niedziela, 7 stycznia 2018

Gniew Irańczyków, zdrada Bannona i zniknięcie Sorosa


Ilustracja muzyczna: Marathon - 300 Rise of The Empire OST

Na pierwszy rzut oka wygląda, że fala zamieszek w Iranie już opadła. A przynajmniej żadne wiadomości o nich nie przedostają się na zewnątrz. Bezpieka zdołała zablokować Telegram i inne "okna na świat". Można się jednak pokusić o kilka obserwacji. Protestowały ponoć głównie warstwy niższe: robotnicy, chłopi, studenci, prekariat. Inteligencja trzymała się z daleka, podobnie jak kupcy z bazarów (tamtejsze "Mirki"). Hasła społeczne i antykorupcyjne łączono z przesłaniem "Iran First", czyli żądaniami by kraj nie angażował się w niepotrzebne konflikty w krajach arabskich, by przestał dotować Hezbollah i Palestyńczyków marnując pieniądze, które przydałyby się na wsparcie socjalne dla młodych ludzi. Bezpośrednio zaatakowano też szariat, ajatollahów, Chomeiniego i całą tę "niearyjską tradycję". Demonstranci odrzucali nawet islamskie przesłanie z protestów z 2009 r. (przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim.) Młode dziewczyny zrzucały hidżaby, chłopaki zaś obrzucały koktajlami Mołotowa siedziby milicji basiji i bezpieki. Podpalano szkoły koraniczne. Niszczono portrety ajatollahów. Wznoszono nawet hasła na cześć dawnego szacha Iranu. 



Choć ta fala protestów się załamała, to decydenci z Teheranu byli nią naprawdę przestraszeni. Mogę się mylić, ale te protesty nie wyglądały na wywołane przez obce służby - jeśli już to raczej przez jakąś frakcję w krajowej bezpiece. Świadczy o tym choćby to, że za "podburzanie tłumu" aresztowano byłego prezydenta Mahmuda Sabourdżiana vel Ahmadinedżada. Zachodnie ośrodki wyraźnie były tymi zamieszkami zaskoczone. A CNN nawet wspierała irańską, reżimową propagandę! No cóż, dla sporej części liberalnych lewicowców i SJW's (a także różnych duponarodowców, którzy jednocześnie krzyczą "Stop islamizacji!") reżim ajatollahów reprezentuje siły dobra, bo przecież jest antyamerykański, antyizraelski oraz islamski a islam jest trendy. Wszak amerykańskie feministki zakładają hidżaby, by solidaryzować się z islamskimi nachodźcami przeciwko "opłesyjnej i patjałchałnej kulturze białego człowieka". Część prawicy chwali zaś Iran za to, że się "stawia Ameryce i buduje konserwatywny model rozwoju". Skopcom podoba się zaś irańskie, purytańskie prawo obyczajowe. Młodzi Irańczycy z biedniejszych grup społecznych mają jednak oczywiście zupełnie odmienny pogląd na te kwestie. W Iranie dorosło pokolenie, które zna okres rewolucji islamskiej jedynie z książek. Całe życie są rządzeni przez tych samych ludzi, gospodarka kraju ma się kiepsko, a młodzież przecież ma swoje aspiracje i nie chce żyć w chlewiku. Sytuacja podobna jak w schyłkowym PRL. Protesty pewnie wybuchnęłyby już kilka lat temu, ale administracja Obamy poluzowała Iranowi ekonomicznie "śrubę" (i pozwoliła na zdobycie doświadczenia w programie nuklearnym). Administracja Trumpa zapewne liczy, że irański reżim sam się załamie w ciągu 10 lat, tak jak się kiedyś załamał Związek Sowiecki. I to moim zdaniem jest słuszna strategia. Możliwe nawet, że USA nie wycofają się w pełni z porozumienia nuklearnego z Iranem, ale już wprowadzają na nowo sankcje przeciwko instytucjom gospodarczym powiązanym ze Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej.





Analizując sytuację w Iranie trzeba oczywiście przypomnieć o ważnym fakcie: rewolucja islamska z 1979 r. została wywołana przez obcą agenturę (nie-Irańczyk Chomeini współpracował ze Stasi oraz zachodnimi służbami, swoje też dodała administracja Cartera), po to by zatrzymać rozwój gospodarczy i cywilizacyjny Iranu. Wielu ludziom nie podobało się, że Szach prowadził niezależną i bardzo asertywną politykę zagraniczną. Ten władca szybko modernizował też Iran: budował fabryki, rafinerie, rurociągi, uniwersytety. Za petrodolary kupował na Zachodzie nowoczesne technologie. To za jego czasów rozpoczął się irański program nuklearny. Tworzył też ciekawy balans pomiędzy kulturową westernizacją (widoczną m.in. w strojach Iranek) z budowaniem narracji o chwalebnej, przedislamskiej, turboaryjskiej przeszłości (tutaj macie film z państwowych uroczystości w Persopolis) Pod jego rządami Iran miał szansę stać się najbardziej obok Izraela rozwiniętym gospodarczo krajem Bliskiego Wschodu. Agentura obaliła jednak Szacha za pomocą "kolorowej rewolucji" i zainstalowała sekciarza piszącego książki o defekacji...

Mitem jest również to, że "Iran to bastion antyamerykańskiego oporu". W sumie to administracja Cartera pomogła zainstalować w Teheranie reżim ajatollahów. Administracja Reagana/Busha sprzedawała im izraelską broń w ramach Iran-Contra. Irańczykom odpuszczano wysadzanie w powietrze amerykańskich koszar i ambasady w Bejrucie. Owszem, wprowadzano sankcje i słownie potępiano Iran, czasem mu psuto nuklearną maszynerię jakimś Stuxnetem, ale poza tym mnóstwo rzeczy uchodziło ajatollahom na sucho. Bush Jr de facto podarował ajatollahom Irak a Obama pozwolił Teheranowi na chwilę gospodarczego oddechu. Teraz wszystkie rządy zdominowane przez liberalnych globalistów stoją po stronie reżimu ajatollahów. Dlaczego? Bo tak jak np. reżimy Maduro czy jakiś afrykańskich dyktatorów trzyma on w biedzie i cywilizacyjnym zacofaniu swój naród. A globalne elity jak wiadomo chcą, by biedni z krajów Trzeciego Świata pozostali biedni, bo tak ich można lepiej eksploatować. A że reżimy takie jak irański są skorumpowane? Tym lepiej, bo łatwiej można z nimi robić interesy. Reżim irański jest agresywny i angażuje się w liczne wojny? Fajnie, bo można na tym też świetnie zarobić. Pamiętacie Iran-Contra?

Ps. Szukając filmików w turboaryjskich, perskich klimatach znalazłem dwie ciekawostki. Pierwszy filmik to Iranka czytająca list od "szacha Aryjczyków" do arabskiego kalifa, w którym szach odrzuca islam i wskazuje, ża Arabowie są niższą, prymitywną rasą! Drugi jest niestety bez napisów, ale turboaryjska dziewoja ma ciekawą urodę...

***

Anthony Scaramucci powiedział kiedyś, by nie porównywać go ze Stevenem Bannonem, bo w odróżnieniu od Bannona "nie próbuje ssać swojego własnego fiuta". Myślę, że to bardzo trafne określenie. Bannon rzeczywiście taki jest. I właśnie to pokazał. Książka "Fire and Fury" Michaela Wolffa, to jego robota.



Michael Wolff sam przyznaje, że nie wie, czy część jego książki jest prawdziwa. Łapano go wcześniej na fabrykowaniu cytatów w jego poprzednich książkach. Wolff nie ukrywa przy tym, że ma nadzieję, że "Fire and Fury" doprowadzi do upadku prezydenta.  Wszystko wskazuje zaś na to, że Bannon był głównym źródłem "rewelacji" z tego dziełka. Są tam opisane m.in. rozmowy w cztery oczy Bannona z byłym szefem Fox News Rogerem Ailesem. Ailes nie żyje od jakiegoś roku, więc kto mógł ich szczegóły opisać Wolffowi. O ilu kilka osób w tej książce gwałtownie zaprzeczyło, że miało coś takiego powiedzieć, to Bannon od sprawy się nie odcina.



W książce tej pojawiły się interesujące wątki, które mogą być prawdą. Choćby to, że Tony Blair rzekomo informował Trumpa o tym, że jego kampanię szpiegowała brytyjska agencja szpiegostwa elektronicznego GCHQ. Prawdopodobne jest również to, że Henry Kissinger nazwał spór doradców Trumpa "konfliktem między Żydami a nie-Żydami".  Zapewne prawdą jest to, że Trump boi się otrucia i nie pozwala nikomu na dotykanie swojej szczoteczki do zębów. Nie ufa też kuchni Białego Domu i zamawia sobie na boku hamburgery w McDonaldsie, które je w łóżku - ale według jego córki Tiffany robi to tylko od czasu do czasu.  W książce "Fire and Fury" znalazły się jednak też łatwe do zidentyfikowania piramidalne bzdury. Totalną nieprawdą jest to, że rzekomo Trump nie chciał wygrać wyborów prezydenckich. Wiele faktów wskazuje bowiem, że zaczął się przygotowywać do tych wyborów już w 2012 r. a ambicje prezydenckie pojawiły się u niego gdzieś koło 1999 r. Zwracano też uwagę na to, że w książce Wolffa pojawił się zarzut, że Trump nie kojarzył kim był John Boehner, przewodniczący Izby Reprezentantów. To niemożliwe, bo przecież przez kilka ostatnich lat Trump wielokrotnie twittował na temat Boehnera. 



Ogólnie narracja w książce Wolffa jest prowadzona w ten sposób, by pokazać, że Trump jest chorym psychicznie analfabetą, który zachowuje się w dziwaczny sposób. Trump jest też tam pokazany jako chronicznie niewierny mąż. Dostaje się bardzo mocno jego synom: Ericowi i Donowi Jrowi. Bannon zarzuca Donowi Jrowi nawet zdradę - nieco ożywiając w ten sposób zdychającą śmiercią naturalną narrację o rzekomej rosyjskiej ingerencji w wybory. (Bannon jakoś nie zwraca uwagi na to, że Natalia Weselnicka była uczestniczką prowokacji przeciwko Trumpowi. Pracowała dla firmy Fusion GPS, która stworzyła niesławne dossier Christophera Steela. No cóż, książka była pisana pewnie na świeżo po ujawnieniu prowokacji Weselnickiej, zanim ekipa specjalnego prokuratora Muellera się skompromitowała w wyniku afery Strzoka.) Najmocniej jednak dostają Ivanka i Jared Kushner, czyli osobiści wrogowie Bannona. Wolff twierdzi np., że Ivanka chce zostać prezydentem i że Jared Kushner "zna wszystkich złodziei w Izraelu". Dosrywa się też tam wiceprezydentowi Pence'owi i ambasador przy OBZ Nikki Haley, czyli osobom które mogłyby przejąć schedę po prezydencie. Banon jest pokazany przy tym wyłącznie z dobrej strony. To człowiek, który o 6:00 rano jadał śniadanie z prezydentem i miał wyjątkowy dostęp do jego ucha. To też jedyny człowiek, który może postawić się Chinom.  Bannon nie ukrywa przy tym, że chce kiedyś zostać prezydentem.

I tu prawdopodobnie mamy klucz do całej sprawy. T-shirty "Bannon 2020" już są sprzedawane, choć oczywiście po ostatnim wyskoku wszyscy się odcięli do Bannona a on sam niedawno zaliczył ogromną wpadkę z Royem Moorem i wyborami uzupełniającymi w Alabamie. Bannon kilka miesięcy temu mówił, że Trump jest na drodze do kolejnego, miażdżącego zwycięstwa w wyborach prezydenckich a powstrzymać do może tylko impeachment. Wskazywał też, że może to być impeachment w związku z rzekomą chorobą psychiczną prezydenta. Jak widać Bannon i jego pacynka Wolff postanowili dostarczyć amunicji do tego impeachmentu. Ich gra jest oczywista. Tylko czemu to robi? Po ewentualnym impeachmencie Trumpa, prezydentem zostałby wiceprezydent Mike Pence. Bannon planuje, że wówczas stanąłby na czele populistycznej rewolty wewnątrz Partii Republikańskiej. Zbudowałby nowy, lepszy trumpizm. Czy tak jak mówi Trump Bannon stracił rozum, po utracie posady w Białym Domu czy też może od początku był głęboko zakonspirowanym agentem Głębokiego Państwa? Faktem jest, że po tym jak pracował w Białym Domu, Trump nadal go wykorzystywał do pewnych zadań. Ale dla kogo on naprawdę pracuje? Steve Bannon to porucznik marynarki wojennej, na przełomie lat 70-tych i 80-tych asystent szefa operacji morskich. Później bankier inwestycyjny i producent filmowy, który zaczął kierować serwisem Breitbart po dziwnym zgonie jej twórcy Andrew Breitbarta. Czyżby jego zadaniem było przechwycenie alt-rightowej rewolucji?

Ludzie Trumpa bynajmniej nie są bierni w tej tajnej wojnie. Toczy się zakulisowa rozgrywka, która może doprowadzić do uwolnienia Juliana Assange'a.  Pojawiły się poszlaki mówiące, że to powiązana z amerykańskimi służbami firma CrowdStrike zainstalowała malware na serwerach Narodowego Komitetu Partii Demokratycznej i sfingowała atak hakerski na nie.  W sieci pojawiło się zaś tajemnicze źródło Q-Anon, ktoś mający dostęp do informacji wywiadowczych z najwyższej półki i dokonujący przecieków. Q-Anon powiązał niedawną rezygnację Erica Schmidta, prezesa koncernu Alphabet (Google) z dekretem Trumpa uderzającym w spółki sprzedające sprzęt i oprogramowanie do inwigilacji obcym bezpiekom. Q-Anon łączy też Schmidta ze stworzeniem lipnej narracji o rosyjskiej ingerencji w wybory. Schmidt był jednym ze sponsorów kampanii Hillary Clinton, jego ludzie odpowiadali za jej systemy komputerowe i był powiązany z firmą prawniczą Perkins Cole, która opłacała prowokacje Fusion GPS. Maile DNC miał wykraść Seth Rich, zawiedziony zwolennik Berniego Sandersa. Debbie Wasserman-Schultz, ówczesna przewodnicząca DNC zleciła zabójstwo Richa gangowi MS-13. Q-Anon pisał też, że "mamy specjalne miejsce dla GS" i od tego momentu (czyli od listopada) Soros nagle przestał twittować. Zaniemógł czy co?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz