Ilustracja muzyczna: The Good Shepherd OST
Pułkownik Aleksander Sacharowski, szef wywiadu zagranicznego KGB w latach 1955-1975 był uznawany za geniusza dywersji strategicznej. Gen. Ion Mihai Pacepa nazwał go "ojcem współczesnego terroryzmu". Niewątpliwie mocno przyczynił się on do nabrania siły przez arabski i lewacki terroryzm, ale ta część jego działalności nie przyniosła USA żadnych strategicznych strat. Była tylko drobnym utrapieniem, a nawet współgrała z wdrażanym przez CIA i globalistów planem transformacji zachodnich społeczeństw.
Rządy Sacharowskiego w I Zarządzie KGB to też czas wielkich wpadek wywiadowczych. W 1957 r. ucieka na Zachód oficer KGB Reino Hayhanen, który pozwala namierzyć Amerykanom sowieckiego nielegała Rudolfa Abla. W 1959 r. dezercji dokonuje płk Michał Goleniewski, funkcjonariusz wojskowych i cywilnych służb specjalnych PRL a przy okazji agent KGB. Przekazuje Amerykanom i Brytyjczykom wiele cennych informacji pozwalających im namierzyć m.in. takich groźnych sowieckich szpiegów jak George Blake czy Harry Houghton. Pomaga też namierzyć Gordona Londsdale'a vel Konona Mołodego.W 1961 r. ucieka na Zachód Bohdan Staszyński, zabójca z KGB, który zlikwidował Stepana Banderę. Pierwsze lata rządów Sacharowskiego w I Zarządzie KGB są więc serią wywiadowczych katastrof. A mimo to, Sacharowski pozostaje na stanowisku niemal dożywotnio.
1961 rok przyniesie jeszcze jedną ucieczkę: mjra KGB Anatolija Golicyna. Był on pracownikiem rezydentury w Helsinkach (i właśnie w stolicy Finlandii zgłosił się do CIA z prośbą o ewakuację) a wcześniej analitykiem z centrali, zajmującym się m.in. planami strategicznymi. Podczas pierwszego przesłuchania zachowywał się dziwacznie - odmówił mówienia po rosyjsku (angielskim posługiwał się natomiast bardzo słabo) i zażądał spotkania z... prezydentem Kennedy'm. Twierdzi też, że CIA nie została zinfiltrowana przez KGB!
Funkcjonariusze sekcji sowieckiej CIA za bardzo nie wiedzą, co mają robić ze zbiegiem. Ale już w 1954 r. Golicyna przecież wytypował jako dobry cel do werbunku inny zbieg z KGB - płk Piotr Deriabin. Ponadto dochodzą do CIA informacje, że KGB jest naprawdę wkurzona z powodu ucieczki Golicyna. Szef tej służby Aleksander Szelepin (wkrótce zostanie zastąpiony przez Semiczastnego) zleca ponoć zabójstwo zbiega. Golicyna bierze pod swoje skrzydła James Jesus Angleton, legendarny szef kontrwywiadu CIA. Golicyn przekazuje mu w zaufaniu, że CIA została spenetrowana przez KGB, podobnie jak inne zachodnie służby. Wewnątrz CIA ma działać agent o kryptonimie "Szasza". Angleton rozpoczyna polowanie trwające ponad 10 lat i toczące się na trzech kontynentach. Wciąga w nie sojusznicze służby: brytyjskie, francuskie, kanadyjskie i australijskie.
Skąd jednak Golicyn wie o agentach wewnątrz zachodnich służb? Problem w tym, że jako analityk nie miał dostępu do danych osobowych agentów. Pracował tylko z dostarczanymi przez nich informacjami. A czasami tylko strzępkami informacji. Ponoć jego zeznania pomogły przy sprawie Piątki z Cambridge i George'a Blake'a. Zaskakująco trafnie Golicyn wskazał też jako sowieckiego "kreta" Victora Rothshilda (co brytyjskie służby przyjęły oczywiście z oburzeniem).
Flashback: Dies Irae - Soviet Rothshild
"Wbrew pozorom Golicyn nie jest żadną "bombą". Jakie informacje posiada? Żadnych konkretnych nazwisk, zaledwie strzępki informacji na temat źródeł, jakie KGB ma wewnątrz NATO. Z czasem jednak legenda przypisze mu wykrycie co najmniej czterech kretów: Francuza Georges'a Paques'a, zastępcy szefa Wydziału Prasy i Informacji NATO, zatrzymanego 12 sierpnia 1963 r. przez DST; Johna Williama Vassalla, woźnego sądowego brytyjskiej Admiralicji; Johna Watkinsa, kanadyjskiego dyplomaty, oraz prof. Hugh Hambletona, pochodzenia anglo-kanadyjskiego, którego formalna identyfikacja zajmie lat siedemnaście!
Chlubny bilans. Aż nadto chlubny, zwłaszcza że w rzeczywistości wyżej wymienieni agenci zostali przechwyceni dzięki zeznaniom innych uciekinierów oraz cierpliwej pracy służb kontrwywiadowczych. Znamienny jest zwłaszcza przypadek Georges'a Paques'a, który przystąpił do pracy w NATO latem 1962 r., a więc sześć miesięcy po ucieczce Golicyna. A zatem Golicyn nie mógł wiedzieć o funkcji, jaką Paques pełnił w NATO. Jego deklaracje mogłyby co najwyżej wywołać uzasadnione zainteresowanie ze strony DST...
Ale w kontekście danej epoki wszystko wygląda inaczej. John McCone nie posiada się ze szczęścia. Nie minęły jeszcze trzy miesiące, odkąd zastępuje Dullesa na czele Agencji, a tu spada mu z nieba radziecki dezerter, ochrzczony kryptonimem AE/LADLE. Psycholog z sekcji tajnych operacji, dr John Gittinger, stwierdza wprawdzie u Golicyna skłonności do zachowań paranoicznych oraz fantazji wynikających z megalomanii, ale to nikomu zdaje się nie przeszkadzać. Wszak paranoja to typowa choroba asów kontrwywiadu! A jaka satysfakcja, gdy Ukrainiec stwierdza, że o ile mu wiadomo, KGB nie zdołała przeniknąć szeregów CIA. Aż ciepło się robi na sercu, mimo że oficer KGB odwoła później swoje wcześniejsze zeznania.
Tylko sceptyczna Soviet Bloc Division (Wydział do spraw Bloku Sowieckiego) wykaże wiele rezerwy wobec informacji Ukraińca. Jak choćby wtedy, gdy Golicyn stwierdza, że zerwanie stosunków chińsko-radzieckich jest jedynie mydleniem oczu Zachodu, manipulacją KGB na użytek przeciwnika; jak i to, że osobiście przedłożył Chruszczowowi plan reorganizacji służb. I przede wszystkim wtedy, gdy zażąda 15 milionów dolarów na przygotowanie operacji, której celem ma być dezintegracja jego macierzystych służb.
(...)
Przez kilka kolejnych miesięcy AE/LADLE składa coraz bardziej bulwersujące zeznania, z których wynika że KGB przedsięwzięło projekt infiltracji na szeroką skalę, który udaremnić może jedynie on, Golicyn, niemal cudem zesłany Amerykanom przez Opatrzność. Według Nigela Westa, który analizował tę sprawę ze strony angielskiej, naliczono 270 przypadków infiltracji zachodnich służb i przeróżnych ministerstw (Molehunt [Polowanie na kreta], 1987). Następnie zredukowano znacznie tę liczbę, twierdząc, iż w wielu przypadkach istniały jedynie poszlaki.
Zaniepokojony tym John McCone zezwala Angletonowi na otwarcie archiwów kontrwywiadu, by ułatwić pracę Golicynowi. Ten informuje między innymi i o tym, że wie o istnieniu brytyjskiego "Klubu Pięciorga", do którego należą m.in.: MacLean i Burgess... pracujący od 10 lat dla Rosjan! Trzeci członek, o pseudonimie Stanley, działa zdaniem Golicyna na Środkowym Wschodzie. Nie jest to wprawdzie informacja precyzyjna, lecz angielscy oficerowie dochodzeniowi dedukują z niej, iż może tu chodzić o Philby'ego, który już od pewnego czasu pozostaje pod obserwacją. Warto jednak zauważyć, że również inny kret, formalnie zidentyfikowany, działa w tym samym okresie na Środkowym Wschodzie, a jest nim George Blake. I ilu jeszcze angielskich agentów obróconych przez Rosjan?
(...)
Po roku szczegółowych przesłuchań Angleton proponuje angielskim przyjaciołom przesłuchanie "opatrznościowego" uciekiniera na ich własnym terenie. Odpowiednikiem amerykańskiego kontrwywiadowcy jest na terenie Anglii Arthur Martin, szef sekcji D MI 5 (antyradzieckiego kontrwywiadu). Martin zaprasza ukraińskiego uciekiniera w nadziei zatrzymania go u siebie. W marcu 1963 r. Golicyn pod fałszywym nazwiskiem John Stone udaje się wraz z małżonką do Wielkiej Brytanii. W Londynie wszyscy jeszcze są pod wrażeniem afery Profumo, w której sekretarz stanu został skompromitowany przez call-girl Christine Keeler i attache radzieckiej floty Jewgienija Iwanowa.
W tak napiętej atmosferze Golicyn, któremu Anglicy nadali pseudonim Kago, informuje Brytyjczyków, że kret o pseudonimie Peters drąży głęboki podkop w Intelligence Service. Inna informacja Golicyna, ta mianowicie, że sprawcą śmierci przywódcy partii laburzystów Hugh Gaiskella jest 13 Departament KGB, wyspecjalizowany w "mokrych operacjach", którego człowiek miał wstrzyknąć politykowi śmiercionośne bakterie, całkowicie zbija z tropu Arthura Martina i Geoffreya Hintona z MI 6. Rosjanom miało bowiem zależeć na tym, by wiernego zwolennika NATO zastąpił "ich człowiek" Harold Wilson, który nawiasem mówiąc właśnie objął kierownictwo partii laburzystów... Następnego roku, z chwilą objęcia przez Wilsona stanowiska premiera, Jim Angleton wnosi przeciwko niemu oskarżenie. Amerykanin proponuje MI 5 zorganizowanie kampanii przeciwko przywódcy partii. Jeszcze dziś wielu czołowych przedstawicieli MI 5, takich jak Peter Wright (autor książki Spycatcher, 1987) podtrzymuje tezę o zamordowaniu Gaiskella przez KGB i zwerbowaniu Wilsona przez Rosjan. Tymczasem istnieją fakty przemawiające przeciw podtrzymywaniu takiej tezy. Przede wszystkim 13 Departament KGB, któremu Chruszczow zakazał dokonywania zabójstw zachodnich przywódców politycznych, został rozwiązany w 1959 r. I jeśliby nawet zrobił w przypadku Gaiskella odstępstwo od tej zasady, to historycy potwierdzą, że miejsce Gaiskella miał zająć nie Wilson, lecz George Brown, człowiek o podobnym pronatowskim nastawieniu... Po trzecie cała ta sprawa jest jedynie wymysłem Golicyna, choćby i dlatego, że zmarły przywódca laburzystów zachorował w grudniu 1962 r., czyli rok po dezercji Ukraińca.
Tak czy owak Brytyjczycy wykazują ogromne zainteresowanie Golicynem, który 7 lipca 1963 r. jest niestety zmuszony ich opuścić, albowiem "Daily Telegraph" ujawnia, że przebywa na terenie Londynu jako gość służb brytyjskich. Nazwisko Ukraińca zostaje zniekształcone. Przez dobre dziesięć lat uciekinier występuje we wszystkich książkach poświęconych szpiegostwu jako Dolnicyn. Informację taką przekazało waszyngtońskie biuro tej konserwatywnej gazety i dla Anglików staje się jasne, że Angleton umożliwił przeciek, by dodać znaczenia osobie ukraińskiego dezertera, choćby ze względu na Soviet Bloc Division, coraz bardziej powściągliwy na jego temat i pełen zastrzeżeń...
(...)
Po drugiej stronie kanału La Manche niestrudzony Jim Angleton bada niezliczone poszlaki prowadzące na teren Francji, a wskazujące na sekretarzy stanu, ministrów czy ludzi z najbliższego otoczenia de Gaulle'a, gdzie znalazł się agent o pseudonimie Colombine. Rozmaite fakty i domysły naprowadzają Angletona na ślad siatki SZAFIR, składającej się z dwunastu agentów KGB, działających w samym sercu SDECE. Teza o działalności siatki wewnątrz SDECE ogromnie odpowiada szefowi placówki SDECE w Waszyngtonie, Thyraudowi de Vosjolemu, sympatyzującemu z anty-gaullistowskimi zwolennikami "Algierii francuskiej".
Prezydent Kennedy, świadom powagi sytuacji, wysyła wreszcie do Paryża specjalnego kuriera, "zluzowanego" wkrótce przez szefa placówki CIA, Alfreda Ulmera."Zawracają mi d... całą tą historią", miał powiedzieć generał de Gaulle, przekonany, że Amerykanie wymyślili wszystko po to, by mu zaszkodzić. Takie samo wrażenie odnosi generał Jacquier. Szef SDECE tym zawzięciej broni swoich pozycji, że Jacques Foccart, bliski współpracownik de Gaulle'a, któremu zawdzięcza stanowisko szefa wywiadu, znalazł się w kręgu podejrzeń Angletona.
Do USA udaje się generał Tempie de Rougemont, pracownik 2. Biura, który w wywiadzie pełni funkcję doradcy. Wraca bardzo wzburzony, oznajmiając, że Golicyn informuje o istnieniu 30-40 kretów na terenie Francji. "Wystarczający powód, by przeprowadzić dochodzenie", oznajmia generałowi. Jest koniec lata 1963 r. Pułkownik Georges Lionnet, od wyzwolenia piastujący funkcję szefa Wydziału Bezpieczeństwa SDECE, jest rzecz jasna poinformowany o całej sprawie. Po trzydziestu latach wspomina: "Golicyn był naprawdę dezerterem KGB, ale nie miał nic wspólnego z sekcją francuską. Przekazywał więc jedynie strzępki oderwanych informacji".
W DST Golicyn otrzymuje kryptonim VIRU. Trzej szefowie służb, Louis Niquet (szef E 2, sektor operacyjny), Alain Montarras (łączność ze służbami zagranicznymi) i Marcel Chalet (specjalna komórka zajmująca się badaniem infiltracji CARU - w żargonie wywiadowczym nazwa Rosjan), odbywają, podobnie jak ich naczelny, Daniel Doustin, podróż do USA. "Przesłuchiwałem VIRU szereg razy" - zdradzi nam jeden z nich. "Prowadziliśmy dyskusje w luźnej, nieoficjalnej atmosferze. Przebywaliśmy we czterech czy pięciu w wiejskiej posiadłości. Dwaj Murzyni zajmowali się kuchnią. Golicyn był niesamowity, głęboko przekonany o własnej wartości. Chciał, żeby Francja przyznała mu Legię Honorową za wyświadczone przysługi. Po jakimś czasie przyjechał do Francji i zażądał rozmowy z generałem de Gaulle'em! Miał nadzieję zostać kimś w rodzaju szarej eminencji zachodnich służb... Wyobrażał sobie, że będziemy przynosić mu akta do czytania, czekać na jego wnioski i ostateczne instrukcje".
Niewiele brakowało, by oczekiwania Golicyna się spełniły. Za pośrednictwem Angletona i Thyrauda, nawiasem mówiąc każdego z osobna, Golicyn uzyskuje dostęp do list Francuzów, uznanych za podejrzanych. SDECE zna jedynie anonimowego zdrajcę o pseudonimie Martel. Lionnet oraz pułkownik Rene Delseny (szef kontrwywiadu) skrzętnie notują rewelacje Golicyna. Pojawiają się nazwiska: Jacques Foccart, Louis Joxe, a także nazwisko jednego z oficerów wywiadu, przesłuchującego Golicyna. Jim Angleton bierze na muszkę Leonarda Hounau, o czym informuje otwarcie Daniela Doustina, szefa DST, wyrażając ubolewanie, że Hounau został mianowany numerem 2 w SDECE. Hounau, absolwent politechniki, zajmuje się przede wszystkim sekcją badań w SDECE, patronując przy okazji wywiadowi i kontrwywiadowi. Po powrocie do Paryża Doustin nawiązuje kontakt z Georges'em Barazerem de Lannurien, szefem gabinetu generała Jacquiera, i numerem 3 tajnych służb. Zostaje rekomendowany premierowi Pompidou. "Proszę jechać do USA, spotkać się z szefami CIA i wyświetlić ten przypadek. Ale tylko ten", pada odpowiedź. Tymczasem Lannurien postanawia wyjaśnić przy okazji problem Thyrauda de Vosjoli, który wydaje się nadmiernie podporządkowany Angletonowi. Pułkownik zjawia się w Waszyngtonie 12 listopada 1963 r. Jego spotkanie z Richardem Helmsem, zastępcą dyrektora CIA, udaremnia nieoczekiwana śmierć Kennedy'ego. Czekając, aż opadną emocje związane z zabójstwem prezydenta, Lannurien aranżuje spotkanie między Thyraudem de Vosjolim i Raymondem Laportem, proponowanym na stanowisko szefa placówki SDECE na miejsce Vosjolego. Przez cały tydzień Lannurien w obecności Angletona, którego opisuje jako "błyskotliwego faceta, ale kompletnie skrzywionego, który wszędzie wokoło widzi Sowietów", przesłuchuje Martela, "członka KGB pracującego w sekcji anglo-amerykańskiej, a zatem zupełnie nie zorientowanego w problematyce francuskiej". "Jego raporty wywoływały nie lada konsternację", przyzna stary oficer. Ale Jacquier życzył sobie, żeby się ograniczyć do usunięcia Hounau... Z USA zaczynają sypać się oskarżenia, że Lannurien blokuje dochodzenie, bo sam jest agentem "Popowów"! W czasie drugiej wojny światowej walczył przecież w partyzantce czechosłowackiej, gdzie zetknął się z radzieckimi oficerami... A co miało oznaczać jego wydalenie z Węgier, gdzie w 1950 r. pełnił funkcję attache wojskowego? To była zorganizowana akcja mająca lepiej maskować jego podwójną grę! W rezultacie Hounau zostaje zastąpiony pułkownikiem Rene Bertrandem (alias Jacques Beaumont), a Lannurien, choć dochodzenie w jego sprawie zostanie umorzone, poda się w maju 1964 r. do dymisji. "Panująca wokół atmosfera ogromnie mi ciążyła. Przed odejściem sporządziłem raport, będący przeglądem sowieckich infiltracji poczynając od czasów wojennych. Moje raporty zniknęły. Nie wiem, kto je przekazał Rosjanom. Po pewnym czasie Michel Debre zwrócił się do mnie prosząc o te raporty, bo w Centrali już ich nie było..." Co zarzucali Hounau jego oskarżyciele z SDECE? Przede wszystkim przyjaźń z Francois Saar-Demichelem, byłym pracownikiem wywiadu zajmującym się handlem ze Wschodem. Saar-Demichel ujawni później Pierre'owi Peanowi na potrzeby jego książki o Foccarcie (L'Homme de l'ombre [Człowiek cienia], 1990), na jakich warunkach współpracował z Rosjanami.Drugim powodem do podejrzeń była rola, jaką Hounau odgrywał w Pradze, gdzie był attache wojskowym, a StB, tajne służby czeskie obrały sobie za cel jego i jego żonę. Zdaniem Georges'a Lionneta sprawa Hounau budzi wiele wątpliwości: "Istniały jedynie przypuszczenia, brakowało dowodów". Arytmetyczny wynik tej zagadki wygląda następująco: z 21 informacji zebranych przez DST na temat Hounau, ustalono prawdziwość jedynie w 17 przypadkach. Wynik ten wydaje się wystarczająco obciążający dla kogoś na tak wysokim stanowisku, w związku z czym 15 czerwca 1964 r. zdruzgotany Hounau podaje się do dymisji, ale do końca życia będzie utrzymywał, że jest niewinny: "To była zorganizowana akcja Angletona, wymierzona przeciwko de Gaulle'owi. Angleton był szaleńcem", wyzna nam Hounau.
Po drugiej stronie kanału La Manche niestrudzony Jim Angleton bada niezliczone poszlaki prowadzące na teren Francji, a wskazujące na sekretarzy stanu, ministrów czy ludzi z najbliższego otoczenia de Gaulle'a, gdzie znalazł się agent o pseudonimie Colombine. Rozmaite fakty i domysły naprowadzają Angletona na ślad siatki SZAFIR, składającej się z dwunastu agentów KGB, działających w samym sercu SDECE. Teza o działalności siatki wewnątrz SDECE ogromnie odpowiada szefowi placówki SDECE w Waszyngtonie, Thyraudowi de Vosjolemu, sympatyzującemu z anty-gaullistowskimi zwolennikami "Algierii francuskiej".
Prezydent Kennedy, świadom powagi sytuacji, wysyła wreszcie do Paryża specjalnego kuriera, "zluzowanego" wkrótce przez szefa placówki CIA, Alfreda Ulmera."Zawracają mi d... całą tą historią", miał powiedzieć generał de Gaulle, przekonany, że Amerykanie wymyślili wszystko po to, by mu zaszkodzić. Takie samo wrażenie odnosi generał Jacquier. Szef SDECE tym zawzięciej broni swoich pozycji, że Jacques Foccart, bliski współpracownik de Gaulle'a, któremu zawdzięcza stanowisko szefa wywiadu, znalazł się w kręgu podejrzeń Angletona.
Do USA udaje się generał Tempie de Rougemont, pracownik 2. Biura, który w wywiadzie pełni funkcję doradcy. Wraca bardzo wzburzony, oznajmiając, że Golicyn informuje o istnieniu 30-40 kretów na terenie Francji. "Wystarczający powód, by przeprowadzić dochodzenie", oznajmia generałowi. Jest koniec lata 1963 r. Pułkownik Georges Lionnet, od wyzwolenia piastujący funkcję szefa Wydziału Bezpieczeństwa SDECE, jest rzecz jasna poinformowany o całej sprawie. Po trzydziestu latach wspomina: "Golicyn był naprawdę dezerterem KGB, ale nie miał nic wspólnego z sekcją francuską. Przekazywał więc jedynie strzępki oderwanych informacji".
W DST Golicyn otrzymuje kryptonim VIRU. Trzej szefowie służb, Louis Niquet (szef E 2, sektor operacyjny), Alain Montarras (łączność ze służbami zagranicznymi) i Marcel Chalet (specjalna komórka zajmująca się badaniem infiltracji CARU - w żargonie wywiadowczym nazwa Rosjan), odbywają, podobnie jak ich naczelny, Daniel Doustin, podróż do USA. "Przesłuchiwałem VIRU szereg razy" - zdradzi nam jeden z nich. "Prowadziliśmy dyskusje w luźnej, nieoficjalnej atmosferze. Przebywaliśmy we czterech czy pięciu w wiejskiej posiadłości. Dwaj Murzyni zajmowali się kuchnią. Golicyn był niesamowity, głęboko przekonany o własnej wartości. Chciał, żeby Francja przyznała mu Legię Honorową za wyświadczone przysługi. Po jakimś czasie przyjechał do Francji i zażądał rozmowy z generałem de Gaulle'em! Miał nadzieję zostać kimś w rodzaju szarej eminencji zachodnich służb... Wyobrażał sobie, że będziemy przynosić mu akta do czytania, czekać na jego wnioski i ostateczne instrukcje".
Niewiele brakowało, by oczekiwania Golicyna się spełniły. Za pośrednictwem Angletona i Thyrauda, nawiasem mówiąc każdego z osobna, Golicyn uzyskuje dostęp do list Francuzów, uznanych za podejrzanych. SDECE zna jedynie anonimowego zdrajcę o pseudonimie Martel. Lionnet oraz pułkownik Rene Delseny (szef kontrwywiadu) skrzętnie notują rewelacje Golicyna. Pojawiają się nazwiska: Jacques Foccart, Louis Joxe, a także nazwisko jednego z oficerów wywiadu, przesłuchującego Golicyna. Jim Angleton bierze na muszkę Leonarda Hounau, o czym informuje otwarcie Daniela Doustina, szefa DST, wyrażając ubolewanie, że Hounau został mianowany numerem 2 w SDECE. Hounau, absolwent politechniki, zajmuje się przede wszystkim sekcją badań w SDECE, patronując przy okazji wywiadowi i kontrwywiadowi. Po powrocie do Paryża Doustin nawiązuje kontakt z Georges'em Barazerem de Lannurien, szefem gabinetu generała Jacquiera, i numerem 3 tajnych służb. Zostaje rekomendowany premierowi Pompidou. "Proszę jechać do USA, spotkać się z szefami CIA i wyświetlić ten przypadek. Ale tylko ten", pada odpowiedź. Tymczasem Lannurien postanawia wyjaśnić przy okazji problem Thyrauda de Vosjoli, który wydaje się nadmiernie podporządkowany Angletonowi. Pułkownik zjawia się w Waszyngtonie 12 listopada 1963 r. Jego spotkanie z Richardem Helmsem, zastępcą dyrektora CIA, udaremnia nieoczekiwana śmierć Kennedy'ego. Czekając, aż opadną emocje związane z zabójstwem prezydenta, Lannurien aranżuje spotkanie między Thyraudem de Vosjolim i Raymondem Laportem, proponowanym na stanowisko szefa placówki SDECE na miejsce Vosjolego. Przez cały tydzień Lannurien w obecności Angletona, którego opisuje jako "błyskotliwego faceta, ale kompletnie skrzywionego, który wszędzie wokoło widzi Sowietów", przesłuchuje Martela, "członka KGB pracującego w sekcji anglo-amerykańskiej, a zatem zupełnie nie zorientowanego w problematyce francuskiej". "Jego raporty wywoływały nie lada konsternację", przyzna stary oficer. Ale Jacquier życzył sobie, żeby się ograniczyć do usunięcia Hounau... Z USA zaczynają sypać się oskarżenia, że Lannurien blokuje dochodzenie, bo sam jest agentem "Popowów"! W czasie drugiej wojny światowej walczył przecież w partyzantce czechosłowackiej, gdzie zetknął się z radzieckimi oficerami... A co miało oznaczać jego wydalenie z Węgier, gdzie w 1950 r. pełnił funkcję attache wojskowego? To była zorganizowana akcja mająca lepiej maskować jego podwójną grę! W rezultacie Hounau zostaje zastąpiony pułkownikiem Rene Bertrandem (alias Jacques Beaumont), a Lannurien, choć dochodzenie w jego sprawie zostanie umorzone, poda się w maju 1964 r. do dymisji. "Panująca wokół atmosfera ogromnie mi ciążyła. Przed odejściem sporządziłem raport, będący przeglądem sowieckich infiltracji poczynając od czasów wojennych. Moje raporty zniknęły. Nie wiem, kto je przekazał Rosjanom. Po pewnym czasie Michel Debre zwrócił się do mnie prosząc o te raporty, bo w Centrali już ich nie było..." Co zarzucali Hounau jego oskarżyciele z SDECE? Przede wszystkim przyjaźń z Francois Saar-Demichelem, byłym pracownikiem wywiadu zajmującym się handlem ze Wschodem. Saar-Demichel ujawni później Pierre'owi Peanowi na potrzeby jego książki o Foccarcie (L'Homme de l'ombre [Człowiek cienia], 1990), na jakich warunkach współpracował z Rosjanami.Drugim powodem do podejrzeń była rola, jaką Hounau odgrywał w Pradze, gdzie był attache wojskowym, a StB, tajne służby czeskie obrały sobie za cel jego i jego żonę. Zdaniem Georges'a Lionneta sprawa Hounau budzi wiele wątpliwości: "Istniały jedynie przypuszczenia, brakowało dowodów". Arytmetyczny wynik tej zagadki wygląda następująco: z 21 informacji zebranych przez DST na temat Hounau, ustalono prawdziwość jedynie w 17 przypadkach. Wynik ten wydaje się wystarczająco obciążający dla kogoś na tak wysokim stanowisku, w związku z czym 15 czerwca 1964 r. zdruzgotany Hounau podaje się do dymisji, ale do końca życia będzie utrzymywał, że jest niewinny: "To była zorganizowana akcja Angletona, wymierzona przeciwko de Gaulle'owi. Angleton był szaleńcem", wyzna nam Hounau.
Dziś, kiedy jest już za późno, CIA jest skłonna przyznać mu rację. W książce napisanej przy współudziale pracowników Agencji, którzy poddali ponownej ocenie rolę byłego łowcy szpiegów, Tom Mangold cytuje wywiad z szefem Agencji, od której to lektury ciarki chodzą po plecach, a który znakomicie tłumaczy zawziętość Angletona wobec francuskiego oficera: "Angletonowi zależało na spreparowaniu teczki obciążającej jedną z pierwszoplanowych postaci we francuskich służbach, żeby udokumentować wiarygodność Golicyna. Wybrali Hounau, bo wspaniale nadawał się na winnego. Tyle tylko, że nigdy nie zdołano mu dowieść czegokolwiek. Strona francuska postanowiła zmusić go do odejścia. Nie został wydalony na podstawie jakichkolwiek dowodów, lecz jedynie na skutek podziałów w samej SDECE". Tymczasem 16 września 1963 r. podziękowano za dotychczasową pracę szefowi placówki SDECE, Thyraudowi de Vosjolemu, który nie będzie szczędził oskarżeń pod adresem francuskich służb, między innymi w swojej książce zatytułowanej Lamia.Czas jakiś po ukazaniu się książki Vosjoli spotyka się ze słynnym pisarzem Leonem Urisem, który zaproponuje mu napisanie wspólnej powieści. Będzie nią Topaz (zamiast SZAFIRU), na podstawie której Alfred Hitchcock nakręci film o tym samym tytule.
(Dodajmy, że wspomniany Leon Uris miał na koncie taką szmatławą książkę jak "QB VII" opowiadającą jak "bohaterski" oficer UB żydowskiego pochodzenia ściga polskiego, antysemickiego lekarza z Auschwitz, który był "drugim Mengele". Ciekawe, że de Vosjoli wybrał sobie akurat Urisa na "murzyna", któremu podyktował fabułę "Topaza". - dop Fox)
(...)
Tymczasem CIA zaczyna nabierać podejrzeń co do metod działania Angletona, zważywszy na to, że syndrom Golicyna nadal sieje zniszczenie... Informacje dostarczone przez Angletona doprowadzają do aresztowania 12 września 1965 r. niejakiej Ingeborg Lygren, sekretarki szefa norweskich tajnych służb, pułkownika Wilhelma Evanga (organizatora siatek GLADIO na terenie Norwegii, w roku 1948). Okazuje się, że chodzi tu o wojnę wewnętrzną. Angleton pertraktuje bezpośrednio z konkurencyjnymi służbami kontrwywiadowczymi, Overaaksningstjeneste, których szef Asbjrn Bryhn tylko zaciera ręce z uciechy. Ingeborg miała jakoby zdradzić trzynastu agentów krajów sprzymierzonych. Dopiero trzy lata później zostanie uniewinniona i otrzyma pokaźne odszkodowanie od norweskiego rządu. (Dziś wiadomo, że była to pomyłka: prawdziwy kret nazywał się Gunvor H...).
W Kanadzie sprawy nie wyglądają lepiej. Herbert Norman, ambasador w Kairze, zostaje również wskazany przez Golicyna. Popełnia samobójstwo jeszcze przed przesłuchaniem. Bardziej wstrząsające było postawienie w stan oskarżenia kanadyjskiego odpowiednika Angletona, Leslie Bennetta. Kanadyjski kontrwywiad jest częścią Królewskiej Policji Konnej (RCMP). Bennettowi udało się złamać byłego ambasadora Kanady w ZSRR, Johna Watkinsa, który po przyznaniu się do współpracy z KGB zmarł na zawał serca. Kanadyjski specjalista od kontrwywiadu okazuje niezadowolenie z faktu, że jego własne odkrycie przypisuje się Golicynowi. Według Johna Sawatsky'ego (autora książki For Services Rendered, Leslie James Bennett & the RCMP Security Service [Dla wyznaczonej służby. James Bennett i Służby Bezpieczeństwa RCMP], 1982), Bennett zaczął kręcić sznur na własną szyję podczas koktajlu wydanego pewnego wieczora w apartamencie nowego szefa placówki MI 6 w Waszyngtonie, Maurice'a Oldfielda. Na koktajlu tym była obecna sama śmietanka łowców szpiegów: Angleton, jego zastępca Raymond Rocca, Arthur Martin z MI 5 i w charakterze gwiazdy wieczoru, Anatolij Golicyn. Bennett, pochodzący z rodziny walijskich górników, miał niewiele wspólnego z tym gronem arystokratów. Koniak VSOP serwowany przez Oldfielda zrobił swoje i Bennett dał swobodny upust drążącym go wątpliwościom, czy owo polowanie na krety nie przypomina aby polowania na czarownice prowadzonego przed dziesięciu laty przez senatora McCarthy'ego i czy Angleton nie posuwa się zbyt daleko.Na takie dictum Angleton po powrocie do siebie nie omieszkał wpisać Bennetta na czarną listę domniemanych kretów. Szef Security Service prowadził dochodzenie w sprawie swojego zastępcy przez ponad dwa lata, i choć niczego się nie doszukał, samo podejrzenie starczyło, by został zwolniony. Bennett został sam. Opuściła go żona, opuścili przyjaciele. Zrehabilitowano go całkowicie dopiero w latach osiemdziesiątych.
Angleton niezmordowanie brnie dalej i wspomagany przez Golicyna wszczyna dochodzenie w sprawie kolejnych "agentów sowieckich", równie wysoko sytuowanych, co Harold Wilson. Mierzy w Olofa Palmego, Willy'ego Brandta, ambasadora Averella Harrimana, Henry'ego Kissingera. Wydaje się, że nikt i nic nie jest w stanie go powstrzymać i kiedy w 1966 r. kolejny radziecki uciekinier, Igor Kosznow (Kittyhawk), potwierdza, że wśród kadry CIA nie ma żadnego kreta, Angleton niezwłocznie zalicza go w szereg fałszywych zdrajców... Angleton wdraża w życie projekt HONETOL, zmierzający do wykrycia kretów wewnątrz CIA.
Pracownicy operacyjni Agencji stają się kolejno przedmiotem najgorszych podejrzeń. Są dymisjonowani lub przenoszeni na inne, niewiele znaczące stanowiska, tak jak w przypadku Pete'a Karłowa, Pete'a Kowicza, Georgesa Kiselvatera, Wasi Gmirkina. Ofiarą podejrzeń Angletona pada w sumie czternastu pracowników. Weźmy przypadek Wasi Gmirkina, o którym głośno było na wyspie Mauritius, gdzie był szefem placówki. Gmirkin urodził się w Szanghaju. Jego rodzicami byli biali Rosjanie. Wasia mówił wieloma językami (między innymi rosyjskim i mandaryńskim chińskim) i był jednym z najbardziej przedsiębiorczych oficerów CIA. Realizował niezwykle śmiałe operacje Agencji na terenie Japonii i Iraku. W 1956 r. przy pomocy pięknej Japonki zastawił w Tokio pułapkę na rezydenta KGB Anatolija Rozanowa (Rozanow wróci ponownie do Tokio, nim zostanie mianowany na stanowisko ambasadora ZSRR w Tajlandii). Fakt, że ojciec Gmirkina był przed rewolucją rosyjskim konsulem w prowincji Sinciang, wydaje się Angletonowi początkiem właściwego tropu, który staje się tym bardziej istotny, że Gmirkin nigdy nie unikał spotkań z ludźmi z KGB, próbując przeciągnąć ich na swoją stronę. Dopiero w latach osiemdziesiątych Gmirkin dowiedział się, czemu nie awansowano go pod koniec kariery, a przyjaciele odwrócili się do niego plecami; czemu, wbrew przyjętym obyczajom, z chwilą odejścia na emeryturę nie otrzymał żadnego dyplomu ani medalu...
(...)
Colby wyprowadzony ostatecznie z równowagi decyduje się w tym samym czasie ostatecznie unieszkodliwić Jamesa Angletona. Decyzji nie ułatwia bynajmniej fakt, że Angleton przypisał sobie sprawowanie nadzoru nad kontaktami z Mosadem.
(... ) W czasie podróży do Waszyngtonu Marcel Chalet wyzna nawet swojemu rozmówcy, że żaden trop sugerowany przez Golicyna nigdy nie wiódł do Francji. DST wpadła wprawdzie na ślad niejednej siatki, ale dzięki zupełnie innym uciekinierom, a przede wszystkim dzięki skrzętnemu zbieraniu informacji i nieustannej obserwacji Rosjan. Jeszcze przed śmiercią Angletona, 11 maja 1987 r., CIA dokładnie przyjrzała się wszystkim sprawom, które prowadził. Wnioski okazały się przytłaczające: przez co najmniej dziesięć lat Angleton paraliżował skutecznie działalność Wydziału do spraw Bloku Sowieckiego. To samo odnosi się także do służb sprzymierzonych."
(koniec cytatu)
Jedne z najbardziej kontrowersyjnych decyzji podjętych przez Angletona dotyczą Jurija Nosenki, uciekiniera z KGB z 1964 r. Nosenko pracował w kontrwywiadzie i był synem sowieckiego ministra ds. przemysłu okrętowego. Dostarczył informacje o agenturze, które FBI oceniła jako dosyć cenne. Nie chciał jednak przyznać, że Lee Harvey Oswald był sowieckim agentem - bo nie miał informacji w tej sprawie. Pojawiły się też wątpliwości co do motywu jego dezercji i okazało się, że nieco podkręcił swoje znaczenie w KGB. Golicyn stwierdził, że Nosenko to fałszywy dezerter mający za zadanie go zdyskredytować. Dwa wysokiej rangi źródła wywiadowcze FBI - "Fedora" i "Top Hat" stwierdziły jednak, że Nosenko to autentyczny uciekinier. ("Top Hat" to generał GRU Dmitrij Poliakow, który w latach 1961-1986 przekazał FBI tysiące stron bezcennych informacji. Zdradziło go dwóch sowieckich szpiegów w amerykańskich służbach - Aldrich Ames i Philip Hansen. Poliakowa rozstrzelano w 1988 r.) Angleton twierdzi wówczas, że "Top Hat" i Fedora" to dezinformatorzy. On wie lepiej i każe zamknąć Nosenkę w tajnym więzieniu. Nosenko jest tam torturowany przez wiele miesięcy, ale nie zmienia swojej wersji. W końcu zostaje uznany za autentycznego uciekiniera, wypuszczony i zatrudniony jako... konsultant CIA, która wypłaca mu duże odszkodowanie. Nosenko żeni się z Amerykanką, dumnie nosi amerykańską flagę w klapie marynarki i udziela się w radzie parafialnej. Mieszkańcy jego miasteczka chcą go wybrać na burmistrza. Nieźle jak na "fałszywego dezertera"...
Ogólnie liczba szpiegów państw Bloku Sowieckiego wykrytych przez Angletona w CIA przez kilkanaście lat pracy wynosiła: ZERO.
Angleton bardziej pozorował polowanie na sowieckich "kretów" niż je prowadził... I nigdy nie obejmował podejrzeniami ludzi z samej wierchuszki w CIA.
Jeden z bliskich współpracowników Angletona, Clare Edward Petty, dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że to Golicyn jest fałszywym dezerterem a Angleton legendarnym "Saszą", czyli "kretem" KGB wewnątrz CIA. Zbiera na ten temat obszerne dossier, uważnie przyglądając się szczegółom kariery Angletona. Dochodzi do wniosku, że prawdopodobieństwo pracy Angletona dla Sowietów wynosi 80-85 proc. Jedną z głównych poszlak przemawiających za pracą Angletona dla KGB jest jego bliska znajomość z Kimem Philby. Sławomir Rybarczyk przekonuje, że ta przyjaźń z najsłynniejszym sowieckim kretem, była tylko grą wywiadowczą. Ale i tak jest w niej zbyt dużo anomalii. Jak czytamy:
"Na pięć miesięcy przed lądowaniem w Normandii doszło do spotkania Angletona z Kimem Philbym, pracownikiem brytyjskiego wywiadu, który w następnych latach miał się okazać najbardziej znanym szpiegiem sowieckim w służbach państw zachodnich. Według opinii Anthonego C. Browna „....w momencie spotkania Angleton miał ambicje a nie miał powołania. To Philby zasugerował mu zajęcie - kontrwywiad - i wprowadził w arkana tego fachu.(...) To właśnie Kim nauczył Angletona struktury służby tajnej, wytłumaczył mu, w jaki sposób przechwytuje się pocztę i meldunki radiowe przeciwnika; nauczył go także, jak należy wyszukiwać dekrypty na temat operacji sabotażowych wroga, jak wykorzystuje się podwójnych agentów w Afryce Południowej”. Jednym słowem Kim stał się dla Jamesa mentorem i nauczycielem. (...)
Innym wydarzeniem związanym z podwójną działalnością Philbiego, a z którym miał do czynienia Angleton była sprawa siatki OSS w Hiszpanii. Okazało się, że misternie budowana struktura wywiadowcza Amerykanów jest kontrolowana przez komunistów i wywiad sowiecki. Siatka nosiła nazwę kodową „Banana”. Służby specjalne zlikwidowały siatkę aresztując ponad dwustu agentów, część z nich rozstrzeliwując. Zdumiewające w tej historii nie jest rozbicie siatki OSS, ale przechwycenie jej przez komunistów oraz pełna informacja jaką na ten temat posiadały hitlerowskie służby specjalne. Szefem wydziału odpowiedzialnego za półwysep iberyjski i Italię był podówczas Philby i co więcej posiadał dostęp do rozszyfrowanych depesz niemieckich z których wynikało, że siatka OSS jest pod kontrolą sowietów. Jednak tej informacji nie przekazał Amerykanom. Angelton wiedział i o tym. (...)
We wrześniu 1945 roku do konsula brytyjskiego w Stambule zgłosił się wicekonsul ZSRS Konstanty Wołkow oferując za azyl i pewną kwotę pieniędzy ujawnienie informacji na temat sowieckiej działalności szpiegowskiej w Turcji i Bliskim Wschodzie. Wołkow nalegał na przyjęcie szczególnych form bezpieczeństwa, gdyż z jego informacji wynika, iż w Foreign Office oraz w kontrwywiadzie SIS działa trzech agentów NKWD. Ostatecznie informacja o zbiegu trafiła do szefa SIS „C”, a za przesłuchanie ewentualnego uciekiniera został odpowiedzialny Philby, szef sekcji sowieckiej kontrwywiadu.Przyjazd Kima do Stambułu trwał aż trzy tygodnie, czyli dokładnie tyle ile miał oczekiwać Wołkow na rozpatrzenie swojej propozycji. Na dzień przed przyjazdem Kima Wołkow zniknął i miał się więcej nie pojawić.Dla Angeltona musiało być już jasne, kto jest sowieckim agentem w SIS. Mógł nie wiedzieć kim są ludzie z FO, ale co do Philbyego nabrał pewności. Sądzę, że utwierdziła go w tym niespodziewana wizyta Kima w Paryżu, w drodze ze Stambułu do Londynu, kiedy to odwiedził Angletona. Panowie dużo pili i rozmawiali.
(...)
James jednoznacznie zażądał, aby Kim zapraszany był do budynku Agencji wyłącznie przez niego i znajdował się tylko pod jego nadzorem. Ponadto, co jest ważniejsze, Angleton chciał doprowadzić, aby meldunki z SIS w ramach współpracy wywiadów trafiały do CIA nie poprzez Kima ale łącznika CIA w Londynie. Ta druga kwestia nie wynikała przecież z niewiary Angletona w brytyjski system łączności specjalnej. Sadzić należy, że Angleton chciał w możliwie najszerszy sposób wyeliminować dostęp Philbiego do „mięsa”, to znaczy najbardziej wartościowych materiałów wywiadowczych.
(...)
Oczywiście rodzi się pytanie o sens dopuszczenia Philbiego do operacji wspierania podziemia antykomunistycznego w Polsce, Ukrainie, Albanii i krajach bałtyckich przez wspólne akcje CIA i SIS. Jak wiadomo wszystkie one zostały zdekonspirowane przez służby bezpieczeństwa tych krajów, a działaczy podziemia w najlepszym razie osadzono w więzieniach na wiele lat. Sądzę, a jest to wynikiem mojej analizy działań Angletona, uważał on, że operacje w krajach bloku sowieckiego w odróżnieniu od Europy zachodniej są z góry skazane na niepowodzenie. Po pierwsze dlatego, że ani Amerykanie a tym bardziej ich sojusznicy nie byli zainteresowani prowadzeniem nowej wojny w interesie krajów środkowej Europy. Nie byli przygotowani do tego ani intelektualnie, ani militarnie. Angleton zdawał sobie z tego sprawę. Po drugie, sądził że większość inicjatyw podziemnych w krajach bloku jest sterowana przez NKWD i służby satelickie, podobnie jak miało to miejsce podczas leninowskiego NEP-u, po trzecie doceniał siłę sowieckich służb specjalnych cywilnych i wojskowych. Według niego niezinfiltrowane organizacje zostaną szybko rozbite. (...)
Potwierdzeniem tej tezy jest brak dostępu Kima do operacji CIA w Europie zachodniej zwłaszcza we Włoszech, Francji, krajach Beneluxu i Grecji. Angleton ograniczył również kontakt Kima z pracownikami wydziałów odpowiadających za dekryptaż i obserwację. Jego kontakty ograniczały się do części spraw operacyjnych i grupy nowoprzyjętych funkcjonariuszy, tak zwanych „złotych dzieci”. (...)
Co więc stało się w ten styczniowy wieczór kiedy to J. J. Angleton w opinii jego żony był porażony i wstrząśnięty informacją o ucieczce Philbiego z Bejrutu. Czy była to reakcja na fakt, że jego przyjaciel i mentor okazał się sowieckim szpiegiem, czy też, iż wszystkie działania podejmowane przez Angletona w latach 1949-1963 spaliły na panewce, a zaangażowany czas i środki poszły na marne. "
(koniec cytatu)
Angleton podejrzewa więc już od 1944 r., że Philby pracuje dla Sowietów, ale przez następne kilkanaście lat "nie udaje się" mu go upolować. A może od początku chodziło o to, by go nie upolował?
Czy jednak James Jesus Angleton był rzeczywiście sowieckim szpiegiem wewnątrz CIA czy też wyjątkowo nieudolnym funkcjonariuszem? Czy szpiegował on sam czy też cała struktura? A może jego podejrzane działania były zgodne z polityką CIA? Tę zagadkę spróbuję wytłumaczyć w następnym odcinku serii "Matrioszka". Na razie zastanówmy się kim właściwie był Anatolij Golicyn. Czy był fałszywym uciekinierem?
Moim zdaniem tak. Golicyn był wysłannikiem płka Sacharowskiego. Pomógł w poświęceniu części zbędnej agentury, powoli dozując informacje. Ale dużo ważniejsze było jego przesłanie na temat długoterminowych planów strategicznych KGB. Golicyn mówił, że KGB planuje przeprowadzenie transformacji ustrojowej. To był więc sygnał do Amerykanów: my nie chcemy z wami wojny, my nie myślimy o żadnej globalnej rewolucji, jedyne co będziemy robić przez całą Zimną Wojnę to trochę pozorować walkę (np. poprzez wojny zastępcze na Bliskim Wschodzie) a na końcu i tak staniemy się kapitalistami i będzie można z nami prowadzić interesy na dużą skalę. To, że Golicyn twierdził, że rozłam sowiecko-chiński był lipny było zaś dezinformacją mającą zniechęcić USA do dogadywania się z Chińczykami przeciwko Sowietom. I wreszcie wzmianki Golicyna o sowieckim agencie Victorze Rothschildzie i Angletona o Palmem, Brandtcie i Kissingerze - to był element szantażu. Jeśli będzie nam przeszkadzać, to ujawnimy, kto w waszym establiszmencie dla nas epizodycznie pracował. Odstrzelimy nawet takiego Kissingera! Operacja z Golicynem była więc majstersztykiem zimnowojennych operacji specjalnych.
A w następnym odcinku serii "Matrioszka": Czy płk Corso miał rację twierdząc, że CIA była lojalna wobec KGB a KGB wobec CIA?
"Każdy, kto używa Papieru Toaletowa, ten poddaje się bolszewickiej decepcji strategicznej!"
Michał Bąkowski :)
***
Rozbawiła mnie gównoburza w związku z wykluczeniem książki Zychowicza "Wołyń zdradzony" z konkursu Książka Historyczna Roku. Książki tej jeszcze nie czytałem (ciekawe, czy Zychowicz zająknął się o niemieckiej agenturze w wierchuszce UPA?) ,a sam Zychowicz osłabia mnie ostatnio swoimi "genialnymi" analizami (mówiącymi, że powinniśmy porzucić sojusz z USA na rzecz sojuszu z Niemcami, którzy oczywiście obronią nas przed Rosją swoją jedyną brygadą jako tako zdolną do walki :), ale eliminację jego książki uważam za głupotę.
Dużo bardziej mniej jednak oburzyła postawa Sławomira Cenckiewicza. Zachował się on jak TW "Bolek" podpierdalając Gontarczyka i Semkę za to, że rzekomo opowiedzieli się przeciwko książce Zychowicza. Piszę "rzekomo", bo wygląda na to, że Semkę fałszywie oskarżył! Wybitnie psychopatyczne działanie tego "strażnika historii".
To nie pierwszy raz, gdy Cenckiewicz zachowuje się w bardzo podejrzany sposób. Moją uwagę zwróciła jego recenzja książki prof. Francoise Thom "Beria. Oprawca bez skazy". W książce tej jest masa rewelacyjnych informacji o Berii - w tym o jego kontaktach z sanacyjnymi tajnymi służbami i gen. Andersem. Wynika z niej że od samego początku był on gruzińskim patriotą infiltrującym sowiecką bezpiekę i dążącym do rozbicia ZSRR od środka. Jak tę książkę zrecenzował Cenckiewicz? Zacytował fragment nie mającej żadnego znaczenia instrukcji operacyjnej OGPU z lat 20., w której była wzmianka o Żydach. Napisał, że to fascynująca lektura - dając sygnał, że to nudna "cegła". Nie zająknął się później o żadnej rewelacji z tej książki.
Cenckiewicz od prawie 10 lat zapowiada, że wyda książkę "Tajne pieniądze" poświęconą m.in. aferze FOZZ i korzeniom prywatnych fortun III RP. Książki jak nie było tak nie ma...
Cenckiewicz jak wiadomo opisał współpracę prof. Kieżuna z SB. Pominął jednak poszlaki świadczące o tym, że Kieżun był podwójnym agentem pracującym również dla CIA. Prof. Kieżun twierdził, że spotykał się z urzędnikiem USAID i przekazywał mu poufne informacje. Cenckiewicz odparł, że relacja Kieżuna jest niewiarygodna, bo 97-latek Kieżun nie potrafi podać dat dziennych tych spotkań sprzed 40 lat!
Cenckiewicz pisząc biografię Anny Walentynowicz pominął świadectwa mówiące o jej ukraińskim pochodzeniu etnicznym. Mimo, że była to sprawa opisywana m.in. przez historyków z IPN.
Cenckiewicz nawet pisząc recenzje filmów okazuje się być złośliwym psychopatą. Recenzując "Legiony", zasugerował, że to film "antysemicki", bo jest w nim scena, gdzie żydowscy drobnomieszczanie uciekają do domów na widok legionistów.
Pytanie co kieruje tym człowiekiem? Czy to tylko syndrom "akademickiej mendy"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz