sobota, 11 lipca 2015

Polski Gniew: W dupie będzie Ukraina

Obóz grubej kreski przegrywa w Polsce bitwę o pamięć. Nie udało mu się narzucić młodemu pokoleniu swoich autorytetów. Dla aktywnej części młodzieży bohaterami są Żołnierze Wyklęci, powstańscy warszawscy i rotmistrz Pilecki. Nieaktywna politycznie część młodego pokolenia ma zaś kazania Michnika, Passenta, Halla czy Engelgarda głęboko w d... i jeśli np. jakoś kojarzy Władysława Bartoszewskiego, to wyłącznie z komiksu "Przygody profesora w Auszwic". To, że wygrywamy z postubecją bitwę o pamięć nie powinno jednak wprawiać nas w triumfalizm. W tej bitwie czeka na nas bowiem wiele zasadzek - sytuacji, w której emocje Polaków są rozgrywane przez obce potęgi. Ot, weźmy np. narrację w sprawie Wołynia.

Ilustracja muzyczna:  On my own - Tokyo Ghoul OST

To dobrze, że wydobyto z odmętów niepamięci bestialstwa ukraińskich faszystów. To dobrze, że przywrócono pamięć o 100-300 tys. Polaków zabitych w barbarzyński sposób tylko za to, że byli Polakami. To dobrze, że przypominamy o polskiej przeszłości Wołynia i Małopolski Wschodniej. Nigdy nie powinniśmy zapomnieć o tym co się zdarzyło na tych terenach w latach 1939-1947. Pamiętać to również powinni Ukraińcy, by potrafili zbudować dobre relacje z Polakami. Złem i straszną głupotą jest jednak stawianie znaku równości między współczesnymi, niedoinformowanymi historycznie ukraińskimi patriotami a banderowcami z przeszłości. Głupotą jest również pomijanie kontekstu ludobójstwa na Kresach i czynienie z "banderowców" głównych, historycznych wrogów Polski. Ludobójstwo nie byłoby tam możliwe, gdyby nie Niemcy oraz Sowieci. Ludobójstwo ukraińskie blednie przy tym pod względem skali z ludobójstwem sowieckim i niemieckim. Wysuwając je na pierwszy plan i pozwalając, by Wołyń przesłonił nam sowieckie deportacje czy Rzeź Woli, robimy prezent Niemcom i Rosjanom.

Źle również, że przedstawiamy ofiary wołyńskiego ludobójstwa jak owce idące na rzeź i nie potrafiące się bronić przed UPA. Powinniśmy przypominać zarówno o skutecznej obronie części kresowych bastionów polskości jak i o naszych akcjach odwetowych - przypadkach Polskiego Gniewu kierowanego przeciwko Ukraińcom. W tego typu akcjach mogło zginąć nawet 10 tys. ukraińskich "sąsiadów".



Czasem dokonywane były one przez polskich ocaleńców z masakr dokonywanych przez UPA. Często miały charakter polowania na ukraińskich chłopów szabrujących polskie gospodarstwa - o takich bezwzględnych i koniecznych działaniach w wykonaniu bojowców Tajnej Armii Polskiej pisał m.in. Józef Mackiewicz w "Nie trzeba głośno mówić". Ale były też akcje bardziej zoorganizowane - dokonywało ich polskie podziemie: AK, WiN, NSZ, NZW, BCh (do najsłynniejszych ataków odwetowych należały masakry w: Wierzchowinach, Piskorowicach, Pawłokomie  i Sahryniu). Dokonywali ich Polacy służący w niemieckich mundurach, w policyjnym Schutzmannschafts Batallion 202, o których pięknie pisał Piotr Zychowicz w "Opcji niemieckiej" pokazując ich jako bohaterskich obrońców i mścicieli polskiej ludności. Ukraińcom nieźle dawali się też we znaki Polacy masowo służący w wołyńskich Istriebitielnych Batalionach NKWD. Ich też swego czasu Zychowicz opisywał jak bohaterów:


Powyżej: oddział Istriebitielnych sił NKWD złożony z dawnych żołnierzy AK, w poniemieckich mundurach.

"W większości przypadków złożone z Polaków Istriebitielnyje Bataliony były formowane za pomocą poboru. Do IB zgłaszało się również wielu ochotników. W nielicznych przypadkach, gdy lokalne oddziały AK przetrwały akcję "Burza", bataliony tworzono, opierając się na ich strukturach. Na stronę Sowietów przechodziły całe plutony lub kompanie. Od oficerów po kucharzy polowych i sanitariuszy. Tak było między innymi w Kołomyi, gdzie na układ z bolszewikami poszło tamtejsze kierownictwo AK. Oddział polskiego podziemia został przemianowany na Istriebitielnyj Batalion, podporządkowany Sowietom i skoszarowany w budynku przedwojennego 49. Huculskiego Pułku Piechoty. Nad bramą wejściową do koszar umieszczono nawet napis "Wojsko Polskie".

- Umowa była prosta. AK zobowiązała się do zaprzestania wszelkich działań wymierzonych w Sowiety, a bolszewicy pozwolili nam zachować broń i bronić ludności cywilnej przed Ukraińcami. To była transakcja wiązana. Oni nie mieli ludzi, żeby panować nad sytuacją na zapleczu frontu, a my chcieliśmy położyć kres rzeziom naszych rodaków - opowiada członek oddziału z Kołomyi Bolesław Mieczkowski, który obecnie mieszka w Warszawie i przewodniczy organizacji skupiającej weteranów batalionów.

(...) Według Tomasza Balbusa - wrocławskiego badacza, który kilka lat temu napisał szkic na temat batalionów w "Biuletynie IPN" (nr 6/2002) - jednym z motywów, którymi kierowali się ich polscy członkowie, była żądza zemsty za ukraińskie zbrodnie. Dlatego zdarzały się przypadki upokarzania, bicia, a nawet zabijania schwytanych Ukraińców. Polskie IB miały również dokonywać odwetowych pacyfikacji ukraińskich wiosek.

Na przykład dowodzeni przez Sowietów członkowie polskiego batalionu z Nadwórnej 28 sierpnia 1944 roku mieli wziąć udział w spaleniu 300 gospodarstw we wsi Grabowiec. 85 Ukraińców miało zostać zabitych, a kolejnych 70 aresztowanych. Poza tym, jak dowodzi historyk IPN Polacy z batalionów, doskonale znający ludzi i topografię terenu, używani byli do rozpracowywania i niszczenia struktur ukraińskiego podziemia niepodległościowego."




Aktów Polskiego Gniewu przeciwko Ukraińcom dokonywali również funkcjonariusze MO (np, masakr w Rudzie Różanieckiej i w Wojtkowej) i żołnierze LWP. Z relacji które słyszałem o walkach w Bieszczadach, wynika, że po wkroczeniu do ukraińskiej wsi często zachowywali się oni jak amerykańscy żołnierze na filmie "Pluton". Zresztą w walce przeciwko ukraińskim faszystom podziały między Podziemiem i "władzą ludową" bywały płynne. Świadczy o tym np. przypadek Romana Kisiela ps. "Sęp", "Korfanty", dowódcy oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa. Jak czytamy o nim:

"Brał udział w kampanii wrześniowej, po niej do 1942 prowadził sklep w Orłach. Od tego roku ukrywał się, organizując struktury SL „Roch” w powiecie przemyskim. Utworzył też miejscową Straż Chłopską, przekształconą później w Bataliony Chłopskie, w których został komendantem obwodu przemyskiego w stopniu podporucznika. 18 maja 1944 podpisał umowę scaleniowa z Armią Krajową, zobowiązując się przekazać pod komendę AK cztery plutony liczące 214 ludzi, jednak oddział ten pozostał nadal pod jego komendą. W BCh został awansowany do stopnia majora, jednak nie uznano mu tego stopnia. Po wyzwoleniu w lecie 1944 organizował w powiecie przemyskim Straż Obywatelską oraz sieć posterunków Milicji Obywatelskiej, obsadzając je swoimi ludźmi (głównie w gminach Krzywcza, Dubiecko i Orzechowce). We wrześniu 1944 zagrożony aresztowaniem przez NKWD, przeszedł do konspiracji, przyłączając swoje oddziały do Ludowej Straży Bezpieczeństwa. Ujawnił się 14 lipca 1945, wstąpił do SL, niedługo potem przeszedł do PSL. 29 kwietnia 1946 został aresztowany przez funkcjonariuszy PUBP w Przemyślu. Podpisał zobowiązanie do współpracy (której później nie podjął) i został wypuszczony w czerwcu 1946, pomimo że w czasie śledztwa uzyskano informacje o jego udziale w wielu zbrodniach na ludności ukraińskiej. Został powtórnie aresztowany 7 października 1947 wraz z żoną i szwagrem za przynależność do WiN, ale w następnym roku śledztwo umorzono. We wrześniu 1947 został powtórnie zwerbowany do współpracy przez WUBP we Wrocławiu, zdecydował się jednak ukrywać w rodzinnych stronach. W 1950 rozpoczął formowanie organizacji podziemnej Polskie Powstańcze Siły Zbrojne, która przetrwała do 1952, kiedy go powtórnie ujęto. W 1953 został skazany przez Okręgowy Sąd Wojskowy w Rzeszowie na karę śmierci, którą zamieniono na 15 lat więzienia. Został wypuszczony warunkowo w 1956. Po wyjściu z więzienia rozpoczął działalność w ZBoWiD i ZSL, a w 1965 podjął współpracę z SB pod pseudonimem Roman. Oddziały dowodzone przez „Sępa” są oskarżane o wiele mordów na ukraińskiej ludności cywilnej, m.in. w Małkowicach (138 osób), Bachowie i Brzusce (69 osób), Skopowie (67 osób), Bachowie (54 osoby)[1], Korytnikach (53 osoby), Trójczycach (28 osób), Woli Krzywieckiej (27 osób), Słonnem (16 osób), Ujkowicach (15 osób), Olszanach (11 osób), Dubiecku (8 osób), Kosztowej (5 osób)[2]."

Bohater czy zbrodniarz i oportunista?

Relacje z polskich akcji odwetowych są trudne do znalezienia. No cóż, z przyczyn propagandowych je wyciszano a uczestnicy się nimi nie chwalili. Do wyjątków należą wspomnienia Stefana Dąbskiego "Egzekutor". Pisał on:



"Nasze operacje zbliżone były w swojej jakości do ukraińskich, z tą tylko różnicą, że wybieraliśmy wioski, w których przeważała ludność polska, bo w ten sposób było nam łatwiej wykończyć Ukraińców. Nie było w tych akcjach żadnej litości, żadnego pardonu. Nie mogłem też narzekać na swoich towarzyszy broni. Szczególnie "Twardy", który miał osobiste porachunki z Ukraińcami, przechodził samego siebie.Gdy wchodziliśmy do ukraińskiego domu, nasz "Wilusko" dostawał dosłownie szału. Zbudowany jak dobrze rozwinięty goryl, gdy tylko zobaczył Ukraińców, oczy wychodziły mu na wierzch, z otwartych ust zaczynała mu kapać ślina i robił wrażenie człowieka, który dostał obłędu. Ja z "Luisem" przeważnie obstawialiśmy drzwi i okna, natomiast półprzytomny "Twardy", stary nożownik z lwowskich Pasiek, rzucał się na skamieniałych ze strachu Ukraińców i krajał ich na kawałki. Z niesłychaną wprawą rozpruwał im brzuchy lub podrzynał gardła, aż krew tryskała po ścianach. Silny niesamowicie, często zamiast noża używał zwykłej ławy stołowej, którą gruchotał czaszki, jakby to były makówki.
Pewnego razu zebraliśmy trzy rodziny ukraińskie w jednym domu i "Twardy" postanowił wykończyć je "na wesoło". Założył sobie znaleziony na półce kapelusz i wziąwszy leżące na stole skrzypce, zaczął przygrywać na nich Ukraińcom. Podzielił ich na cztery grupy i przy dźwiękach muzyki kazał im śpiewać na głosy: "Tu pagórek, tam dolina, w dupie będzie Ukraina …". I pod groźbą trzymanego przeze mnie pistoletu śpiewały biedne kacapy, aż szyby w oknach drżały, łudząc się, że nasza brać partyzancka będzie miała więcej sumienia od nich samych. Niestety, była to ich ostatnia piosenka na tym padole. Po skończonym koncercie "Twardy" tak się żywo wziął do pracy, że obaj z "Luisem" uciekliśmy do sieni, ażeby też nas czasem przez pomyłkę nie zarąbał."

A tak potraktowano pewną ładną ukraińską dziewczynę:

"Ponieważ była bardzo młoda i bardzo ładna, „Twardy” zadecydował, że najlepszą karą za jej ukraińskie pochodzenie będzie, gdy wszyscy trzej dopuścimy się na niej gwałtu. (…) Jednak na samym gwałcie się nie skończyło i choć „Twardy” rzeczywiście darował jej życie, to przedtem przyciągnął ją nagą do kuchni i rozgrzawszy do czerwoności pogrzebacz, na goły tyłeczek takie jej smary sprawił, że aż czerwone pręgi zaczęły się pokazywać. I w takim stanie, zupełnie nagą, wyrzucił biedną dziewczynę na dwór. Ratując ostatkiem sił swoje życie, w śniegu po kolana, w trzaskający mróz pobiegła do sąsiadów”.




Konflikt na polskich Kresach nie był jednak tylko pasmem polsko-ukraińskiej nienawiści. UPA i polskie podziemie potrafiły się wspólnie porozumieć przeciwko wspólnemu wrogowi Sowietom. Wspólnie dokonały m.in. brawurowego rajdu na Hrubieszów.  Jak czytamy:  "Wiosną 1945 WiN i UPA zawiesiły broń. Polskie podziemie poakowskie zawarło z Ukraińcami wiele lokalnych sojuszy, skierowanych przeciw wspólnemu wrogowi – komunistom. Przeprowadzono kilka wspólnych akcji zbrojnych. Atakowano siedziby NKWD i UB, a także m.in. pociągi i stacje kolejowe.Najsłynniejszą i największą operacją był atak na Hrubieszów. Plan akcji, ówczesny dowódca UPA w Polsce, płk Myrosław Onyszkiewicz ps. „Orest” otrzymał od dowództwa WiN w kwietniu 1946 roku."

Witold Stanisław Michałowski wspominał, że w domu jego byłej żony pochodzącej z Bieszczad, w pierwszych powojennych latach na wielkanocnym śniadaniu spotykali się bracia: jeden z WiN, drugi z MO, trzeci i czwarty z OUN/UPA. Mieli wspólnego ojca, pochodzili jednak z dwóch jego małżeństw.

***

Do poczytania oczywiście moja powieść: "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz