Władysław Studnicki napisał kilka bardzo dobrych książek, z których najlepszą była "Sprawa Polska" (będąca błyskotliwą obroną naszej tradycji insurekcyjnej). Napisał też jednak co najmniej jedną kiepską książkę - wydaną w 1939 r. "Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej".
Dlaczego piszę, że akurat ta pozycja była kiepska? Przecież Bartłomiej Radziejowski (z tych Radziejowskich), że to była "praca, która najlepiej i najtrafniej przewidywała rozwój międzynarodowych wypadków" a Piotr Zychowicz, że to "najbardziej prorocza książka polityczna, jaka kiedykolwiek została napisana w Polsce". Jak śmiem ("how dare you!") kwestionować zdanie takich wybitnych prawicowych autorytetów? No cóż, robię to, bo uważam, że te autorytety książki Studnickiego nie czytały a znają ją tylko z omówień. A jeśli jednak ją czytały i wciskają nam kit o jej profetyzmie, to również źle o nich świadczy...
Ilustracja muzyczna: Steven Price - April 1945 - Fury OST
W popularnym dyskursie słyszymy, że Studnicki przewidział Pakt Hitler-Stalin i to, że stracimy Kresy na rzecz Sowietów. No cóż, może i przewidział porozumienie niemiecko-sowieckie, ale w książce "Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej" jakoś nie ma o nim mowy...
Studnicki w "najbardziej proroczej książce kiedykolwiek wydanej w Polsce" przewiduje, że druga wojna światowa zacznie się od sporu kolonialnego pomiędzy Włochami a Francją. Spór ten ma zostać wywołany przez włoskie ambicje imperialne i niemiecką chęć odzyskania kolonii. Anglia i Francja mają przegrać na Morzu Śródziemnym z Włochami a następnie ma dojść do wojny pozycyjnej na pograniczu niemiecko-francuskim. (Studnicki przewiduje, że Hiszpania zaatakuje Francję a Niemcy za to nie zaatakują Holandii, bo łączą je z tym krajem zbyt głębokie interesy gospodarcze.) Wielka Brytania i Francja będą szukały ratunku w przyciągnięciu Polski i ZSRR na swoją stronę, płacą Sowietom za pomoc naszymi Kresami. Według Studnickiego, Polska powinna zachować życzliwą neutralność wobec Niemiec i nie przepuszczać wojsk sowieckich przez swoje terytorium. Gdyby doszło do wojny polsko-niemieckiej, to genialny geopolityk Studnicki widzi dwa scenariusze: albo wygramy, albo przegramy. Gdybyśmy przegrali, to groziłaby nam kilkuletnia okupacja niemiecka, a w razie zwycięstwa bylibyśmy w fatalnej sytuacji, bo pokonane Niemcy szukałyby porozumienia z Rosją. Studnicki twierdzi przy tym, że nie powinniśmy ustępować Niemcom na Zachodzie żadnego terytorium i że sprawę Gdańska powinno się rozwiązać tworząc polsko-niemieckie kondominium
Jak więc widzimy Studnicki był wielkim prorokiem i politycznym realistą. A przynajmniej może za takiego uchodzić, bo jego książki czyta o wiele mniej osób niż facebookowe wpisy Zychowicza.
"Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej" pokazuje, że Studnicki był zupełnie nie zorientowany w naturze konfliktu, który miał się przetoczyć przez Europę. Kwestie kolonialne nie odegrały znaczącej roli w motywacjach przystąpienia do wojny Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji. Owszem okazały się kluczowe w przypadku Włoch, ale Mussolini starał się przystąpić do wojny w ostatnim możliwym momencie, czyli gdy Francja była już pokonana i gdy wydawało się, że Wielka Brytania będzie zmuszona zawrzeć pokój z Niemcami. "Wielki geopolityk" nie zauważył nawet tego, że to kryzys środkowoeuropejski był głównym katalizatorem wojny. Wielka Brytania znalazła się na kursie wojennym po kryzysie czechosłowackim, gdy stało się jasnym, że Hitler dąży do zbudowania kontynentalnego imperium. Polska weszła na ten kurs kolizyjny dużo wcześniej...
Uderza również to, że Studnicki w swoich analizach geopolitycznych nie zauważa najważniejszego czynnika: Stanów Zjednoczonych. A tymczasem USA już od kilku lat przygotowywały się na globalny konflikt i nawet informowały polskie, sanacyjne władze, że w pewnym momencie przystąpią do wojny "by ją zakończyć" i by przejąć kontrolę nad połową Europy.
Flashback: Dies Irae - Ambasador Bullitt
To, że mieliśmy informacje o tym, że USA przystąpią do wojny (a jest to potwierdzone dokumentami!), stawia podjęte przez nas decyzję w 1939 r. w zupełnie odmiennym świetle, niż widzą je nasi "realiści". W takiej konfiguracji bowiem Niemcy nie miały szans na zwycięstwo w drugiej wojnie światowej a sojusz z nimi od razu skazywałby Polskę na rolę przegranego.
Dlaczego twierdzę, że Niemcy nie mogły wygrać wojny? Bo, podobnie jak Japonia i Włochy, były krajem o niewystarczających zasobach gospodarczych. Jeśli ciekawią Was szczegóły, to odsyłam do znakomitej książki Adama Tooze, "Cena zniszczenia". Na podstawie bardzo szczegółowych statystyk pokazuje on Niemcy jako kraj zacofany, który kroczył od kryzysu do kryzysu. W konfrontacji z USA III Rzesza nie miała najmniejszych szans. Dlaczego? A choćby dlatego, że łączny PKB Niemiec, Włoch, Japonii i ZSRR był mniejszy od amerykańskiego. USA były krajem, który sfinansował niemal cały wysiłek militarny aliantów, uzbroił ich i wyżywił.
Najważniejszą bitwą drugiej wojny światowej nie był Stalingrad ani Kursk. Była nią bitwa o Atlantyk. A Niemcy nie byli w stanie jej wygrać zaczynając wojnę z garstką oceanicznych okrętów podwodnych. Nie radzili sobie z Royal Navy, a jej sił połączonych z US Navy nie byli w stanie pokonać. Bitwa o Atlantyk miała kluczowe znaczenie, gdyż uchroniła połączenia morskie pomiędzy Ameryką a Wielką Brytanią. Po jej wygraniu, było tylko kwestią czasu, aż Amerykanie wylądują na europejskich brzegach.
Niemcy nie miały też szans wygrać bitwy w powietrzu z Amerykanami. Mało brakowało a ich przemysł zbrojeniowy załamałby się pod bombami już w 1943 r. (Uratowało ich tylko to, że Brytyjczycy przerwali bombardowania strategicznie ważnych zakładów produkujących łożyska kulkowe i przerzucili się na bombardowania Berlina.)
Być może jednak Niemcom by się "ślizgnęło" i wyprodukowaliby bombę atomową przed Amerykanami. A następnie zrzucili ją na Londyn lub Nowy Jork, wykorzystując do tego swoje awangardowe samoloty, rakiety balistyczne lub "hitlerowskie UFO". Czy alianci po czymś takim byliby skłonni na zawarcie honorowego pokoju z III Rzeszą? Nie. W takim scenariuszu Amerykanie wkurwiliby się na Niemców 1000 razy bardziej niż na Japończyków po Pearl Harbor. Pierwsze amerykańskie bomby atomowe spadłyby nie na Hiroszimę i Nagasaki, ale na Berlin i Wiedeń. Nad innymi niemieckimi miastami zrzucano by bomby z gazem a wziętych do niewoli niemieckich żołnierzy masowo by rozstrzeliwano. Nie pozwolono by niemieckim dygnitarzom ewakuować się wraz z ukradzionym kapitałem do Argentyny. W okupowanych Niemczech wdrożono by Plan Morgenthaua. Ale wpierdol dostałyby też kraje sprzymierzone z Niemcami. Gdybyśmy wówczas byli sojusznikiem Rzeszy, to po wojnie na pewno stalibyśmy się częścią ZSRR.
No dobrze, ale może wojna zakończyłaby się już w 1940 r., pokojem pomiędzy Niemcami a Wielką Brytanią? Niemcy nie mieli środków na przeprowadzenie inwazji Wielkiej Brytanii. Nawet gdyby wygrali bitwę o Anglię, to Royal Navy zmiotłaby ich flotę inwazyjną. To byłaby powtórka z klęski Wielkiej Armady. Hitler zresztą liczył na to, że nie będzie konieczności inwazji i że jak się Brytyjczyków trochę przyciśnie to przyjmą jego oferty pokojowe. Frakcja pokojowa w Wielkiej Brytanii była jednak latem 1940 r. w wyraźnej mniejszości. Hitler dopiero co zajął Norwegię, Holandię, Belgię i Francji. Niemiecka oferta sprowadzająca się do "my dominujemy na kontynencie a wy sobie zatrzymujecie kolonie", była dla Brytyjczyków nie do przyjęcia. Od XVI w. Wielka Brytania walczy z każdym mocarstwem próbującym zdominować kontynent - czy to z Hiszpanią Habsburgów, czy to z Francją Burbonów i Napoleona, czy to z II Rzeszą, III Rzeszą i ZSRR... Bo wie, że każde mocarstwo dominujące na kontynencie automatycznie stanowiłoby zagrożenie dla jej morskich szlaków komunikacyjnych. Wielka Brytania nie mogła więc zawrzeć pokoju z Niemcami, gdy kontrolowały one wybrzeża Norwegii, Holandii, Belgii i Francji.
No dobrze, a może Niemcy zwyciężyłyby na Wschodzie i jakoś dogadały się z aliantami pozbawionymi sowieckiego sojusznika? Gdyby Niemcy były sprzymierzone z Polską, to pewnie udałoby im się zająć Moskwę w 1941 r. a gdyby prowadziły odrobinę mądrzejszą politykę okupacyjną i przekształciły miliony wziętych do niewoli sowieckich sołdatów w rosyjskie, antykomunistyczne wojsko, to pewnie udałoby się im rozbić ZSRR. Problem jednak w tym, że ci Niemcy, którzy opowiadali się za rozsądną polityką w ZSRR byli w wyraźnej mniejszości. Dominowało postrzeganie mieszkańców krajów leżących na wschód od Rzeszy jako podludzi i przyszłych niewolników.
Powodem dla którego Niemcy zagłodziły w 1941 r. setki tysięcy sowieckich jeńców, zamiast tworzyć z nich antykomunistyczną armię, jest jednak głównie to, że Niemcy nie mieli czym ich wykarmić! Niemiecki łańcuch logistyczny był słaby a Rzesza przeżywała kryzys żywnościowy. Pojawienie się "kilku milionów nowych gęb do wykarmienia" sprawiło, że podjęto najprostszą decyzję: postanowiono zagłodzić sowieckich jeńców na śmierć. (Podobny był motyw intensyfikacji mordu na Żydach w 1942 r. - chciano zaoszczędzić na jedzeniu!) Z tego samego powodu Niemcy planowali zagłodzić populację dużych sowieckich miast. Kołochozów nie rozwiązywali, bo uznali, że tak im łatwiej będzie konfiskować żywność.
Niemcy rozpoczęli wojnę z ZSRR totalnie do niej nieprzygotowani. Ich wywiad "przegapił" 80 dywizji sowieckich i kilkanaście tysięcy czołgów. Licząc, że zima będzie łagodna (kilka poprzednich było wyjątkowo ostrych) zaniedbano sprawę zaopatrzenia wojska w ciepłą odzież. Łańcuch logistyczny funkcjonował na granicy załamania. A nade wszystko niemieckie wojska doświadczały braków paliwa. Zdobycie Moskwy nie gwarantowało pokonania ZSRR a na zrealizowanie swojego celu w postaci dojścia do linii Archangielsk-Astrachań Niemcy nie mieli szans.
Jakie wiec byłyby skutki opowiedzenia się Polski po stronie III Rzeszy w drugiej wojnie światowej? Zapewne uniknęlibyśmy niemieckich ludobójczych represji a Holokaust na ziemiach polskich odbyłby się na o wiele mniejszą skalę (ale byśmy w nim współuczestniczyli). Warszawa nie zostałaby zniszczona w czasie Powstania, ale w trakcie zaciętych walk ulicznych - podobnie jak Mińsk, Budapeszt, Królewiec, Gdańsk, Wrocław, Kostrzyń i Berlin. Straty ludzkie i materialne byłyby więc ogólnie mniejsze niż w scenariuszu zrealizowanym w latach 1939-1945. Ale scenariusz powojenny byłby dużo koszmarniejszy...
Ponieważ Polska "od początku stałaby po stronie Hitlera", pozbawiona zostałaby Kresów. I nie dostałaby rekompensaty w postaci Ziem Odzyskanych. Łomża i Białystok byłyby dzisiaj częścią Białorusi, Przemyśl Ukrainy a Gdańsk, Wrocław i Opole Niemiec (do 1990 r. częścią NRD). Polska byłaby słabym gospodarczo i przeludnionym organizmem ograniczonym do niecałej Kongresówki, połowy Galicji, kawałka Śląska i zaboru pruskiego. Na tym małym obszarze żyłaby kilkomilionowa mniejszość żydowska, która dyszałaby do nas żądzą zemsty za "udział w Holokauście". Procent towarzyszy o żydowskim pochodzeniu w Partii i bezpiece byłby jeszcze wyższy niż w latach 40. a jidysz byłby obok polskiego drugim językiem urzędowym. Stalinizm byłby u nas podobnie ostry jak na Węgrzech lub nawet ostrzejszy. Możnaby się więc spodziewać masowych wysiedleń inteligenckich rodzin z Warszawy i Krakowa do obozów pracy na prowincji. Kolumna Zygmunta zostałaby wysadzona w powietrze i zastąpiona pomnikiem Stalina (a potem zapewne pomnikiem ofiar Holokaustu) a Klasztor Jasnogórski zastąpiony muzeum ateizmu. (Zapomina się często o zniszczeniach, które komunizm przyniósł tkance europejskich miast. W Bratysławie poprowadzono trasę szybkiego ruchu obok kościoła koronacyjnego królów węgierskich i postawiono przęsła obskurnego mostu w miejscu, gdzie była dzielnica żydowska. W Budapeszcie zburzono najładniejszy kościół, by postawić tam pomnik Stalina. W Grodnie fara witoldowa została zburzona za czasów Chruszczowa.) Setki tysięcy polskich żołnierzy siedziałyby w łagrach a nieliczni z nich dotrwaliby do amnestii z lat 50. O ile w scenariuszu bazowym po 1945 r. wielu polskich żołnierzy, oficerów i generałów przetrwało na emigracji, to tym razem nie moglibyśmy liczyć nawet na minimalną pomoc aliantów. Polskich jeńców oddawano by w ręce NKWD podobnie jak Kozaków. Nikt by się naszym losem nie przejmował. O ile w LWP znalazło się miejsce dla niektórych dowódców armii II RP, PSZ na Zachodzie czy nawet AK, to w tym scenariuszu nie byłoby szans na takie oazy normalności. Nie byłoby żadnego PAXu a Kościół zostałby zmiażdżony. Nie byłoby żadnych akcentów narodowych w propagandzie, tylko pedagogika wstydu. Polska prawica przypominałaby obecnie węgierski Jobbik i za każdym razem, gdyby zbliżała się do dobrego wyniku w wyborach, groziłby nam międzynarodowe sankcje.
Można też sobie wyobrazić scenariusz, w którym Polska zostaje wcielona po wojnie do ZSRR. Tak jak np. pokazywała osławiona Mapa Gomberga. W takim scenariuszu kraj zostałby poddany rusyfikacji. Podobnie jak w państwach bałtyckich, na Białorusi, Ukrainie i w Mołdawii zwożono by do nas tysiące rosyjskich osadników. Nie wykluczone, że po upadku ZSRR skończyliby się podobnie jak Mołdawia - z własnym Naddniestrzem np. na Lubelszczyźnie i z Gagauzją na Śląsku...
Ale, co by się stało gdyby jednak Niemcy w trakcie wojny wykazali się strategicznym geniuszem, mieli ogromne szczęście i wygraliby z aliantami i ZSRR? To wówczas też mielibyśmy przesrane. Niemcy planowali bowiem masowe przesiedlenia nawet tych narodów, które były ich sojusznikami.
W Generalplan Ost przewidziano np., że eksterminacji lub przesiedleniom zostanie poddanych 100 proc. Łatgalów, czyli mieszkańców jednego z łotewskich regionów. A przecież ci Łotysze nie byli wrogami Niemiec. Masowo służyli w batalionach policyjnych, które eksterminowały Żydów i ludność wiejską na terenach okupowanych. A jednak Niemcy uznawali ich za podludzi i chcieli wytępić. Litwini podobnie chętnie kolaborowali, a Niemcy chcieli się pozbyć 85 proc. z nich. Czechów represje miały dotknąć w 50 proc., a przecież oni tak pilnie pracowali dla ich przemysłu zbrojeniowego. Ukraińcy wybrali opcję "zychowiczowską" i tworzyli formacje zbrojne u boku Niemców. I co z tego mieli? Niemcy chcieli przesiedlić lub eksterminować 65 proc. z nich a resztę zamienić w ogłupione bydło robocze pracujące dla latyfundystów z SS. I my mamy wierzyć "opcji niemieckiej", że po wygranej wojnie Niemcy nie połasiliby się na ziemie, które uważali za swoje - Pomorze, Wielkopolskę, Śląsk, północne Mazowsze. Kto by stanął wówczas w naszej obronie?
Może ambasador Bullitt i ambasador Kennedy jednak nie byli złymi ludźmi, skoro poinformowali nas o tym jak ma przebiegać druga wojna światowa? Oczywiście mieli w tym swój interes, ale i tak przekazane przez nich informacje były dla nas bezcenne. Może decyzje podjęte przez nas w 1939 r. nie były aż tak tragiczne? Może nasze ówczesne władze nie były tak głupie jak sądzą "gimborealiści"? Oczywiście można było ocalić naszą niepodległość w inny sposób - realizując jeden z planów wojny prewencyjnej, które wysuwaliśmy w latach 1932-1939. Ale o tym już się nie dowiemy z książek Zychowicza, Cenckiewicza czy Cata-Mackiewicza...
***
Ten wpis to oczywiście filer na Święto Niepodległości. A już wkrótce zaczynam serię "Phobos". Ostrzegam jednak, że musicie podejść do niej z otwartym umysłem. Inaczej skończycie jak niesławny Analbaptysta (przebywa obecnie w "biblijnym pierdlu") czy inni debile dostający sraczki w komentarzach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz