Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matrioszka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matrioszka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 listopada 2019

Matrioszka: Konwergencja


Pułkownik Philip J. Corso był 19 razy odznaczanym weteranem II wojny światowej (frontu afrykańskiego i włoskiego), Korei i Zimnej Wojny.  Gdy w 1944 r., w wieku 29 lat, został szefem amerykańskiego kontrwywiadu wojskowego w Rzymie (na ziemi swoich przodków), bardziej doświadczeni i starsi od niego funkcjonariusze brytyjskich tajnych służb, śmieli się z jego młodego wieku. Przestali się śmiać, gdy dzięki działaniom Corso została zlikwidowana siatka niemieckich dywersantów. Zlikwidowana we włoskim stylu: w bocznych zaułkach "zakazanych" dzielnic. Corso w ramach swojej pracy widywał się m.in. z papieżem Piusem XII i abpem Montinim, czyli późniejszym papieżem Pawłem VI. 



W czasie wojny w Korei służył w sztabie gen. MacArthura i przekonał się tam, że Sowieci i Chińczycy byli nieustannie karmieni przeciekami tajnych informacji z Waszyngtonu. Potem pracował w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego w administracji Eisenhowera, w Biurze ds. Obcej Technologii w Pentagonie (obcej w znaczeniu "zagranicznej") a po przejściu w stan spoczynku przez wiele lat doradzał senatorowi Stromowi Thurmondowi (niesamowitej postaci - weteranowi kampanii europejskiej z 82 Powietrzdnodesantowej, gubernatorowi Karoliny Płd. w latach 1947-51, kandydatowi na prezydenta w 1948 r., senatorowi w latach 1954-2003). W latach 90. Corso składał przed Kongresem zeznania, w których twierdził, że część amerykańskich jeńców z Korei trafiła do Gułagu na Syberię a rząd USA to zatuszował. (Jego zeznania wywołały wściekłą reakcję senatora Johna McCaina) Corso cytował też konkretne dyrektywy Rady Bezpieczeństwa Narodowego z czasów Trumana i Eisenhowera nakreślające amerykańską zimnowojenną strategię mówiącą, by "nie wygrywać" w takich wojnach jak Korea czy Wietnam i wykorzystywać te wojny jak okazję do wprowadzania zmian społecznych.  Pułkownik Corso był dobrym antykomunistą. A w swoich kontrowersyjnych wspomnieniach (o których będzie więcej w następnej serii blogowej...) napisał m.in., że "w trakcie Zimnej Wojny CIA była lojalna wobec KGB a KGB wobec CIA".



Corso twierdził, że organizacje wywiadowcze takie jak CIA, KGB czy MI6, są w pierwszej kolejności lojalne wobec siebie samych. Na drugim miejscu stawiają lojalność wobec swojemu szpiegowskiemu rzemiosłu. Na trzecim lojalność wobec wrogów. A dopiero na ostatnim lojalność wo wobec własnych państw. Przesada? Jego zwierzchnik z Pentagonu, gen. Arthur Trudeau (bohater bitwy pod Pork Chop Hill), omawiając z nim pewną arcytajną rzecz mówił: "siły powietrzne chcą się do tego dorwać, bo myślą, że się to im należy, marynarka wojenna chce to mieć, bo chce ona dla siebie wszystko, co mają siły powietrzne, a CIA też tego chce, by szybko przekazać to Sowietom". W Pentagonie i w wojskowych służbach panowała więc wówczas głęboka nieufność dotycząca CIA. Zbyt dużo było wycieków informacji z tej agencji, zbyt dużo dezinformacji zaserwowała ona kolejnym administracjom prezydenckim.



Latem 1962 r. jeden ze znajomych płka Corso z Rady Bezpieczeństwa Narodowego pokazał mu kopie zdjęć lotniczych pokazujących sowieckie rakiety na Kubie. Powiedział mu, że CIA zaleca prezydentowi Kennedy'emu, by ten nie reagował zbyt ostro! Corso spotkał się potem z prokuratorem generalnym Robertem Kennedym i zapoznał go z licznymi przypadkami przekazywania prezydentowi przez CIA fałszywych informacji. JFK nie posłuchał co prawda rad gen. Curtisa "Bombs away!" LeMaya, mówiących, że należy zbombardować sowieckie wyrzutnie, ale zdecydował się na skuteczne rozwiązanie pośrednie: morską blokadę Kuby i publiczne ujawnienie obecności na niej sowieckich rakiet balistycznych.



A incydent z 1960 r., z zestrzeleniem samolotu szpiegowskiego U2 nad Swierdłowskiem? Prezydent Eisenhower chciał ograniczyć program lotów U2 nad Związkiem Sowieckim, bo był świadom tego, że Sowieci zdobyli lepsze rakiety przeciwlotnicze, umożliwiające zestrzeliwanie tych samolotów. Chciał zastąpić loty U2 programem szpiegostwa satelitarnego. CIA nalegała jednak, by je kontynuować. Według płka Corso, kazała też Francisowi Gary'emu Powersowi, pilotowi feralnego U2, przelecieć nad okolicami Swierdłowska na odpowiednio niskiej wysokości - umożliwiającej Sowietom zestrzelenie. W ten sposób Agencja pozwoliła Chruszczowowi zatriumfować nad Eisenhowerem. Zestrzelenie Powella dało też Sowietom dostęp do amerykańskiej technologii oraz jeńca, którego mogli wymienić na swojego superszpiega Rudolfa Abla.



Płk Corso opisał też w swoich wspomnieniach dający do myślenia incydent z Waszyngtonu z 1958 r. W pewnym momencie zauważył, że śledzi go dwóch ludzi. Domyślił, że są z CIA. Udał się więc do Franka Wisnera, wiceszefa Wydziału ds. Planowania w CIA. Położył przed nim na biurku swój pistolet i powiedział, że jeśli jego ludzie nadal będą go śledzić, to ich zwłoki zostaną wyłowione z Potomacu. W swoich wspomnieniach określił Wisnera jako szkodnika bardzo bliskiego Sowietom. Wisner był wówczas numerem 3 w CIA i brał udział w planowaniu wielu operacji specjalnych. To on wcześniej m.in. dał się złapać na ubecką prowokację z fałszywą V-tą Komendą WiN. Prawą ręką Wisnera był opisany w poprzednim odcinku serii "Matrioszka" James Jesus Angleton. Obaj się przyjaźnili z Kimem Philbym. J. Edgar Hoover nazywał Biuro Koordynacji Polityki CIA "bandą świrów Wisnera" i podejrzewał wielu jej pracowników o komunistyczne sympatie. W czasie drugiej wojny światowej Wisner służył w OSS, m.in. w Rumunii, gdzie wdał się w romans z sowiecką agentką, księżną Ecateriną Olimpią Cretulescu. Wisner przeżył załamanie nerwowe we wrześniu 1958 r. i był leczony elektrowstrząsami. Mimo, że zdiagnozowano u niego chorobę psychiczną, to po pewnym czasie został... szefem placówki CIA w Londynie a w 1961 r. w Gujanie Brytyjskiej. W 1962 r. odszedł ze służby w Agencji a w 1965 r. popełnił samobójstwo.



Na ludzi z OSS mówiono: "Oh So Social!" - "Och tacy elitarni!". Organizacja ta rekrutowała swoją wierchuszkę głównie wśród przedstawicieli liberalnych elit ze Wschodniego Wybrzeża. Gen. Douglas MacArthur i szef jego wywiadu gen. Charles Willoughby nie chcieli dopuszczać OSS na swój obszar operacji, gdyż uznawali jej funkcjonariuszy za bandę liberalnych pajaców i potencjalnych sowieckich szpiegów. Również szef FBI J. Edgar Hoover darzył OSS ogromną nieufnością a jej szefa płka Williama "Dzikiego Billa" Donovana uważał za niekompetentnego idiotę oraz sympatyka komunizmu. Donovan zaszokował w 1942 r. wielu ludzi w Waszyngtonie, gdy po wizycie na Łubiance, stwierdził, że USA powinny mieć taką tajną służbę jak NKWD.



OSS i Donovan pojawiają się też w tle zabójstwa generała Pattona. Jak pisałem na tym blogu: "amerykański dziennikarz Robert Wilcox opublikował znakomitą książkę "Cel Patton" wskazującą, że legendarny generał został zabity w zamachu. Wilcox dotarł do jednego z zabójców: agenta OSS Douglasa Bazaty. Bazata, snajper i bokserski mistrz z marines, po raz pierwszy zetknął się ze służbami specjalnymi w latach '30-tych, gdy przełożeni z marines wciągnęli go do spisku przeciwko kubańskiemu dyktatorowi Fulgencio Batiście. W 1944 r. Bazata odznaczył się jako dywersant z OSS we Francji a po wojnie pracował jako zabójca dla amerykańskich służb specjalnych. Po jakimś czasie zaczęło go gryźć sumienie, więc podzielił się swoimi przeżyciami, przed śmiercią dając dostęp Wilcoxowi do swoich dzienników. Z relacji Bazaty wynika, że w 1945 r. kilkakrotnie spotkał się z szefem OSS Williamem "Dzikim Billem" Donovanem. Donovan zlecił mu zabójstwo Pattona uzasadniając to tym, że Patton jest szaleńcem, który chce wywołać nową wojnę. (...) O tym, że Patton został zabity był przekonany major Stephen Skubik, w czasie II wojny światowej oficer amerykańskiego kontrwywiadu wojskowego, autor książki "Death: The Murder of General Patton December 21, 1945". Skubik dostawał w 1945 r. sygnały od swoich informatorów, o tym że Sowieci szykują zamach na generała Pattona. Zdał z tego sprawozdanie Pattonowi, który najwidoczniej uwierzył w te doniesienia - latem 1945 r. zaczął mówić, że nie wróci z Niemiec żywy. Nieco wcześniej doszło do dwóch dziwnych incydentów mogących zakończyć się śmiercią Pattona. (...) Skubik miał ukraińskie pochodzenie i w związku z tym zdołał zbudować dużą siatkę wśród Ukraińców przebywających w Niemczech. Wśród osób ostrzegających go przed planowanym zamachem na gen. Pattona znaleźli się m.in.: Stepan Bandera (tak, ten Bandera), prof. Roman Smal-Stocki (Ukrainiec z ruchu prometejskiego, czyli polskich służb wywiadowczych) i gen. Pawło Szandruk (kawaler Virtuti Militari, bohater z roku 1920 i 1939, dowódca Ukraińskiej Armii Narodowej, ostatni dowódca dywizji SS-Galizien). Ukraińscy nacjonaliści mieli swoje wtyczki w NKWD i stąd ich wiedza na temat planu zabójstwa gen. Pattona. Gdy Skubik powiadomił o sprawie przełożonych, wpakował się w potężne kłopoty. Jego bezpośredni zwierzchnik oskarżył go o... dyskredytowanie sowieckiego sojusznika i pracę na rzecz UPA! Jak się okazało ten biurokrata z wywiadu wojskowego przyjaźnił się z Billem Donovanem, szefem OSS. Wspólnie koordynowali swoje działania wobec Skubika. Skubik w czasie swojego śledztwa doszedł do wniosku, że zabójstwo gen. Pattona było wspólną operacją OSS i NKWD. Thompson - kierowca ciężarówki, która zderzyła się z samochodem Pattona - był wcześniej widziany w siedzibie sowieckiej misji łącznikowej we Frankfurcie. Według Skubika OSS była mocno zinfiltrowana przez Sowietów a Donovan mocno sprzyjał komunizmowi."



W książce Skubika znajduje się też szokująca relacja mówiąca, że w 1945 r. widział Waltera Ulbrichta - przywódcę enerdowskich komunistów - w towarzystwie funkcjonariuszy OSS. Ulbricht był twardogłowym komunistą, którego Beria nazwał "największym idiotą, jakiego kiedykolwiek spotkałem". W czasie wojny OSS zatrudniała wielu niemieckich i włoskich komunistów a także miała swoje misje przy albańskich, jugosłowiańskich i greckich komunistycznych partyzantach. Przy sztabie Mao też działała misja OSS.  Ho Chi Minh, przywódca wietnamskich komunistów był regularnym agentem OSS. W tej historii OSS/CIA i międzynarodowy komunizm zlewa się więc tak, że nie możemy ich oddzielić...




Wspomniałem, że Bazata - ten od zamachu na gen. Pattona - był zaangażowany w latach 30. w próbę zamachu na kubańskiego dyktatora gen. Batistę. Batista - przedstawiany obecnie jako "straszny, prawicowy dyktator" - był radykalnym socjalistą, który przeprowadził na Kubie szereg reform (m.in. zbudował tam silną służbę zdrowia). Został jak wiemy obalony w 1959 r. w wyniku rewolucji kierowanej przez braci Castro. Bracia Castro (synowie latyfundysty) zostali wcześniej wypromowani przez amerykańskie, liberalne media - np. "New York Timesa" - na "romantycznych bohaterów" walczących przeciwko "strasznemu tyranowi". Administracja Eisenhowera nie pomagała specjalnie Batiście w tej walce, a nawet wycofała się ze sprzedaży mu uzbrojenia z demobilu. Są natomiast pewne poszlaki wskazujące, że CIA dostarczała funduszów... Fidelowi Castro. Ludzi Castro w górach Sierra Maestra szkolił legendarny funkcjonariusz CIA Frank Fiorini vel Frank Sturgis. (później zaangażowany w operacje przeciwko Castro, zamach na JFK i włamanie w Watergate). Razem z gangsterem Santo Trafficante (też zaangażowanym później w operacje przeciwko Castro i zamach na JFK) dostarczał broń jego partyzantom. Po zwycięstwie rewolucji, Fidel Castro uczynił Sturgisa nadzorcą biznesu hazardowego na Kubie i... szefem bezpieki sił powietrznych. Sturgis po kilku miesiącach uciekł z Kuby i przyłączył się do antykomunistycznej opozycji. Warto więc zapytać: czy CIA celowo doprowadziła do klęski w Zatoce Świń i czy wszystkie późniejsze zamachy na Fidela Castro były udawane? Czy w ten sposób robiono przysługę Kremlowi czy też może Fidel Castro był najwyżej postawionym agentem CIA w bloku sowieckim? 



No cóż, jako dzieciak Fidel napisał list do prezydenta Roosevelta, w którym poprosił go, by mu przysłał banknot studolarowy, "bo nie wiem jak wygląda, a chciałbym zobaczyć". Może CIA spełniła jego prośbę? Po przeprowadzeniu wspieranej przez CIA rewolucji został największym (i jedynym) posiadaczem ziemskim na Kubie - skutecznie wykończył całą konkurencję. Żył jak milioner, nie mógł się odgonić od lasencji, a głupi lewacy z całego świata czcili go jak boga. Rządząc Kubą bez wątpienia zrobił jedną dobrą rzecz - posłał tego pojeba Che Guevarę na pewną śmierć do Boliwii. :)



O wiele poważniej niż zamachy przeciwko Castro, CIA przeprowadziła zabójstwo dominikańskiego dyktatora Rafaela Trujillo. Tak się składało, że Trujillo był jednym z największych przeciwników Castro. Motywy dokonania zamachu wciąż są bardzo niejasne. Oficjalnie przeprowadzono go dlatego, że Trujillo był "strasznym dyktatorem", który prześladował opozycję. Tak jak wielu innych dyktatorów, których CIA nie tylko nie zabiła, ale też wspierała.






Przypadków, gdy działania CIA i KGB nakładały się na siebie i prowadziły do zbieżnych celów było oczywiście więcej. Jednym z nich było obalenie szacha Iranu w 1979 r. - "nie-Irańczyka, brytyjskiego agenta i homoseksualistę" Chomeiniego solidarnie wspierały tajne służby z obu stron Żelaznej Kurtyny. Licio Gelli, wielki mistrz loży P2 i główna postać włoskiej siatki Gladio, robił wspólne interesy z sandinistami. W zamachu na Jana Pawła II widać zarówno ślady działania sowieckich służb jak i... siatek Gladio z Turcji, Austrii i Włoch oraz służb Chomeiniego. No i też sprawa zestrzelenia lotu KAL 007 też wygląda na taką kooperację pomiędzy tajnymi służbami. Celem był kongresmen Lawrence Patton McDonald, kuzyn generała Pattona.



Komunistyczna propaganda i chciejstwo środowisk niepodległościowych przedstawia funkcjonariuszy CIA jako twardych "cold warriors", niemal mackartystów, republikańskich konserwatystów, oddanych amerykańskim wartościom. Antyamerykańska prawica (ta co podczas rozmowy o walorach cielesnych lasencji, przytacza to co o seksie pisali Evolla i Dugin lub czerwieni się i wścieka rzucając cytatami ze św. Pafnucego o tańcach damsko-męskich) widzi w nich gwardię pretoriańską imperium amerykańskiego. No cóż, te wyobrażenia są błędne. Co prawda w CIA znalazło się też wielu antykomunistycznych amerykańskich patriotów a sama Agencja czasem potrafiła wyrządzić spore straty Sowietom - np. w Afganistanie i czy przy sprawie płka Kuklińskiego (czyli wtedy, kiedy trzeba było uspokoić dążących do wojny debili takich jak marszałek Kulikow), ale ogólnie jej wyższe kadry stanowili przeważnie przedstawiciele lewicowo-liberalnego establiszmentu ze Wschodniego Wybrzeża. Niektórzy z nich - np. Cord Mayer (przyjaciel Jamesa Angletona, uczestnik spisku na życie JFK, przewodniczący organizacji Światowych Federalistów) - specjalnie nie kryli się ze swoimi globalistycznymi poglądami. Pamiętajmy zaś, że przedstawiciele tego środowiska w latach 20. narzekali, że USA pozostają w tyle za takimi postępowymi krajami jak faszystowskie Włochy czy ZSRR, i że potrzeba jakiegoś wielkiego wstrząsu (Wielkiego Kryzysu), by przeprowadzić w USA transformację (New Deal). Opisywałem ich m.in. w serii "Steamroller".
Oczywiście korzenie ich ideologii można zgłębiać na 200 lat wstecz (co robiłem w serii "Samael") lub nawet na 3 tys. lat wstecz (co robiłem w serii "Demiurg"). Faktem jest jednak to, że funkcjonariusze CIA i ludzie za nimi stojącymi nie byli żadnymi twardymi antykomunistami.



Jak więc należy traktować kwestię sowieckiej infiltracji wewnątrz CIA? Myślę, że na przełomie lat 50. i 60. sprawa wyglądała tak jak początkowo twierdził Golicyn: KGB nie miała żadnego kreta w CIA! Było tak jak mówił płk Corso: cała CIA była nastawiona na współpracę z KGB! A KGB na współpracę z CIA. Obie służby wymieniały się przysługami, tajnymi informacjami i "fałszywymi dezerterami" takimi jak Anatolij Golicyn czy Lee Harvey Oswald. Chodziło o to, by Zimna Wojna nie stała się gorąca i by Związek Sowiecki zbyt szybko się nie załamał. Jak zauważył Robert Kiyosaki, Sowieci trwali tylko dzięki technologiom, które Amerykanie pozwolili im ukraść. Jak się zabawa im znudziła, to po prostu przestali Sowietów finansować i ZSRR upadł.




Przyjrzyjmy się równoległej historii CIA i KGB (oraz jej następczyń) od lat 60. Gdy KGB spiskuje przeciwko Chruszczowi, CIA organizuje zamach na JFK. Później CIA niszczy administrację Johnsona, źle doradzając jej w sprawie Wietnamu i kreując kontrkulturową rewoltę (którą wspiera też KGB). Równolegle do buntu na Zachodzie, w bloku sowieckim zaczynają pojawiać się ruchy dysydenckie - wspierane przez CIA, ale też głęboko zinfiltrowane przez komunistyczne tajne służby. Gdy KGB spiskuje przeciwko Breżniewowi (i ostatecznie prawdopodobnie go zabija), CIA spiskuje przeciwko Nixonowi, jest zamieszana w zamachy na Geralda Forda, spiskuje przeciwko Carterowi ("październikowa niespodzianka" w Iranie) i jest zamieszana w zamach na Reagana. Tak jak Breżniewa chce zastąpić szef KGB Andropow, tak w miejsce Reagana chce wskoczyć były szef CIA Bush. Lata 80. i 90. to częściowo kontrolowana przez KGB transformacja ustrojowa w bloku sowieckim, którą wspiera też CIA przejmując część służb bloku wschodniego jako swoich nowych sojuszników. Zwieńczeniem tej transformacji jest prezydentura Putina, byłego funkcjonariusza KGB i byłego szefa FSB. W USA były szef CIA Bush zostaje prezydentem, po nim rządzi blisko związane z CIA małżeństwo Clintonów, po nich powiązany rodzinnie (i nie tylko) z CIA Bush Jr. a po nim powiązany z CIA Obama. Różnie możemy oceniać politykę tych ekip, ale trudno jest nazwać "konserwatywnymi antykomunistami". Zarówno Clintonowie jak i Bush Jr. oraz Obama mają - do pewnego czasu - znakomite relacje z Putinem. W 2016 r. przeciwko kandydatce CIA i globalistów Hillary Clinton startuje Donald Trump. Zaczyna się intryga CIA, która z rosyjską pomocą (!) próbuje z niego zrobić "rosyjskiego agenta" i "człowieka Putina". Jednym z architektów tej intrygi jest John Brennan, szef CIA, który przyznał się, że w latach 70-tych głosował w wyborach prezydenckich na Gusa Halla - kandydata Komunistycznej Partii USA. Jak pięknie ta historia kołem się toczy...

***

To już ostatni odcinek serii "Matrioszka". Mam nadzieję, że wbił Was w fotel! Potraktujcie go jako wstęp do następnej serii, która będzie nosiła nazwę: "Phobos". "Phobos" (Φόβος ) oznacza "strach", ale to też imię jednego z synów Aresa i nazwa jednego z dwóch księżyców Marsa. Jak się przekonacie, ta nazwa będzie w obu znaczeniach bardzo adekwatna...


***

Amerykańskie siły specjalne (przy wsparciu lotnictwa) zabiły Abu Bakra al-Baghdadiego, czyli przywódcę Państwa Islamskiego. Kolesia, który bardzo mi się kojarzył z Mandarynem z Iron Mana. Jest przy tym dużo szumu medialnego: o Kurdach, którzy ukradli Baghdadiemu majtki i o bohaterskim psie.  (Mało się zaś mówi o tym, że likwidacja szefa ISIS była zapewne elementem dealu Trumpa z Erdoganem.) Słyszymy też naszych "ekspertów" mówiących, że Państwo Islamskie było bardzo strasznym zagrożeniem dla całej ludzkości. Naprawdę? Większym niż Chiny czy Rosja? Owszem zabiło mnóstwo ludzi na Bliskim Wschodzie i zaszokowało wszystkich swoim okrucieństwem, ale przecież historia Bliskiego Wschodu pełna jest epizodów niewyobrażalnego okrucieństwa. Państwo Islamskie to nie pierwsza i nie ostatnia tyrania w tym regionie. Tak samo jak to nie pierwsza i nie ostatnia islamska organizacja terrorystyczna. Czy jednak ISIS zdołało przeprowadzić jakiś zamach na skalę tych z 11 września 2001 r.? Nie. Szczytem jego możliwości była masakra w Paryżu (Bataclan) i zamach bombowy na rosyjski samolot pasażerski. W historii terroryzmu to nic szczególnego - bywały bardziej spektakularne zamachy. ISIS była też przede wszystkim problemem dla państw Bliskiego Wschodu i Europy Zachodniej. W mniejszym stopniu dotykał ten problem Rosji, Azji i Afryki a w bardzo małym Ameryki. Skutkiem ubocznym działalności ISIS był oczywiście kryzys imigracyjny w Europie Zachodniej. Ale był on przecież dla Polski bardzo korzystny - destabilizował Niemcy i nieprzyjazne nam liberalne rządy. U nas przyczynił się do odsunięcia PO od władzy w 2015 r. Okrucieństwa popełniane przez Państwo Islamskie nastawiały Europejczyków negatywnie wobec islamu i wielokulturowości. Szkodziły więc planowi wymiany populacji w Europie.

Likwidacja Bagdadhiego jest jednak przede wszystkim wielkim zwycięstwem propagandowym Trumpa. Zwycięstwem, którego tak bardzo on potrzebował w tej kampanii wyborczej. Nie powinno więc nas dziwić, że amerykańskie liberalne media zaczęły pisać z sympatią o przywódcy Państwa Islamskiego i bóldupić z powodu jego zabicia :)



sobota, 26 października 2019

Matrioszka: Fałszywy uciekinier


Ilustracja muzyczna: The Good Shepherd OST

Pułkownik Aleksander Sacharowski, szef wywiadu zagranicznego KGB w latach 1955-1975 był uznawany za geniusza dywersji strategicznej. Gen. Ion Mihai Pacepa nazwał go "ojcem współczesnego terroryzmu". Niewątpliwie mocno przyczynił się on do nabrania siły przez arabski i lewacki terroryzm, ale ta część jego działalności nie przyniosła USA żadnych strategicznych strat. Była tylko drobnym utrapieniem, a nawet współgrała z wdrażanym przez CIA i globalistów planem transformacji zachodnich społeczeństw.



Rządy Sacharowskiego w I Zarządzie KGB to też czas wielkich wpadek wywiadowczych. W 1957 r. ucieka na Zachód oficer KGB Reino Hayhanen, który pozwala namierzyć Amerykanom sowieckiego nielegała Rudolfa Abla. W 1959 r. dezercji dokonuje płk Michał Goleniewski, funkcjonariusz wojskowych i cywilnych służb specjalnych PRL a przy okazji agent KGB. Przekazuje Amerykanom i Brytyjczykom wiele cennych informacji pozwalających im namierzyć m.in. takich groźnych sowieckich szpiegów jak George Blake czy Harry Houghton. Pomaga też namierzyć Gordona Londsdale'a vel Konona Mołodego.W 1961 r. ucieka na Zachód Bohdan Staszyński, zabójca z KGB, który zlikwidował Stepana Banderę. Pierwsze lata rządów Sacharowskiego w I Zarządzie KGB są więc serią wywiadowczych katastrof. A mimo to, Sacharowski pozostaje na stanowisku niemal dożywotnio.


1961 rok przyniesie jeszcze jedną ucieczkę: mjra KGB Anatolija Golicyna. Był on pracownikiem rezydentury w Helsinkach (i właśnie w stolicy Finlandii zgłosił się do CIA z prośbą o ewakuację) a wcześniej analitykiem z centrali, zajmującym się m.in. planami strategicznymi. Podczas pierwszego przesłuchania zachowywał się dziwacznie - odmówił mówienia po rosyjsku (angielskim posługiwał się natomiast bardzo słabo) i zażądał spotkania z... prezydentem Kennedy'm. Twierdzi też, że CIA nie została zinfiltrowana przez KGB!



Funkcjonariusze sekcji sowieckiej CIA za bardzo nie wiedzą, co mają robić ze zbiegiem. Ale już w 1954 r. Golicyna przecież wytypował jako dobry cel do werbunku inny zbieg z KGB - płk Piotr Deriabin.  Ponadto dochodzą do CIA informacje, że KGB jest naprawdę wkurzona z powodu ucieczki Golicyna. Szef tej służby Aleksander Szelepin (wkrótce zostanie zastąpiony przez Semiczastnego) zleca ponoć zabójstwo zbiega. Golicyna bierze pod swoje skrzydła James Jesus Angleton, legendarny szef kontrwywiadu CIA. Golicyn przekazuje mu w zaufaniu, że CIA została spenetrowana przez KGB, podobnie jak inne zachodnie służby. Wewnątrz CIA ma działać agent o kryptonimie "Szasza". Angleton rozpoczyna polowanie trwające ponad 10 lat i toczące się na trzech kontynentach. Wciąga w nie sojusznicze służby: brytyjskie, francuskie, kanadyjskie i australijskie.

Skąd jednak Golicyn wie o agentach wewnątrz zachodnich służb? Problem w tym, że jako analityk nie miał dostępu do danych osobowych agentów. Pracował tylko z dostarczanymi przez nich informacjami. A czasami tylko strzępkami informacji. Ponoć jego zeznania pomogły przy sprawie Piątki z Cambridge i George'a Blake'a. Zaskakująco trafnie Golicyn wskazał też jako sowieckiego "kreta" Victora Rothshilda (co brytyjskie służby przyjęły oczywiście z oburzeniem).

Flashback: Dies Irae - Soviet Rothshild


Ale poza tym dorobek Golicyna we wskazywaniu agentów jest mizerny. Jak piszą Roger Faligot i Remi Kaufer:



"Wbrew pozorom Golicyn nie jest żadną "bombą". Jakie informacje posiada? Żadnych konkretnych nazwisk, zaledwie strzępki informacji na temat źródeł, jakie KGB ma wewnątrz NATO. Z czasem jednak legenda przypisze mu wykrycie co najmniej czterech kretów: Francuza Georges'a Paques'a, zastępcy szefa Wydziału Prasy i Informacji NATO, zatrzymanego 12 sierpnia 1963 r. przez DST; Johna Williama Vassalla, woźnego sądowego brytyjskiej Admiralicji; Johna Watkinsa, kanadyjskiego dyplomaty, oraz prof. Hugh Hambletona, pochodzenia anglo-kanadyjskiego, którego formalna identyfikacja zajmie lat siedemnaście!

Chlubny bilans. Aż nadto chlubny, zwłaszcza że w rzeczywistości wyżej wymienieni agenci zostali przechwyceni dzięki zeznaniom innych uciekinierów oraz cierpliwej pracy służb kontrwywiadowczych. Znamienny jest zwłaszcza przypadek Georges'a Paques'a, który przystąpił do pracy w NATO latem 1962 r., a więc sześć miesięcy po ucieczce Golicyna. A zatem Golicyn nie mógł wiedzieć o funkcji, jaką Paques pełnił w NATO. Jego deklaracje mogłyby co najwyżej wywołać uzasadnione zainteresowanie ze strony DST...

Ale w kontekście danej epoki wszystko wygląda inaczej. John McCone nie posiada się ze szczęścia. Nie minęły jeszcze trzy miesiące, odkąd zastępuje Dullesa na czele Agencji, a tu spada mu z nieba radziecki dezerter, ochrzczony kryptonimem AE/LADLE. Psycholog z sekcji tajnych operacji, dr John Gittinger, stwierdza wprawdzie u Golicyna skłonności do zachowań paranoicznych oraz fantazji wynikających z megalomanii, ale to nikomu zdaje się nie przeszkadzać. Wszak paranoja to typowa choroba asów kontrwywiadu! A jaka satysfakcja, gdy Ukrainiec stwierdza, że o ile mu wiadomo, KGB nie zdołała przeniknąć szeregów CIA. Aż ciepło się robi na sercu, mimo że oficer KGB odwoła później swoje wcześniejsze zeznania.

Tylko sceptyczna Soviet Bloc Division (Wydział do spraw Bloku Sowieckiego) wykaże wiele rezerwy wobec informacji Ukraińca. Jak choćby wtedy, gdy Golicyn stwierdza, że zerwanie stosunków chińsko-radzieckich jest jedynie mydleniem oczu Zachodu, manipulacją KGB na użytek przeciwnika; jak i to, że osobiście przedłożył Chruszczowowi plan reorganizacji służb. I przede wszystkim wtedy, gdy zażąda 15 milionów dolarów na przygotowanie operacji, której celem ma być dezintegracja jego macierzystych służb.

(...)

Przez kilka kolejnych miesięcy AE/LADLE składa coraz bardziej bulwersujące zeznania, z których wynika że KGB przedsięwzięło projekt infiltracji na szeroką skalę, który udaremnić może jedynie on, Golicyn, niemal cudem zesłany Amerykanom przez Opatrzność. Według Nigela Westa, który analizował tę sprawę ze strony angielskiej, naliczono 270 przypadków infiltracji zachodnich służb i przeróżnych ministerstw (Molehunt [Polowanie na kreta], 1987). Następnie zredukowano znacznie tę liczbę, twierdząc, iż w wielu przypadkach istniały jedynie poszlaki.

Zaniepokojony tym John McCone zezwala Angletonowi na otwarcie archiwów kontrwywiadu, by ułatwić pracę Golicynowi. Ten informuje między innymi i o tym, że wie o istnieniu brytyjskiego "Klubu Pięciorga", do którego należą m.in.: MacLean i Burgess... pracujący od 10 lat dla Rosjan! Trzeci członek, o pseudonimie Stanley, działa zdaniem Golicyna na Środkowym Wschodzie. Nie jest to wprawdzie informacja precyzyjna, lecz angielscy oficerowie dochodzeniowi dedukują z niej, iż może tu chodzić o Philby'ego, który już od pewnego czasu pozostaje pod obserwacją. Warto jednak zauważyć, że również inny kret, formalnie zidentyfikowany, działa w tym samym okresie na Środkowym Wschodzie, a jest nim George Blake. I ilu jeszcze angielskich agentów obróconych przez Rosjan?

(...)

Po roku szczegółowych przesłuchań Angleton proponuje angielskim przyjaciołom przesłuchanie "opatrznościowego" uciekiniera na ich własnym terenie. Odpowiednikiem amerykańskiego kontrwywiadowcy jest na terenie Anglii Arthur Martin, szef sekcji D MI 5 (antyradzieckiego kontrwywiadu). Martin zaprasza ukraińskiego uciekiniera w nadziei zatrzymania go u siebie. W marcu 1963 r. Golicyn pod fałszywym nazwiskiem John Stone udaje się wraz z małżonką do Wielkiej Brytanii. W Londynie wszyscy jeszcze są pod wrażeniem afery Profumo, w której sekretarz stanu został skompromitowany przez call-girl Christine Keeler i attache radzieckiej floty Jewgienija Iwanowa.

W tak napiętej atmosferze Golicyn, któremu Anglicy nadali pseudonim Kago, informuje Brytyjczyków, że kret o pseudonimie Peters drąży głęboki podkop w Intelligence Service. Inna informacja Golicyna, ta mianowicie, że sprawcą śmierci przywódcy partii laburzystów Hugh Gaiskella jest 13 Departament KGB, wyspecjalizowany w "mokrych operacjach", którego człowiek miał wstrzyknąć politykowi śmiercionośne bakterie, całkowicie zbija z tropu Arthura Martina i Geoffreya Hintona z MI 6. Rosjanom miało bowiem zależeć na tym, by wiernego zwolennika NATO zastąpił "ich człowiek" Harold Wilson, który nawiasem mówiąc właśnie objął kierownictwo partii laburzystów... Następnego roku, z chwilą objęcia przez Wilsona stanowiska premiera, Jim Angleton wnosi przeciwko niemu oskarżenie. Amerykanin proponuje MI 5 zorganizowanie kampanii przeciwko przywódcy partii. Jeszcze dziś wielu czołowych przedstawicieli MI 5, takich jak Peter Wright (autor książki Spycatcher, 1987) podtrzymuje tezę o zamordowaniu Gaiskella przez KGB i zwerbowaniu Wilsona przez Rosjan. Tymczasem istnieją fakty przemawiające przeciw podtrzymywaniu takiej tezy. Przede wszystkim 13 Departament KGB, któremu Chruszczow zakazał dokonywania zabójstw zachodnich przywódców politycznych, został rozwiązany w 1959 r. I jeśliby nawet zrobił w przypadku Gaiskella odstępstwo od tej zasady, to historycy potwierdzą, że miejsce Gaiskella miał zająć nie Wilson, lecz George Brown, człowiek o podobnym pronatowskim nastawieniu... Po trzecie cała ta sprawa jest jedynie wymysłem Golicyna, choćby i dlatego, że zmarły przywódca laburzystów zachorował w grudniu 1962 r., czyli rok po dezercji Ukraińca.

Tak czy owak Brytyjczycy wykazują ogromne zainteresowanie Golicynem, który 7 lipca 1963 r. jest niestety zmuszony ich opuścić, albowiem "Daily Telegraph" ujawnia, że przebywa na terenie Londynu jako gość służb brytyjskich. Nazwisko Ukraińca zostaje zniekształcone. Przez dobre dziesięć lat uciekinier występuje we wszystkich książkach poświęconych szpiegostwu jako Dolnicyn. Informację taką przekazało waszyngtońskie biuro tej konserwatywnej gazety i dla Anglików staje się jasne, że Angleton umożliwił przeciek, by dodać znaczenia osobie ukraińskiego dezertera, choćby ze względu na Soviet Bloc Division, coraz bardziej powściągliwy na jego temat i pełen zastrzeżeń...

(...)

Po drugiej stronie kanału La Manche niestrudzony Jim Angleton bada niezliczone poszlaki prowadzące na teren Francji, a wskazujące na sekretarzy stanu, ministrów czy ludzi z najbliższego otoczenia de Gaulle'a, gdzie znalazł się agent o pseudonimie Colombine. Rozmaite fakty i domysły naprowadzają Angletona na ślad siatki SZAFIR, składającej się z dwunastu agentów KGB, działających w samym sercu SDECE. Teza o działalności siatki wewnątrz SDECE ogromnie odpowiada szefowi placówki SDECE w Waszyngtonie, Thyraudowi de Vosjolemu, sympatyzującemu z anty-gaullistowskimi zwolennikami "Algierii francuskiej".

Prezydent Kennedy, świadom powagi sytuacji, wysyła wreszcie do Paryża specjalnego kuriera, "zluzowanego" wkrótce przez szefa placówki CIA, Alfreda Ulmera."Zawracają mi d... całą tą historią", miał powiedzieć generał de Gaulle, przekonany, że Amerykanie wymyślili wszystko po to, by mu zaszkodzić. Takie samo wrażenie odnosi generał Jacquier. Szef SDECE tym zawzięciej broni swoich pozycji, że Jacques Foccart, bliski współpracownik de Gaulle'a, któremu zawdzięcza stanowisko szefa wywiadu, znalazł się w kręgu podejrzeń Angletona.

Do USA udaje się generał Tempie de Rougemont, pracownik 2. Biura, który w wywiadzie pełni funkcję doradcy. Wraca bardzo wzburzony, oznajmiając, że Golicyn informuje o istnieniu 30-40 kretów na terenie Francji. "Wystarczający powód, by przeprowadzić dochodzenie", oznajmia generałowi. Jest koniec lata 1963 r. Pułkownik Georges Lionnet, od wyzwolenia piastujący funkcję szefa Wydziału Bezpieczeństwa SDECE, jest rzecz jasna poinformowany o całej sprawie. Po trzydziestu latach wspomina: "Golicyn był naprawdę dezerterem KGB, ale nie miał nic wspólnego z sekcją francuską. Przekazywał więc jedynie strzępki oderwanych informacji".

W DST Golicyn otrzymuje kryptonim VIRU. Trzej szefowie służb, Louis Niquet (szef E 2, sektor operacyjny), Alain Montarras (łączność ze służbami zagranicznymi) i Marcel Chalet (specjalna komórka zajmująca się badaniem infiltracji CARU - w żargonie wywiadowczym nazwa Rosjan), odbywają, podobnie jak ich naczelny, Daniel Doustin, podróż do USA. "Przesłuchiwałem VIRU szereg razy" - zdradzi nam jeden z nich. "Prowadziliśmy dyskusje w luźnej, nieoficjalnej atmosferze. Przebywaliśmy we czterech czy pięciu w wiejskiej posiadłości. Dwaj Murzyni zajmowali się kuchnią. Golicyn był niesamowity, głęboko przekonany o własnej wartości. Chciał, żeby Francja przyznała mu Legię Honorową za wyświadczone przysługi. Po jakimś czasie przyjechał do Francji i zażądał rozmowy z generałem de Gaulle'em! Miał nadzieję zostać kimś w rodzaju szarej eminencji zachodnich służb... Wyobrażał sobie, że będziemy przynosić mu akta do czytania, czekać na jego wnioski i ostateczne instrukcje".

Niewiele brakowało, by oczekiwania Golicyna się spełniły. Za pośrednictwem Angletona i Thyrauda, nawiasem mówiąc każdego z osobna, Golicyn uzyskuje dostęp do list Francuzów, uznanych za podejrzanych. SDECE zna jedynie anonimowego zdrajcę o pseudonimie Martel. Lionnet oraz pułkownik Rene Delseny (szef kontrwywiadu) skrzętnie notują rewelacje Golicyna. Pojawiają się nazwiska: Jacques Foccart, Louis Joxe, a także nazwisko jednego z oficerów wywiadu, przesłuchującego Golicyna. Jim Angleton bierze na muszkę Leonarda Hounau, o czym informuje otwarcie Daniela Doustina, szefa DST, wyrażając ubolewanie, że Hounau został mianowany numerem 2 w SDECE. Hounau, absolwent politechniki, zajmuje się przede wszystkim sekcją badań w SDECE, patronując przy okazji wywiadowi i kontrwywiadowi. Po powrocie do Paryża Doustin nawiązuje kontakt z Georges'em Barazerem de Lannurien, szefem gabinetu generała Jacquiera, i numerem 3 tajnych służb. Zostaje rekomendowany premierowi Pompidou. "Proszę jechać do USA, spotkać się z szefami CIA i wyświetlić ten przypadek. Ale tylko ten", pada odpowiedź. Tymczasem Lannurien postanawia wyjaśnić przy okazji problem Thyrauda de Vosjoli, który wydaje się nadmiernie podporządkowany Angletonowi. Pułkownik zjawia się w Waszyngtonie 12 listopada 1963 r. Jego spotkanie z Richardem Helmsem, zastępcą dyrektora CIA, udaremnia nieoczekiwana śmierć Kennedy'ego. Czekając, aż opadną emocje związane z zabójstwem prezydenta, Lannurien aranżuje spotkanie między Thyraudem de Vosjolim i Raymondem Laportem, proponowanym na stanowisko szefa placówki SDECE na miejsce Vosjolego. Przez cały tydzień Lannurien w obecności Angletona, którego opisuje jako "błyskotliwego faceta, ale kompletnie skrzywionego, który wszędzie wokoło widzi Sowietów", przesłuchuje Martela, "członka KGB pracującego w sekcji anglo-amerykańskiej, a zatem zupełnie nie zorientowanego w problematyce francuskiej". "Jego raporty wywoływały nie lada konsternację", przyzna stary oficer. Ale Jacquier życzył sobie, żeby się ograniczyć do usunięcia Hounau... Z USA zaczynają sypać się oskarżenia, że Lannurien blokuje dochodzenie, bo sam jest agentem "Popowów"! W czasie drugiej wojny światowej walczył przecież w partyzantce czechosłowackiej, gdzie zetknął się z radzieckimi oficerami... A co miało oznaczać jego wydalenie z Węgier, gdzie w 1950 r. pełnił funkcję attache wojskowego? To była zorganizowana akcja mająca lepiej maskować jego podwójną grę! W rezultacie Hounau zostaje zastąpiony pułkownikiem Rene Bertrandem (alias Jacques Beaumont), a Lannurien, choć dochodzenie w jego sprawie zostanie umorzone, poda się w maju 1964 r. do dymisji. "Panująca wokół atmosfera ogromnie mi ciążyła. Przed odejściem sporządziłem raport, będący przeglądem sowieckich infiltracji poczynając od czasów wojennych. Moje raporty zniknęły. Nie wiem, kto je przekazał Rosjanom. Po pewnym czasie Michel Debre zwrócił się do mnie prosząc o te raporty, bo w Centrali już ich nie było..." Co zarzucali Hounau jego oskarżyciele z SDECE? Przede wszystkim przyjaźń z Francois Saar-Demichelem, byłym pracownikiem wywiadu zajmującym się handlem ze Wschodem. Saar-Demichel ujawni później Pierre'owi Peanowi na potrzeby jego książki o Foccarcie (L'Homme de l'ombre [Człowiek cienia], 1990), na jakich warunkach współpracował z Rosjanami.Drugim powodem do podejrzeń była rola, jaką Hounau odgrywał w Pradze, gdzie był attache wojskowym, a StB, tajne służby czeskie obrały sobie za cel jego i jego żonę. Zdaniem Georges'a Lionneta sprawa Hounau budzi wiele wątpliwości: "Istniały jedynie przypuszczenia, brakowało dowodów". Arytmetyczny wynik tej zagadki wygląda następująco: z 21 informacji zebranych przez DST na temat Hounau, ustalono prawdziwość jedynie w 17 przypadkach. Wynik ten wydaje się wystarczająco obciążający dla kogoś na tak wysokim stanowisku, w związku z czym 15 czerwca 1964 r. zdruzgotany Hounau podaje się do dymisji, ale do końca życia będzie utrzymywał, że jest niewinny: "To była zorganizowana akcja Angletona, wymierzona przeciwko de Gaulle'owi. Angleton był szaleńcem", wyzna nam Hounau.

Dziś, kiedy jest już za późno, CIA jest skłonna przyznać mu rację. W książce napisanej przy współudziale pracowników Agencji, którzy poddali ponownej ocenie rolę byłego łowcy szpiegów, Tom Mangold cytuje wywiad z szefem Agencji, od której to lektury ciarki chodzą po plecach, a który znakomicie tłumaczy zawziętość Angletona wobec francuskiego oficera: "Angletonowi zależało na spreparowaniu teczki obciążającej jedną z pierwszoplanowych postaci we francuskich służbach, żeby udokumentować wiarygodność Golicyna. Wybrali Hounau, bo wspaniale nadawał się na winnego. Tyle tylko, że nigdy nie zdołano mu dowieść czegokolwiek. Strona francuska postanowiła zmusić go do odejścia. Nie został wydalony na podstawie jakichkolwiek dowodów, lecz jedynie na skutek podziałów w samej SDECE". Tymczasem 16 września 1963 r. podziękowano za dotychczasową pracę szefowi placówki SDECE, Thyraudowi de Vosjolemu, który nie będzie szczędził oskarżeń pod adresem francuskich służb, między innymi w swojej książce zatytułowanej Lamia.Czas jakiś po ukazaniu się książki Vosjoli spotyka się ze słynnym pisarzem Leonem Urisem, który zaproponuje mu napisanie wspólnej powieści. Będzie nią Topaz (zamiast SZAFIRU), na podstawie której Alfred Hitchcock nakręci film o tym samym tytule.

(Dodajmy, że wspomniany Leon Uris miał na koncie taką szmatławą książkę jak "QB VII" opowiadającą jak "bohaterski" oficer UB żydowskiego pochodzenia ściga polskiego, antysemickiego lekarza z Auschwitz, który był "drugim Mengele". Ciekawe, że de Vosjoli wybrał sobie akurat Urisa na "murzyna", któremu podyktował fabułę "Topaza". - dop Fox)

(...)



Tymczasem CIA zaczyna nabierać podejrzeń co do metod działania Angletona, zważywszy na to, że syndrom Golicyna nadal sieje zniszczenie... Informacje dostarczone przez Angletona doprowadzają do aresztowania 12 września 1965 r. niejakiej Ingeborg Lygren, sekretarki szefa norweskich tajnych służb, pułkownika Wilhelma Evanga (organizatora siatek GLADIO na terenie Norwegii, w roku 1948). Okazuje się, że chodzi tu o wojnę wewnętrzną. Angleton pertraktuje bezpośrednio z konkurencyjnymi służbami kontrwywiadowczymi, Overaaksningstjeneste, których szef Asbjrn Bryhn tylko zaciera ręce z uciechy. Ingeborg miała jakoby zdradzić trzynastu agentów krajów sprzymierzonych. Dopiero trzy lata później zostanie uniewinniona i otrzyma pokaźne odszkodowanie od norweskiego rządu. (Dziś wiadomo, że była to pomyłka: prawdziwy kret nazywał się Gunvor H...).

W Kanadzie sprawy nie wyglądają lepiej. Herbert Norman, ambasador w Kairze, zostaje również wskazany przez Golicyna. Popełnia samobójstwo jeszcze przed przesłuchaniem. Bardziej wstrząsające było postawienie w stan oskarżenia kanadyjskiego odpowiednika Angletona, Leslie Bennetta. Kanadyjski kontrwywiad jest częścią Królewskiej Policji Konnej (RCMP). Bennettowi udało się złamać byłego ambasadora Kanady w ZSRR, Johna Watkinsa, który po przyznaniu się do współpracy z KGB zmarł na zawał serca. Kanadyjski specjalista od kontrwywiadu okazuje niezadowolenie z faktu, że jego własne odkrycie przypisuje się Golicynowi. Według Johna Sawatsky'ego (autora książki For Services Rendered, Leslie James Bennett & the RCMP Security Service [Dla wyznaczonej służby. James Bennett i Służby Bezpieczeństwa RCMP], 1982), Bennett zaczął kręcić sznur na własną szyję podczas koktajlu wydanego pewnego wieczora w apartamencie nowego szefa placówki MI 6 w Waszyngtonie, Maurice'a Oldfielda. Na koktajlu tym była obecna sama śmietanka łowców szpiegów: Angleton, jego zastępca Raymond Rocca, Arthur Martin z MI 5 i w charakterze gwiazdy wieczoru, Anatolij Golicyn. Bennett, pochodzący z rodziny walijskich górników, miał niewiele wspólnego z tym gronem arystokratów. Koniak VSOP serwowany przez Oldfielda zrobił swoje i Bennett dał swobodny upust drążącym go wątpliwościom, czy owo polowanie na krety nie przypomina aby polowania na czarownice prowadzonego przed dziesięciu laty przez senatora McCarthy'ego i czy Angleton nie posuwa się zbyt daleko.Na takie dictum Angleton po powrocie do siebie nie omieszkał wpisać Bennetta na czarną listę domniemanych kretów. Szef Security Service prowadził dochodzenie w sprawie swojego zastępcy przez ponad dwa lata, i choć niczego się nie doszukał, samo podejrzenie starczyło, by został zwolniony. Bennett został sam. Opuściła go żona, opuścili przyjaciele. Zrehabilitowano go całkowicie dopiero w latach osiemdziesiątych.

Angleton niezmordowanie brnie dalej i wspomagany przez Golicyna wszczyna dochodzenie w sprawie kolejnych "agentów sowieckich", równie wysoko sytuowanych, co Harold Wilson. Mierzy w Olofa Palmego, Willy'ego Brandta, ambasadora Averella Harrimana, Henry'ego Kissingera. Wydaje się, że nikt i nic nie jest w stanie go powstrzymać i kiedy w 1966 r. kolejny radziecki uciekinier, Igor Kosznow (Kittyhawk), potwierdza, że wśród kadry CIA nie ma żadnego kreta, Angleton niezwłocznie zalicza go w szereg fałszywych zdrajców... Angleton wdraża w życie projekt HONETOL, zmierzający do wykrycia kretów wewnątrz CIA.

Pracownicy operacyjni Agencji stają się kolejno przedmiotem najgorszych podejrzeń. Są dymisjonowani lub przenoszeni na inne, niewiele znaczące stanowiska, tak jak w przypadku Pete'a Karłowa, Pete'a Kowicza, Georgesa Kiselvatera, Wasi Gmirkina. Ofiarą podejrzeń Angletona pada w sumie czternastu pracowników. Weźmy przypadek Wasi Gmirkina, o którym głośno było na wyspie Mauritius, gdzie był szefem placówki. Gmirkin urodził się w Szanghaju. Jego rodzicami byli biali Rosjanie. Wasia mówił wieloma językami (między innymi rosyjskim i mandaryńskim chińskim) i był jednym z najbardziej przedsiębiorczych oficerów CIA. Realizował niezwykle śmiałe operacje Agencji na terenie Japonii i Iraku. W 1956 r. przy pomocy pięknej Japonki zastawił w Tokio pułapkę na rezydenta KGB Anatolija Rozanowa (Rozanow wróci ponownie do Tokio, nim zostanie mianowany na stanowisko ambasadora ZSRR w Tajlandii). Fakt, że ojciec Gmirkina był przed rewolucją rosyjskim konsulem w prowincji Sinciang, wydaje się Angletonowi początkiem właściwego tropu, który staje się tym bardziej istotny, że Gmirkin nigdy nie unikał spotkań z ludźmi z KGB, próbując przeciągnąć ich na swoją stronę. Dopiero w latach osiemdziesiątych Gmirkin dowiedział się, czemu nie awansowano go pod koniec kariery, a przyjaciele odwrócili się do niego plecami; czemu, wbrew przyjętym obyczajom, z chwilą odejścia na emeryturę nie otrzymał żadnego dyplomu ani medalu... 

(...)



Colby wyprowadzony ostatecznie z równowagi decyduje się w tym samym czasie ostatecznie unieszkodliwić Jamesa Angletona. Decyzji nie ułatwia bynajmniej fakt, że Angleton przypisał sobie sprawowanie nadzoru nad kontaktami z Mosadem.

(... ) W czasie podróży do Waszyngtonu Marcel Chalet wyzna nawet swojemu rozmówcy, że żaden trop sugerowany przez Golicyna nigdy nie wiódł do Francji. DST wpadła wprawdzie na ślad niejednej siatki, ale dzięki zupełnie innym uciekinierom, a przede wszystkim dzięki skrzętnemu zbieraniu informacji i nieustannej obserwacji Rosjan. Jeszcze przed śmiercią Angletona, 11 maja 1987 r., CIA dokładnie przyjrzała się wszystkim sprawom, które prowadził. Wnioski okazały się przytłaczające: przez co najmniej dziesięć lat Angleton paraliżował skutecznie działalność Wydziału do spraw Bloku Sowieckiego. To samo odnosi się także do służb sprzymierzonych."
(koniec cytatu)



Jedne z najbardziej kontrowersyjnych decyzji podjętych przez Angletona dotyczą Jurija Nosenki, uciekiniera z KGB z 1964 r. Nosenko pracował w kontrwywiadzie i był synem sowieckiego ministra ds. przemysłu okrętowego. Dostarczył informacje o agenturze, które FBI oceniła jako dosyć cenne. Nie chciał jednak przyznać, że Lee Harvey Oswald był sowieckim agentem - bo nie miał informacji w tej sprawie. Pojawiły się też wątpliwości co do motywu jego dezercji i okazało się, że nieco podkręcił swoje znaczenie w KGB. Golicyn stwierdził, że Nosenko to fałszywy dezerter mający za zadanie go zdyskredytować. Dwa wysokiej rangi źródła wywiadowcze FBI - "Fedora" i "Top Hat" stwierdziły jednak, że Nosenko to autentyczny uciekinier. ("Top Hat" to generał GRU Dmitrij Poliakow, który w latach 1961-1986 przekazał FBI tysiące stron bezcennych informacji. Zdradziło go dwóch sowieckich szpiegów w amerykańskich służbach - Aldrich Ames i Philip Hansen. Poliakowa rozstrzelano w 1988 r.) Angleton twierdzi wówczas, że "Top Hat" i Fedora" to dezinformatorzy. On wie lepiej i każe zamknąć Nosenkę w tajnym więzieniu. Nosenko jest tam torturowany przez wiele miesięcy, ale nie zmienia swojej wersji. W końcu zostaje uznany za autentycznego uciekiniera, wypuszczony i zatrudniony jako... konsultant CIA, która wypłaca mu duże odszkodowanie. Nosenko żeni się z Amerykanką, dumnie nosi amerykańską flagę w klapie marynarki i udziela się w radzie parafialnej. Mieszkańcy jego miasteczka chcą go wybrać na burmistrza. Nieźle jak na "fałszywego dezertera"...

Ogólnie liczba szpiegów państw Bloku Sowieckiego wykrytych przez Angletona w CIA przez kilkanaście lat pracy wynosiła: ZERO.

Angleton bardziej pozorował polowanie na sowieckich "kretów" niż je prowadził... I nigdy nie obejmował podejrzeniami ludzi z samej wierchuszki w CIA. 



Jeden z bliskich współpracowników Angletona, Clare Edward Petty, dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że to Golicyn jest fałszywym dezerterem a Angleton legendarnym "Saszą", czyli "kretem" KGB wewnątrz CIA. Zbiera na ten temat obszerne dossier, uważnie przyglądając się szczegółom kariery Angletona. Dochodzi do wniosku, że prawdopodobieństwo pracy Angletona dla Sowietów wynosi 80-85 proc.   Jedną z głównych poszlak przemawiających za pracą Angletona dla KGB jest jego bliska znajomość z Kimem Philby.  Sławomir Rybarczyk przekonuje, że ta przyjaźń z najsłynniejszym sowieckim kretem, była tylko grą wywiadowczą. Ale i tak jest w niej zbyt dużo anomalii. Jak czytamy:



"Na pięć miesięcy przed lądowaniem w Normandii doszło do spotkania Angletona z Kimem Philbym, pracownikiem brytyjskiego wywiadu, który w następnych latach miał się okazać najbardziej znanym szpiegiem sowieckim w służbach państw zachodnich. Według opinii Anthonego C. Browna „....w momencie spotkania Angleton miał ambicje a nie miał powołania. To Philby zasugerował mu zajęcie - kontrwywiad - i wprowadził w arkana tego fachu.(...) To właśnie Kim nauczył Angletona struktury służby tajnej, wytłumaczył mu, w jaki sposób przechwytuje się pocztę i meldunki radiowe przeciwnika; nauczył go także, jak należy wyszukiwać dekrypty na temat operacji sabotażowych wroga, jak wykorzystuje się podwójnych agentów w Afryce Południowej”. Jednym słowem Kim stał się dla Jamesa mentorem i nauczycielem. (...)

Innym wydarzeniem związanym z podwójną działalnością Philbiego, a z którym miał do czynienia Angleton była sprawa siatki OSS w Hiszpanii. Okazało się, że misternie budowana struktura wywiadowcza Amerykanów jest kontrolowana przez komunistów i wywiad sowiecki. Siatka nosiła nazwę kodową „Banana”. Służby specjalne zlikwidowały siatkę aresztując ponad dwustu agentów, część z nich rozstrzeliwując. Zdumiewające w tej historii nie jest rozbicie siatki OSS, ale przechwycenie jej przez komunistów oraz pełna informacja jaką na ten temat posiadały hitlerowskie służby specjalne. Szefem wydziału odpowiedzialnego za półwysep iberyjski i Italię był podówczas Philby i co więcej posiadał dostęp do rozszyfrowanych depesz niemieckich z których wynikało, że siatka OSS jest pod kontrolą sowietów. Jednak tej informacji nie przekazał Amerykanom. Angelton wiedział i o tym. (...)

We wrześniu 1945 roku do konsula brytyjskiego w Stambule zgłosił się wicekonsul ZSRS Konstanty Wołkow oferując za azyl i pewną kwotę pieniędzy ujawnienie informacji na temat sowieckiej działalności szpiegowskiej w Turcji i Bliskim Wschodzie. Wołkow nalegał na przyjęcie szczególnych form bezpieczeństwa, gdyż z jego informacji wynika, iż w Foreign Office oraz w kontrwywiadzie SIS działa trzech agentów NKWD. Ostatecznie informacja o zbiegu trafiła do szefa SIS „C”, a za przesłuchanie ewentualnego uciekiniera został odpowiedzialny Philby, szef sekcji sowieckiej kontrwywiadu.Przyjazd Kima do Stambułu trwał aż trzy tygodnie, czyli dokładnie tyle ile miał oczekiwać Wołkow na rozpatrzenie swojej propozycji. Na dzień przed przyjazdem Kima Wołkow zniknął i miał się więcej nie pojawić.Dla Angeltona musiało być już jasne, kto jest sowieckim agentem w SIS. Mógł nie wiedzieć kim są ludzie z FO, ale co do Philbyego nabrał pewności. Sądzę, że utwierdziła go w tym niespodziewana wizyta Kima w Paryżu, w drodze ze Stambułu do Londynu, kiedy to odwiedził Angletona. Panowie dużo pili i rozmawiali.

(...)

Następnie 10 października 1949 roku Philby pojawił się w Ambasadzie Królestwa Wielkiej Brytanii w Waszyngtonie. Od tego dnia przejął obowiązki szefa misji łącznikowej ze służbami specjalnymi USA. Bardzo ważnym faktem jest, iż osobą, która wskazała na Kima z listy proponowanych łączników był Angleton. To on nalegał, aby oficerem łącznikowym był Philby. (...) Angleton miał być z ramienia CIA oficerem obsługującym kontakt z misją brytyjską. Spotykali się w latach 1949-1951, to jest w czasie pobytu Kima w USA praktycznie co tydzień. Jednak ich znajomość była dziwna, jak na współpracę dawnych przyjaciół.

James jednoznacznie zażądał, aby Kim zapraszany był do budynku Agencji wyłącznie przez niego i znajdował się tylko pod jego nadzorem. Ponadto, co jest ważniejsze, Angleton chciał doprowadzić, aby meldunki z SIS w ramach współpracy wywiadów trafiały do CIA nie poprzez Kima ale łącznika CIA w Londynie. Ta druga kwestia nie wynikała przecież z niewiary Angletona w brytyjski system łączności specjalnej. Sadzić należy, że Angleton chciał w możliwie najszerszy sposób wyeliminować dostęp Philbiego do „mięsa”, to znaczy najbardziej wartościowych materiałów wywiadowczych.

(...)

Oczywiście rodzi się pytanie o sens dopuszczenia Philbiego do operacji wspierania podziemia antykomunistycznego w Polsce, Ukrainie, Albanii i krajach bałtyckich przez wspólne akcje CIA i SIS. Jak wiadomo wszystkie one zostały zdekonspirowane przez służby bezpieczeństwa tych krajów, a działaczy podziemia w najlepszym razie osadzono w więzieniach na wiele lat. Sądzę, a jest to wynikiem mojej analizy działań Angletona, uważał on, że operacje w krajach bloku sowieckiego w odróżnieniu od Europy zachodniej są z góry skazane na niepowodzenie. Po pierwsze dlatego, że ani Amerykanie a tym bardziej ich sojusznicy nie byli zainteresowani prowadzeniem nowej wojny w interesie krajów środkowej Europy. Nie byli przygotowani do tego ani intelektualnie, ani militarnie. Angleton zdawał sobie z tego sprawę. Po drugie, sądził że większość inicjatyw podziemnych w krajach bloku jest sterowana przez NKWD i służby satelickie, podobnie jak miało to miejsce podczas leninowskiego NEP-u, po trzecie doceniał siłę sowieckich służb specjalnych cywilnych i wojskowych. Według niego niezinfiltrowane organizacje zostaną szybko rozbite. (...)

Potwierdzeniem tej tezy jest brak dostępu Kima do operacji CIA w Europie zachodniej zwłaszcza we Włoszech, Francji, krajach Beneluxu i Grecji. Angleton ograniczył również kontakt Kima z pracownikami wydziałów odpowiadających za dekryptaż i obserwację. Jego kontakty ograniczały się do części spraw operacyjnych i grupy nowoprzyjętych funkcjonariuszy, tak zwanych „złotych dzieci”.  (...)

Co więc stało się w ten styczniowy wieczór kiedy to J. J. Angleton w opinii jego żony był porażony i wstrząśnięty informacją o ucieczce Philbiego z Bejrutu. Czy była to reakcja na fakt, że jego przyjaciel i mentor okazał się sowieckim szpiegiem, czy też, iż wszystkie działania podejmowane przez Angletona w latach 1949-1963 spaliły na panewce, a zaangażowany czas i środki poszły na marne. "

(koniec cytatu)

Angleton podejrzewa więc już od 1944 r., że Philby pracuje dla Sowietów, ale przez następne kilkanaście lat "nie udaje się" mu go upolować. A może od początku chodziło o to, by go nie upolował?

Czy jednak James Jesus Angleton był rzeczywiście sowieckim szpiegiem wewnątrz CIA czy też wyjątkowo nieudolnym funkcjonariuszem? Czy szpiegował on sam czy też cała struktura? A może jego podejrzane działania były zgodne z polityką CIA? Tę zagadkę spróbuję wytłumaczyć w następnym odcinku serii "Matrioszka". Na razie zastanówmy się kim właściwie był Anatolij Golicyn. Czy był fałszywym uciekinierem? 



Moim zdaniem tak. Golicyn był wysłannikiem płka Sacharowskiego. Pomógł w poświęceniu części zbędnej agentury, powoli dozując informacje. Ale dużo ważniejsze było jego przesłanie na temat długoterminowych planów strategicznych KGB. Golicyn mówił, że KGB planuje przeprowadzenie transformacji ustrojowej. To był więc sygnał do Amerykanów: my nie chcemy z wami wojny, my nie myślimy o żadnej globalnej rewolucji, jedyne co będziemy robić przez całą Zimną Wojnę to trochę pozorować walkę (np. poprzez wojny zastępcze na Bliskim Wschodzie) a na końcu i tak staniemy się kapitalistami i będzie można z nami prowadzić interesy na dużą skalę. To, że Golicyn twierdził, że rozłam sowiecko-chiński był lipny było zaś dezinformacją mającą zniechęcić USA do dogadywania się z Chińczykami przeciwko Sowietom. I wreszcie wzmianki Golicyna o sowieckim agencie Victorze Rothschildzie i Angletona o Palmem, Brandtcie i Kissingerze - to był element szantażu. Jeśli będzie nam przeszkadzać, to ujawnimy, kto w waszym establiszmencie dla nas epizodycznie pracował. Odstrzelimy nawet takiego Kissingera!  Operacja z Golicynem była więc majstersztykiem zimnowojennych operacji specjalnych. 

A w następnym odcinku serii "Matrioszka": Czy płk Corso miał rację twierdząc, że CIA była lojalna wobec KGB a KGB wobec CIA?

"Każdy, kto używa Papieru Toaletowa, ten poddaje się bolszewickiej decepcji strategicznej!"
   Michał Bąkowski :)

***

Rozbawiła mnie gównoburza w związku z wykluczeniem książki Zychowicza "Wołyń zdradzony" z konkursu Książka Historyczna Roku. Książki tej jeszcze nie czytałem (ciekawe, czy Zychowicz zająknął się o niemieckiej agenturze w wierchuszce UPA?) ,a sam Zychowicz osłabia mnie ostatnio swoimi "genialnymi" analizami (mówiącymi, że powinniśmy porzucić sojusz z USA na rzecz sojuszu z Niemcami, którzy oczywiście obronią nas przed Rosją swoją jedyną brygadą jako tako zdolną do walki :), ale eliminację jego książki uważam za głupotę. 

Dużo bardziej mniej jednak oburzyła postawa Sławomira Cenckiewicza. Zachował się on jak TW "Bolek" podpierdalając Gontarczyka i Semkę za to, że rzekomo opowiedzieli się przeciwko książce Zychowicza. Piszę "rzekomo", bo wygląda na to, że Semkę fałszywie oskarżył! Wybitnie psychopatyczne działanie tego "strażnika historii".

To nie pierwszy raz, gdy Cenckiewicz zachowuje się w bardzo podejrzany sposób. Moją uwagę zwróciła jego recenzja książki prof. Francoise Thom "Beria. Oprawca bez skazy". W książce tej jest masa rewelacyjnych informacji o Berii - w tym o jego kontaktach z sanacyjnymi tajnymi służbami i gen. Andersem. Wynika z niej że od samego początku był on gruzińskim patriotą infiltrującym sowiecką bezpiekę i dążącym do rozbicia ZSRR od środka. Jak tę książkę zrecenzował Cenckiewicz? Zacytował fragment nie mającej żadnego znaczenia instrukcji operacyjnej OGPU z lat 20., w której była wzmianka o Żydach. Napisał, że to fascynująca lektura - dając sygnał, że to nudna "cegła". Nie zająknął się później o żadnej rewelacji z tej książki.

Cenckiewicz od prawie 10 lat zapowiada, że wyda książkę "Tajne pieniądze" poświęconą m.in. aferze FOZZ i korzeniom prywatnych fortun III RP. Książki jak nie było tak nie ma...

Cenckiewicz jak wiadomo opisał współpracę prof. Kieżuna z SB. Pominął jednak poszlaki świadczące o tym, że Kieżun był podwójnym agentem pracującym również dla CIA. Prof. Kieżun twierdził, że spotykał się z urzędnikiem USAID i przekazywał mu poufne informacje. Cenckiewicz odparł, że relacja Kieżuna jest niewiarygodna, bo 97-latek Kieżun nie potrafi podać dat dziennych tych spotkań sprzed 40 lat!

Cenckiewicz pisząc biografię Anny Walentynowicz pominął świadectwa mówiące o jej ukraińskim pochodzeniu etnicznym. Mimo, że była to sprawa opisywana m.in. przez historyków z IPN.

Cenckiewicz nawet pisząc recenzje filmów okazuje się być złośliwym psychopatą. Recenzując "Legiony", zasugerował, że to film "antysemicki", bo jest w nim scena, gdzie żydowscy drobnomieszczanie uciekają do domów na widok legionistów. 

Pytanie co kieruje tym człowiekiem? Czy to tylko syndrom "akademickiej mendy"?

sobota, 19 października 2019

Matrioszka: Szpieg spalony w piecu


Ilustracja muzyczna: James Newton Howard - Didn't I Do Well! - Red Sparrow OST

Przed rządami Sierowa GRU była służbą o żałosnych wynikach. Jej zagraniczni rezydenci wysyłali do Moskwy wycinki z zachodnich gazet, które przerabiali na ściśle tajne depesze. Po tym jak w 1958 r. szefem tej służby został gen. Iwan Sierow,  praca operacyjna szybko się poprawiła. Do Centrali zaczęto zwozić tajne materiały liczone na kilogramy a w trakcie afery Profumo zdobyto ponoć pornograficzne archiwum kompromitujące brytyjskie elity. Mimo takich sukcesów Sierow, wyleciał z hukiem z roboty w lutym 1963 r. Oskarżono go o brak czujności. Pod jego nosem miał działać brytyjsko-amerykański agent płk Oleg Pieńkowski. Dodano do tego stare oskarżenia o zbrodnie stalinowskie, zdegradowano go, pozbawiono Gwiazdy Bohatera Związku Sowieckiego i zesłano do Taszkentu jako zastępcę ds. szkół wojskowych dowódcy Turkiestańskiego Okręgu Wojskowego. Pomysł z wysłaniem na upokarzająco podrzędne stanowisko do Azji Środkowej wyszedł od marszałka Rodiona Malinowskiego - którego Sierow później nazwał "podlcem i byłym kołczakowcem". (Malinowski służył w trakcie I wojny światowej w rosyjskich formacjach we Francji a potem w Armii Kołczaka.)



Sierow długo był obarczany winą za olbrzymią wywiadowczą wpadkę jaką była afera z Pieńkowskim. W jej wyniku administracja Kennedy'ego dowiedziała się, że ZSRR dysponuje mizernymi siłami nuklearnymi i nie jest w żaden sposób wygrać wojny z USA. Kennedy przejrzał dzięki temu blef Chruszczowa na Kubie i spokojnie wprowadził blokadę morską wyspy zmuszając sowieckie wojska rakietowe do wycofania się z niej. (W zamian zobowiązał się wycofać stare rakiety z Turcji, których obecność wcześniej mocno martwiła tureckie władze. Rakiety te zostały zastąpione przez pociski znajdujące się na okrętach podwodnych na Morzu Śródziemnym, które mogły zapewnić większą salwę.) Ta porażka zniszczyła autorytet Chruszczowa i mocno przyczyniła się do tego, że w 1964 r. stracił on władzę. Sierow stał się kozłem ofiarnym dla wściekłego genseka. Wiktor Suworow w "Matce Diabła" przedstawił jednak inną teorię. To Sierow stał za Pieńkowskim i użył go, by zapobiec szalonym planom Chruszczowa, które groziły ZSRR nuklearną klęską. Z faktów przedstawionych przez Sierowa w jego wspomnieniach wynika jednak, że ta teoria jest błędna. Afera z Pieńkowskim miała zarówno uderzyć w szefa GRU jak i w Chruszczowa. To był początek cichego zamachu stanu.



By tę intrygę wyjaśnić musimy najpierw przyjrzeć się Pieńkowskiemu. To był człowiek, który nie zrobił kariery w GRU. Był zastępcą rezydenta w Turcji, ale wyleciał ze stanowiska ze względu na brak sukcesów i konflikt z rezydentem. Zachowywał się na tej placówce dziwnie. Wyraźnie dawał do zrozumienia zachodnim dyplomatom, że chce być zwerbowany przez ich tajne służby a oni uważali go za prowokatora. Po zwolnieniu z GRU trafił na ciepłą posadkę w akademii wojskowej. Jego protektorem był marszałek Siergiej Wariencow . Pieńkowski w czasie wojny był jego adiutantem a potem przyjacielem domu. W 1959 r. Wariencow wysyła prośbę o ponowne przyjęcie swojego byłego adiutanta do GRU. Naczelnik zarządu kadr Smolikow rekomenduje to przeniesienie, ale Sierow odpisuje mu "Z takimi danymi przyjąć do GRU nie możemy". Wbrew decyzji Sierowa, Smolikow i generał Rogow podpisali rozporządzenie o przyjęciu Pieńkowskiego do GRU! Moim zdaniem należeli oni do kadr wiernych Sztiemience i to był początek intrygi knutej przez tego "inteligenta w armii" przeciwko człowiekowi, który kosztował go wcześniej wiele strachu i upokorzeń. Zapewne spisek nie ograniczał się do Sztiemienki. Wspomniany generał Rogow był zastępcą Sierowa i zarazem protegowanym marszałka Malinowskiego. Próbował robić własną politykę w GRU a decyzję o ponownym przyjęciu Pieńkowskiego do służby podpisał, gdy Sierow był na urlopie.

Pieńkowski nie pełni w GRU żadnej ważnej funkcji. Zostaje oddelegowany na podrzędne stanowisko przy Komitecie Naukowo-Technicznym. Jeśli chodzi o tajne informacje, to ma dostęp do nich głównie w bibliotece GRU. Nie wiadomo więc jakim cudem dowiaduje się z wszelkimi możliwymi szczegółami o operacji "Anadyr", czyli przerzucie głowic nuklearnych na Kubę. O operacji tej wiedziała jedynie garstka ludzi na Kremlu. Kapitanowie statków, które przewoziły rakiety o celu rejsu dowiedzieli się dopiero po przepłynięciu Bosforu. Żołnierzom wojsk rakietowych płynących na tych statkach wydano ciepłe palta i narty. Pieńkowski jednak znał przebieg tej operacji w najdrobniejszych szczegółach. Tak samo wiedział wszystko o sowieckich siłach nuklearnych. Ktoś musiał go karmić tymi informacjami.



Pieńkowski desperacko szukał kontaktu z zachodnimi szpiegami. W ciągu ośmiu miesięcy odbył sześć spotkań z cudzoziemcami, pięć razy próbował przekazać im tajne dokumenty i trzykrotnie nachodził ich w pokojach hotelowych. Nie muszę wyjaśniać, że pokoje w moskiewskich hotelach, w których przyjmowano cudzoziemców były naszpikowane aparaturą podsłuchową a cała obsługa pracowała dla KGB. W końcu Pieńkowskiemu udaje się nawiązać kontakt z brytyjskim agentem Grevillem Wynnem.  Peter Wright, funkcjonariusz MI5 zaanagażowany w szukanie sowieckich kretów wewnątrz brytyjskich służb wyraża później zdziwienie, że Pieńkowski akurat skontaktował się z niedoświadczonym agentem brytyjskich służb, które dopiero co zaliczyły szereg poważnych wpadek związanych z sowiecką infiltracją. Wright zauważył też, że Pieńkowski spotykał się z Wynnem w miejscach, o których było wiadomo, że są pod obserwacją KGB. Wynn zresztą zauważył podczas jednego ze spotkań, że mają "ogon". Pieńkowski odparł, że o tym wie i żeby się tym nie przejmował. Istotnie, KGB uważnie obserwowała Pieńkowskiego od 1961 r. I przez kilkanaście miesięcy pozwalała mu przekazywać tajne informacje. Co więcej, w 1962 r. stwierdziła, że nie ma nic przeciwko temu, by Pieńkowski wyjechał na misję do USA. Wyjazd ten zablokował Sierow.



Iwan Diediula, zastępca rezydenta KGB w Wiedniu, donosi, że Wynne jest wykorzystywany przez MI6 jako kurier w szpiegowskich wyprawach do Moskwy. Wynne ma być zaopatrywany w tajne informacje przez sowieckiego pułkownika, którego nazwisko kończy się na "ski". Wadim Iljin, agent GRU z Paryża, dowiaduje się od wysoko postawionego źródła, że w GRU jest "kret". Źródło to przekazuje Iljinowi część materiałów dostarczonych przez Pieńkowskiego. W listopadzie 1961 r. Iljin donosi, że "kret" nosi nazwisko "Pieńżowski"! Mimo to KGB udaje, że nie może znaleźć "zdrajcy". Wszystkie te raporty spływają na biurko gen. Aleksandra Sacharowskiego (zapamiętajcie to nazwisko!), szefa wywiadu KGB. Sacharowski będzie kierował wtedy swoją służbą bez żadnych ingerencji ze strony szefa KGB Władimira Semiczastnego. Semiczastny to ambitny działacz wywodzący się z Komsomołu, który jest człowiekiem Aleksandra Szelepina, innego ambitnego działacza wywodzącego się z Komsomołu, który kierował KGB w latach 1958-1961, czyli po Sierowie. Nie jest żadną tajemnicą, że ma on ambicję zostać I sekretarzem KPZR w miejsce Chruszczowa. Można więc założyć, że doszło do intrygi ponad podziałami: Sztiemienko i jego ludzie, Malinowski i jego ludzie, Sacharowski, Szelepin i Semiczastny zmówili się przeciwko Sierowowi i Chruszczowowi.

Oczywiście intryga wymaga, by zrobić z Sierowa osobę zaprzyjaźnioną ze "zdrajcą". Latem 1961 r. dochodzi więc do ciekawego incydentu. Pieńkowski zawiadamia Brytyjczyków, że żona i córka Sierowa wybierają się do Londynu. I rzeczywiście to robią. Na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo Pieńkowski podchodzi w pewnym momencie do Sierowa i zamienia parę słów (pyta się o godzinę czy o papierosa). Zostają oczywiście wspólnie sfotografowani. Żona i córka szefa GRU już przy samej bramce zostają poinformowane, że niestety nie będą mogły lecieć tym lotem, ale mogą polecieć następnym. Czekają parę godzin na lotnisku a w samolocie obok nich zasiada Pieńkowski. Zaczyna z nimi rozmawiać. Przedstawia się jako bliski przyjaciel Sierowa. Później proponuje im pokazanie Londynu. Odmawiają. Następnego dnia puka do ich pokoju hotelowego - choć nie mówiły mu, gdzie zamieszkają. Kagiebiesta przydzielony do ochrony żonie i córce Sierowa nie widzi w tym niczego podejrzanego. Bo ma zapewne polecenie, by nie utrudniać mu kontaktu. Chodzi o to, by Pieńkowskiemu zrobić zdjęcia w towarzystwie żony i córki szefa GRU. Później zostaje zmontowana historia, że Pieńkowski był kochankiem córki Sierowa. Z Sierowa robi się "kumpla od kieliszka" Pieńkowskiego. Ten montaż ma służyć narracji mówiącej, że Sierow wspuścił "zdrajcę" do swojego domu i do serca GRU. Ta narracja okazuje się skuteczna.


Jak się potoczyły dalsze losy bohaterów tej historii? Oleg Pieńkowski został skazany na śmierć za szpiegostwo. Później miał zostać spalony żywcem w piecu a film z jego makabrycznej egzekucji pokazywano nowym rekrutom w GRU. Jest też jednak wersja mówiąca o jego rozstrzelaniu. I o tym, że popełnił samobójstwo w łagrze. I o tym, że do egzekucji wcale nie doszło i żył pod zmienioną tożsamością. Jak zauważył Wiktor Suworow, GRU później z jakiegoś powodu otoczyła rodzinę Pieńkowskiego protekcją. Czyli uznała, że dobrze wypełnił on swoją misję.

Iwan Sierow został w 1965 r. wyrzucony z Partii. Stał się emerytem i w tajemnicy spisywał swoje wspomnienia. Dwie walizki zapisków ukrył w ściance garażu swojego domu. Znaleziono je kilka lat temu. Zmarł w 1990 r. patrząc jak się wali Związek Sowiecki.

Marszałek Wariencow został zdegradowany, pozbawiony tytułów i odznaczeń. Zmarł w 1971 r.

Szelepinowi nie udało się zostać przywódcą ZSRR. Zbyt wielu ludzi w Partii i wojsku się go obawiało. Od 1965 r. tracił wpływy. W 1967 r. jego protegowany Semiczastny został pozbawiony szefostwa KGB, po tym jak uciekła z ZSRR córka Stalina Swietłana. Szelepin zmarł w 1994 r. a Semiczastny w 2001 r.



W wyścigu o fotel genseka Szelepina pokonał Leonid Breżniew. Wcześniej był on jednym z tych, którzy doprowadzili do wyrzucenia Sierowa ze stanowiska szefa GRU. Sierow wypominał Breżniewowi, że był komisarzem politycznym u generała Leselidzego na Kaukazie w 1942 r. Breżniew istotnie zrobił wówczas karierę w domenie Berii. Rządy Breżniewa oznaczały przede wszystkim zmniejszenie konfrontacji pomiędzy USA i ZSRR. Oba supermocarstwa doszły do cichego porozumienia, że nie będzie między nimi wojny nuklearnej. Jeszcze w 1980 r. Breżniew zdołał popsuć plany wojenne marszałka Kulikowa (które poznał od Brzezińskiego a ten od CIA a CIA od płka Kuklińskiego). Dla mieszkańców ZSRR rządy Breżniewa były najlepszym okresem w dziejach tego państwa. To czas stabilizacji, zmniejszenia represji (choć trzeba przyznać, że niestety wciąż one były - choć były mniejsze niż za Chruszczowa) i poprawy warunków życia. Jeśli czasy sowieckie darzone są w byłych republikach sentymentem to jest to sentyment do czasów Breżniewa, które wydawały się idyllą w porównaniu z głodnymi latami Chruszczowa czy syfem czasów Gorbaczowa. Według francuskiego prezydenta Valery'ego Giscarda d'Estainga, Breżniew rozmawiał z Edwardem Gierkiem po polsku. Miał bowiem polską matkę - co ze zrozumiałych względów ukrywał w czasach stalinowskich.


Ilustracja muzyczna: Sting - Russians


Do poważnych zmian po aferze z Pieńkowskim doszło nie tylko w Partii i służbach, ale również w armii. Marszałek Siergiej Briuzow, dowódca wojsk rakietowych, odpowiedzialny za operację "Anadyr" został przeniesiony na stanowisko Szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Według funkcjonariusza francuskich tajnych służb Pierre'a de Villemaresta był on entuzjastą idei nuklearnego blitzkriegu. W październiku 1964 r., tuż po odwołaniu Chruszczowa, zginął on w katastrofie lotniczej pod Belgradem (a wraz z nim pięciu generałów). Według de Villemaresta, jugosłowiańskie służby ustaliły, że ta "katastrofa" była zamachem. Z przyczyn oczywistych sprawę zatuszowano. Villemarest podaje następnie szokującą informację, że w ciągu niecałych czterech lat zginęło wówczas w katastrofach lotniczych, podczas prób jądrowych i prób z nową bronią 3 sowieckich marszałków, 3 admirałów i 32 generałów.



Briuzowa na stanowisku Szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej zastąpił marszałek Matwiej Zacharow.  Był on w latach 1949-1952 szefem GRU! Popadł w niełaskę u Stalina w 1952 r. a po śmierci Berii był przesuwany na niższe stanowiska. Później jednak jego kariera znów przyspieszyła i w 1960 r. stał się Szefem Sztabu Generalnego. Stracił to stanowisko w 1963 r. po kubańskim kryzysie rakietowym. Odzyskał je po wygodnej śmierci Briuzowa. Kierował sztabem do 1971 r. a zmarł w 1972 r.



"Podlec i były kołczakowiec" marszałek Rodion Malinowski, pozostał ministrem obrony ZSRR od 1957 r. (upadku Żukowa) do swojej śmierci w 1967 r. Po kubańskim kryzysie rakietowym wzywał do tego, by wojsko miało więcej do powiedzenia w polityce zagranicznej. Zarzucił żukowowsko-chruszczowowską strategię nuklearnej konfrontacji. Oczywiście Sowieci zasypywali dziurę rakietową i nadal planowali nuklearny blitzkrieg, ale wraz z breżniewowską stabilizacją oddalał się on w bliżej nieokreśloną przyszłość. Za życia Breżniewa nie było możliwe rozpętanie III wojny światowej. A Breżniew żył bardzo długo - aż w 1982 r. zabili go ludzie zniecierpliwionego czekaniem na władzę Andropowa.

A co z naszym "inteligentem w armii" Sztiemienką?



W 1964 r. wrócił do Sztabu Generalnego. A w 1968 r. został Szefem Połączonego Sztabu Wojsk Układu Warszawskiego. To on zaplanował inwazję na Czechosłowację. Zmarł w 1976 r. Śmiercią naturalną jak większość uczestników spisku przeciwko Sierowowi.


A w kolejnym odcinku serii "Matrioszka" przyjrzymy się zadziwiającej serii wpadek wywiadu zagranicznego KGB z 1961 r. i pewnemu słynnemu uciekinierowi. 

***

Nie chcę się zbytnio rozpisywać o ostatnich wyborach, ale ten mem oddaje część prawdy: 



Wymaga on jednak drobnej poprawki - w miejsce PiS trzeba wpisać "Gowin" lub "Ziobro". Joker jako Konfederacja to trafienie w samo sedno - zwłaszcza po ich akcji ze skargą do SN o unieważnienie wyborów (w których się wreszcie dostali do Sejmu :) Liczę przynajmniej na to, że Braun będzie odwalał na sejmowej mównicy jakieś sabatejskie rytuały. Młode, "wykształcone", rozpuszczone libki z wielkich ośrodków po ogłoszeniu wyników (które np. zwolenników PiS nie zadowoliły) wylewały swój ból d... w mediach społecznościowych. Czy Ci idioci naprawdę liczyli, że Milicja Obywatelska wygra? Problem jednak w tym, że zapaść w systemie edukacji (nie oczyszczenie go z lewackich nieudaczników) zaowocuje tym, że tych młodych, rozpuszczonych libków jest coraz więcej. To polscy Social Justice Warriors. I w następnych wyborach będzie ich głosowało jeszcze więcej... Miejmy nadzieję, że do tego momentu ustrój demokratyczny zostanie w Polsce ostatecznie skompromitowany i żadnych wyborów już nie będzie. Bo inaczej - bogowie zachowajcie nas w opiece!