sobota, 16 grudnia 2017

Największe sekrety: Pontifex - Disciplina Arcani

Ilustracja muzyczna: Thomas Bergensen - Sun



Stolica Apostolska może się pochwalić imponującą tradycją szpiegowską. Już w VII w. papież Marcin I polecił swoim ludziom wyśledzić potencjalnych porywaczy i ich prewencyjnie zlikwidować. Watykańscy tajni agenci oraz informatorzy odkryli plan porwań papieży Grzgorza II  w 720 r., Adriana I w 780 r. i Mikołaja V w 1453 r., uratowali Leona III w 799 r., ostrzegli Gelazjusza przed cesarskim najazdem na Rzym w 1118 r., w 1248 r. poinformowali Inocentego IV, że cesarz Fryderyk II próbuje go zabić i powiadomili Juliusza II w 1507 r., że król Francji chce go zdetronizować. Św. Bonifacy, apostoł Germanii z przełomu VII i VIII w. dokonał wielu odkryć w kryptologii, pomagających mu w utrzymaniu bezpieczeństwa jego misji. W późniejszych wiekach jezuiccy księża przemykali się z narażeniem życia do krajów w których szalały prześladowania Kościoła: protestanckiej Anglii, Holandii i Szwecji oraz do buddyjsko-szintoistycznej Japonii. Jezuici (a także przedstawiciele innych zakonów), jako agenci wpływu działali nawet w tak odległych i egzotycznych miejscach jak dwór cesarski w Chinach, dwór mongolskich chanów czy też pałac Dalajlamy.  




Kościół zaprawił się tajnej wojnie już w swoich pierwszych wiekach. Stosowanie podstępu i zachowywanie tajemnicy było wówczas koniecznością. Chrześcijaństwo działało jako tajny kult, posługujący się znakami zrozumiałymi dla wtajemniczonych (takimi jak symbol ryby). Pilnie strzeżono tajemnicy sakramentów i nie ujawniano wszystkich prawd wiary świeżo nawróconym poganom z obawy przed tym, że są rzymskim agentami infiltrującymi ich grupę. "Nie wolno wprowadzać w obie doktryny tajemnic, które wolno oglądać jedynie wtajemniczonym" - pisał św. Bazyli. "Jeśli katechumen zapyta, co mówili nauczyciele, nieznajomemu nie mówcie niczego, gdyż obdarzamy was tajemnicą, pamiętajcie, by nie rzec ani słowa, nie dlatego, iż nie jest to warte powtarzania, ale dlatego, że ucho, które to słyszy, nie jest warte, by to usłyszeć" - nauczał św. Cyryl Jerozolimski.  Oficjalnie, na tajny aspekt działalności Kościoła mówiono: Disciplina Arcani, czyli Droga Tajemnicy. Powody do trzymania się tej drogi były oczywiste: wszyscy pierwsi papieże stali się męczennikami, podobnie jak tysiące pierwszych wyznawców Chrystusa. W tak wrogim środowisku musiałeś działać jak tajny agent, dywersant i terrorysta, by przetrwać i obalić System. Kościół Katolicki był wówczas organizacją wywrotową, która zdołała przejąć od środka supermocarstwo. Stało się tak, bo zdołała "zwerbować" ludzi z rzymskich elit - w tym wielu wojskowych. Pierwszym "zwerbowanym" był funkcjonariusz żydowskiej, świątynnej bezpieki kierujący akcją zwalczania chrześcijan - św. Paweł.



Disciplina Arcani nawiązywała bezpośrednio do nauk Jezusa. Jak napisał były agent FBI Mark Riebling: "Nauczając we wrogim otoczeniu, nakazał swoim uczniom skrywać jego tożsamość, jego słowa i jego działania przed niewtajemniczonymi. Stworzył tajne komórki złożone z apostołów pod wodzą Jakuba i Jana, których nazywał Synami Gromu i których zabrał na wspinaczkę w góry wraz z protegowanym Piotrem, by omawiać poufne sprawy. Spotykali się w tajnych miejscach, w których Jezus zjawiał się osobnymi, ukrytymi wejściami, a których lokalizację ujawniali sobie przez zakodowane sygnały, takie jak podążanie za mężczyzną z dzbanem przez całe Jeruzalem, Chrystus przedsięwziął takie środki ostrożności nie z obawy przed rzymskimi władzami, lecz by wymykać się wysokim kapłanom żydowskim, godności wówczas przynależnej potomkom Annasza, o których napisano w Talmudzie: "Zaraza na dom Annasza, zaraza za ich szpiegowanie".



Jezus niczym typowy "spymaster" ma też poważne dziury w swoim życiorysie. Nowy Testament wymienia dwa różne Jego rodowody (sprzeczności są tłumaczone częściowo zastosowaniem przez Helego, ojca Józefa - prawa lawiratu, przejęcia żony po zmarłym krewnym). Wielką tajemnicą jest to, co robił zanim zaczął w wieku 30 lat publicznie nauczać w Palestynie. Istnieją legendy mówiące o jego podróżach do Iranu, Indii oraz Tybetu- ale spora część z nich może być fałszerstwami dokonanymi przez rosyjskiego podróżnika Nikołaja Notowicza.



Wielką tajemnicą jest również opisany w Ewangelii według Św. Mateusza hołd "Trzech Króli" ze Wschodu. Są tam oni nazywani "Mędrcami ze Wschodu". Przyjmuje się, że byli oni perskimi, aryjskimi magami - czyli kapłanami. Prawdopodobnie szukali oni Saoszjanta - zaratustriańskiego Mesjasza. Jak czytamy: "Późne teksty mówią o narodzinach samego Ahura Mazdy z dziewicy, która wykąpie się o świcie w pewnym górskim jeziorze. Saoszjant stanie na czele ludzi szlachetnych, poprowadzi ich do boju przeciwko zastępom ciemności i rozpocznie ostatnią epokę dziejów – czasy wiecznego triumfu prawdy i dobra.(...) Kapłani perscy (uczniowie Zaratusztry) wypatrywali więc znaków narodzin Saoszjanta. Szukali tych znaków przede wszystkim na niebie. A że od Chaldejczyków nauczyli się zasad astrologii, zauważyli w 7 r. p.n.e. potrójną koniunkcję Jowisza i Saturna w znaku ryb. Ta bardzo rzadka konfiguracja planetarna oznaczała według symboliki astrologicznej narodziny wielkiego króla w kraju Hebrajczyków. Wyruszyli więc w podróż, a ich niewyraźne postacie na zawsze utrwalone zostały na kartach Ewangelii wg św. Mateusza, który nazwał ich „magami ze Wschodu”.Średniowieczny podróżnik wenecki, Marco Polo, zawarł w swoim sławnym Opisaniu świata następujący fragment: „Jest w Persji miasto Saveh, z którego wyszli Trzej Magowie, którzy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”. Sto lat później to samo miejsce odwiedził i opisał inny podróżnik, franciszkański misjonarz – Oderyk z Pordenone. I on widział groby Trzech Magów wśród ruin miasta."



Zaraostryjskich kapłanów nazywano "Magi". Według orientalisty Heinricha von Stietencrona najpóźniej w I w n.e. zaczęli oni przenikać do Indii, gdzie połączyli swoją wiarę z elementami hinduzimu oraz buddyzmu. Wpływali też na hinduizm, buddyzm i tybetańską religię Bon. Ich głównym bóstwem był bóg czasu  Zurvan, na którym wzorowano tantryczne buddyjskie bóstwo Kalachakrę. To od kapłanów Zurvana wyznawcy Bon i buddyści przejęli takie koncepcje jak ostateczna, apokaliptyczna bitwa ze Złem czy też przyszły zbawiciel - Budda Maitrerya, który poprowadzi do walki wojska podziemnego królestwa Szambalii. Część badaczy przyjmuje, że słowo Maitreya pochodzi od Mitry, perskiego, aryjskiego bóstwa solarnego. W zurwaniźmie, zanieczyszczonym zewnętrznymi wpływami, są korzenie mitraizmu - kultu będącego głównym konkurentem rosnącego w siłę chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim. Od czasów renesansu wielu okultystów - od Giordano Bruna po Helena Bławacką - przekonywało o wspólnych korzeniach tajnej tradycji Wschodu i Zachodu. (Żona gen. Ludendorffa pisała nawet, że Dalajlama steruje Żydami i papieżem :)  Podobieństwa między tymi tradycjami rzeczywiście istnieją a ich źródłem byli prawdopodobnie aryjscy Magi - kapłani Zurvana/Kalachakry. To od nich wszak wzięło się określenie: "magia" kojarzone przez wieki jednoznacznie z ciemnymi, okultystycznymi siłami. A jednak z jakiegoś powodu ci Magowie - twórcy obu tajnych tradycji - wybrali się w długą podróż do Betlejem, by oddać hołd Jezusowi...



Początki chrześcijaństwa skrywa jakaś wielka tajemnica. Z pozoru wszystko zostało dokładnie opisane i wyjaśnione w Biblii. Marian Kowalski i pastor Chojecki przeciwstawiają nawet tę Księgę "złemu Kościołowi", który miał rzekomo skazić "czyste" pierwotne chrześcijaństwo jakimiś brudnymi pogańskimi zwyczajami (typu choinka czy święcenie pokarmów na Wielkanoc). Problem jednak w tym, że Pismo Św. nie istniało w I i II w. n.e. w takiej formie jak obecnie -  zostało później skompilowane przez Kościół Katolicki. Jedne księgi uznano za natchnione przez Boga, inne odrzucono. W ten sam sposób Kościół stał się strażnikiem dawnych, pogańskich (w tym także turbosłowiańskich) tradycji. Niektóre odrzucił, ale bardzo wiele przyjął. Nowi święci przyjmowali atrybuty dawnych bogów. Nieprzypadkowo Maryja została ogłoszona Bogurodzicą na soborze w Efezie - mieście będącym centrum kultu Artemidy, bogini-dziewicy. Nieprzypadkowo Maryja przejęła w Polsce atrybuty bogiń Dziewanny i Marzanny (będącej również naszą dawną boginią wojny).



I tutaj dochodzimy do kwestii objawień maryjnych. W meksykańskim Guadalupe Matka Boska miała ukazać się Indianiowi Juanowi Diego i pozostawić na jego płaszczu swój cudowny wizerunek. W jej oczach na tym obrazie, po powiększeniu cyfrowym widać odbicie ludzkich postaci.  Na meksykańskich Indianach ogromne wrażenie zrobiło to, że gwiazdy na Jej płaszczu były ułożone w konstelację ważną dla nich z powodów religijnych a Matka Boska deptała węża, symbol Quetzalcoatla. Pokazywała więc, że jest silniejsza od dawnego boga. W Fatimie zaprezentowała "cud Słońca", czyli według relacji świadków "srebrny dysk rozsiewający światło i zniżający się ku ziemi". Objawienia Gietrzwałdzkie mocno zaniepokoiły Bismarcka - Matka Boska miała tam mówić po polsku, a więc w języku narodu, którego Bismarck naprawdę się bał (sądząc, że wspólnie z jezuitami i socjalistami zniszczy Rzeszę od środka - sam nauczył się polskiego i mówił nim w swoim domu). Giewtrzwałd był zadupiem, podobnie jak Fatima, La Salette czy Lourdes, ale tamtejsze objawienia wydarzyły się w gorącym politycznie okresie Kulturkampfu. W Gietrzwałdzie Maryja mówiła w lokalnej gwarze warmińskiej. Podczas objawień w japońskiej prefekturze Akita mówiła pewnie lokalnym dialektem uznawanym za "wieśniaczenie". Akita to w Japonii wręcz synonim zadupia. Podobnie zadupiem, biedną, na wpół wiejską dzielnicą Warszawy były w 1943 r. Siekierki, gdzie doszło do objawień maryjnych, przepowiadających m.in. zniszczenie stolicy podczas Powstania.




W Fatimie czy Lourdes Matka Boska jest brunetką. Na części obrazów przedstawiających objawienia gietrzwałdzkie ma rude włosy. Podczas objawień na Siekierkach ukazała się jako słowiańska blondynka. Owszem wielokrotnie zdarzało się, że Matki Boskie z obrazów i rzeźb były wzorowane przez artystów na swoich modelkach, żonach, córkach, kochankach, czy też kochankach władców. (Kard. Danielou nazwał więc bez większego skrępowania jedną ze średniowiecznych figur Matki Boskiej "laleczką z dużym biustem" wzorowaną na kochance króla.) Tutaj jednak mieliśmy do czynienia z obrazami namalowanymi na podstawie relacji wizjonerów. Czyżby dostosowywała swój wygląd tak by jawiła się jako osoba bardziej swojska, a więc łatwiejsza do przyjęcia w kulcie? Jasne włosy u Maryi nie byłyby zresztą moim zdaniem niczym niezwykłym. Pismo Św. nie podaje jej rodowodu a akurat w Galilei Żydzi sąsiadowali z wieloma różnymi ludami. Ledwo 35 km od Nazaretu znajduje się miasto Bet Sze'an, zwane w starożytności Scytopolis. Tam osiedlono kiedyś scytyjskich najemników służących bliskowschodnim imperium. Scytowie byli ludem aryjskim  i często (wystarczy choćby spojrzeć na ilustracje w popularnych "Ospreyach") są przedstawiani jako blondyni o niemal słowiańskiej fizjonomii. Sami nazywali swoje miasto: Nysa.


***

To już ostatni odcinek serii "Pontifex". Mam nadzieję, że nieźle namieszała Wam w głowach i zarówno Grzegorz "Szanuję Anime" Braun jak i Marian z Pastorem po przeczytaniu go rozwalili z wściekłością klawiaturę. :) A w przyszłym roku nowe serie - w tym ta dotycząca korzeni Stanów Zjednoczonych. Nazwy jeszcze nie wymyśliłem, ale może "Wuj Samael"  będzie odpowiednia?

A tymczasem gorąco zachęcam do czytania bloga mojego wiernego czytelnika: bloga Spiskologia.pl.  Zaczyna on z grubej rury, bo od sprawy Charliego Mansona. I ta fotka z lusterkiem przy pierwszym wpisie - ciekawe inuendo :)

A mi pozostaje życzyć Wam Wesołych Świąt Bożego Narodzenia (względnie Szczodrych Godów)!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz