Erik Prince, założyciel Blackwater i John R. Maguire, były oficer CIA pracujący obecnie dla prywatnej firmy wywiadowczej Amyntor Group, złożyli prezydentowi Trumpowi (lub jego bezpośredniemu otoczeniu) propozycję stworzenia alternatywnej agencji wywiadowczej o globalnym zasięgu działania. Miała by ona podlegać bezpośrednio Trumpowi oraz szefowi CIA Mike'owi Pompeo. Argumentem za stworzeniem takiej "widmowej" agencji jest to, że w samym CIA roi się od ludzi Obamy, Clintonów i Bushów otwarcie wrogich wobec Pompeo i Trumpa oraz sabotujących ich politykę. Prince to były Navy Seal i twórca najsłynniejszej firmy wojskowej na świecie. Maguire to były bliski współpracownik legendarnego funkcjonariusza CIA Duane'a Clarridge'a, gostek który pracował z Contras w Nikaragui oraz miał powiązania z programem tajnych więzień. Obaj dysponują globalną siecią kontaktów wywiadowczych, która w wielu krajach ma lepsze "dojścia" od CIA. Firma Amyntor Group była zaś rozważana przez nową administrację jako potencjalny wykonawca programu tajnych więzień. Nowa agencja zajmowałaby się m.in. porywaniem terrorystów oraz ich likwidacją.
Podczas spotkania ze sponsorami kampanii Trumpa Maguire miał wskazać, że udało się jego ludziom zdobyć dowody na to, że H.R. McMaster doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, zlecał nielegalną inwigilację Stevena Bannona oraz członków rodziny prezydenta. Materiały zebrane podczas tej inwigilacji wysyłano na Cypr, do organizacji powiązanej z Georgem Sorosem. To potwierdza, to na co osoby dobrze poinformowane wskazywały już od wielu miesięcy - McMaster jest zdrajcą, a uwalenie gen. Flynna miało służyć wypromowaniu go na tę strategiczną pozycję. Tak jak też tutaj pisałem, Trump dysponuje własną siatką omijającą blokady stworzone przez ludzi mające go kontrolować. Wielu jego znajomych kontaktuje się z nim za pośrednictwem Melanii. Ma ona więc całkiem spory wpływ na prezydenta - wpływ, który jest lekceważony.
Ludzie wspomnianego wcześniej Erika Prince'a są obecnie nieco zajęci torturowaniem "Głupawego Księcia" Alwaleeda w Rijadzie. Akurat tak się dziwnie złożyło, że pewne poszlaki wskazują na to, że strzały w tłum oddane podczas październikowej masakry w Las Vegas padały z wielu miejsc - w tym z hotelu Four Seasons należącego do Alwaleeda. Sama masakra mogła zaś maskować zamach na przebywającego incognito w Las Vegas następcę tronu Mohammeda bin Salmana. Jakoby rzekomo widać na jednym z filmów z dnia masakry MBS wyprowadzanego z jednego z hoteli w eskorcie uzbrojonych ochroniarzy. To, że Jared Kushner przybył dzień przed saudyjską czystką do Rijadu i rozmawiał z MBS też wiele mówi. O ile wielu książętom zatrzymanym w ramach czystki udało się wyjść z aresztu po wpłaceniu ogromnych kaucji, to książę Alwaleed nadal w nim siedzi.
Rozjaśnia się zaś nieco sprawa z gen. Fynnem. Poszedł on na układ ze śledczym Robertem Muellerem bo nie wytrzymywał już finansowych kosztów obrony prawnej (i tu widać, że ludzie Trumpa zawalili). Przyznał się do kłamania w rozmowie z FBI o swojej rozmowie z ambasadorem Kislakiem. A w jakiej kwestii kłamał? Nie ujawnił, że prawdopodobnie na polecenie Kushnera dzwonił do rosyjskiego ambasadora w sprawie wsparcia w ONZ przy kwestii rezolucji potępiającej Izrael za osiedla na Zachodnim Brzegu. Niewiele zdziałał, bo Rosja dzień później poparła tę rezolucję. Jeśli mamy więc dowód na współpracę ekipy Trumpa z jakimś obcym państwem to raczej nie z Rosją a z Izraelem. Jeśli nie uda się przycisnąć Flynna by łgał, śledztwo niewiele posunie się dalej. Zwłaszcza, że Departament Stanu za czasów Obamy deklarował, że nie było nic niewłaściwego w kontaktach Flynna z Kislakiem. Ekipa prezydenta-elekta może bowiem, według niektórych interpretacji prawnych, w ramach przygotowań do przejęcia władzy nawiązywać kontakty z dyplomatami z innych państw.
Mueller znalazł się zaś w kłopotach, bo jego bliski współpracownik, agent FBI PEtr Strzok został przyłapany na wysyłaniu antytrumpowskich wiadomości tekstowych do swojej kochanki. Strzok pokazał więc, że jest uprzedzony wobec głównego celu w śledztwie i wyleciał z tego powodu z zespołu Muellera. Wcześniej był tym agentem, który przesłuchiwał gen. Flynna. Przesłuchiwał też Humę Abedin i Cheryl Mills w sprawie maili Hillary, a także brał udział w ratowaniu kandydatki demokratów w śledztwie dotyczącym tych emaili. Po "przypadkowym", odbytym w samolocie czekającym na pasie startowym, bezpośrednio spotkaniu Billa Clintona z prokurator generalną Lorettą Lynch, Strzok wysłał do szefa FBI maila oznaczonego jako "pilny". Republikanie w Kongresie są zaś coraz bardziej zniecierpliwieni krętactwami FBI w sprawie "ingerencji w wybory", co znacznie zmniejsza ryzyko impeachmentu. Partia Republikańska w końcu poszła do rozum po głowy i uznała, że uderzenie w Trumpa będzie dla niej samobójcze.
Prezydent spełnił zaś jedną ze swoich obietnic z kampanii wyborczej: zdecydował o przeniesieniu ambasady USA z Tel Avivu do Jerozolimy. Islamscy fanatycy są wściekli, ale niewiele to zmienia, bo oni zawsze chcą ucinać głowy "niewiernym". (Pięknie sprawę podsumował Paul Joseph Watson.) Wkurzona jest też cała liberalna opinia publiczna, a wkurza ją to, że władze USA uznały trudny do zaprzeczenia fakt mówiący, że Jerozolima jest stolicą Izraela (choćby z tego powodu, że znajduje się tam izraelski parlament, siedziba prezydenta i znaczna większość izraelskich ministrów oraz urzędów państwowych) i była nią jeszcze przed 1967 r., gdy miasto było podzielone między Izrael a Jordanię. Liberalna opinia publiczna jest też oburzona, by ten symboliczny ruch "wywoła wojnę na Bliskim Wschodzie". Tak się jednak składa, że wojna tam już trwa od bardzo dawna. O ile część państw regionu głośno zaprotestowała przeciwko decyzji Trumpa, to po cichu (tak jak Arabia Saudyjska) dają do zrozumienia, że kwestia Jerozolimy ich wali i ogólnie kładą ch... na Palestyńczykach, których i tak nigdy specjalnie nie lubili. Ważniejszą dla nich sprawą jest konfrontacja z Iranem, a w tej kwestii mają wspólne interesy z USA oraz Izraelem. Któraś tam już z rzędu intifada nie miałaby więc wsparcia ani w Arabii Saudyjskiej, ani w Emiratach, ani w Egipcie. Hamas niewiele może zdziałać militarnie a Hezbollah jest zaangażowany w Syrii. Dużo ostrzej niż w Palestynie może być więc na ulicach zachodnioeuropejskich miast, gdzie przedstawiciele religii pokoju urządzą sobie znów zamieszki i zamachy, by pokazać jak bardzo są obrażeni przez to, że izraelscy Żydzi nie są takimi ciotami jak Niemcy.
***
Wiele osób być może kojarzy go jako człowieka, który przywrócił Polakom pamięć o wielkim pisarzu Ferdynandzie Ossendowskim. W jego domu było urządzone mini-muzeum Ossendowskiego a jednym z eksponatów była tablica pamiątkowa, na której tego pisarza określono mianem "antykomunisty". Miała być zawieszona na przedwojennym domu Ossendowskiemu na warszawskiej Ochocie, ale resortowym lokatorom tej kamienicy nie spodobało się to, więc zawieszono tam tablicę ocenzurowaną - już bez "antykomunisty". Michałowski wspominał, że Ossendowskim zainteresował się gdy był dzieciakiem - zauważył, że w szkolnej kotłowni pali się książkami wycofanymi przez komunistyczną cenzurę z biblioteki. Ze stosu tego "opału" zwinął książki Ossendowskiego i dzięki temu zakochał się w twórczości tego pisarza. Michałowski przypomniał też Polakom o istnieniu barona Ungerna i jego mongolskiej ekspedycji. Był zafascynowany Mongolią i Wielkim Stepem. Pierwszą wyprawę do Mongolii odbył 50 lat temu. Podczas naszego ostatniego spotkania, we wrześniu, z wielkim zainteresowaniem oglądał fotki, które zrobiłem w tym kraju podczas swojej niedawnej wyprawy.
Już sama data urodzin Witolda Michałowskiego (23 sierpnia 1939 r.) była bardzo symboliczna. Nie jest też żadną przesadą stwierdzić, że ten człowiek ocierał się często o tajną historię Polski. Jego ojciec był oficerem sanacyjnego Oddziału II SG, czyli służb specjalnych, który zginął w dziwnych okolicznościach w drugiej połowie lat 40-tych. Był on ideowym piłsudczykiem a przy tym autorem broszurki pokazującej tatarskie korzenie Marszałka Piłsudskiego. Michałowscy też byli rodem o tatarskich korzeniach, ale z licznymi "międzynarodowymi" domieszkami. (Dalszym krewnym Witolda był... oficer SS powieszony za udział w spisku z 20 lipca 1944 r.) Teść Witolda, Stefan Porawa-Matuszczyk, był w AK szefem komanda likwidacyjnego 993W.
Witold był na "ty" zarówno z o. Tadeuszem Rydzykiem jak i Urbanem. Każdego z nich poznał na jakimś etapie swojego życia. Występował w Telewizji TRWAM i TV Republika (a także Telewizji Narodowej), ale bynajmniej nie był prawicowcem. Mówił o sobie: "Byłem, jestem i będę człowiekiem lewicy. Piłsudczykowskiej". W październiku 1956 r. słuchał wystąpienia Jacka Kuronia na wiecu na Politechnice Warszawskiej. Podszedł do mówcy i pokazał mu książkę przedwojennego polskiego komunisty Jana Hempla "Kazania Polskie". Wydaną w Kurytybie, w Brazylii przed I wojną światową. Na okładce widniała swastyka. Jacuś-Placuś Kuroń spojrzał na nią i oburzony rzucił: "Z agentami faszyzmu nie chcę mieć nic do czynienia!". Michałowski słusznie uznał go za totalnego kretyna. Sam działał w PZPR, aż go wywalili z niej 1968 r. za krytykę kampanii antysemickiej. Co ciekawe kojarzono go wówczas z narodowymi komunistami, a nawet z mijalowcami.
W 1976 r. jako pierwszy przedstawił (na łamach "Przeglądu Technicznego") pomysłu budowy terminalu LNG mającego uniezależniać Polskę od dostaw gazu ze Wschodu. Ten artykuł wywołał wściekłą reakcję ambasady sowieckiej. Interweniowała bezpośrednio u Gierka. Gierek podziękował Michałowskiemu za pomysł z LNG i "ukarał go" wysyłając na znakomicie płatny kontrakt do Iranu. W Iranie Michałowski wykrył przekręt przy budowie rurociągu, za co osobiście podziękował mu Szach.
W latach 90-tych Witold Michałowski starał się uprzykrzać życie Gazpromowi. W swoich publikacjach a także na łamach wydawanego przez siebie branżowego pisma "Rurociągi" nieustannie wskazywał, że kontrakt jamalski to "tranzytowy przekręt stulecia". Procesował się z nim Gudzowaty (przeprosili się ze sobą, gdy Gazprom zaczął wojnę przeciwko temu miliarderowi). W 1994 r. w dom Michałowskiego uderzył "piorun kulisty", paląc mu część archiwum.
W trakcie walki przeciwko Gazpromowi, Michałowski zdobył niecodziennego sojusznika... Samoobronę. Wspólnie z rolniczymi związkowcami zorganizował blokadę prac przy gazociągu. "Gdy okazało się, że rosyjsko-niemiecki korytarz gazowy polski podatnik dofinansował kwotą blisko 2 miliardów dolarów, a Skarb Państwa będzie otrzymywał zaledwie 3 proc. kwot, jakie powinny być pobierane za tranzyt gazu, namówiłem Samoobronę do działania. Na skutek chłopskich protestów budowa Wielkiej Rury stanęła na wiele miesięcy. Ja zaś zostałem uznany za agenta Leppera. We Włocławku, przy udziale ówczesnego wojewody, urzędującego w wspaniałym gabinecie właśnie ofiarowanym mu przez gazpromowską spółkę, podjęto próbę załagodzenia konfliktu z rolnikami. Poszkodowani zwrócili się do mnie o pomoc. Gdy udowodniłem, że odszkodowania za zajęcie pasa gruntów rolnych mogą być wielokrotnie wyższe rozpuszczono pogłoskę, że jestem agentem czeczeńskim" - wspominał Michałowski. Blokada Jamału sprawiła, że Samoobrona została zauważona i prawdopodobnie kupiona. Michałowski przez pewien czas był związany z tą partią, pisał nawet dla niej część programu (a w Brazylii poznawał Leppera z niejakim Inacio Lulą da Silvą), a z Lepperem przyjaźnił się również po jego politycznym upadku. Pamiętam jak latem 2011 r. w niecały tydzień po śmierci Leppera rozmawialiśmy o tym jak i dlaczego zabito tego "trybuna ludowego". Gdy pytałem go kilka lat później o fenomen Zbigniewa Stonogi, odpowiadał: "Stonodze i Tymochowiczowi podawało się rękę z największą niechęcią".
Witold Michałowski był wielkim rzecznikiem strategicznego pojednania polsko-ukraińskiego. Miał nawet okazję, w trakcie dyskusji w jednym z Klubów Gazety Polskiej, nawrzucać księdzu Isakowiczowi-Zaleskianowi od agentów FSB. Był też wielkim przyjacielem czeczeńskich niepodległościowców. Drugą wojnę w Czeczenii obserwował z bliska, jako korespondent wojenny. Miał po tamtej stronie znakomite kontakty. Poznał m.in. Szamila Basajewa. Znał się też jednak z gen. Lebiedziem i widział się z nim na krótko przed tym jak Lebiedzia zabito w akcie sabotażu lotniczego. Wiedza o metodach działania rosyjskich specjalistów od tego typu "wypadków" sprawiła oczywiście, że w sprawie Smoleńska zajmował od początku jednoznaczne stanowiska. "Nie pytaj o brzozę. Ona w tej historii się nie liczy. Ona została ścięta odłamkiem" - mówił mi na początku 2011 r. O "hrabim" Bronisławie Komorowskim mówił zaś: "Michałowscy nigdy żadnym "hrabiom" rąk nie podawali. Sejmy I RP nie uznawały tytułów nadawanych przez obcych władców takich jak "hrabia". Nazywać się "hrabią" to tak jak mówić o sobie "jestem agentem UB".
Fascynacja ludami turkijskimi, Czeczenią oraz własną tatarską przeszłością sprawiła, że kilka lat temu Witold Michałowski przyjął islam oraz imię "Szirin". Nie zaobserwowałem jednak by był specjalnie wierzącym muzułmaninem - nie świadczyło tym przynajmniej jadło, którym gościł u siebie swoich przyjaciół, ani wino i miód, które z nimi pił, ani wielkie psiska, które trzymał w domu. Miał bardzo niecodzienne, wolnomyślicielskie poglądy religijne. Nie przeszkadzały mu one jednak w wizytach w "Radiu Maryja" (gdzie pozdrawiał słuchaczy słowami "Salam Alejkum"!) czy wycieczkach po Watykanie ze swoim szkolnym kolegą abpem Hoserem. Witold Michałowski łączył ludzi z bardzo wielu, różnych środowisk. Tacy ludzie jak on są postaciami pół-legendarnymi. Był więc też bardzo aktywny, nawet w ostatnich miesiącach życia, gdy białaczka go stopniowo pozbawiała żywota. Długo rozprawiał o nowych książkach, które miał zamiar napisać i projektach, które chciał zrealizować...
R.I.P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz