piątek, 10 lipca 2020

Niepodległość: Urodzony 17 września


Ilustracja muzyczna: DM4 - Bosski - Generał Gryf

Na podstawie jego życiorysu mógłby powstać nie jeden film szpiegowski czy wojenny...

Generał Janusz Brochwicz-Lewiński "Gryf" - urodzony 17 września 1920 r. - od wczesnej młodości stykał się już z Wielką Historią. Jego ojciec był profesorem UJ i wileńskiego USB. Matka była znaną aktorką. (Co ciekawe ojciec był liberalnym wolnomyślicielem a matka była bardzo religijna.) Wuj - płk Zbigniew Brochiwcz-Lewiński oficerem ds. zleceń u marszałka Śmigłego-Rydza. Inny jego krewny - płk Antoni Brochwicz-Lewiński - był w latach 60. p.o. GISZ na uchodźstwie. Jako dzieciak miał okazję uczestniczyć w spotkaniu z Marszałkiem Piłsudskim a przysposobienia wojskowego uczyli go w szkole w Wołkowysku "Hubal" i " Łupaszka".



"Gryf" był też człowiekiem mającym niesamowite szczęście. Sam wiązał je z obrazkiem Jezusa Miłosiernego, który dostał tuż przed pójściem na wojnę od matki. A ona dostała go od błogosławionego ks. Michała Sopoćki, spowiednika św. Faustyny Kowalskiej. 



Szczęście mu wyraźnie dopisywało. W 1939 r. miał przydział do 76 pułku piechoty im. Ludwika Narbutta. Pułk został zniszczony w nocnym boju pod Longinówką (koło Piotrkowa Trybunalskiego) - w najbardziej epickim starciu Września '39. "Gryf" został jednak w ośrodku zapasowym i później brał udział w walkach z Sowietami. Trafił do sowieckiej niewoli. Prowizoryczny bolszewicki sąd (# wolnesądy!) szybko skazał go na śmierć. Czekał w piwnicy na egzekucję. Enkawudziści jednak się zmęczyli i zbyt dużo wypili. Przestali więc rozstrzeliwać, zanim doszli do Brochwicza-Lewińskiego. Wpakowali go w pociąg na Syberię. On jednak zauważył poluzowane deski w wagonie i uciekł z transportu. Pieszo przedostał się na teren okupacji niemieckiej. A tam wstąpił do konspiracji. W latach 1940-1942 pracował w niemieckim urzędzie w Puławach jako wtyczka ZWZ/AK. Później przeszedł do partyzantki, gdzie był m.in. jednym z podwładnych "Zapory". Generał "Nil" docenił jego zdolności i przeniósł go do szkolenia Batalionu "Parasol". Przed Powstaniem Warszawskim wsławił się m.in. akcją na aptekę Wendego a podczas Powstania epicką obroną Pałacyku Michlera (Michla) na Woli - odparł cztery szturmy esesmanów wspartych czołgami i zadał im bardzo ciężkie straty. Niestety 6 sierpnia został wyłączony z walki - na Cmentarzu Ewangelickim kula niemieckiego snajpera trafiła go w twarz. Ekrazytowy pocisk roztrzaskał mu szczękę. Nie dawano mu większych szans na przeżycie. A mimo to przeżył w powstańczych szpitalach - w fatalnych warunkach sanitarnych - a później w obozach jenieckich. (Poznał tam m.in. gen. Kutrzebę, gen. Rómmla, adm Urunga i rtm Pileckiego.) Już po wyzwoleniu obozu, gdy transportowany był amerykańską sanitarką do szpitala, pojazd został zaatakowany przez niemiecki myśliwiec. "Gryf" wyszedł z tego bez szwanku. Amerykańscy lekarze zrekonstruowali mu twarz. Została jednak charakterystyczna blizna. "Gryf" był już jednak na tyle zdrowy, by wstąpić do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Chciał lecieć do kraju jako "cichociemny". Odmówiono mu - właśnie ze względu na bliznę na twarzy. Biorąc pod uwagę stopień infiltracji tych operacji przerzutowych przez Sowietów, była to szczęśliwa decyzja...



"Gryf" był krewnym gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. I "Bór", traktując go jako osobę zaufaną, wyznaczył go do sprzątnięcia porucznika... Czesława Kiszczaka. Kiszczak był wówczas oficerem wywiadu wojskowego w londyńskiej ambasadzie PRL. "Bór" chciał go rozwalić, bo uważał go za niebezpieczną mendę. Niestety nie wykazał się tutaj zdecydowaniem a przeciwko tej misji oponował mocno m.in. płk Stanisław Tatar.   Jak wspominał "Gryf", misja była wykonalna. Kiszczak był obserwowany i można było go "rąbnąć na cichacza".


Później Brochwicz-Lewiński wstąpił do armii brytyjskiej. Służył m.in. w Palestynie i w Sudanie. W Mandacie Palestyńskim toczyła się wtedy ostra walka przeciwko syjonistom. "Gryf" wspominał, że gdy żydowscy bojownicy zastrzelili dwie brytyjskie pielęgniarki, jego dowódca tak się wściekł, że przywiązał dwóch schwytanych syjonistycznych terrorystów do jeepa i wlókł ich po bezdrożach, aż zostało po połowie ich ciał. Z Palestyny trafił do okupowanych Niemiec, gdzie pracował dla MI6. Czasem się przedzierał do strefy sowieckiej przebrany w sowiecki mundur. Czasem organizowano na niego zamachy - np. w 1948 r. próbowano go zabić w "wypadku" z udziałem ciężarówki. Otruć próbował go podwójny agent (a w zasadzie sowiecka "Matrioszka" z fałszywym życiorysem holenderskiego żydowskiego sieroty służąca w MI6) George Blake.



Brochwicz-Lewiński służył w latach 1954-1960 w Pułku Przybocznym Huzarów Gwardii Królowej Elżbiety II, gdzie m.in. ochraniał przyszłą królową Elżbietę II. (Wspominał, że księżniczka Małgorzata była bardzo rozrywkowa.) Ale też stacjonował w strefie Kanału Sueskiego. W latach 1960-1964 służył w brytyjskiej misji wojskowej w Berlinie. A w latach 1964-1971 w różnych jednostkach wojskowych na terenie Niemiec. W latach 1971-1985 był nauczycielem i oficerem ds. bezpieczeństwa w szkole dla dzieci brytyjskich wojskowych w Hamm. Oczywiście łączył te stanowiska z pracą dla MI6. A MI6 czasem wypożyczała go CIA. W ramach pracy dla Amerykanów m.in. wykrył w Niemczech iracką organizację terrorystyczną.



Do Polski wrócił na stałe dopiero w 2004 roku. Był bardzo rozczarowany ówczesną polską rzeczywistością. Czuł, że nadal Polska tkwi mentalnie w komunie. "Po powrocie do Polski publicznie krytykowałem komunę i tych, którzy poszli na współpracę z NKWD czy UB. Jaka była reakcja? Miałem wrażenie, że ludzie się bali, a niestety, niektórzy boją się do dziś. Gdy jechałem kiedyś pociągiem z Warszawy do Berlina i zacząłem krytykować komunę, to pasażerowie brali płaszcze i wychodzili z przedziału. Skąd był ten strach?".

Wyrok śmierci wydany na niego w 1939 r. wciąż obowiązywał. "Gryfa" dwukrotnie próbowano w Warszawie otruć. Raz dostał w prezencie czekoladki. Po zjedzeniu jednej złapał go paraliż. Znów cudem przeżył. Drugi raz w restauracji "Wilanowska" podano mu pieczeń, która smakowała jakby dodano do niej "środku z apteki". Zjadł więc niewiele a po wyjściu z restauracji dostał silnych zawrotów głowy i zasłabł. Później jeden z kolegów z Powstania Warszawskiego podszedł do niego w innej restauracji "i powiedział, że dziwi się, że żyję, że jestem twardy".

Wielu powstańców przyjmowało pojawienie się "Gryfa" w Polsce bardzo chłodno. Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama", uczestniczka zamachu na Kutscherę, rżnęła wręcz głupa i twierdziła, że nigdy nie słyszała o żadnym "Gryfie". A był on przecież jednym z jej zwierzchników. No cóż, była członkiem władz ZBOWiD... Sama obecność "Gryfa" - powstańczego dowódcy opromienionego sukcesami - kłuła w oczy zawistnych cwaniaczków, którzy w czasie wojny mieli niskie stopnie w konspiracji i niewiele zdziałali a później obsiedli władze organizacji kombatanckich i odgrywali rolę zawodowych "bohaterów". (Leszek Żebrowski opowiedział kiedyś jak na Powązkach Wojskowych na pomniku jednego z oddziałów powstańczych znalazł nazwisko kolesia, który urodził się po wojnie. Kombatanci przyznali, że to był ich opiekun z SB, który jednak załatwił im lokal, kawę i ciastka, więc chcieli się mu jakoś odwdzięczyć!) "Gryf" szybko przyćmił więc tych cwaniaczków. Zdobył serca młodzieży i entuzjastów historii. A w docenienie jego dokonań zaangażowali się m.in. prezydent Lech Kaczyński i minister Władysław Stasiak. Bronisław Komorowski, dla odmiany, nie przedłużył "Gryfowi" w 2014 r. kadencji w kapitule Orderu Virtuti Militari. Być może nie bez znaczenia było to, że taki doświadczony oficer tajnych służb jak Brochwicz-Lewiński nie miał żadnych wątpliwości, że w Smoleńsku doszło do zamachu przeprowadzonego wspólnie "przez grupę Polaków, którzy mieli wówczas władzę i Rosjan".




17 września 2015 r. "Gryf" obchodził 95-te urodziny, na których gościł prezydent Andrzej Duda. 11 listopada 2015 r. prezydent odznaczył Brochwicza-Lewińskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Nadając mu ten order, przyklęknął przed wózkiem inwalidzkim "Gryfa". "Gryf" mówił zaś przy innej okazji: "Mam wrażenie, że Opatrzność chce, aby Polska przestała być komuną".

Generał "Gryf" zmarł 5 stycznia 2017 r. i został pochowany na Powązkach Wojskowych. Niedaleko od Łączki, Kwatery Smoleńskiej a także grobów Józefa Becka, gen. Petelickiego i Józefa Szaniawskiego.

Jaka nauka wypływa z serii "Niepodległość". Taka, że Lenin miał rację mówiąc, że "Kadry decydują o wszystkim". Jeśli chcemy ocenić polityka, patrzmy przede wszystkim skąd się wywodzi i jakimi kadrami otacza. Czy są u jego boku zramolali ubecy i sowieckie trepy rodem z "Samowolki" i "Krolla"? Czy honoruje ludzi takich jak generał "Gryf", czy też może Jolantę Lange-Gontarczyk?



Powyżej: autentyczny "Bolka", "Alka" i Bronka po śmierci gejnerała Jarucwelskiego...



Prezydent Andrzej Duda na pogrzebie gen. Brochwicz-Lewińskiego


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz