sobota, 28 grudnia 2019

Phobos: Kosmiczna OdeSSa






Ilustracja muzyczna: Rammstein - Amerika

Gdy pułkownik Philip J. Corso badał w Pentagonie sprawę Roswell, spytał się jednego z niemieckich naukowców sprowadzonych do USA w ramach projektu Paperclip, czy to przypadek, że pojazd rozbity w Nowym Meksyku przypominał latające skrzydło Hortena. Naukowiec uśmiechnął się i odparł, że to nie przypadek. Corso pomyślał sobie wówczas: "No to teraz wiemy, dlaczego kraj pogrążony w kryzysie gospodarczym taki jak Niemcy zdołał realizować takie zadziwiające projekty zbrojeniowe w czasie wojny". Dodajmy, że Niemcy realizowali te awangardowe projekty lotnicze a jednocześnie byli pod wieloma względami zapóźnieni technologicznie wobec Amerykanów i Brytyjczyków. Postęp osiągnięty ówcześnie przez Niemcy można porównać do sytuacji w której, np. współczesna Turcja, Pakistan czy Meksyk zaczęłyby budować myśliwce nawet nie szóstej, ale siódmej generacji. Niemiecki postęp - przypominający pod pewnymi względami chiński skok technologiczny z ostatnich 20 lat - był podejrzanie szybki. Jak powiedział w 1972 r. Herman Oberth, jeden z ojców niemieckiego programu rakietowego a po wojnie naukowiec pracujący dla NASA: "Nie możemy przypisywać sami sobie zasług w pewnych dziedzinach nauki. Dostaliśmy wsparcie. Dostaliśmy wsparcie od ludzi z innych światów".


Flashback: Shamballah - Żelazne Niebo

Pisałem już w serii Shamballah o nazistowskich poszukiwaniach starożytnych broni "bogów", takich jak opisane w dawnej literaturze indyjskiej boskich pojazdów zwanych vimanami. Zajmować się tym miały m.in. Towarzystwo Thule (wpływowa organizacja, wspierająca NSDAP w pierwszych latach jej istnienia) oraz rzekomo istniejącego Towarzystwa Vril.  O tej drugiej organizacji nie wiemy nic pewnego, ale jego istnienie potwierdzał m.in. Willy Ley - jeden z twórców niemieckiego programu rakietowego, który już w latach 30. przeniósł się do USA. W literaturze ufologicznej można się często spotkać z doniesieniami, że jedną z prominentnych postaci w towarzystwie Vril była Maria Orsić - młoda kobieta (Chorwatka?) będąca medium, która odbierała przekazy chanellingowe od obcej cywilizacji. Przekazy te miały pomóc Towarzystwu Vril w próbach budowania już w końcówce lat 20. pierwszych, na razie małych i bezzagłogowych, pojazdów antygrawitacyjnych. Nie wiemy na ile próby te były udane i nawet czy Orsić rzeczywiście istniała. Do jej postaci wrócimy jeszcze w następnym odcinku, gdyż okaże się kluczowa dla całej historii...


W 2000 r. do włoskich ufologów trafiła teczka z dokumentami działającej rzekomo w latach 30. organizacji o nazwie Gabinetto RS/33. Była to komitet badawczy założony z inicjatywy Benito Mussoliniego a kierowany przez wybitnego wynalazcę Gugliemo Marconiego. W jego skład wchodzili też m.in.: wybitny pilot i zarazem działacz faszystowski Italo Balbo, minister propagandy a później minister spraw zagranicznych Galeazzo Ciano, wybitny inżynier, senator Luigi Cozza oraz astronom Gino Cecchini. Komitet współdziałał z OVRA, czyli tajną policją faszystowskich Włoch. Celem jego działania były badania nad UFO. W dokumentach RS/33 znalazła się wzmianka o katastrofie niezidentyfikowanego pojazdu latającego 13 czerwca 1933 r. pod Magentą, w pobliżu Mediolanu. Mussolini podejrzewał, że ta maszyna mogła być niemiecką lub angielską tajną bronią. Marconi obstawał przy hipotezie pozaziemskiej. Wrak miał trafić do zakładów lotniczych Siai Marchetti. Według George'a Fillera, amerykańskiego ufologa i zarazem byłego oficera wywiadu sił powietrznych, amerykańska 1 Dywizja Pancerna zabezpieczyła hangar z wrakiem w kwietniu 1945 r. Szczątki UFO zostały przesłane później do bazy Wright-Patterson. Można się domyślić, że przed 1945 r. były one wielokrotnie badane przez niemieckich i włoskich naukowców. Być może badania te zainspirowały w 1942 r. włoskiego inżyniera Giuseppe Belluzzo do stworzenia projektu dysku latającego - napędzanego jednak nie silnikiem antygrawitacyjnym (którego metody działania Włosi zapewne nie rozgryźli), ale trzema silnikami odrzutowymi. Niemcy też zresztą próbowali budować dyski z silnikami odrzutowymi - projekty Miethego, Schrievera i Habermohla. Ciekawe, co ich zainspirowało?



W 1991 r. Władimir Terziski, członek Bułgarskiej Akademii Nauk, ujawnił rzekome mikrofilmy SS z lat 1944-1945 opisujące niemieckie latające dyski antygrawitacyjne. Mikrofilmy te miały zostać przejęte przez Sowietów i były udostępniane bezpiekom państw Układu Warszawskiego. Wśród opisanych tam pojazdów był  dwuosobowy Vril I o średnicy 11,5 m, rozwijający szybkość do 12 tys. km/h i mogący latać 5,5 godziny. Napędzany był urządzeniem o nazwie "Schuman Levitator, prawdopodobnie zbudowanym przez prof. Winfrieda Otto Schumana, członka Towarzystwa Thule, który po 1945 r. znalazł się w USA w ramach programu Paperclip i został przydzielony do bazy Wright-Patterson. Inne dyski były napędzane urządzeniem o nazwie "Thule Tachyonator". Dysk latający Haunebu I miał 25 m średnicy, rozwijał prędkość do 17 tys. km/h i mógł latać 18 godzin. Haubebu II miał 32 m średnicy, załogę 20 osób, prędkość maksymalną 20 tys. km/h i mógł latać przez 55 godzin. Haunebu III miał średnicę 71 m, załogę 32 osób, prędkość maksymalną 40 tys. km/h i mógł latać do 8 tygodni bez przerwy. Zbudowano 17 statków Vril I, 2 Haunebu I, 7 Haunebu II, 1 Haunebu III. Projektowano także inne pojazdy - m.in. cygarokształtny powietrzny lotniskowiec "Andromeda".




Polski badacz Igor Witkowski, założyciel pisma "Nowa Technika Wojskowa", rzekomo natrafił na ślady mówiące, że pojazdy te testowano i budowano na Dolnym Śląsku. Ich masowej produkcji miał służyć nie ukończony kompleks podziemny Riese w okolicach Wałbrzycha. Ich budową zajmowała się komórka badawcza SS EIV - wspominana m.in. w dokumentach Terziskiego. Rzekomo sercem układu napędowego tych "nazistowskich UFO" było urządzenie nazywane "Die Glocke" - "Dzwon". Antygrawitacja powstawała dzięki wirowaniu plazmy rtęci. Wikipedia klasyfikuje oczywiście "Die Glocke" jako oszustwo, ale dziwnym trafem coś bardzo bardzo podobnego do rzekomego "Dzwonu" rozbiło się pod Kecksburgiem w Pennsylwanii w 1965 r. Z jakiegoś powodu też niemieckie U-Booty przewoziły pod koniec wojny duże ilości rtęci do Japonii. Dziwnym trafem też wątek "Die Glocke" produkowanego pod Wałbrzychem znalazł się w książce "Sekret Machines" Toma DeLonge'a realizującego wspólnie z USAF projekt "ograniczonego ujawnienia UFO".


Skoro jednak Niemcy mieli własne UFO to czemu nie użyli go bojowo - lub przynajmniej nic nie wiemy o ich takim wykorzystaniu? Witkowski twierdzi, że "Die Glocke" był napędem fatalnie wpływającym na zdrowie pilotów. Promieniowanie przez niego emitowane rozpuszczało struktury wewnątrzkomórkowe. Nie wiadomo, czy Niemcy zdołali zaradzić temu problemowi w trakcie wojny. Rzut oka na specyfikacje techniczne tych "nazistowskich UFO" pozwala się też zorientować, że pojazdy te były kiepsko uzbrojone. Owszem niektóre z nich miały działka. Ale to raczej słaba broń jak na coś poruszającego się z prędkością kilkunastu tysięcy kilometrów na godzinę. To tak jakby do F-16 zamontować karabin maszynowy Lewisa z I wojny światowej. Te pojazdy nie wydają się też być przystosowane do przenoszenia bomb. Witkowski twierdzi, że do nękania alianckich wypraw bombowych Niemcy opracowali małe, bezzałogowe statki zwane przez amerykańskich pilotów foo-fighters. Było wiele ich obserwacji w końcowych latach wojny, ale specjalnych szkód one aliantom nie zrobiły. Ogólnie niemieckie pojazdy antygrawitacyjne sprawiają wrażenie, że zbudowano je z myślą nie o walce, ale o... ucieczce. Wojna już była dla Rzeszy przegrana i trzeba było porzucić niemieckich frajerów fanatycznie walczących za swojego Fuehrera.



Oczywiście najwięcej nazistów zostało po wojnie w Niemczech. Wielu wyemigrowało do USA. Wielu do Ameryki Południowej. Ale część z nich mogło stworzyć "cywilizację równoległą" gdzie indziej. Admirał Doenitz chwalił się - nawet na procesie Norymberskim! - że Kriegsmarine zbudowała dla Hitlera ostatnią kryjówkę na obszarach polarnych. Wszyscy wówczas uważali, że bredzi. Wszyscy poza Amerykanami. W 1939 r. amerykański polarnik admirał Byrd razem z okrętem US Navy przyglądał się bowiem niemieckiej ekspedycji antarktycznej. Ekspedycja ta proklamowała, że która proklamowała, że kawał antarktycznego terytorium nazwany "Nową Szwabią" stanowi zamorską posiadłość Rzeszy. Tak się akurat złożyło, że w trakcie wojny ubooty pojawiały się w okolicach Patagonii, więc zapewne pojawiły się w alianckich służbach podejrzenia, że naziści mają gdzieś w pobliżu swoją bazę zaopatrzeniową. W każdym bądź razie na przełomie 1946 i 1947 r. w Nowej Szwabii pojawiła się amerykańska ekspedycja realizująca Operację Highjump. W jej składzie był m.in. lotniskowiec a w dowództwie było dwóch admirałów. O rezultatach naukowych tej ekspedycji mówi się niewiele. Ponoć większość zdjęć dokonanych przez lotnictwo rozpoznawcze była "prześwietlona". Wyprawę przerwano po kilku tygodniach. Stracono jeden samolot rozpoznawczy, oficjalnie w wypadku. Po ekspedycji udzielił chilijskiemu dziennikowi "El Mercurio" wywiadu, w którym mówił o "zagrożeniu dla bezpieczeństwa USA od strony biegunów" i o wrogu, który dysponuje statkami powietrznymi mogącymi przelecieć od bieguna do bieguna. DeLonge w swojej powieści opisał jak Amerykanie szybko pokonują w boju nad Antarktydą nazistowskie niedobitki i przyjmują kapitulację niemieckiej bazy. Admirał Byrd powrócił na Antarktydę wraz z grupą bojową US Navy w 1955 r. w ramach operacji Deep Freeze.  Nic nie wiadomo, by jacyś naziści w swoich UFO stawiali mu opór, więc można przyjąć, że w międzyczasie sprawę załatwiono polubownie...



Kewper/Stein były funkcjonariusz CIA zaangażowany w sprawie UFO powiedział w wywiadzie dla Lindy Moulton Howe, że na przełomie lat 50. i 60. Amerykanie monitorowali aktywność nazistowskich UFO w Ameryce Południowej. Twierdził, że te statki dało się łatwo odróżnić od UFO pochodzenia pozaziemskiego, gdyż miały wyraźnie słabsze od nich osiągi. W Strefie 51 obok wraków statków obcych, znalazło się też kilka przechwyconych nazistowskich UFO. Intrygująco brzmią więc w tym kontekście relacje mówiące o tajnej wizycie prezydenta Eisenhowera w bazie Holloman w Nowym Meksyku w lutym 1955 r. (Są świadkowie lądowania tam Air Force One, a także oficerowie, którzy słuchali wystąpienia prezydenta.) Nad bazą pojawiły się wówczas dwa UFO. Relacja jednego z żołnierzy mówi natomiast, że prezydent oglądał z bliska jeden z tych pojazdów i nawet do niego wszedł! Czy to były przechwycone nazistowskie pojazdy? Clark McClelland, były pracownik NASA współpracujący z niemieckimi naukowcami sprowadzonymi w ramach projektu Paperclip wspomina, że dr Ernst Steinhoff, jeden z tych naukowców, opowiedział mu o tym incydencie w bazie Holloman. Steinhoff twierdził, że na pokładzie UFO znajdował się "niemiecki oficer". Współpracujący z Amerykanami?



Przedstawiciele nazistowskiej "cywilizacji równoległej" mogli dosyć łatwo nawiązać kontakt z amerykańskim Głębokim Państwem. Np. poprzez licznych naukowców zatrudnionych przy tajnych projektach. Takich jak Wernher von Braun (urodzony w Wyrzysku pod Piłą), gen. Walter Dornberger, Kurt Debus czy ewidentny zbrodniarz dr Hubertus Strughold "ojciec medycyny kosmicznej". McClelland wspomina, że raz usłyszał jak Debus rozmawiał z innym naukowcem na temat "V7" - to był rzekomo jeden z kryptonimów projektu antygrawitacyjnego. Innym razem zobaczył on w Marshall Space Centre gen. SS Hansa Kammlera, specjalistę od tajnych programów zbrojeniowych, który rzekomo zginął w dziwnych okolicznościach w 1944 r. Są poszlaki, że Kammler upozorował swoją śmierć a już w 1944 r. poprzez Portugalię zaproponował, że będzie pracował dla Amerykanów.



Poszlaki mówiące o tajnymi niemieckim programie antygrawitacyjnym stawiają w ciekawym świetle niektóre przypadki spotkań "kontaktowców" z "obcymi". W latach 50. dużą sławę zdobył amerykański kontaktowiec polskiego pochodzenia George Adamski. Twierdził, że wielokrotnie spotykał się z obcymi twierdzącymi, że pochodzą z Wenus. Obcy wyglądali jak ludzie - nordyckiego typu urody. Adamski kilka razy zrobił zdjęcia ich UFO. Wyglądało bardzo podobnie do jednego ze statków z serii Haunebu. W 2009 r. kilku byłych pracowników Departamentu Obrony potwierdziło, że widziało Adamskiego na terenie Pentagonu, gdzie rozmawiano z nim na temat jego obserwacji.

W 1957 r. Reinholdt Schmidt, Amerykanin pochodzenia niemieckiego, był świadkiem jak na prerii pod Kearney w Nebrasce stało duże, srebrne, cygarokształtne UFO. Było ono naprawiane przez załogę składającą się z czterech mężczyzn i dwóch kobiet. Schmidt porozmawiał z nimi i stwierdził, że mówili do niego po angielsku z silnym niemieckim akcentem. Usłyszał też jak rozmawiają pomiędzy sobą w Hochdeutsch. Twierdzili, że są z Saturna (czemu nie z planety Zdupix?) i że są zainteresowani sowieckim Sputnikiem oraz amerykańskimi planami odpalania satelit. Schmidt twierdził również, że ci "Saturnianie" pili kawę MJB i pojechali samochodem na zakupy.

W styczniu 1957 r. starszy sierżant US Army Willard Wannal był świadkiem lądowania latającego spodka w okolicach Kaimuki na Hawajach. Na UFO znajdowała się swastyka i symbol "żelaznego krzyża". Z pojazdu wyszedł człowiek ubrany w nazistowski mundur z Żelaznym Krzyżem! Nazista nie miał wrogich zamiarów. Porozmawiał chwilę z amerykańskim żołnierzem. Mówił po angielsku z niemieckim akcentem. To, że do tego spotkania doszło w pobliżu amerykańskiej bazy wojskowej Fort Shafter wskazuje na to, że przelot UFO był zapewne wcześniej zgłoszony. Obrona przeciwlotnicza nie traktowała bowiem tego pojazdu jako wrogiego. To sugeruje, że doszło co najmniej do jakieś formy rozejmu jeśli nie pokoju z nazistowską "cywilizacją równoległą" z Ameryki Południowej/Antarktydy.



Silne lobby postnazistowskich naukowców w amerykańskim Głębokim Państwie w pierwszych dekadach zimnej wojny na pewno sprzyjało łagodnemu potraktowaniu tej Kosmicznej OdeSSy. Warto więc zadać pytanie o to jak mocno te tajne projekty były wówczas zinfiltrowane przez ową Hydrę? Zwróćmy uwagę na przykład von Brauna. W latach 70., w ostatnich latach życia mówił swojej asystentce, dr Carol Rosin, że należy sprzeciwiać się militaryzacji Kosmosu. Według niego źli Amerykanie budują systemy wojskowe w Kosmosie, wykorzystując pretekst zagrożenia sowieckiego, później będą wykorzystywać do tego celu zagrożenie terrorystyczne i ze strony "państw wymagających uwagi", później asteroid a na końcu sfingują zagrożenie ze strony Obcych. Czemu temu staremu karierowiczowi i zbrodniarzowi wojennemu zebrało się na takie moralizowanie? Czemu tak bardzo go przerażała wizja amerykańskich systemów obronnych na orbicie? Czy obawiał się, że będzie oznaczało to koniec Kosmicznej OdeSSy? Czy też może zaprzedał się Obcym tak jak wcześniej Amerykanom i Hitlerowi? Raz Niemiec, zawsze Niemiec. Jeśli taka kreatura mówi, że obawia się amerykańskich sił kosmicznych, to oznacza, że trzeba je budować.

***

Na koniec mały eksperyment myślowy: czy Niemcy zostali podpuszczeni przez wspomnianych przez Obertha "ludzi z innych światów", by stworzyć tajny program kosmiczny, który nie da im zwycięstwa w wojnie ale pochłonie ich zasoby i z którego będą korzystać inni? Jaka była w tym rola tajnych grup okultystycznych takich jak Vril? Z kim one były naprawdę w kontakcie?

***

A w kolejnym odcinku o tym, czy Obcy są dla nas rzeczywiście tacy Obcy. I nie mam na myśli książki "Ten obcy". :)

***

Czytelnikom życzę natomiast: Make a New Year Great Again!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz