o. szefa tej instytucji. W grudniu 1945 r. dostaje nominację na generała brygady. (...)
Dużo większą anomalią jest to, że Piotr Jaroszewicz przetrwał
na szczytach władzy stalinowskiej PRL, pomimo tego, że rola Berii po 1945 r.
osłabła (skupił się on na programie nuklearnym i rakietowym ZSRR, walcząc w ten
sposób de facto o ocalenie życia) a Berman i jego frakcja zdobywali coraz
większą władzę w Polsce. W 1947 r. wiceminister Jaroszewicz zostaje posłem na
Sejm PRL, w 1948 r. wchodzi do Komitetu Centralnego i zasiada w nim
nieprzerwanie do 1980 r. W latach 1950-1952 jest zastępcą szefa Państwowej
Komisji Planowania Gospodarczego. Nadzoruje budowę przemysłu zbrojeniowego na
potrzeby przyszłej III wojny światowej. W 1952 r. zostaje wicepremierem i jest
nim nieprzerwanie do 1970 r. Dodatkowo w latach 1954-1956 jest szefem resortu
górnictwa. Robi więc wielką karierę, choć przecież jeszcze w 1948 r. Wydział
Zagraniczny sowieckiej partii komunistycznej określa go jako jednego z
ministrów, który wykazuje „dążenia nacjonalistyczne” i stara się kierować na
boczny tor sowieckich oficerów.
Piotr Jaroszewicz doskonale sobie radzi również po
październikowym przełomie. W 1956 r. zostaje przedstawicielem PRL przy Radzie
Współpracy Gospodarczej w Moskwie, czyli jest główną osobą przekazującą do
Warszawy żądania gospodarcze Sowietów, w tym te dotyczące przygotowań do wojny
nuklearnej. Od 1957 r. jest wiceprzewodniczącym Komitetu Stałego Rady Ministrów
i przewodniczącym Komitetu Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Przypomnijmy,
że ciągle jest wicepremierem, członkiem KC i posłem na Sejm a w 1964 r.
awansuje do Biura Politycznego.
Sam Edward Gierek też miał w swojej biografii wiele anomalii. Po powrocie w 1948 r. do Polski z Belgii szybko piął się po szczeblach kariery. Już w 1949 r. znalazł się w KW w Katowicach, a w 1954 r w KC. Najciekawsza jest jednak jego kariera przed 1945 r. ... Oficjalna biografia mówi, że już w 1931 r. należał do sekcji polskiej sekcji Komunistycznej Partii Francji, organizował strajki i został karnie deportowany do Polski. I jak II RP potraktowała tego niebezpiecznego wywrotowca? Wsadziła go Berezy czy Świętego Krzyża? Nie. Dostał powołanie do służby w 1 pułku artylerii motorowej. Przypomnijmy: w II RP nie wcielano do takich jednostek przedstawicieli mniejszości narodowych ani innego niepewnego elementu. A to była przecież jedna z nielicznych zmotoryzowanych jednostek polskiej armii w połowie lat 30. Jak wspominał Kazimerz Zarzycki, sekretarz Gierka:
"Opowiedziałem o studium wojskowym i stopniu oficerskim, ale bez szczegółów związanych z przydziałem w razie mobilizacji. Gierek niespodziewanie się pochwalił:
– A ja też, towarzyszu Kazimierzu, służyłem w Wojsku Polskim. W Stryju, od końca 1934 do 1936 r. W 1. Pułku Artylerii Motorowej. Zresztą razem z towarzyszem Józefem Szczyrbą. Byłem kierowcą, ale żadnej belki na pagonach nie dochrapałem się. Żalu nie mam – tu się zaśmiał – bo przecież mieli w papierach, co robiłem w Komunistycznej Partii Francji.
Byłem bardzo zaskoczony, że Gierek wspomniał, na dodatek dość ciepło, ten fragment przedwojennego życiorysu. W oficjalnych biogramach istniała tylko sucha informacja o wcieleniu czy też powołaniu do wojska. A Józef Szczyrba, prosty Ślązak, był kierowcą Gierka od czasu, kiedy ten został pierwszym sekretarzem KW w Katowicach. A później poszedł z nim do Warszawy jako oficer Biura Ochrony Rządu." (...)
Pytał o zamiłowania i był ciekaw, czy gram na jakimś instrumencie. A kiedy powiedziałem, że rodzice przez kilka lat kazali mi ćwiczyć na akordeonie, to autentycznie się ucieszył.
– Bo ja w wojsku też nauczyłem się grać na akordeonie i od czasu do czasu po tę moją harmonię sięgam – przyznał rozbawiony. – Ale niech to pozostanie naszą pierwszą tajemnicą. No i uważajcie w temacie akordeonu przy Grudniu. On przygrywał we Francji na weselach, ale teraz się tego wstydzi.
(koniec cytatu)
W oficjalnych biografiach są też wzmianki o tym, że Gierek służył w belgijskim komunistycznym ruchu oporu. Służył on jednak w Witte Brigade, która nie była organizacją komunistyczną (komuniści mieli swój Niezależny Front). Witte Brigade uchroniła w 1944 r. port w Antwerpii przed zniszczeniem przez Niemców i mocno współpracowała z alianckimi służbami wywiadowczymi. A także z 1 Dywizją Pancerną gen. Maczka.
Wincenty Pstrowski, stalinowski "przodownik pracy", znał Gierka z Belgii. I rozpowiadał, że żaden z niego robociarz tylko burżuj. Gierek według niego nie był żadnym górnikiem, tylko właścicielem przykopalnianego sklepu. Skąd jednak biedny imigrant Gierek miał pieniądze na zakup tego sklepu świeżo po służbie wojskowej w Polsce? Pstrowski tego nie wyjaśnił. Zmarł w tym samym roku, w którym Gierek wrócił do Polski. Dostał zakażenia krwi po zabiegu dentystycznym.
I jeszcze jedna anomalia: po październiku 1956 r., gdy Gierek jest szefem KW w Katowicach, nakazuje wojewódzkiemu szefowi milicji Franciszkowi Szlachcicowi przynieść teczkę Jerzego Ziętka. Teczka zostaje spalona. Ziętek to były członek POW, powstaniec śląski i... poseł BBWR w latach 1931-1935 (!). W latach 1940-1941 łagiernik, który wychodzi z ZSRR z Armią Berlinga jako politruk i zastępca dowódcy 3 Dywizji Piechoty. Jak podają źródła popularne:"Do Katowic wrócił w styczniu 1945 już w randze podpułkownika[16]. Od lutego do marca 1945 wojewoda śląski. 14 marca tego samego został powołany na stanowisko pierwszego wicewojewody śląskiego, które pełnił do 1950[17]. Jako wicewojewoda śląski powołał latem 1945 komisję, która podjęła się spisu górników przymusowo wywiezionych do ZSRR po zajęciu terenu Górnego Śląska przez Armię Czerwoną. Spis zawierał 9877 nazwisk. Komisja podjęła również działania zmierzające do zwolnienia deportowanych górników i ich powrót do domu. Od lutego 1945 członek Polskiej Partii Robotniczej[3], od 1948 w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W okresie stalinizmu został usunięty z PZPR w efekcie kontrowersji, jakie budziła sanacyjna przeszłość i próby tworzenia władz administracyjnych na kadrach powstańców śląskich. Był inwigilowany przez MBP ze względu na przeszłość polityczną w II Rzeczypospolitej i kontrowersyjne decyzje kadrowe."
Mamy więc kuriozalną sytuację. Były peowiak, człowiek Michała Grażyńskiego, sanacyjny poseł wraca do Katowic jako ppłk LWP i zostaje pierwszym wojewodą śląskim! A później komuna ma mu za złe, że otacza się dawnymi powstańcami śląskimi. A potem u boku Gierka znów kieruje województwem - mocno naśladując "gospodarski" styl Grażyńskiego.
Gdy św. Jan Paweł II spotkał się z polskimi biskupami podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 r., mówił im, że o ile komunizm jeszcze szybko nie upadnie, to lepiej będzie jeśli PRL będą rządzili tacy komuniści "jak Pan Gierek". Bez wątpienia rządy Gierka na tle poprzedników i następców wyglądają o wiele lepiej. Czasy Bieruta i Ochaba to ekstremalne represje, nędza, wyzysk, otwarta wojna z Kościołem i niszczenie polskiej kultury. W czasach Gomułki zabijano ostatnich Wyklętych, szykanowano Kościół, Polacy gnieździli się w klitkach z ciemnymi kuchniami a młody Niesiołowski jadł szczaw i mirabelki. Czasy gejnerała Jarucwelskiego to masowe represje, katastrofa gospodarcza i opylenie masy upadłościowej zachodnim kapitalistom. W czasach Gierka też były represje - ale bardzo ograniczone w porównaniu z czasami Gomułki czy Jaruzela. Do robotników wówczas nie strzelano. (Ofiar "nieznanych sprawców" było też mniej a zbrodnie bezpieki takie jak zabójstwo Stanisława Pyjasa czy ks. Romana Kotlarza mogły zostać popełnione bez wiedzy Gierka. Bezpieka była przecież państwem w państwie. Bezpośrednio ją nadzorował Stanisław Kania - czyli koleś, który wraz z Jaruzelskim Gierka obalił w 1980 r. Kania, były żołnierz Batalionów Chłopskich, wywodził się z grona skomunizowanych ludowców. Szef SB Franciszek Szlachcic wyleciał wcześniej ze stanowiska za szpiegowanie Gierka. Przypomnieć trzeba też zlikwidowanie ministra spraw wewnętrznych Wiesława Ociepki w katastrofie lotniczej pod Szczecinem. Ociepka był dla bezpieki człowiekiem z zewnątrz.)
Wielu Polaków wspomina dekadę Gierka jako czasy największego dobrobytu i swobody w PRL. (Oczywiście nie wszędzie ten "dobrobyt" był widoczny. Było w kraju wiele miejsc, w których panowała nędza. Mniejsza jednak niż za Gomułki.) Nowy przywódca szybko zaczął budować swój wizerunek „przyjaciela ludu” i jednocześnie obytego na Zachodzie technokraty. Za jego rządów wydatki na konsumpcję wzrosły z 25 proc. PKB do prawie 40 proc. PKB. Zbudowano około 1 mln mieszkań, rozpoczęto budowę pierwszych autostrad i dróg szybkiego ruchu, inwestowano w sprowadzanie do Polski w miarę nowoczesnych technologii a także w rozwój rolnictwa i kulturę (np. w odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie - Jaruzelski nieoficjalnie sprzeciwiał się odbudowie tego "reakcyjnego pałacu"). W 1975 r. przeprowadzono reformę administracyjną dzielącą kraj na 49 województw i degradującą sporą część powiatowej nomenklatury partyjnej. Warunki życia wielu Polaków poprawiały się, choć oczywiście były wciąż daleko w tyle za Zachodem. Za jego czasów próbowano nieco zmniejszyć zależność od Sowietów kupując na Zachodzie technologię gazyfikacji węgla (instalację zniszczono na polecenie wściekłych decydentów z Moskwy), rozważając budowę terminalu LNG (pomysłodawcą był mój ś.p. przyjaciel Witold Stanisław Michałowski) czy prowadząc polskie badania nad bronią nuklearną.
Gierek w sferze międzynarodowej brylował na świecie jako reformator wpuszczający odrobinę zachodniego światła za Żelazną Kurtynę. Spotykał się z amerykańskimi prezydentami Richardem Nixonem, Geraldem Fordem i Jimmym Carterem, z francuskim prezydentem Valerym Giscardem d’Estaignem swobodnie rozmawiał po francusku. Breżniew mówił z nim... po polsku. (Dodajmy, że Szlachic urządzał sobie dziwne spotkania z Kissingerem i sprowadził do Warszawy Brzezińskiego.) Jako pierwszy komunistyczny przywódca spotkał się z papieżem (Pawłem VI) a później przyjmował w Polsce Jana Pawła II. Złagodził politykę wobec Kościoła i ułożył sobie poprawne relacje z prymasem Wyszyńskim. Na 75-te urodziny prymasa posłał mu 75 czerwonych róż. W Sierpniu '80 Prymas Tysiąclecia całował Gierka w czoło i pocieszał, że wszystko będzie dobrze...
Przedwojenne kadry takie jak Ziętek starzały się jednak a w sile rośli wywodzący się głównie z lumpenproletariatu janczarzy wychowani przez Sowietów. Pod Gierkiem stale ryli Kania i Jaruzelski. W wywiadzie-rzece "Przerwana dekada", tak on to wspominał:
"Piotr Jaroszewicz, następnego dnia po strajku radomskim, powołał specjalną komisję pod kierownictwem ministra Szozdy, któremu osobiście ufał, i nakazał mu sprawdzić dokładnie, jak przebiegały wydarzenia w Radomiu. Z otrzymanego przez niego raportu wynikało niedwuznacznie, że milicję celowo wprowadzono zbyt późno do akcji. Zdaniem tej komisji, zwlekano z użyciem ZOMO do chwili, aż podpalono KW i grabież sklepów stała się faktem.
- Dlaczego więc nie usunął Pan Kani i Kowalczyka z władz partyjnych, było to wówczas bardzo łatwe?
- Przyznam szczerze, że sceptycznie odniosłem się do raportu Szozdy, rację mu przyznaję dopiero dziś, po latach. Wtedy wydawało mi się, że teza tego raportu jest trudna do udowodnienia, że opóźnienie użycia ZOMO wynikało z moich zaleceń traktujących użycie milicji przeciwko robotnikom jako ostateczność.
- A dlaczego dziś Pan zmienił swe zdanie?
- Bo w Sierpniu ci sami panowie przygotowali i zrealizowali wspólnie przeciwko mnie spisek, który zakończył się tak jak się zakończył. Wówczas jednak, w 1976 roku, nie mając jeszcze dzisiejszych doświadczeń, podzieliłem się swym sceptycyzmem z Piotrem i poprosiłem go, aby pozostał na czele rządu. I tak został zażegnany kryzys personalny, a myśmy przystąpili natychmiast do wprowadzenia zmian w polityce gospodarczej. Musieliśmy za wszelką cenę załatać lukę, jaka powstała po nieudolnej operacji cenowej.
[...]
Z pewnością pamięta pan wystąpienie Grabskiego, sekretarza wojewódzkiego partii w Koninie, na plenum KC partii w grudniu 1978 roku. Było to wystąpienie, za którym stała, oczywiście nieformalnie, wpływowa grupa kilku sekretarzy wojewódzkich partii. Referat wygłaszał Grabski, a z tego co wiem, w jego przygotowaniu uczestniczyli dwaj inni sekretarze z Wielkopolski. Wystąpienie Grabskiego było w gruncie rzeczy totalną krytyką mojej linii politycznej i gospodarczej. Chociaż formalnie było ono wymierzone w Piotra Jaroszewicza, w rzeczywistości godziło w pierwszego sekretarza. Istotne myśli w nim zawarte sprowadzały się do tezy: dosyć zbliżenia z Zachodem, dosyć liberalnej linii wobec kościoła katolickiego, trzeba powrócić do myśli o socjalistycznym rolnictwie. Antidotum na te schorzenia miało być prowadzenie przez partię prawdziwej polityki klasowej i zacieśnienie więzów przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Wystąpienie, mimo że nie publikowane w całości, zostało bardzo mocno nagłośnione, również i przez Wolną Europę, a tak zwane środowisko kawiarniane aż szalało ze szczęścia w myśl zasady: "Pali się, pali się, coś nareszcie dzieje się". Wystąpienie Grabskiego nie stało się co prawda sygnałem do generalnej rozgrywki z Gierkiem, było jednak przygrywką do wydarzeń, które miały nadejść. (...)
Wówczas nie zdawałem sobie sprawy ani ze skali rozgrywki, ani z zasadniczych celów. Ponieważ zawsze w życiu najwyżej ceniłem interes narodu i państwa, nie mieściła mi się w głowie taktyka igrania z ogniem. Sądziłem, że dla każdego patrioty jest granica, za którą nie może się posunąć. Tą granicą jest interes narodowy.
- Czy został on naruszony?
- Jak wiadomo, w lipcu 1980 roku wybuchły strajki o kaszankę. Były spowodowane podwyżką cen właśnie kaszanki i innych podrobów w bufetach pracowniczych. Strajki swe apogeum osiągnęły w Lublinie i województwie oraz w całej lubelskiej DOKP. Wyznam, że byłem tym wręcz oszołomiony. Przedtem nie miałem żadnych sygnałów od służb milicyjnych bądź aparatu partyjnego, że w Lublinie jest wielkie wrzenie. Bo przecież strajk taki nie wybucha z niczego. Tam tymczasem w sposób wręcz prowokacyjny przez kilka dni były niczym nie uzasadnione perturbacje z dostawą mleka, jego przetworów i chleba. Było to w okręgu rolniczym i skończyło się w końcu strajkiem generalnym. Powstaje pytanie, kto organizował ten strajk? Zatrzymanie całego województwa, niech mi pan wierzy, nie jest sprawą łatwą, tego nie da się zrobić bez prężnej organizacji, ot tak sobie. Do tego proszę dodać strajk całej DOKP w Lublinie. Jedyny, jak dotąd, strajk powszechny na kolei w całej historii Polski Ludowej. Lubelska DOKP należy do najważniejszych dyrekcji kolei w kraju, przez jej teren idą wszystkie dostawy dla radzieckich dywizji w NRD oraz cały eksport Związku Radzieckiego do tego kraju. I oto kolejarze lubelscy przyspawali koła lokomotyw i wagonów do torów kolejowych na szlakach prowadzących z Małaszewicz i Terespola na Zachód. Niech pan pomyśli, że praktycznie przez trzy dni grupa wojsk radzieckich w NRD była pozbawiona dostaw zaopatrzeniowych z Kraju Rad. Był to fakt, który musiał być omawiany przez Biuro Polityczne KPZR, to był fakt odnotowany przez wszystkie wywiady świata. Powstaje pytanie, dlaczego wtedy właśnie kolejarze polscy zdecydowali się na tak desperacki krok? Dlaczego nigdy tego nie zrobili - ani przedtem, ani potem? Czy może zgłaszali uprzednio jakieś drastyczne postulaty, czy może pozbawiono ich jakichś istotnych przywilejów bądź deputatów? Może zabrano im sorty mundurowe lub deputat węglowy? Nie, nic takiego nie zdarzyło się. Może związek zawodowy pertraktował z ministrem komunikacji i związkowcy zostali aresztowani, wyrzuceni z pracy? Nie, nic takiego nie miało miejsca. Skąd więc ten ryzykancki i drastyczny krok? Dlaczego pierwszy sekretarz Edward Gierek nie otrzymał dzień, dwa wcześniej żadnych informacji, że coś takiego szykuje się? Skąd taka fenomenalna organizacja kolejarzy na tle dotychczasowych wszystkich demonstracji robotniczych w Polsce powojennej? Zawsze, gdy mieliśmy do czynienia z wielkimi wstrząsami, było to spowodowane bądź drastyczną podwyżką, bądź niereagowaniem władz na długotrwałe postulaty. Zawsze też dotyczyło wielkich, wielotysięcznych załóg robotniczych. Przypomnijmy kopalnie Zagłębia 1951, zakłady Cegielskiego 1956, stocznie Wybrzeża 1970 i 1971, zakłady włókiennicze w Łodzi 1971, "Ursus", "Waltera" w Radomiu 1976, stocznie w 1980 i nagle DOKP lubelskie i województwo lubelskie. Wielkie zakłady tego województwa, WSK Świdnik, FSC, charakteryzowały się wyjątkowo wysokim, bo ponad 30-procentowym, udziałem kadry zarządzającej, wywodzącej się z milicji i wojska...
- Czy to nie było przypadkowe?
- Nie, proszę pana. Była to kadra w pełni dyspozycyjna. W gruncie rzeczy strajk taki nie mógł odbyć się bez przyzwolenia tych służb. Proszę pomyśleć, co by to były za służby, jeśliby nie orientowały się w stanie nastrojów społecznych. Jeśli tych strajków nie zorganizowały legalne związki zawodowe, jeśli nie zorganizował aparat partyjny, jeśli wtedy nie było "Solidarności" ani żadnych niezależnych związków zawodowych, to jak mógł się zdarzyć tak wielki cud w tym województwie i w tej dyrekcji kolei państwowych? Musiały ten strajk zorganizować siły, które były zobowiązane do pilnowania porządku w kraju. Musiało się to oczywiście odbyć za przyzwoleniem kierownictwa partyjnego województwa, bowiem lokalna milicja i SB w przeciwnym razie musiałyby przeciwdziałać takiej akcji."
"Piotr Jaroszewicz, następnego dnia po strajku radomskim, powołał specjalną komisję pod kierownictwem ministra Szozdy, któremu osobiście ufał, i nakazał mu sprawdzić dokładnie, jak przebiegały wydarzenia w Radomiu. Z otrzymanego przez niego raportu wynikało niedwuznacznie, że milicję celowo wprowadzono zbyt późno do akcji. Zdaniem tej komisji, zwlekano z użyciem ZOMO do chwili, aż podpalono KW i grabież sklepów stała się faktem.
- Dlaczego więc nie usunął Pan Kani i Kowalczyka z władz partyjnych, było to wówczas bardzo łatwe?
- Przyznam szczerze, że sceptycznie odniosłem się do raportu Szozdy, rację mu przyznaję dopiero dziś, po latach. Wtedy wydawało mi się, że teza tego raportu jest trudna do udowodnienia, że opóźnienie użycia ZOMO wynikało z moich zaleceń traktujących użycie milicji przeciwko robotnikom jako ostateczność.
- A dlaczego dziś Pan zmienił swe zdanie?
- Bo w Sierpniu ci sami panowie przygotowali i zrealizowali wspólnie przeciwko mnie spisek, który zakończył się tak jak się zakończył. Wówczas jednak, w 1976 roku, nie mając jeszcze dzisiejszych doświadczeń, podzieliłem się swym sceptycyzmem z Piotrem i poprosiłem go, aby pozostał na czele rządu. I tak został zażegnany kryzys personalny, a myśmy przystąpili natychmiast do wprowadzenia zmian w polityce gospodarczej. Musieliśmy za wszelką cenę załatać lukę, jaka powstała po nieudolnej operacji cenowej.
[...]
Z pewnością pamięta pan wystąpienie Grabskiego, sekretarza wojewódzkiego partii w Koninie, na plenum KC partii w grudniu 1978 roku. Było to wystąpienie, za którym stała, oczywiście nieformalnie, wpływowa grupa kilku sekretarzy wojewódzkich partii. Referat wygłaszał Grabski, a z tego co wiem, w jego przygotowaniu uczestniczyli dwaj inni sekretarze z Wielkopolski. Wystąpienie Grabskiego było w gruncie rzeczy totalną krytyką mojej linii politycznej i gospodarczej. Chociaż formalnie było ono wymierzone w Piotra Jaroszewicza, w rzeczywistości godziło w pierwszego sekretarza. Istotne myśli w nim zawarte sprowadzały się do tezy: dosyć zbliżenia z Zachodem, dosyć liberalnej linii wobec kościoła katolickiego, trzeba powrócić do myśli o socjalistycznym rolnictwie. Antidotum na te schorzenia miało być prowadzenie przez partię prawdziwej polityki klasowej i zacieśnienie więzów przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Wystąpienie, mimo że nie publikowane w całości, zostało bardzo mocno nagłośnione, również i przez Wolną Europę, a tak zwane środowisko kawiarniane aż szalało ze szczęścia w myśl zasady: "Pali się, pali się, coś nareszcie dzieje się". Wystąpienie Grabskiego nie stało się co prawda sygnałem do generalnej rozgrywki z Gierkiem, było jednak przygrywką do wydarzeń, które miały nadejść. (...)
Wówczas nie zdawałem sobie sprawy ani ze skali rozgrywki, ani z zasadniczych celów. Ponieważ zawsze w życiu najwyżej ceniłem interes narodu i państwa, nie mieściła mi się w głowie taktyka igrania z ogniem. Sądziłem, że dla każdego patrioty jest granica, za którą nie może się posunąć. Tą granicą jest interes narodowy.
- Czy został on naruszony?
- Jak wiadomo, w lipcu 1980 roku wybuchły strajki o kaszankę. Były spowodowane podwyżką cen właśnie kaszanki i innych podrobów w bufetach pracowniczych. Strajki swe apogeum osiągnęły w Lublinie i województwie oraz w całej lubelskiej DOKP. Wyznam, że byłem tym wręcz oszołomiony. Przedtem nie miałem żadnych sygnałów od służb milicyjnych bądź aparatu partyjnego, że w Lublinie jest wielkie wrzenie. Bo przecież strajk taki nie wybucha z niczego. Tam tymczasem w sposób wręcz prowokacyjny przez kilka dni były niczym nie uzasadnione perturbacje z dostawą mleka, jego przetworów i chleba. Było to w okręgu rolniczym i skończyło się w końcu strajkiem generalnym. Powstaje pytanie, kto organizował ten strajk? Zatrzymanie całego województwa, niech mi pan wierzy, nie jest sprawą łatwą, tego nie da się zrobić bez prężnej organizacji, ot tak sobie. Do tego proszę dodać strajk całej DOKP w Lublinie. Jedyny, jak dotąd, strajk powszechny na kolei w całej historii Polski Ludowej. Lubelska DOKP należy do najważniejszych dyrekcji kolei w kraju, przez jej teren idą wszystkie dostawy dla radzieckich dywizji w NRD oraz cały eksport Związku Radzieckiego do tego kraju. I oto kolejarze lubelscy przyspawali koła lokomotyw i wagonów do torów kolejowych na szlakach prowadzących z Małaszewicz i Terespola na Zachód. Niech pan pomyśli, że praktycznie przez trzy dni grupa wojsk radzieckich w NRD była pozbawiona dostaw zaopatrzeniowych z Kraju Rad. Był to fakt, który musiał być omawiany przez Biuro Polityczne KPZR, to był fakt odnotowany przez wszystkie wywiady świata. Powstaje pytanie, dlaczego wtedy właśnie kolejarze polscy zdecydowali się na tak desperacki krok? Dlaczego nigdy tego nie zrobili - ani przedtem, ani potem? Czy może zgłaszali uprzednio jakieś drastyczne postulaty, czy może pozbawiono ich jakichś istotnych przywilejów bądź deputatów? Może zabrano im sorty mundurowe lub deputat węglowy? Nie, nic takiego nie zdarzyło się. Może związek zawodowy pertraktował z ministrem komunikacji i związkowcy zostali aresztowani, wyrzuceni z pracy? Nie, nic takiego nie miało miejsca. Skąd więc ten ryzykancki i drastyczny krok? Dlaczego pierwszy sekretarz Edward Gierek nie otrzymał dzień, dwa wcześniej żadnych informacji, że coś takiego szykuje się? Skąd taka fenomenalna organizacja kolejarzy na tle dotychczasowych wszystkich demonstracji robotniczych w Polsce powojennej? Zawsze, gdy mieliśmy do czynienia z wielkimi wstrząsami, było to spowodowane bądź drastyczną podwyżką, bądź niereagowaniem władz na długotrwałe postulaty. Zawsze też dotyczyło wielkich, wielotysięcznych załóg robotniczych. Przypomnijmy kopalnie Zagłębia 1951, zakłady Cegielskiego 1956, stocznie Wybrzeża 1970 i 1971, zakłady włókiennicze w Łodzi 1971, "Ursus", "Waltera" w Radomiu 1976, stocznie w 1980 i nagle DOKP lubelskie i województwo lubelskie. Wielkie zakłady tego województwa, WSK Świdnik, FSC, charakteryzowały się wyjątkowo wysokim, bo ponad 30-procentowym, udziałem kadry zarządzającej, wywodzącej się z milicji i wojska...
- Czy to nie było przypadkowe?
- Nie, proszę pana. Była to kadra w pełni dyspozycyjna. W gruncie rzeczy strajk taki nie mógł odbyć się bez przyzwolenia tych służb. Proszę pomyśleć, co by to były za służby, jeśliby nie orientowały się w stanie nastrojów społecznych. Jeśli tych strajków nie zorganizowały legalne związki zawodowe, jeśli nie zorganizował aparat partyjny, jeśli wtedy nie było "Solidarności" ani żadnych niezależnych związków zawodowych, to jak mógł się zdarzyć tak wielki cud w tym województwie i w tej dyrekcji kolei państwowych? Musiały ten strajk zorganizować siły, które były zobowiązane do pilnowania porządku w kraju. Musiało się to oczywiście odbyć za przyzwoleniem kierownictwa partyjnego województwa, bowiem lokalna milicja i SB w przeciwnym razie musiałyby przeciwdziałać takiej akcji."
Resztę tej historii doskonale znamy. "Solidarność" na czele z TW "Bolkiem" (oskarżanym także o pracę dla WSW i bycie informatorem milicji), upadek i wyrzucenie Gierka z Partii, solidarnościowy eksperyment, który wymknął się spod kontroli i stan wojenny tę kontrolę próbujący przywrócić. A w czasie tego stanu wojennego internowanie Gierka i Jaroszewicza. A później wyreżyserowana transformacja od komunistycznej republiki bananowej do mafijnego państwa demokratycznego. W miejsce przedwojennych, prometejskich kadr, które stopniowo wymierały, komunistyczni karierowicze. Odbyteusz J. z generałem Cz. tańczący z sowieckimi/tęczowymi chorągiewkami w d... wokół posągu Światowida w Starych Kiejkutach i śpiewający "Zwal se konia!". I Maria Teresa Kiszczak brawurowo wykonująca kawałek Alejandro Lady Gagi...
Czyżby jednak "Prometejska hydra" przestała istnieć wraz ekipą Gierka, czy też działała dłużej? Śledzenie anomalii biograficznych sięgających czasów drugiej wojny światowej może dać pewne wskazówki na ten temat. Ot choćby sprawa płka Ryszarda Kuklińskiego "Jack Strong", który przekazał Amerykanom sowieckie plany wojenne i tony innych tajemnic. W 1950 r. zostaje wydalony ze szkoły oficerskiej, ze względu na zatajenie wojennej przynależności do AK oraz do organizacji "Miecz i Pług" oraz... "Młot i Sierp". Po dwóch tygodniach zostaje jednak przywrócony do szkoły. Ktoś nad nim czuwa i pozwala mu zrobić karierę... A późniejsze casusy profesora Witolda Kieżuna czy gen. Sławomira Petelickiego? Może się okazać, że historia III RP aż po czasy współczesne była walką frakcji Jaruzelskiego z frakcją Gierka...
***
A w kolejnym odcinku serii "Niepodległość" dowiemy się, że te wszystkie dziwne historie z czasów drugiej wojny światowej miały swój dalszy ciąg także w tym stuleciu.
***
Chodziłem na Marsz Niepodległości od 2011 r. I pamiętam jak ówczesne władze go "ciepło" przyjmowały. I jak władze Warszawy w 2018 r. próbowały go zablokować. Ciekawe ilu wyborców Konfy to jeszcze pamięta? Czy też może mają pamięć równie krótką jak złota rybka?
Czyżby jednak "Prometejska hydra" przestała istnieć wraz ekipą Gierka, czy też działała dłużej? Śledzenie anomalii biograficznych sięgających czasów drugiej wojny światowej może dać pewne wskazówki na ten temat. Ot choćby sprawa płka Ryszarda Kuklińskiego "Jack Strong", który przekazał Amerykanom sowieckie plany wojenne i tony innych tajemnic. W 1950 r. zostaje wydalony ze szkoły oficerskiej, ze względu na zatajenie wojennej przynależności do AK oraz do organizacji "Miecz i Pług" oraz... "Młot i Sierp". Po dwóch tygodniach zostaje jednak przywrócony do szkoły. Ktoś nad nim czuwa i pozwala mu zrobić karierę... A późniejsze casusy profesora Witolda Kieżuna czy gen. Sławomira Petelickiego? Może się okazać, że historia III RP aż po czasy współczesne była walką frakcji Jaruzelskiego z frakcją Gierka...
***
A w kolejnym odcinku serii "Niepodległość" dowiemy się, że te wszystkie dziwne historie z czasów drugiej wojny światowej miały swój dalszy ciąg także w tym stuleciu.
***
Chodziłem na Marsz Niepodległości od 2011 r. I pamiętam jak ówczesne władze go "ciepło" przyjmowały. I jak władze Warszawy w 2018 r. próbowały go zablokować. Ciekawe ilu wyborców Konfy to jeszcze pamięta? Czy też może mają pamięć równie krótką jak złota rybka?
Świetna robota.
OdpowiedzUsuńJak się czyta wypowiedzi starych partyjniaków to się człowiek zastanawia kiedy o tym na poważnie będą uczyć w szkołach?
Kiedy ktoś wreszcie nakręci solidny serial historyczno-polityczny o historii PRL?
Może kiedyś :)