sobota, 23 maja 2020

Niepodległość: Misja pokojowa


Ilustracja muzyczna: Professor Green - I need you tonight



„Jeden z tajnych dokumentów wywiadowczych przesłany przez Intelligence Service do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, w którym Brytyjczycy wyliczają znane im i udokumentowane w ciągu trzech lat wypadki kontaktów Polaków z Niemcami, kończy się stwierdzeniem: „Istnieje jakiś drugi aparat wojskowy i cywilny w aparacie gen. Sikorskiego o innych celach i zamiarach, ukrywanych pilnie przed władzami polskimi i angielskimi. Tylko wzajemną i szczerą współpracą Intelligence Ser. i O II można to niebezpieczeństwo usunąć zarówno ze względu na interes Polski, jak i W. Brytanii."
 Dariusz Baliszewski
10 maja 1941 r. Rudolfa Hessa wyraźnie zawiodły jego zdolności nawigacyjne. Zmylił drogę i nie zdołał wylądować na terenie posiadłości księcia Hamiltona, gdzie czekało na niego oświetlone lądowisko. Wcześniej odpowiednie siły zadbały, by samolot Hessa nie został zestrzelony - pomimo wykrycia go przez radary. Gdy dwa myśliwce z czechosłowackimi pilotami skierowały się w stronę tego powietrznego intruza, zostały szybko cofnięte. W lokalnym centrum kontroli operacji przebywał wówczas książę Hamilton.

Pierwszą osobą, która przesłuchała Hessa był Roman Battaglia, pracownik... polskiego konsulatu w Glasgow, "sanacyjny" dyplomata z wieloletnim stażem i zarazem znany publicysta ekonomiczny. W oficjalnej wersji jest mowa, że Battaglia służył Brytyjczykom jako tłumacz, choć przecież Hess doskonale mówił po angielsku i żadnego tłumacza nie potrzebował. Jeden ze szkockich oficerów obecnych wówczas na miejscu nie mógł się nadziwić, że komuś takiemu jak Battaglia pozwolono przesłuchiwać na osobności Hessa przez dwie godziny!



W posiadłości księcia Hamiltona w Dungavel przebywała grupa osób sprawiająca wrażenie, że na kogoś czekają. Z zeznań jednej ze służących wynika, że był tam wówczas m.in. książę Kentu Jerzy, w otoczeniu grupy... Polaków. Co mogło łączyć członka brytyjskiej rodziny królewskiej z Polską? Wiadomo, że w 1937 r. odwiedził nasz kraj i spotkał się m.in. z ministrem Józefem Beckiem. Miał też bardzo dobre relacje z gen. Sikorskim, którego był... sąsiadem. W listopadzie 1939 r. Sikorski oficjalnie zaproponował rządowi brytyjskiemu uczynienie księcia Kentu... królem Polski połączonej z Czechosłowacją i kilkoma innymi państwami naszego regionu. Brytyjczycy uznali ten projekt za wariacki. Książę Kentu był znanym przedstawicielem "partii pokojowej" w brytyjskich elitach, świetnym pilotem-wyczynowcem (dzięki czemu zdołał poznać Hessa przed wojną) a przy tym kolesiem, który lubił snuć się po ulicach wojennego Londynu w kobiecych ciuszkach (wyobraźcie sobie miny żołnierzy, którzy go legitymowali :) Zginął na północy Szkocji 25 sierpnia 1942 r. w katastrofie wodnosamolotu, którym udawał się ponoć na Islandię. Istnieje wersja, że wybierał się wówczas na negocjacje pokojowe do Norwegii.



Dziwnym zbiegiem okoliczności, 11 maja 1941 r., czyli w dzień po feralnym locie Hessa, do Szkocji przyleciał gen. Sikorski, który wracał z podróży do USA i Kanady. Tej samej, podczas której ledwo uniknął śmierci w "katastrofie lotniczej".


Sprawa się później robi jeszcze dziwniejsza. Guy Liddell, ówczesny wiceszef MI5, zapisuje w swoim dzienniku w dniu 8 czerwca 1941 r.: "Pewna grupa przedstawicieli polskich sił zbrojnych w Szkocji planowała porwanie i zabicie Hessa. Trudno powiedzieć, jak daleko sprawa zaszła, w każdym razie istnieje wciąż niebezpieczeństwo, że do takiej próby dojdzie". Raport szefa MI6 Stewarta Menziesa z lipca 1942 r. mówi, że 19 maja 1941 r. "kilku polskich żołnierzy odkryło jego [Hessa] miejsce pobytu, próbowali się włamać i zostali ostrzelani." Radosław Golec w książce "Lordowie Hitlera" pisze, że chodziło o próbę zamachu podjętą w pobliżu Fortu William, podczas transportu Hessa. W okolicy znajdował się polski ośrodek szkoleniowy w Aldershot. W akcji miało wziąć udział 17 polskich żołnierzy i dwóch brytyjskich oficerów. Jednym z nich był Alfgar Hesketh-Pritchard, funkcjonariusz SOE, który szkolił czeskich komandosów do misji zabójstwa Heydricha.

Flashback: Dies Irae - Nikt nie lubi Heydricha



W czerwcu 1942 r. brytyjski minister spraw zagranicznych Anthony Eden pisze, o tym, że "pewni przedstawiciele sił alianckich stacjonujących w tym kraju przygotowali plan najazdu na obóz i porwanie więźnia. Utrzymywanie tak licznej ochrony nie ma na celu zapobieżenie ucieczce Hessa, lecz niedopuszczenie do niego szalonych ludzi".





W dalekim Budapeszcie płk Wacław Lipiński pisze natomiast w swoim dzienniku o tym, że Himmler wysłał do Szkocji zabójców mających zlikwidować Hessa. I podaje nawet ich nazwiska. Na ten wpis zwraca po sześciu dekadach uwagę jedynie Dariusz Baliszewski. Zawodowi historycy udają, że tego zapisku nigdy nie było. (Zwykle narzekają, że jakaś teoria nie jest podparta dokumentami, a gdy dokument się pojawia, ignorują go.)

Wiele lat po wojnie Rudolf Hess, siedząc w więzieniu Spandau, opowiada swojemu synowi Wolfowi Rudigerowi Hessowi szczegóły swojej propozycji pokojowej, którą wiózł do Szkocji w maju 1941 r. Przewidywała ona odwrót Niemiec ze wszystkich terytoriów okupowanych - także z Polski. Zainteresowanie nią pewnych polskich sił byłoby więc w pełni zrozumiałe.



W maju 1941 r. toczą się w Budapeszcie jakieś dziwne rozmowy pomiędzy przedstawicielami tamtejszego polskiego ośrodka politycznego a Niemcami, za pośrednictwem władz Węgier. Ze strony polskiej prowadzi je płk Marian Steifer - wybitny oficer, szpieg, szachista i piłkarz. Człowiek, który dzięki swoim kontaktom w Budapeszcie zapewnił polskim internowanym wojskowym znakomite warunki do konspirowania na Węgrzech. Baliszewski pisał o tym epizodzie:

"W pierwszych dniach maja 1941 r. porucznik Wojska Polskiego Kazimierz Morvay, syn Węgra i Polki, urodzony i wychowany na Węgrzech, który we wrześniu 1939 r. walczył w polskim mundurze, a w 1941 r. pełnił służbę adiutanta w sekretariacie szefa XXI Oddziału Honwedów, przypadkowo usłyszał, jak kpt. Kormendy meldował płk Balo: „Pułkownik Steifer prosi o przyjęcie przez ministra obrony narodowej gen. Barthę w sprawie utworzenia rządu polskiego współpracującego z Niemcami". Dopiero po złożeniu meldunku kpt. Komendy zorientował się, że ktoś niepowołany usłyszał jego tajną treść. „Jeśli to, co usłyszałeś, wyniesiesz na zewnątrz – ostrzegł Morvaya – będzie z tobą kiepsko”. Por. Morvay, który czuł się bardziej Polakiem niż Węgrem, uznał jednak za swój obowiązek powiadomić, jak to sam ujął, władze podziemne. W Budapeszcie w podziemiu działali zwolennicy gen. Sikorskiego i ich właśnie powiadomił Morvay o skandalicznej treści meldunku. Tak doszło do powołania Sądu Obywatelskiego i najbardziej tajnej rozprawy w historii ostatniej wojny.
Płk. Steifera oskarżali ludzie Sikorskiego: dr Stanisław Bardzik-Lubelski, zastępca delegata Rządu Polski na Węgrzech, i mec. Adolf Witkowski, zastępca delegata ministra skarbu. Bronił go zapalony piłsudczyk mjr Stefan Benedykt. Skład sądu stanowili Adam Opoka Loewenstein z PPS i sędzia Wacław Słoniński ze Stronnictwa Narodowego. Przewodniczył gen. Jan Kołłątaj- Srzednicki. Po pięciu dniach rozprawy i przesłuchaniu stron oraz polskich i węgierskich świadków: „Sąd nie znalazł dowodów, jakoby jakakolwiek grupa obywateli dążyła do współpracy z Niemcami, ale płk dypl. dr inż. Marian Steifer źle zasłużył się Ojczyźnie". Winny czy niewinny? Były rozmowy z Niemcami czy nie? Wyrok sądu zdaje się niczego nie wyjaśniać. Cóż to bowiem znaczy, że płk Steifer źle zasłużył się ojczyźnie? I czym, skoro żadnych rozmów z Niemcami nie było? A może jednak były?

W połowie lat 80. udało mi się dotrzeć do prywatnych dokumentów Steifera. W liście do rodziny w kraju z 18 kwietnia 1941 r. pułkownik pisał: „Już kilkakrotnie robiono mi ze strony węgierskiej, i to od różnych osób, propozycje, ażebym przy pośrednictwie mego dawnego kolegi z wojny światowej poszedł na układ z gospodarzem i na współpracę. Rzekomo byłoby to chętnie przyjęte, bo on nie ma żadnego kandydata na objęcie dawnego, choć bardzo zmniejszonego mieszkania, a ma mu na tem szczególnie zależeć. Jako argument za tem wysuwają, że jednak lepiej choć cośkolwiek z mebli uratować, a zwłaszcza idzie o dzieci, które teraz cierpią najwięcej. Jak się Ty na to zapatrujesz? Z tego mogłaby być i wielka rzecz albo też i wielka hańba". "

(koniec cytatu)



W grudniu 1940 r. marszałek Edward Śmigły-Rydz ucieka z rumuńskiego miejsca internowania na Węgry - ku przerażeniu gen. Sikorskiego. Na przełomie kwietnia i maja 1941 r. przebywa w Budapeszcie. Jak pisze Baliszewski: "Pewne jest tylko to, że gdy kilka miesięcy później, w październiku 1941 r., marszałek Śmigły udawał się w swą ostatnią drogę do Polski, w Budapeszcie żegnali go regent, admirał Miklós Horthy, minister gen. Károly Bartha i płk dypl. dr Marian Steifer." Po polskiej stronie Karpat marszałka witają ludzie z organizacji wywiadowczej "Muszkieterowie" Stefana Witkowskiego - organizacji posiadającej imponującą siatkę od Lizbony po Ural, utrzymującej też dziwne relacje ze służbami brytyjskimi, niemieckimi, sowieckimi i watykańskimi.


Zróbmy przerwę na małą dygresję: Czy Śmigły-Rydz był jednym z ojców polskiej niepodległości? Część czytelników dostanie krwawej sraczki po takiej "bluźnierczej" sugestii, ale dajmy przemówić faktom. Faktem jest, że Śmigły-Rydz kierował POW w czasie, gdy Piłsudski siedział w Magdeburgu. Co więcej, to Śmigły-Rydz uczynił z POW potęgę na tajnej wojnie. Siatki naszej organizacji sięgały daleko w głąb Rosji i nawiązywały też kontakty z alianckimi tajnymi służbami. To POW sprawnie rozbroiła Niemców i Austriaków na jesieni 1918 r. Bez jej siatek nie byłoby obrony Lwowa, Powstania Wielkopolskiego, Powstania Sejnieńskiego i Powstań Śląskich. Śmigły-Rydz miał też jedną ogromną zasługę na wojnie w 1920 r. - przeprowadził sprawny odwrót z Ukrainy, dzięki któremu mieliśmy do dyspozycji wojska potrzebne do wykonania kontruderzenia znad Wieprza. Bez tych wojsk nie wygralibyśmy wojny z bolszewikami. Ten sam człowiek podjął bardzo trudną i bardzo kontrowersyjną strategiczną decyzję o wejściu Polski do wojny w 1939 r. w obozie alianckim - wiedząc, że "na polskim odcinku będzie przegrana" ale zdając sobie sprawę, że wejście w sojusz z Niemcami - państwem z góry skazanym na klęskę w wojnie światowej - będzie oznaczało koniec jakiejkolwiek państwowości polskiej po wojnie. Dlaczego więc ten sam człowiek w 1941 r. angażuje się w rozmowy z Niemcami na temat przywrócenia Polski pod ich protektoratem? Być może przekonuje go do tego przykład z czasów I wojny światowej. Graliśmy wówczas na kilku fortepianach - mieliśmy swoich ludzi u boku Państw Centralnych, Entanty i bolszewików. W czasie drugiej wojny światowej mieliśmy już swój rząd w Londynie, a powinniśmy mieć też swoich ludzi w obozie niemieckim i sowieckim. I Śmigły-Rydz podjął się tej arcytrudnej misji, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że po wojnie może być powieszony jako "zdrajca" za reprezentowanie naszych interesów u Niemców i ratowanie biologiczno-kulturowej substancji narodu.



W październiku 1941 r. niemiecko-sowiecki front przechodzi były premier Leon Kozłowski, świeżo wypuszczony z więzienia na Łubiance. Jest jasnym, że pomagają mu ludzie Berii, który prowadzi w tym czasie swoją grę z Niemcami. Kozłowski przybywa do Warszawy, gdzie w listopadzie rzekomo spotyka się z marszałkiem Śmigłym. I znów Baliszewski: ""Do tego tajnego spotkania doszło w rejonie ulic Kopernika i Tamki. Relacjonuje ten fakt rotmistrz Czesław Szadkowski, szef ochrony osobistej Śmigłego w Warszawie, i Józef Lebedowicz, szef wydziału prezydialnego Obozu Polski Walczącej, organizacji powołanej do życia przez Śmigłego. Być może kiedyś potwierdzi się fakt obecności na tym spotkaniu grupy polskich aktywistów, a więc polityków opowiadających się za współpracą z Niemcami - z księciem Januszem Radziwiłłem, posłem Edwardem Kleszczyńskim i przedstawicielami polskiego episkopatu." Wspomniany senator Radziwiłł to jeden z osobistych agentów Berii. Wzmianka o przedstawicielach Episkopatu jest o tyle ciekawa, że Ojciec Święty Pius XII przekazał Muszkieterom poświęcone przez siebie różańce i spore fundusze.



W Warszawie Śmigły-Rydz spotykał się m.in. z takimi legendami Polski Podziemnej jak gen. Fieldorf i szef ZWZ gen. Grot-Rowecki. O czymś konferują. Zapewne chce ich przekonać do swojego planu. Muszkieterowie przerzucają, z pomocą niemieckich służb - i przy przyzwoleniu ludzi Berii, swoich emisariuszy do gen. Andersa. Podczas bankietu wydanego na ich cześć, płk Okulicki pyta o losy marszałka Śmigłego. Emisariusz rtm. Szadkowski, szef ochrony osobistej Śmigłego w Warszawie, mówi, że marszałek wraz z legionistami szykuje zamach na Sikorskiego i że Grot-Rowecki bez wiedzy i zgody Sikorskiego mianował płka Tadeusza Pełczyńskiego szefem sztabu ZWZ. To za czasów Pełczyńskiego Oddział II SG utrzymywał kanał komunikacji z Berią.

Sprawa wychodzi na jaw i z Londynu idą od Sikorskiego rozkazy uśmiercenia rotmistrza Szadkowskiego, Witkowskiego, premiera Kozłowskiego i marszałka Śmigłego-Rydza. W marcu 1942 r. zadowolony z siebie Sikorski pisze do ambasadora Kota, że naród polski odmówił udziału w krucjacie antybolszewickiej, "choćby było to związane z poważnymi koncesjami wobec Polski". Sikorskiego cieszy przede wszystkim to, że w Warszawie nie powstał konkurencyjny ośrodek władzy. Okupowaną Polską przejmuje się dużo mniej.

Wygląda jednak na to, że sprawa się rypła już na początku grudnia 1941 r. Niemcy ponoszą klęskę pod Moskwą. W jakiś czas później Hitler szokuje wszystkich wypowiadając wojnę USA (niemieckie i sowieckie służby wiedzą o przygotowywanym ataku na Pearl Harbor). Jest jasnym, że Rzesza przegra. Grot-Rowecki nie chce się bawić w rządy kolaboracyjne. Marszałek Śmigły-Rydz oficjalnie więc umiera 2 grudnia 1941 r. w mieszkaniu wdowy po generale Maxymowiczu-Raczyńskim (który zginął w dziwnych okolicznościach w Berlinie w 1938 r.) przy ulicy Sandomierskiej 18 w Warszawie. W tym domu, położony o rzut granatem od niemieckich placówek bezpieki, mieszkają funcjonariusze Gestapo i volksdeutsche. A mimo to do mieszkania Maxymowicz-Raczyńskiej pielgrzymują oficerowie polskich organizacji konspiracyjnych i oddają hołd marszałkowi - nosząc nawet wieńce ze wstęgami orderu Virtuti Militari. W kamienicy tej mieszka również pułkownik Zygmunt Polak - człowiek "łudząco podobny" do marszałka Śmigłego-Rydza, używający takiego samego pseudonimu konspiracyjnego jak on ("Adam Zawisza") i chorujący na angina pectoris, czyli dolegliwość, na którą oficjalnie zmarł Śmigły-Rydz. (Pułkownik Polak zmarł w 1982 r.)

Wersja nieoficjalna mówi, że marszałek został skazany na rozpłynięcie się w mroku historii. Po okresie aresztowania przez ZWZ/AK odnawia się u niego gruźlica. Zostaje wypuszczony i umiera latem 1942 r. w Otwocku. Rozmawiałem na ten temat z Dariuszem Baliszewskim - opowiedział mi o tym, co się z nim działo po śmierci. Cmentarz w Otwocku był tylko chwilowym miejscem jego wiecznego spoczynku. Ostatecznie spoczął w bardziej godnym miejscu. Baliszewski oparł się na relacjach ludzi absolutnie wiarygodnych - nie będę jednak zdradzał szczegółów. Niech sam o tym pierwszy napisze.


***

A w następnym odcinku przeniesiemy się do Moskwy...

***

Z ciekawości włączyłem sobie Trójkę. Puszczali muzę z czasów wojny wietnamskiej. Podekscytowany czekałem na wiadomości. Chciałem się dowiedzieć jak idzie ofensywa Tet, a szczególnie walki o Hue :)

Trójka zawsze mi się kojarzyła jako stacja dla młodzieży w wieku 50+. A już szczególną ramotą byli dla mnie Niedźwiecki oraz Hirek Wrona. Rozumiem, że w stanie wojenny fajnie się ich słuchało, ale czemu w 2020 r. w swoich listach "przebojów" jeszcze puszczali Deep Purple obok jakiś nówek? To, że 150 głosów oddanych internetowo na jedną piosenkę wywracało ich listę świadczy o tym, że mało kogo ich listy obchodziły. Ale cóż, jacyś idioci z nadania Krzysztofa Czabańskiego dali się wciągnąć w kretyńską prowokację i zrobili z tego próchna gigantyczną aferę.

Niestety, ale muszę się zgodzić ze słowami Chehelmuta dotyczącymi PiSu nie będącego żadną grupą rekonstrukcyjną sanacji, tylko raczej parlamentarnej enedcji z jej ograniczeniami i do tego zamieniającą się w typową partię władzy. Alternatywy nie widać dla niej jednak z prawej strony. Chehelmut widzi zjebanych "rozwolnościowców" pozbawionych wiedzy o tym jak działa państwo i gospodarka. Ja dostrzegam dodatkowo skażenie giertychowszczyzną. To w bezmyśli Jędrzeja "Kretyna" Giertycha tkwią korzenie sporej części zjebania polskojęzycznej prawicy - większego zaangażowania w obronę interesów Rosji, Chin czy Iranu niż Polski, czy też faryzejskiej religijności na pokaz połączonej zachowaniami niegodnymi katolika. Ale cóż, przydałby się degiertychizacja lub jakiś TuroPiS, który nie pieprzyłby się z samorządami, sędziowską kastą czy akademickimi mendami i "artystami" z sopockiej Zatoki Sztuki. Program Bereza+ jest dużo ważniejszy niż 500+. Ale czy takie ugrupowanie miałoby szanse na wygraną wśród priwislańskiego społeczeństwa? Mam wrażenie, że gdyby KO zamiast Czaskowskiego wystawiła w miejsce "hrabiny Grabskiej" Mariusza Trynkiewicza, to zyskałby podobne poparcie jak Trynkiewicz i mógłby wejść do drugiej tury wyborów.



Baj de łej: pamiętacie jakie heheszki Wojewódzki robił sobie ze sprawy Trynkiewicza? "Bardzo dziękujemy za udostępnienie nam dzieci dla Mariusza Trynkiewicza".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz