sobota, 7 lutego 2015

Największe sekrety - Archanioł cz. 6: Piec ognisty


To opowieść o tym jak Jarosław Dąbrowski prawie zniszczył II Rzeszę...

Ilustracja muzyczna: Happiness of Marionette - Rose Crimson version - Umineko OST

Feldmarszałek Helmuth von Moltke, duński hrabia w służbie niemieckiej, który rzucił na kolana Austrię i Francję, podszedł w przerwie obrad Reichstagu do polskiego deputowanego Kazimierza Kantaka i pełen egzaltacji wykrzyknął: Ten wasz Jarosław Dąbrowski to geniusz! Czytałem jego broszurę o wojnie z Austrią. Jako jedyny trafnie ocenił o co mi w niej chodziło!

Jarosław Dąbrowski, był postacią nietuzinkową. Carski oficer, główna postać antyrosyjskiej, polskiej konspiracji, która doprowadziła do Powstania Styczniowego Opracował projekt jego wybuchu, projekt bazujący głównie na polsko-rosyjskich spiskowych powiązaniach - na konspiracji oficerskiej. Jak czytamy:




"Był inicjatorem i faktycznym organizatorem Komitetu Centralnego Narodowego, protoplastą rządu podziemnego. W swej pracy konspiracyjnej kierował się działaniami Giuseppe Garibaldiego (siłami tysiąca ludzi obalił Królestwo Obojga Sycylii). Nie chciał rozszerzania sprzysiężenia, ale wprost dążył do powstania. Uważał, że: "w rewolucji najważniejszą sprawą jest śmiałość i szybkość działania, wskutek czego małe na początku siły wzrastają jak lawina". Plan powstania który przedstawił w czerwcu godny był Garibaldiego. Kluczem powodzenia powstania miało być opanowanie Warszawy. Do tego wg niego potrzeba było ok. siedmiu tysięcy dobrze dowodzonych powstańców. Głównym celem uderzenia miała być siedziba namiestnika carskiego, czyli Zamek Królewski oraz Cytadela Warszawska, gdzie znajdowało się ok. 30 tys. karabinów. Plan przewidywał walki uliczne i budowę barykad. Powodzenie powstania zależało od postawy Rosjan. Uważał, że wciągnięci do spisku oficerowie pozwolą opanować 16 tysięczny garnizon warszawski. Sam planował przy pomocy dwóch tysięcy powstańców uzbrojonych w sztylety i rewolwery opanować twierdzę Modlin, gdzie znajdowało się 70 tysięcy karabinów, armaty, proch i ekwipunek wojskowy. Modlin miał być zdobyty tym samym sposobem co Cytadela Warszawska (sprzymierzeńcy w mundurach mieli otworzyć w nocy wierzeje twierdzy, po wcześniejszym aresztowaniu oficerów lojalnych wobec cara). Po zwycięstwie rewolucji w Warszawie jej płomień miał być przeniesiony w głąb Imperium Rosyjskiego. Zdeterminowani spiskowcy mieli pociągnąć niezdecydowanych. "Ci którzy są dobrymi Polakami, pójdą do obozu, a resztę siłą się weźmie", mówił Dąbrowski. Plan przewidywał wystąpienie rewolucyjne na 14 lipca 1862 roku (w rocznice zdobycia Bastylii), w ścisłym porozumieniu z konspiracyjnymi organizacjami oficerów rosyjskich w Królestwie Polskim."



Plan ten niestety nie został wdrożony, gdyż organizacja spiskowa została rozbita aresztowaniami, na co wpływ mogły mieć intrygi Białych, frakcji nie chcącej dopuścić do wybuchu powstania. W Cytadeli Dąbrowski po raz kolejny ujawnia swoją energię i pomysłowość - wspólnie z Bronisławem Szwarce, porozumiewając się stukaniem łyżkami - tworzą plan wielkiej ucieczki z Cytadeli. Niestety Dąbrowski zostaje wkrótce potem przeniesiony. Szwarce też trafia w głąb Rosji, gdzie poznaje m.in. Waleriana Łukasińskiego i staje się mentorem Józefa Piłsudskiego. (Zainteresowanych tematem konspiracji Czerwonych oraz intryg białych odsyłam do znakomitej książki "Dwie drogi" Pawła Jasienicy.) Dąbrowski, dzięki pomocy narzeczonej, szaleńczo w nim zakochanej Pelagii Zgliczyńskiej, ucieka z aresztu w Moskwie, ukrywa się przez jakiś czas na rosyjskiej prowincji a później emigruje do Francji. W czasie wojny z Niemcami wstępuję do armii francuskiej, gdzie zostaje dowódcą jednego z oddziałów Gwardii Narodowej, by później stanąć na czele wojsk Komuny Paryskiej.



Komuna Paryska to jeden z tych epizodów, które zostały mocno zafałszowane w świadomości historycznej Polaków. Ponieważ ta rewolta została zaanektowana przez marksistowsko-leninowską historiografię, kojarzymy ją jednoznacznie jako rewolucję komunistyczną, sowiecką, antypolską. (Taki obraz kształtują również konserwatywni publicyści - vide skandalicznie głupi artykuł w jednym z poprzednich "Historia. Do Rzeczy"). Siłą rzeczy więc Jarosław Dąbrowski został w świadomości narodowej Polaków przerobiony na "komucha". Warto więc naświetlić pewne fakty właściwie. Nazwa tego zrywu "Komuna" pochodzi od francuskiego słowa "commune" - "gmina". Można więc tłumaczyć ją jako "Gmina Paryska" lub "Zarząd Miasta Paryża". W Paryżu de facto powstał bowiem rząd konkurencyjny wobec innego rządu francuskiego, a stało się to w warunkach politycznego chaosu po upadku Drugiego Cesarstwa. "Zarząd Miasta Paryża" był tworzony przez zlepek różnych ugrupowań - od umiarkowanych republikanów po dzikich anarchistów, ale marksiści lub szerzej członkowie I Międzynarodówki odegrali w jego działaniach znikome znaczenie. Nie można więc mówić o komunistycznym charakterze nowej władzy. Czerwony sztandar, którym posługiwali się komunardzi był zwyczajowo wieszany od średniowiecza na ratuszu jako znak, że miasto jest pogrążone w zamieszkach. Zryw mieszkańców Paryża miał też charakter patriotyczny i nacjonalistyczny. Był protestem przeciwko kapitulanckiej polityce wersalskiego rządu. Bezpośrednim impulsem do powstania była decyzja francuskich władz o rozbrojeniu Gwardii Narodowej. Wysłano wojsko, by odebrało gwardzistom armaty, które wcześniej lud paryski kosztem wielu wyrzeczeń sam kupił dla Gwardii i traktował jako coś swojego. Żołnierze wysłani na miejsce byli głodni (dowództwo zapomniało o prowiancie dla nich), paryscy mieszczanie ich nakarmili i rozbroili. Tak zaczęła się rewolucja.






Nie chcę tutaj bynajmniej gloryfikować Komuny Paryskiej. Choć jej władze dokonały kilku posunięć godnych poparcia (oddłużenie mieszkańców, poprawa warunków pracy, zagospodarowanie pustostanów), do szybko kontrolę nad powstaniem przejęły żywioły skrajne, anarchistyczne. Doszło do aktów bezprzykładnego barbarzyńskiego wandalizmu (Luwr uratował przed płomieniami Polak Florian Trawiński - minister kultury i sztuki Komuny Paryskiej, a później dyrektor Luwru) i rozstrzeliwania zakładników (m.in. arcybiskupa Paryża). Cywilne kierownictwo powstania było bardziej zajęte niszczeniem miasta niż próbą jego obrony - wielokrotnie rzucało Jarosławowi Dąbrowskiemu kłody pod nogi. Działań władz Komuny nie da się w żaden sposób obronić. O ile Rewolucję Lipcową z 1830 r. wyobrażała dziewczyna z dużym, obnażonym biustem, wiodąca z karabinem w ręku "Lud na barykady" , to alegorią Komuny Paryskiej powinna być naga ulicznica dumnie wyprężająca cipkę i trzymająca w ręku lampę z płonącą naftą. Była też druga strona tej monety. Wojsko francuskie zachowywało się w Paryżu w 1871 r. w podobny sposób jak wojsko niemieckie na Woli w 1944 r. To było francusko-francuskie ludobójstwo.




W Komunie Paryskiej wzięło udział kilkuset Polaków, niektórzy z nich sprawowali ważne stanowiska dowódcze. Historyczna legenda mówi, że kierował ich w szeregi powstańców głównie społeczny radykalizm. Nic bardziej błędnego. Gen. Walery Wróblewski, człowiek, który uratował katedrę Notre Dame przed wysadzeniem w powietrze, był członkiem prawicowych związków polskich związkowych. Socjalistą stał się dopiero po upadku Komuny. Analiza motywacji polskich komunardów wskazuje, że najczęściej do udziału w zrywie pchało ich braterstwo broni zawarte z paryżanami podczas obrony miasta przed Niemcami, sprzeciw wobec kapitulacji, chęć walki z germańskim zaborcą, niechęć do nowego prezydenta Republiki Adolphe'a Thiersa - znanego z rusofilskich i antypolskich poglądów - a także nadzieja na to, że rewolucyjny paryski rząd będzie propolski. (Warto tutaj wspomnieć, że  armia wersalska podczas pacyfikacji Paryża polowała na Polaków - przeprowadzając czystkę etniczną.) Czy warto było brać udział w tak beznadziejnym powstaniu? Moim zdaniem miało ono realne szansę, by zmienić historię świata. Dzięki Jarosławowi Dąbrowskiemu.



18 stycznia 1871 r. w Sali Zwierciadlanej Pałacu Wersalskiego proklamowano Cesarstwo Niemieckie i ogłoszono jego władcą pruskiego monarchę Wilhelma I Hohenzollerna. Zebrało się tam kilkudziesięciu niemieckich monarchów, pruski premier von Bismarck, kwiat generalicji. Mało brakowało a wszyscy oni znaleźliby się w niewoli "Zarządu Miasta Paryża". Gen. Jarosław Dąbrowski szykował na ten dzień wielkie uderzenie na Wersal - drogę miała mu otworzyć rewolta pułków z Wielkopolski, które akurat obsadzały ten odcinek frontu i okolice Wersalu. Dąbrowski porozumiał się z żołnierską konspiracją wewnątrz tych pułków. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, ale... władze Komuny zasabotowały operację. Dąbrowski nie dostał wsparcia koniecznego do przebicia się do pułków wielkopolskich. Czekały one zniecierpliwione na wypad, który nie doszedł do ich frontu. Gdyby on nastąpił, miałby wielkie szanse sukcesu. Oznaczałby zwycięstwo rewolucyjnego paryskiego rządu i dekapitację niemieckiego przywództwa. Wszyscy niemieccy władcy, Bismarck i ważni generałowie znaleźliby się w niewoli. Dąbrowski mógłby zamknąć Bismarcka w klatce, oblać łatwopalnym płynem i podpalić . Można było wówczas wymusić na Berlinie pokój. W Niemczech mogłoby dojść do rewolucji po takiej wojennej kompromitacji. Konsekwencje dla Europy byłyby całkowicie  nieprzewidywalne. Ale niestety tak się nie stało. Głupi Francuzi nie chcieli posłuchać genialnego Polaka. Polska konspiracja przestała liczyć na Francję i zaczęła tworzyć nowy plan europejskiej rozgrywki.

"Wyjdzie stu robotników,
Oborzą miasta grunt,
Wyrzucą łokieć — funt.
Klatki pełne wróblików
Otworzą — i przed tłuszczą
Ptaszki na wolność puszczą...
Muzyka nieustanna:
Wolność! Wolność! — Hosanna.

Swięci staną w katedrze
  Trzej... i zawezwą ducha,
Lud księgi praw rozedrze,
Próchno kart porozdmucha;
Weźmie stare sztandary,
Wyprowadzi jak mary
Za kościół — na mogiły,
Zapali, by swieciły
Swiatu dawnemi dzieły,
Błysnęły — i spłonęły.
Bije godzina ranna,
Masy rzekły: Hosanna!"

Juliusz Słowacki, "Wyjdzie stu robotników"




Zainteresowanych dziejami Komuny Paryskiej odsyłam do tomu I-go "Najnowszej Historii Politycznej Polski 1864-1945" Władysława Poboga-Malinowskiego. Omawia on tam bardzo dokładnie polskie wątki tego zrywu i odsyła do bardzo bogatej literatury przedmiotu. Postać gen. Jarosława Dąbrowskiego dosyć dobrze przybliża książka "Generał Jarosław Dąbrowski 1836-1871" Stanisława Strumph-Wojtkiewicza, wydana jeszcze przez PRL-owskie Wydawnictwa MON, ale pełna ciekawych szczegółów. Film Bohdana Poręby jest "z lekka zafałszowany", ale jest tam parę fajnych scen. Ot np. zamach na gen. Ludersa dobrze się ogląda przy tej muzyce. 

Chyba kończę serię Archanioł - przynajmniej do czasu, aż nie dokopię się do czegoś nowego o polskiej konspiracji. Cieszę się, że wzbudziła takie emocje. W następnym odcinku Największych Sekretów przeniesiemy się do Irlandii czasów Michaela Collinsa. 

Muza będąca ilustracją do wpisów z tej serii pochodzi z serialu Umineko, popieprzonego jak "Twin Peaks". 

Zainteresowanych historycznym rewizjonizmem i po prostu dobrą lekturą  zapraszam  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook. Kto nie przeczyta, ten będzie szwajcarem u hrabiego Jabłońskiego. 

czwartek, 5 lutego 2015

Marszałek Izzat al-Douri - prawdziwy przywódca Państwa Islamskiego. Baghdadi to aktor!



Makabryczna egzekucja jordańskiego pilota - spalenie żywcem w klatce - wywołała słuszny gniew Jordańczyków. Ich król, mający uprawnienia pilota wojskowego, zadeklarował, że osobiście weźmie udział w bombardowaniach Państwa Islamskiego. Państwo Islamskie zaś coraz wyraźniej kreuje się na Ligę Superzłoczyńców przypominającą ekipę Bane'a z ostatniego "Batmana". Eksperci mnożą się w domysłach co do celów i korzeni tej organizacji, a ja tylko przypomnę pewien artykuł z "New York Timesa" z 2007 r. Cytowany jest w nim gen. Kevin Bergner, ówczesny rzecznik amerykańskich sił zbrojnych, który mówi, że Abu Abdullah  al-Baghdadi - poprzednik obecnego kalifa al-Baghdadiego - nie istniał. Jego postać została wykreowana przez propagandę dżihadystów a wszystkie oświadczenia Baghdadiego czytał iracki aktor Abu Abdullah al-Naima.


Pamiętacie Mandaryna z "Iron Mana III"?

Kto więc kryje się za Baghdadim? Bliskowschodnie tajne służby wskazują na radę 15-20 dawnych generałów i pułkowników od Saddama, czyli ludzi, którzy również rozpoczęli sunnicką, antyamerykańską rebelię w Iraku (Świetnie zostało to pokazane w filmie "Zielona strefa").  Wybija się  wśród nich  gen. Abu Ali al-Anbari. 



Ale prawdopodobnie najważniejszym jest marszałek Izzat Ibrahim al-Douri, przypominający z wyglądu marszałka Montgomery'ego, najwyższy rangą oficjel reżimu Saddama, który nie został złapany przez siły koalicji, przewodniczący podziemnej partii Baas, człowiek który prawdopodobnie dowodził zdobyciem Mosulu. W lipcu pewien nacjonalistyczny portal ekscytował się jego nową misją (a ponoć narodowcy zwalczają islamizm :):

"Irak: Trwa brutalny konflikt między zbuntowanymi prowincjami sunnickimi, a zdominowaną przez szyitów armią podporządkowaną rządowi w Bagdadzie. Tymczasem arabskie telewizje wraz z Reutersem donoszą o nowym przesłaniu, jakie miał wydać generał Izzat Ibrahim al-Duri – niegdyś człowiek władzy, prawa ręka Saddama Husajna, a obecnie persona non grata w Iraku, którym rządzi szyicki premier Nuri al-Maliki.
Na rozpowszechnionym w Iraku nagraniu audio słychać charakterystyczny dla al-Duriego, „chrapliwy” głos. Autor przesłania stwierdza w nim, iż „wyzwolenie Bagdadu jest nieuchronne” i nawołuje, by wszyscy Irakijczycy przyłączyli się „do tych, którzy wyzwolili już połowę kraju”. Pochwala także „rycerzy z al-Kaidy i Państwa Islamskiego”, którzy wraz z innymi organizacjami zasłużyli się w walce z „perskim, safawidzkim okupantem”.



(...) Autentyczny stan relacji na linii islamiści – iracka Partia Baas pozostaje chyba największą niewiadomą obecnego konfliktu. Niektórzy Irakijczycy podają, że bojownicy Państwa Islamskiego popadli w zależność od baasistów. Stać się tak miało z tego względu, że do rozpętania rewolucji przeciw Malikiemu w sunnickich regionach potrzebowali zgody przywódców miejscowych klanów, a ci z kolei pozostają sojusznikami nacjonalistów nawet po obaleniu ich rządów. Według tej teorii Państwo Islamskie ma być wykorzystywane przez Dowództwo Generalne Irackich Rewolucjonistów za pośrednictwem wodzów klanowych."


Piękna transformacja - iracka wojskowa bezpieka przeszła od socjalizmu do postmodernistycznego dżihadyzmu.


niedziela, 1 lutego 2015

Największe sekrety: Archanioł - cz. 5 - Korona z gwiazd

"When you're wounded and left on Afghanistan's plains,
And the women come out to cut up what remains,
Jest roll to your rifle and blow out your brains
An' go to your Gawd like a soldier."
 
Rudyard Kipling, "The Young British Soldier"




Dwie wojny brytyjsko-afgańskie z XIX w. mocno wpisały się w brytyjską świadomość narodową oraz imperialną epopeję. To nie były dla Imperium konflikty największe czy najkrwawsze, ale mimo to mocno uderzające w brytyjską psyche. Oto bowiem europejska potęga walczy z barbarzyńskimi, islamskimi plemionami i odnosi w tej walce szokujące porażki. Co prawda, po każdej porażce zbierano nowe siły i miażdżono wroga, lecz później szybko się wycofywano z Afganistanu pozostawiając go miejscowym, tak jakby decydenci z Londynu i New Dehli nie mieli pomysłu na rządzenie tym terytorium. Czemu więc brytyjskie wojska wchodziły na pustkowia Afganistanu? Czego tam szukały? Były one tylko pionkami w tzw. Wielkiej Grze, starciu Wielkiej Brytanii i Rosji o panowanie w Azji Centralnej.


W latach 30-tych XIX w. Brytyjczycy chcieli zabezpieczyć północno-zachodnią granicę Indii, paktując z emirem Afganistanu Dostem Mohhamedem. Dost Mohhamed był skonfliktowany z Sikhami, którzy byli wówczas sojusznikami Brytyjczyków, więc twardo prowadził negocjacje, domagając się korzystnego dla siebie rozwiązania konfliktu z tym bitnym indyjskim narodem. W trakcie tych negocjacji pojawił się nowy gracz - Rosja. Jak czytamy w pewnym popularnym serwisie historycznym:





"Już od początku swoich rządów starał się on wyzyskać pewną niezależność prowadząc grę polityczną tak z Brytyjczykami jak i Rosjanami. Kulminacyjnym momentem uprawianej przez niego dyplomacji stał się rok 1837. Wtedy to przyjął na swój dwór najpierw tajnego wysłannika „jej królewskiej mości” Aleksandra Burnesa (w początku roku) a następnie agenta carskiego i ambasadora w jednym porucznika Jana Witkiewicza (w grudniu). Obaj panowie mieli za zadanie wynegocjować jak najlepsze warunki przyszłych traktatów, które miały zostać zawarte z Dostem Mohammadem.


Chcąc wzmocnić rosyjską ofertę ambasador carski w Persji generał Simonicz namówił szacha do zaatakowania zachodnioafgańskiego miasta Herat. Zabiegi Simonicza były prowadzone właściwie na własną rękę, ponieważ nie otrzymał on żadnych formalnych instrukcji z Sankt Petersburga. Cała akcja odbywała się jednak przy milczącej zgodzie carskiego ministra spraw zagranicznych hrabiego Karla Nesselrode. W ten sposób pod koniec roku Herat został oblężony przez ówczesnego wezyra perskiego generała Izydora Borowskiego (uczestnika powstania kościuszkowskiego oraz oficera Legionów Polskich).

Nacisk ze strony Petersburga skończył się jednak zupełnym fiaskiem. Przesądził o tym przypadek oraz interwencja czujnego „angielskiego lwa”. W Heracie niespodziewanie znalazł się bowiem Eldred Pottinger, oficer brytyjskiej artylerii, który na początku oblężenia zaoferował swoje usługi miejscowemu zarządcy. Ten przyjął ofertę i nadał Pottingerowi stanowisko dowódcy twierdzy. Dzięki swoim umiejętnościom dowódczym Anglik zorganizował skuteczną obronę miasta odpierając kolejne ataki armii perskiej, nieposiadającej zresztą ciężkich dział. Przerażone ową agresją brytyjskie MSZ postanowiło uratować miasto nazywane „bramą Indii”. Z tego powodu we wrześniu 1838 roku Royal Navy wysadziła desant w Zatoce Perskiej na wyspie Korrak. W reakcji na to oraz z powodu bezowocności powtarzanych bez przerwy szturmów metropolii władca perski nakazał swoim wojskom przerwanie oblężenia.




Pomimo takiego rozwoju sytuacji afgański emir postawił jednak na Rosję. Przyczyniły się do tego dwa czynniki. Pierwszym był wysłannik carski do Afganistanu – Witkiewicz. Udało mu się zaprzyjaźnić z Dostem, którego skutecznie przekonał do siebie. Polak w carskiej służbie w odróżnieniu od wysłannika Londynu nie groził, lecz wiele oferował, a w czasie negocjacji posługując się przy tym łagodnym językiem. Po drugie, Wielka Brytania zniechęciła do siebie „władcę gór” nie chcąc spełnić jego podstawowego warunku. Było nim udzielenie przez Anglików realnej pomocy militarnej wojskom Dosta Chana w czasie planowanej przez niego od dłuższego czasu wojny z hinduskimi Sikhami (ówczesnymi władcami Pendżabu) o Peszawar.

Nie zgadzając się na te wymogi Burnes ostatecznie pogrzebał plany sojuszu afgańsko-brytyjskiego. Opuścił on Kabul, przynosząc wieści o dyplomatycznej klęsce do Kalkuty (stolicy Indii brytyjskich). Na wieść o niej ówczesny generalny gubernator Indii lord Auckland stwierdził, że była to ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy. W porozumieniu z londyńskim rządem postanowił rozpocząć przygotowania do nadchodzącej „wojny prewencyjnej” przeciwko kabulskiemu władcy."



Później doszło do wyprawy gen. Elphinstone, zdobycia przez nią Kabulu, katastrofalnego zimowego odwrotu w 1842 r., nowej brytyjskiej wyprawy karnej, która... osadziła z powrotem na tronie wziętego do niewoli Dosta Mohammeda. Zdarzeń znanych jako pierwsza wojna brytyjsko-afgańska. Od tej pory przez dziesięciolecia utrzymywało się napięcie w Azji Centralnej a Wielka Brytania i Rosja wielokrotnie znajdowały się na skraju wojny. Premier Benjamin Disraeli obiecywał królowej Wiktorii "Wypędzenie Moskali z Azji Środkowej aż do Morza Kaspijskiego". Rosyjscy gubernatorzy przyjmowali zaś wysłanników indyjskich maharadżów błagających ich o wyzwolenie spod brytyjskiego jarzma. To była Wielka Gra, zakończona dopiero w 1907 r. Wywiadowcza, wojskowa i dyplomatyczna rozgrywka, w której brały udział takie postacie jak: Nikołaj Przewalski, Ferdynand Antoni Ossendowski, Feliks Kon czy Carl Gustaf Mannerheim




Wróćmy jednak do 1837 r. i wspomnianego Jana Prospera Witkiewicza, oficera rosyjskiego wywiadu wojskowego, który namówił Dosta Mohammeda do postawienia się Londynowi, człowieka, który sprowokował pierwszą wojnę brytyjsko-afgańską. 



Tak się akurat składało, że Witkiewicz, stryj ojca Witkacego, był współorganizatorem stowarzyszenia "Czarni Bracia" w gimnazjum w Krożach rozbitego w wyniku policyjnej prowokacji senatora Nowosilcowa, przyjacielem Tomasza Zana, zesłańcem syberyjskim, którego przykutego do taczki spotkał Alexander von Humboldt i wystarał się o jego uwolnienie. Witkiewicz był niezwykle zdolnym młodzieńcem. Na zesłaniu perfekcyjnie wyuczył się języków narodów Azji Środkowej. (Mówił ponoć 19 językami.) Znał Koran na pamięć i służył też jako rozjemca w sporach religijnych i sądowych pomiędzy miejscowymi. Pokazał wielką klasę podczas misji do Dosta Mohammeda. I ta właśnie misja mogła wzbudzić podejrzenia w Petersburgu. Jak czytamy w popularnych źródłach:

" "Batyr" został przyjęty przez doradzającą carowi Komisję Azjatycką. Jej członkowie zgodzili się z argumentami Polaka, że opanowanie Afganistanu przez Anglików może oznaczać, iż ich imperium zdominuje całą Azję Środkową. Rosja nie miała technicznych środków, żeby przerzucić tam większy kontyngent wojsk. Mimo to Komisja Azjatycka postanowiła pokrzyżować plany Londynu i w 1837 r. wysłała Witkiewicza do Afganistanu. Z powierzonej mu misji, jako agent carski w Afganistanie Iwan Witkiewicz, wywiązał się doskonale, odniósł oszałamiający sukces w pojedynku dyplomatycznym z agentem angielskim, porucznikiem Alexandrem Burnesem. Wiosną 1839 r. Witkiewicz wrócił do Petersburga by zdać relację w MSZ. W Petersburgu od 1 maja czekał w hotelu "Paryż" na audiencję u ministra spraw zagranicznych Nesselrodego 8 maja 1839 r. znaleziono go we własnym mieszkaniu, zastrzelonego. Miał niespełna 31 lat. Według wersji oficjalnej, tj. rządu carskiego, Jan Prosper Witkiewicz zginął śmiercią samobójczą. Według wersji niektórych badaczy rosyjskich, mógł go uśmiercić wywiad angielski. Według wersji rodzinnej – został zamordowany przez carską tajną policję "bo za dużo wiedział". W polskim przekazie Jan Prosper Witkiewicz znany jest jako "Wallenrod", który prowadził podwójną grę polityczną, polegającą na sprowokowaniu wybuchu wojny między Rosją i Anglią."

Gen. Simonicz oraz Witkiewicz, organizując antybrytyjską intrygę w Kabulu działali bez rozkazów zwierzchników. To była ich inicjatywa. W ten sposób uruchomili ciąg zdarzeń, który postawił Wielką Brytanię i Rosję na krawędzi wojny. Gdy wojna krymska a następnie wojna bałkańska z 1878 r. i druga wojna brytyjsko -afgańska nie doprowadziły do rozstrzygnięcia w sprawie polskiej, spiskowcy przerzucili się na plan, który po latach doprowadził do wybuchu pierwszej wojny światowej i trzech rewolucji rosyjskich.

Zwróćmy uwagę na niezwykle interesującą postać wspólnika Witkiewicza, perskiego generała, który dowodził oblężeniem Heratu w 1838 r. i na jego nadzwyczaj szerokie powiązania :



" Izydor Borowski (17761838), generał i wezyr perski, uczestnik powstania kościuszkowskiego, oficer Legionów Polskich. Jako oficer legionów brał udział w niesławnej interwencji napoleońskiej na Haiti. Wątpiąc w sens tej interwencji wstąpił w szeregi "Braci Wybrzeża" (Les freres de la cote) – organizacji zrzeszającej korsarzy i bukanierów. Po poznaniu Simóna Bolívara został jego adiutantem i generałem biorąc udział w wojnie wyzwoleńczej ludów Ameryki Południowej. Szczególnie się zasłużył dla Kolumbii i Wenezueli. Przybył on do Persji około 1821, uzyskał nominację na emira, z czasem na wezyra i dowódcę wojsk operujących przeciwko Afganom i emiratom arabskim. Zreorganizował armię perską na wzór francuski. Poległ jako dowódca wojsk oblegających twierdzę Herat. Pochowano go w Teheranie; uznawany jest za bohatera narodowego Persji.

Kolejny Polak w służbie perskiej – to Antoni Borowski (18031858), syn Izydora, który również w 1821 znalazł się w Persji, i jak ojciec, został oficerem jej armii. W 1850 odznaczył się w walkach przeciwko Afganom, uwieńczonych zdobyciem twierdzy Herat – uzyskał wtedy stopień generała.

Wcześniej jeszcze, bo w 1826, w skład armii perskiej weszła kompania polska, która pod dowództwem następcy tronu Abbasa Mirzy walczyła ze szczególnym męstwem i zawziętością przeciw Rosjanom."

Gen. Izydor Borowski, był synem polskiego szlachcica i żydowskiej, frankistowskiej szlachcianki. (W niektórych publikacjach jest więc traktowany jako Żyd.) Sam twierdził, że był nieślubnym synem księcia Karola Stanisława Radziwiłła "Panie Kochanku"




Wspomniałem wcześniej, że Witkiewicz był powiązany towarzysko z wileńską konspiracją uczniowsko-studencką. Prominentnym członkiem tej konspiracji był Adam Mickiewicz, autor "Konrada Wallenroda", dzieła będącego programem działania dla dziesiątków polskich konspiratorów infiltrujących i niszczących od środka zaborcze ośrodki władzy. Część badaczy uważa, że matka Mickiewicza była frankistką. Nie jest to pewne (zastanawiające jest to, że jej rodzina - zaliczana do szlachty - nie miała ani morga ziemi, ale za to posiadała kilka kamienic w Nowogródku i masę biżuterii...) , ale pewnym jest, że Mickiewicz nasycał swoje dzieła kabalistycznymi, frankistowsko-sabbatajskimi akcentami ze słynnym "a imię jego czterdzieści i cztery" na czele. Koncepcja inflitracji szeregów wroga z "Konrada Wallenroda" mogła zaś być dalekim echem koncepcji "zbierania iskr bożych z ciemności" stworzonej przez Sabbataja Zwi i Jakuba Franka. Mickiewicz, przedstawiany dzisiaj w szkołach jako nudziarz piszący jakieś bukoliczne pierdoły o "dzięcielinie", był za życia uznawany za supergwiazdę o międzynarodowym uznaniu. To również człowiek, który organizował polską siłę zbrojną u boku Mazziniego w Rzymie i pod tureckimi skrzydłami w czasie wojny krymskiej. Zmarł w tajemniczych okolicznościach, najprawdopodobniej zabity, przez ludzi dla których były groźne jego projekty polityczne. Jak czytamy:




"26 listopada 1855 roku Mickiewicz obudził się w nocy. Kazał sobie podać herbatę i usnął. Kiedy około godz. 10 przyszedł do niego płk Emil Bednarczyk, zobaczył świeżo startą podłogę, znak, że rano poeta "womitował”. Inni odwiedzający nie zauważyli umytej podłogi, może dlatego, że została zadeptana przez gości. Około południa, według towarzysza Mickiewicza, Henryka Służalskiego, poeta wypił kawę ze śmietanką i zjadł kawałek chleba, potem się zdrzemnął. Około godz. 13 poczuł się źle. Bednarczyk zastał go stojącego w drzwiach w samej koszuli, obiema rękami trzymającego się futryny drzwi. Nie chciał wrócić do łóżka.
Po południu sprowadzono lekarza, który zastosował plastry z gorczycy. Ale stan chorego gwałtownie się pogarszał, pojawiły się konwulsje. Około 19.00 przyszedł ksiądz, ale konający tracił już świadomość. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział do Bednarczyka, brzmiały: "Powiedz tylko dzieciom, niech się kochają. Zawsze”.
Świadectwo zgonu, wystawione przez miejscowego lekarza Jana Gembickiego, podaje jako przyczynę śmierci wylew krwi do mózgu. Zawsze uważano to za wybieg. Ggdyby lekarz napisał, że poetę zabiła cholera, niemożliwe byłoby wywiezienie zwłok do Francji. Informację, że Mickiewicza zabiła cholera, rozpowszechniał Henryk Służalski, a potem syn poety, Władysław, który w ten sposób chciał ukrócić pogłoski o otruciu ojca.

CHOLERY W KONSTANTYNOPOLU NIE BYŁO

Jesienią 1855 roku w Konstantynopolu nie było jednak cholery. wprawdzie pojawiała się ona tam w XIX wieku często, ale tylko w lecie i raczej wśród biedoty. W dodatku objawy cholery, zdaniem lekarzy, mogą być podobne do objawów zatrucia arszenikiem.
O otruciu poety szeptano od pierwszych dni po jego śmierci. Na pożegnalnej mszy w paryskim kościele św. Magdaleny doszło do skandalu: jeden z towarzyszy Mickiewicza w Konstantynopolu, kpt. Franciszek Jaźwiński, na schodach kościoła pobił laską gen. Władysława Zamoyskiego z Hotelu Lambert, znanego z niechęci do Mickiewicza. Oskarżenia o trucicielstwo nie wypowiedziano, ale wisiało ono w powietrzu."

Gdy odwiedziłem Muzeum Adama Mickiewicza w Zaosiu na Białorusi, dyrektor tej placówki opowiedział mi następującą anegdotę: pewnego dnia pod muzeum zajechał autokar, z którego wyszła chmara chińskich oficerów i generałów, jak się okazało delegacja wracająca z rozmów z białoruskim sztabem generalnym. Spytał się ich: Czego Panowie tutaj szukają? Jeden z nich odpowiedział po rosyjsku: Będąc na Białorusi chcieliśmy odwiedzić miejsce urodzenia autora "Pana Tadeusza".

Jak widać Polacy wnieśli w tajną historię świata większy wkład niż Wam się wydaje...

Następny wpis z serii Największe Sekrety będzie poświęcony Jarosławowi Dąbrowskiemu i jego błyskotliwemu planowi pokonania Niemiec. 

Muza będąca ilustracją do wpisów z tej serii pochodzi z serialu Umineko, popieprzonego jak "Twin Peaks". 

Zainteresowanych tajną historią i "scenami pulsującymi erotyką" zapraszam  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook. Prof. Jerzy Robert Nowak omawiał ją ostatnio na TRWAMie.