niedziela, 25 marca 2018

Największe sekrety: Samael - Zagadka liczby 322


Ilustracja muzyczna: Jesper Kyd - Apocalypse - Hitman OST



Kadry decydują o wszystkim. A jak wybiera się kadry? Kto przepuszcza ludzi do elity?

Historia pewnego uczelnianego bractwa stanowi ciekawy przykład jak to się działo na gruncie amerykańskim.



W 1823 r. Samuel Russell zakłada w Bostonie spółkę Russell & Company. Jej model biznesowy? Zakupy opium w Turcji i jego sprzedaż do Chin. Po połączeniu w 1830 r. z syndykatem Perkinsa staje się ona największym amerykańskim handlarzem opium. Szefem jej operacji w Kantonie jest Warren Delano Jr., dziadek prezydenta Franklina Roosevelta. Partnerami w interesach Russella są m.in. rodziny Forbesów, Perkinsów i Coolidge'ów. Nas jednak w tej historii najbardziej interesuje kuzyn Samuela Russella - generał William Huntington Russell.



Gen. Russell studiuje na początku lat 30-tych XIX w. w Prusach. Chłonie tam filozofię Hegla i angażuje się w działalność tajnych stowarzyszeń uniwersyteckich. Wzorując się na jednym z nich zakłada w 1832 r. na Uniwersytecie Yale Bractwo Kości i Czaszki - Skull and Bones Society. Od tamtej pory każdego roku wybieranych jest 15 studentów pierwszego roku z Yale, którym proponuje się wstąpienie do Bractwa. No cóż, bractw studenckich na amerykańskich kampusach jest wiele. Ich członkowie zajmują się głównie ostrym piciem, dymaniem uczelnianych zdzir i robieniem różnych głupot. Mają różne głupie rytuały przyjęcia (na stronach porno jest mnóstwo prawdziwych i wyreżyserowanych filmików z żeńskich bractw), które czasem prowadzą do śmiertelnych incydentów.  Cała ta kultura bractw była też wielokrotnie wyśmiewana - choćby w klasycznej komedii "Zemsta frajerów". Co sprawia więc, że Bractwo Kości i Czaszki jest takie wyjątkowe? Czy jego rytuały (leżenie nago w trumnie i spowiadanie się ze swoich doświadczeń seksualnych) tak mocno się różnią od rytuałów bractw przeznaczonych dla "karków"?




Po pierwsze, Bractwo Kości i Czaszki nie jest organizacją dla uczelnianych półgłówków z drużyn futbolowych. Skupia tzw. perspektywiczną elitę: synów z bogatych rodzin lub bardzo zdolnych studentów. Jego celem jest nie tylko miłe wspólne spędzanie czasu, ale też budowanie siatek powiązań, które mogą zaprocentować w przyszłości. Bractwo wyróżnia się też tym, jego pracom towarzyszy niezwykły poziom tajemnicy. Informacje które o nim mamy są efektem dwóch włamań do jego siedziby "Grobowca" z ostatnich 180 lat i przecieków od niektórych jego członków. Tajemnicą nie jest jednak samo istnienie Bractwa ani jego (niekompletna) lista członków. W 1876 r. do "Grobowca" włamali się studenci z Bractwa "The Order of File and Claw". Opisali później w swojej gazetce wnętrza siedziby głównej Skull and Bones. Pomieszczenia były wyłożone czarnym aksamitem. Na ścianie jednej z sal znajdował się pentagram. Były też portrety założycieli niemieckiego Bractwa, którego Skull and Bones było filią. Na jednej ze ścian wisiała rycina przedstawiająca otwarty grób i cztery czaszki na nagrobkach, a obok nich: czapkę błazna, otwartą księgę, łachmany żebraka i królewską koronę. Z nimi był kamienny łuk a nim wyryte: "Wer war Der Thor, wer Weiser, wer Bettler, oder Kaiser? Ob Arm, ob Reich, im Tode gleich" - czyli "Kto był głupcem, kto mędrcem, kto żebrakiem a kto cesarzem? Czy biedny, czy bogaty, w śmierci równy." Ta sentencja pochodziła bezpośrednio z rytuałów bractwa Illuminatów - które zaczynało przecież jako bractwo akademickie na Uniwersytecie Ingollstadt. Osobie wstępującej do illuminatów pokazywano czaszkę lub szkielet i pytano, czy należał on do bogacza czy do biedaka. W "Grobowcu" znajduje się oczywiście prawdziwa ludzka czaszka -  ponoć czaszka indiańskiego wodza Geronimo wykopana z grobu w 1918 r. przez Prescotta Busha, ojca prezydenta George'a H.W. Busha i zarazem dziadka prezydenta George'a W. Busha.



Najważniejszy pokój "Grobowcu" nosi numer 322. Liczba 322 pojawia się również w insygniach Bractwa pod trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Niektórzy z członków Bractwa należący do CIA używali liczby 322 jako znaku rozpoznawczego w swoich misjach. W archiwach Yale zachował się list członków Skull and Bones mówiący, że jest to odniesienie do roku 322 przed Chrystusem. Wówczas to samobójstwo popełnił grecki polityk Demostenes a w Atenach wprowadzono plutokratyczny rząd, który postanowił, że tylko mężczyźni posiadający co najmniej 2 tys. drachm majątku mogą być obywatelami miasta. Sens tego powiązania jest bardzo niejasny. Być może, że po prostu dopasowano później historię do tego, że loży w Yale nadano w centrali numer 322 lub 3.22.




Członkowie Bractwa, podobnie jak Illuminaci, dostają nowe imiona po wstąpieniu w jego szeregi. I tak np. Averell Harriman był znany jako Thor, Henry Luce jako Baal, McGeorge Bundy jako Odyn, George H. W. Bush jako Magog, John Kerry wybrał sobie imię Long Devil, George W. Bush dostał "Temporary" bo nie mógł się na nic zdecydować. Jak już wspomniałem, lista członków jest w zasadzie półjawna. Część z niej nawet znajduje się na Wikipedii.  Oczywiście Skull and Bones przekonuje, że jest jedynie nieszkodliwym bractwem studenckim. Nie ma nic wspólnego z Illuminatami, spiskami, okultyzmem itp. Może i nawet to prawda. Ale, np. profesorowi Anthony'emu Suttonowi odmówiono dostępu do dokumentów Russell Trust, organizacji finansującej Bractwo. A im bardziej wgłębiamy się w biografie członków Skull and Bones, tym ciekawsze wychodzą koneksje.



Ciekawą osobą był na pewno założyciel Bractwa gen. William Huntington Russell. W latach 40-tych XIX w. założył szkołę dla chłopców, w której wprowadził militarny dryl. Twierdził, że przygotowuje ich na wojnę domową, która za jakiś czas wybuchnie. Russell był politykiem partii Whigów, współtwórcą Partii Republikańskiej i przyjacielem znanego terrorysty Grzegorza Johna Browna. Brown wyznaczył go jako wykonawcę swojego testamentu. Drugi z założycieli Bractwa Alphonso Taft był prokuratorem generalnym w administracji Granta, ambasadorem w Wiedniu i Sankt Petersburgu oraz ojcem prezydenta Williama Howarda Tafta, który też należał do Skull and Bones, ale skłócił się z establiszmentem. Z prominentnych XIX-wiecznych członków Bractwa wypada też wymienić: Williama M. Evartsa - prokuratora generalnego za Johnsona, sekretarza stanu za Hayesa i Garfielda. Największe wpływy "kościeje" osiągnęli jednak dopiero w XX w.



Trójka członków Bractwa: Daniel Coit Gilman, Andrew Dickinson White oraz Timothy Dwigt, kierowała trzema wielkimi uniwersytetami, współtworzyła też: Amerykańskie Towarzystwo Ekonomiczne, Amerykańskie Towarzystwo Chemiczne i Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Poprzez swoich uczniów: Johna Deweya i Horace'a Manna tworzyła mocno zjebany system edukacji publicznej w USA a także ideologię progressywizmu - ideologię władzy elit z czasów Teddy'ego Roosevelta, Woodrowa Wilsona i Franklina Roosevelta. Prof. Sutton pisał więc, że Bractwo kontroluje edukację w USA.



Członkowie Bractwa tworzy oczywiście między sobą kręgi zależności. I tak np. William Collins Whitney, sekretarz marynarki za czasów Clevelanda, miał prawnika o nazwisku Elihu Root (spoza Bractwa), który był sekretarzem wojny za McKinleya i Roosevelta oraz sekretarzem stanu za Roosevelta. Root był mentorem "kościeja" Henry'ego Stimsona, który był sekretarzem wojny w latach 1911-1913, sekretarzem stanu w latach 1929-1933 i znów sekretarzem wojny w latach 1940-1945. Jego bliskim współpracownikiem był "kościej" Harvey Hollister Bundy. Nadzorował on m.in. Projekt Manhattan a po wojnie współtworzył Plan Marshalla, kierował m.in. Fundacją Carnegiego i wspierał finansowo obronę Algera Hissa, sowieckiego szpiega w Departamencie Stanu. Synami Harveya Hollister Bundy'ego i zarazem "kościejami" byli William Bundy i McGeorge Bundy. Pracowali oni w CIA (drugi z nich też w wywiadzie wojskowym), Departamencie Stanu i Departamencie Obrony. Doradzali Kennedy'emu i Johnsonowi w kwestii wojny wietnamskiej - czyli planowali jak tej wojny nie wygrać i jak korzystając z niej przemodelować amerykańskie społeczeństwo. William wydawał później "Foreign Affairs" pismo Rady ds. Stosunków Zagranicznych i był honorowym przewodniczącym amerykańskiego oddziału grupy Bilderberg. McGeorge kierował Fundacją Forda. Taka to patologiczna rodzinka Bundych.



Inny ciekawy krąg wśród "kościeji" stanowili Harrimannowie i Bushowie. Averell Harriman to założyciel firmy inwestycyjnej Brown Brothers Harriman. Był on też biznesmenem mocna zaangażowanym w handel ze Związkiem Sowieckim już od lat 20-tych. W latach 1943-45 był ambasadorem w Moskwie, później m.in. ambasadorem w Londynie, sekretarzem handlu, gubernatorem Nowego Jorku i wielką szychą z Departamentu Stanu. Oczywiście też pomagał planować wojnę wietnamską, tak by nie została ona wygrana a po odejściu z administracji rządowej snuł plany dezindustrializacji i depopulacji świata w niesławnym Klubie Rzymskim. Jego druga żona Pamela Harriman Churchill była byłą żoną znanego alkoholika  Randolpha Churchilla (syna Winstona) i wielką szychą w Partii Demokratycznej jeszcze w czasach Clintona.





Wspólnikiem i przyjacielem Averella Harrimana był Prescott Bush, który od lat 20. do 1942 r. prowadził też interesy z niemieckimi przemysłowcami wspierającymi Hitlera a takze ze Związkiem Sowieckim. Angażował się też w eugenikę a po wojnie pomagał tworzyć ustawę regulującą działania CIA.   Był wpływowym republikańskim senatorem - odkrył Richarda Nixona i później usilnie próbował zrobić ze swojego syna George H. W. Busha wiceprezydenta u boku Nixona. George H. W. Bush "Magog", szef CIA i prezydent,  maczał zaś palce w tak dużej ilości spisków i zamachów, że materiałów wystarczyłoby na niezłą serię blogową - od Zatoki Świń i Operacji 40 poprzez zamach na JFK, uwalenie Nixona, handel narkotykami przez CIA, Iran-Contra, pedofilski skandal Franklina, wojny w Panamie, Iraku i Somalii, po transformację ustrojową w Europie postkomunistycznej i układ NAFTA. Jego syn George W. Bush, prezydent w latach 2001-2009, kontynuował tradycję rodzinną. Robił to jednak ze średnim entuzjamem. Stwierdził, że wolałby należeć do stowarzyszenia Gin & Tonic zamiast do Skull and Bones. No, ale jednak sprawdził się czytając dzieciom w dniu 911 historyjkę o kozie... (Zainteresowanych spiskowymi dziejami rodziny Bushów odsyłam do książek: Webstera Tarpleya "George Bush: The Unauthorized Biography" oraz Rogera Stone'a "Jeb! and the Bush crime family".)

Wśród funkcjonariuszy OSS znalazło się wielu "kościeji". Nie byli oni oczywiście żadnymi antykomunistycznymi "zimnymi wojownikami", tylko przedstawicielami liberalnego establiszmentu ze Wschodniego Wybrzeża. Skrót OSS często więc rozszyfrowywano jako "Oh, So Social!" a gen. Douglas MacArthur uważał tę agencję za zbiorowisko liberalnych pajaców o komunistycznych ciągotkach. Nie zapominajmy też, że OSS była agencją, która zabiła gen. Pattona. (Jak wiadomo Patton jako człowiek zamożny i podziwiany mógł startować w wyborach prezydenckich i stać się "Trumpem" już w latach 50-tych.) Tak się zaś składa, że nieoficjalnym hymnem tej agencji była pijacka "Whipfeenpoof Song" z Yale.



Flashback: Największe sekrety: Szaleństwo Dzikiego Billa Donovana

Flashback: Największe sekrety: Śmierć przedostatniego Boga wojny


Ludzie z OSS, Yale i Bractwa byli zaś ludźmi, którzy później tworzyli CIA. "Kościejem" był Trubee Davison, pierwszy dyrektor kadrowy CIA. "Kościejem" i agentem CIA był też np. wielebny William Slaone Coffin, działacz ruchu hippisowskiego oraz gejowski aktywista.



Ale Bractwo obstawiało też drugą stronę politycznej barykady. Członkiem Skull and Bones oraz funkcjonariuszem CIA był William F. Buckley Jr. - legenda amerykańskiego ruchu konserwatywnego, założyciel magazynu "National Review". Wiele z poglądów Buckleya stało się oficjalną linią administracji Reagana. Po wygranych wyborach prezydenckich w 1988 r. George H. W. Bush symbolicznie wyrzucił jednak egzemplarz "National Review" do śmieci mówiąc: "Już więcej nie potrzebuje tego gówna". Krąg związany z tym pismem ostro również się sfrajerzył przy okazji kampanii wyborczej z 2016 r. - wieszczył wielką klęskę Trumpa i robił wszystko, by go podsrywać.  Spośród znanych "prawicowców" do Bractwa Kości i Czaszki należał też znany neokonserwatysta Robert Kagan. Kagan w 2016 r. totalnie się zbłaźnił, bo opuścił Partię Republikańską w reakcji "na faszyzm Trumpa" i oficjalnie poparł Hillary Clinton.



W administracji Trumpa mamy jednak jednego "kościeja" na wysokim stanowisku. To Steven Mnuchin, sekretarz skarbu a wcześniej producent m.in. "Mad Max. Na drodze gniewu", "Legionu Samobójców" i "Batman vs Superman: Świt sprawiedliwości."



Każda rewolucja z czasem pożera własne dzieci, tak więc Bractwo Kości i Czaszki stało się również ofiarą zmian społecznych, które pomagało wprowadzać w USA. W 1971 r. część jego członków podjęła próbę zmiany Bractwa w organizację koedukacyjną. Spotkało się to wówczas z ogromnym oporem. To co było dla "proli" nie mogło być mieszane z tym co miało być dla elit. Liczba zwolenników równouprawnienia płciowego jednak rosła i w 1991 r. dopuszczono do Bractwa siedem studentek. Starzy członkowie organizacji w reakcji na to zmienili zamki w "Grobowcu". W głosowaniu korespondencyjnym nieznacznie wygrali zwolennicy koedukacji, ale grupa działaczy z Williamem Buckleyem na czele złożyła w sądzie pozew przeciwko tym "feministom". Spór prawny zakończył się ugodą po kilku miesiącach i pozwolono rekrutować kobiety do Bractwa. Zwolennikami koedukacji byli m.in. John F. Kerry oraz R. Inslell Clark Jr., wykładowca uniwersytecki zamieszany w wielki skandal pedofilski w Szkole im. Horace'a Manna. ("Nie jestem pedofilem, jestem feministą!" :). No cóż, niektóre ceremonie Bractwa - np. nagie zapasy w błocie - nabrały kolorytu dzięki przyjmowaniu kobiet do organizacji. Starzy członkowie narzekają jednak, że Bractwo nie jest już tak klimatyczne jak kiedyś. Spośród kobiecych członków Bractwa realnymi osiągnięciami może pochwalić się jedynie Angela Lee Warnick Buchdal, pół-Koreanka, pół-Żydówka, która został pierwszą w historii rabinką wschodnioazjatyckiego pochodzenia (co jest równie koszerne jak kanapka z wieprzowiną i serem). No cóż, nawet Bractwo Kości i Czaszki dorobiło się swoich pieprzonych Social Justice Warriors. Adam Weishaupt się w grobie przewraca. Jego idee mówiące o budowie utopijnego społeczeństwa rządzonego przez elity okazały się równie głupie jak komunizm.


To już ostatni odcinek serii "Samael". Mam nadzieję, że się Wam podobała (no chyba, że jesteście zwolennikami szkoły judeo-austriackiej ;). Jeśli było zbyt mało muzyki klawesynowej, cycków i hrabiego Jabolowego, to mocno Was za to przepraszam. Robię głęboki ukłon i mówię: "Sumimasen!!!".  A za jakiś czas startuje nowa seria Dies Irae. Też będzie ostrą jazdą :) A później może seria Citrus :)


***

Znanemu Wam autorowi udało się napisać bardzo prometejski artykuł do "Plusa Minusa" poświęcony sprawie Siergieja Skripala i temu skąd bierze się w rosyjskich/sowieckich służbach. Zainspirowany m.in. "Czerwoną Jaskółką". I już dostałem sygnał, że nie spodobał się Łubiance.
Na firmowego maila znanego Wam autora przyszedł mail napisany językiem wziętym żywcem z "Zapisków oficera Armii Czerwonej". List jest długaśny, więc publikuję najlepsze fragmenty:

"Zarówno USA, UK i Izrael mordują swoich agentów, którzy zdradzili. Dla setek filmów Hollywood i ich widzów jest to prawdopodobne, a dla pana  nie? Na pewno nie chodzi o "uciekinierów", bo każdy Rosjanin ma paszport  w domu, lecz o zdrajców, o przestępców w każdym kraju, a więc Rosjia nie jest wyjątkiem. Zdrajców państwa mordują od tysiącleci, a nie od czasów ZSRR. (...)

Rosja jest jednak nie tak doskonałą jak w RFN, ale jednak wg każdej naukowej definicji demokratyczną republiką i państwem prawa. Jej urzędnicy zdradzający nie jakieś nieprawidłowości, lecz tajemnice służbowe, są pociągani do odpowiedzialności. Ponieważ Rosja jest bezpodstawnie atakowana przez USA, które z republiki nielegalnie przekształciły się w imperium, to uważając, że walczy o swe istnienie karze za zdradę surowo. (...) Rosja wydaje na wojsko ok. 10% tego co całe NATO lub ok. 30% tego co UE. Po pokryciu wydatków socjalnych, na gospodarkę, naukę, infrastrukturę, edukację, służbę zdrowia, policję, badania kosmosu itp. ma z wielkim trudem na armię obronną na bardzo długich granicach. O atakowaniu NATO lub UE nie może być nawet mowy w najbliższych 50 latach i dłużej. Rosji opłaca się też bardziej wymiana handlowa i pokojowa współpraca. Wyjątkiem jest pomoc dla rządu Syrii i chronionych przez ten rząd 2 milionów chrześcijan oraz rosyjskiej bazy wojskowej. To Gruzja napadła na Rosję zabijając jej żołnierzy sił pokojowych, a obie prowincje odmawiające należenia do Gruzji nie należą do Rosji, lecz są odrębnymi państwami. Wojny domowej w Ukrainie nie byłoby, gdyby USA nie obaliły demokracji Ukrainy zamachem stanu, a nowe władze nie zakazały języka rosyjskiego i nie atakowały urodzonych w Ukrainie ludzi znających tylko rosyjski. Krym złamał prawo wewnętrzne Ukrainy, ale Rosja nie złamała prawa międzynarodowego. (...)

"Jeżeli Rzeczpospolita okłamuje czytelników w takim pachnącym zniszczeniem Polski a organizowanym przez USA wojennym chaosie w pasie od Międzymorza po zach. Chiny, to staje się za to zniszczenie naszego kraju współodpowiedzialna. USA napewno broniłyby nas w przypadku NATO (tak jak UE broniłaby USA), ale to nie przeszkadza im wtrącić nas w wojenny chaos poniżej traktatu NATO. "

Autor listu zostawił swój adres: Judengasse (...) Norymberga. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz