sobota, 22 lutego 2025

Idiokracja Trumpa, Nowa Jałta czy szalony plan?

 


Czasem się zastanawiam, czy Donald Trump nie ma rozdwojenia jaźni. Jedna jego osobowość jest geniuszem, a druga totalnym kretynem, a możemy je odróżniać po kolorze krawata noszonego w danym momencie przez Trumpa. Ostatnie wypowiedzi amerykańskiego prezydenta - w tym te obwiniające Ukrainę za wybuch wojny - możemy uznać za jednoznacznie kretyńskie. Zwłaszcza, że kłócą się one z jego poprzednimi wypowiedziami, oskarżającymi Putina o "prowadzenie bezsensownej wojny" i "niszczenie Rosji" czy też wyrażeniem chęci zbombardowania Moskwy i Pekinu (wyrażonej podczas spotkania ze sponsorami kampanii).



Czy Trump ma więc rzeczywiście rozdwojenie jaźni, a jedna z jego osobowości jest totalnym kretynem? Czy też może słucha się ewidentnych szkodników typu Tucker Curlson czy Steve Bannon widzących sowiecką Rassiję w romantycznym świetle rooseveltowskiej propagandy? (Rozwaliło mnie, gdy Curlson pokazał pełną blokowisk Moskwę jako przykład miasta "nie zniszczonego przez modernizm" :) Czy też z jakiegoś powodu odgrywa wrestlingową szopkę dla amerykańskich debili, którzy nie potrafią znaleźć Rosji na mapie? Bo o szopkę zakrawają choćby jego "wyliczenia" mówiące o "350 mld USD", które USA przekazały Ukrainie. Pomoc ta była bowiem o około połowę mniejsza, trafiała w dużej mierze na zamówienia w amerykańskich fabrykach zbrojeniowych (przyczyniała się więc do budowy amerykańskiego dobrobytu) a z jej pomocą poważnie uszczuplono potencjał wojskowy Rosji. Jakoś nie widać też, by Trump krytykował pomoc finansową USA dla Izraela.



Może Zełenski powinien zmienić flagę Ukrainy na powyższą, by jego kraj otrzymywał bezwarunkowe hojne wsparcie od polityków obu głównych amerykańskich partii?

Panika związana z negocjacjami pomiędzy USA a Rosją nie ogranicza się tylko do eurocuków, libków i nevertrumpersów. Ten zwrot jest porównywany z Paktem Hitler-Stalin. I rozumiem jak musiała czuć się część "ideowych" komunistów, na wieść o sojuszu ich boga - Stalina z "faszystowskim wrogiem". O ile dotychczas wszelkie teorie robiące z Trumpa "człowieka Kremla" były po prostu kretyńskim, libkowskim QAnonem (jakoś przez osiem lat amerykańskim tajnym służbom, sądom i Kongresowi nie udało się wyeliminować Trumpa pod tymi zarzutami), to nagle wracają pytania o związki amerykańskiego prezydenta z Rosją. Bądźmy jednak poważni. W amerykańskim systemie politycznym prezydent nie podejmuje decyzji sam. Trump nie negocjuje z Putinem. Robią to za niego inni - ludzie tacy jak sekretarz stanu Marco Rubio. Jednocześnie gen. Keith Kellog zbiera opinie od Zełenskiego, Dudy i innych zainteresowanych stron. Przed negocjacjami w Rijadzie były wstępne rozmowy w Szwajcarii. Owszem słychać protesty takich ludzi jak John Bolton czy Bernie Sanders, ale wygląda na to, że republikanie w Kongresie zbytnio nie oponują, a demokraci protestują niemrawo, jedynie tak pro forma. Sprowadzanie problemu tylko do sympatii bądź antypatii Trumpa jest więc błędem.

Niewątpliwie też mamy wokół tej sprawy bardzo dużo szumu informacyjnego. Są więc sensacyjne nagłówki o tym, że "USA chcą wycofać się z krajów przyjętych do NATO od 1999 r.". Tego rodzaju "informację" podał niemiecki "Bild" powołując się na "anonimowego przedstawiciela wschodnioeuropejskich struktur bezpieczeństwa", czyli być może na Romcia Kuźniara ("Romanie załóż tarczę antyrakietową!" - takie powinny być reklamy kondomów), gejnerała Różańskiego czy Jełopa Stróżyka. Żądanie wycofania się z Amerykanów za Odrę sformułowali oczywiście Ruscy, ale żądać sobie mogą. Równolegle Reuters podał, że Rosja zgodziła się na wykorzystanie części jej zamrożonych rezerw walutowych na potrzeby odbudowy Ukrainy. To świadczyłoby o sporych ustępstwach Moskwy. Rubio zapewniał natomiast europejskich sojuszników, że nie będzie ostrego resetu, a sankcje nie zostaną zdjęte bez oznak poprawy zachowania Rosji.

Generał SWR donosi, że Amerykanie negocjują bardziej twardo niż można się spodziewać po doniesieniach medialnych. Chcą, by każdemu ich ustępstwu odpowiadało jedno rosyjskie ustępstwo. I jak dotąd obu stronom nie udało się dojść do konsensusu w żadnej kwestii. Dobrze za to idą równoległe amerykańskie tajne negocjacje z Baćkoszenką. 

Generał SWR podał też szokującą informację mogącą tłumaczyć chęć Amerykanów do negocjowania. Mieli oni przedstawić Rosji ofertę - wy pomożecie nam podporządkować sobie Europę, a my wam pomożemy wyswobodzić się spod chińskiej kontroli gospodarczej.

Moim zdaniem, wszelkie próby zwrócenia Rosji przeciwko Chinom są mrzonkom. Rosja jest po prostu zbyt zależna od Chin i łączy ją z nimi też resentyment ideologiczny wymierzony w Zachód. Już dużo bardziej sensownym rozwiązaniem byłoby zawarcie pokoju pomiędzy USA i ChRL - wszak gospodarki obu krajów są komplementarne. Oba supermocarstwa mogłyby wspólnymi siłami kształtować porządek świata - na przykład rozwiązać problem przeludnienia Indii oraz Afryki. Rzucenie Rosji przeciwko ChRL jest jednak mokrym snem think-tankowych dupków, którym wydaje się, że Rosja jest konserwatywnym krajem "białego człowieka", a nie mieszanym rasowo postbolszewickim shitholem. Gloryfikująca Rassiję newdealowska propaganda tworzona przez Semitów i sodomitów z Hollywood wciąż więc rezonuje na amerykańskiej, krześcijańskiej prawicy. (Ale poza tym opinia publiczna w USA jednoznacznie postrzega Rosję jako wroga. Tylko 8 proc. Amerykanów postrzega Rosję pozytywnie! Także rosnący antysemityzm w pokoleniu Z i wśród mniejszości rasowych sugeruje, że można by u Amerykanów umiejętnie zastąpić newdealowską wizję Rosji goebbelsowską wizją "judeobolszewickiego shitholu". )

Rosja jest jednak mimo wszystko potrzebna USA jako straszak na eurocucków, wymuszający na nich wydawanie 5 proc. PKB na obronę (czyli w dużym stopniu na amerykańską broń). Gdyby Rosji zabrakło, to przeciwko komu byłyby te zbrojenia? Przeciwko Subsaharyjczykom ze starymi kałachami, dżihadystom z irackich wiosek czy pingwinom z Grenlandii? 

Ciekawie brzmi na tym tle oferta wspólnej rosyjsko-amerykańskiej rozprawy z eurocuckami. Oznaczałoby to, że zarówno służby USA jak i Rassiji/Biełarusi symultanicznie odpaliłyby kompromaty. Już teraz mamy ciekawą aferę w Hiszpanii - okazało się, że minister transportu zatrudnił swoją ulubioną luksusową prostytutkę w swoim resorcie i dostawał walizki złota (!) od wenezuelskiego reżimu. (Socjalistyczny premier Hiszpanii Pedro Sanchez swego czasu stał się bardzo spolegliwy wobec żądań Maroka, po tym jak marokańskie służby zhakowały mu telefon Pegasusem. Co ciekawe, ten eurocuck zapowiedział delegalizację prostytucji - czyli dla zwykłych ludzi purytanizm i mizandryczny feminizm, a w ministerstwach prawdziwa pornokracja.) Tomasz Piątek zesra się, bo nie będzie nadążał z kreśleniem swoich wykresików... (Być może drobną zapowiedzią nadchodzącej burzy była kolejna metamorfoza towarzysza Millera, który dał okładkowy wywiad dla "Do Rzeczy", w którym głównie ostro jechał Ukraińcom. Miller - ze względu na moskiewską pożyczkę i sprawę tajnych więzień CIA - uosabia konwergencję między amerykańskimi i rosyjskimi służbami.)

Niewątpliwie Trumpowi zależy na obaleniu Zełenskiego. Nie darzy go sympatią od sprawy impeachmentu. Obecna ekipa postrzega go jako zbyt związanego z poprzednią ekipą. I Zełenski sam jest sobie winny. Nie musiał przecież obszczekiwać rządu PiS na żądanie Niemców i patronów z poprzedniego Departamentu Stanu/USAID. Sam też się Zełenski zapiął w d... kusząc Trumpa złożami metali ziem rzadkich, których nie ma. , na co Amerykanie odpowiedzieli projektem iście XIX-wiecznego, kolonialnego porozumienia o kontroli nad zasobami.

Co mówił pułkownik Philip J. Corso? "CIA była lojalna wobec KGB, a KGB wobec CIA". Co śpiewał Sting?  "And the Russians f*ck their children too".

***


Wszystkim tym, którzy wzorem Lecha "Jak przeprosimy Rosjan za to, że istniejemy" Mażewskiego, Wojciecha "Mielonki" Golonki, Marcina "Odpaliłem w Sylwestra Sowę" Palade i turbozjeba Marcina Skalskiego wierzą w Moskwę bardziej niż w Boga (Pewien sunnicki Libańczyk powiedział mi: "Komuniści? A, to ci, co zamiast w Boga wierzą w Moskwę!"), polecam wywiad przeprowadzony dla "Plusa Minusa" przez znanego Wam redaktora z Shaunem Pinnerem, brytyjskim weteranem walk o Mariupol, który był torturowany w rosyjskiej niewoli. Kilka fragmentów na zachętę:

"Większość ludzi myślała, że sytuacja jakoś się ułoży. Mimo że Rosja anektowała Krym i najechała wschodnią Ukrainę w 2014 roku, wciąż miała duży wpływ na kraj. Wielu ludzi mówiło mi: „Shaun, jesteśmy jak kłócący się bracia”, i to było dla mnie niezrozumiałe. Myślałem sobie: „Nie rozumiem tej kultury. Oni już zabrali Krym, już najechali wschód Ukrainy, teraz znowu nadchodzą”. Nawet moja żona, o czym pisałem w książce, była zdania, że do inwazji nie dojdzie, że wszystko się jakoś rozwiąże. To była ogólna postawa, z jaką się spotykałem. Ale ja miałem za sobą 13 lat w wojsku, 9 misji wojennych, widziałem propagandę, rozumiałem geopolityczny aspekt tej sytuacji. Tymczasem wielu moich żołnierzy miało 18–19 lat, dla nich była to pierwsza bitwa. Byli niedoświadczeni, dopiero zaczynali swoją służbę wojskową. Nie rozumieli polityki – bardziej interesowały ich dziewczyny. Byli bardzo zmotywowani, ale ja po prostu wiedziałem, że inwazja nadchodzi.

Około dwóch tygodni przed nią Rosja zaczęła nasilać bombardowania, a zmiany w technologii dronów były uderzające. Nagle mieli drony wyposażone w termowizję, zdolne do zrzucania ładunków w nocy – pięć lat wcześniej to nie miało miejsca. Rosyjskie drony zwiadowcze, drony Lancet i szybkie jednostki rozpoznawcze zaczęły się pojawiać nad naszymi pozycjami. Wiedzieliśmy, że coś się dzieje. Widzieliśmy ciężarówki z literą „Z”, a systemy rakietowe Grad były ogromnym sygnałem ostrzegawczym. Wracając do Mariupola, nagle zauważyłem ukraińskie systemy Grad wjeżdżające do miasta. To nie było normalne – nie wolno nam było ich używać. Ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że Rosja ściąga swoje systemy Grad. Dwa tygodnie przed inwazją wiedzieliśmy, że to się wydarzy. Próbowałem ostrzegać innych, a gdy media zaczęły się przenosić z Mariupola do Dnipro, do bezpieczniejszych rejonów, było jasne, że to już się zaczęło. Nie pozostawało nam nic innego, jak tylko czekać na inwazję. (...)

Jestem bardzo dumny z tego, co zrobiliśmy. Przez siedem tygodni odpieraliśmy ataki przy miażdżącej liczebnej przewadze wroga i jego całkowitej dominacji w powietrzu. Ale utrzymaliśmy się przez te siedem tygodni. Nikt z nas się nie poddał, dopóki Zełenski nie wydał rozkazu, że możemy próbować przebijać się do własnych linii albo się poddać. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Trzymaliśmy się tak długo, jak było to możliwe, ale zaczynało nam brakować amunicji.

Rosjanie opierają swoją taktykę na przewadze artyleryjskiej i lotniczej. Oczywiście mają też dobre jednostki, ale ogólnie ich piechota była słabo wyszkolona. Widać to było po tym, jak używali moździerzy – przez godzinę ostrzeliwali te same pozycje, które były już bezpieczne, a nie rzeczywiste zagrożenie. To pokazywało brak wyszkolenia. Gdyby byli lepiej przygotowani, po moździerzach przyszłoby zmasowane uderzenie, ale tego nie robili. Ich piechota nie miała taktycznego rozeznania – używali tych samych tras za każdym razem. Czekaliśmy, aż podejdą na 30 metrów, i wtedy otwieraliśmy ogień. Widać było, że nie są to regularni żołnierze, bardziej przypominali jakąś milicję. Problemem były jednak ich działa samobieżne, artyleria, moździerze i przewaga w powietrzu. To one nas niszczyły. Straciliśmy 60 proc. naszego plutonu, ale nie w walce wręcz czy w starciach z żołnierzami – to była czysta siła ognia artyleryjskiego i naloty, które nas dosłownie zmiażdżyły. (...)

Zostałem pojmany przez siły DRL. Wiem, że to byli oni. Wyglądali inaczej niż Rosjanie. Nie nosili rosyjskich mundurów wojskowych. Bardziej przypominali milicję, a nie regularną armię. Następnie przekazano mnie rosyjskim żołnierzom, którzy byli zupełnie inną ligą. Mieli pełne rosyjskie umundurowanie – czyste, schludne, dobre hełmy, dobre wyposażenie optyczne, świetne magazynki, niesamowite kamizelki taktyczne z latarkami Maglite. Od razu wiedziałem, że to Rosjanie, bo wyglądali inaczej. Nie mieli na sobie naszywek, ale zostałem im przekazany. Oni po prostu dźgnęli mnie w nogę. Nie było żadnego przesłuchania. Wiedzieli, że mogłem być przeszkolony do ucieczki, więc zadali mi ranę, żeby mi ją uniemożliwić. To było naprawdę makabryczne.

Potem zabrali mnie do miejsca, które nazwałem „czarne ściany, biała podłoga”. Znajdowało się około 20 minut drogi od miejsca, w którym mnie schwytano. Wyglądało to bardziej jak stary posterunek kontrolny. Miałem na głowie kaptur, więc mogłem widzieć tylko podłogę, kiedy mnie tam wprowadzano. Następnie zostałem kilka razy porażony prądem urządzeniem, którego nigdy nie zobaczyłem. Cały czas powtarzali: „Chcesz zadzwonić do domu?”. Podejrzewam, że używali do tego telefonu polowego wykorzystywanego przez rosyjskie wojsko. Myślę, że to pytanie o telefon było dla nich po prostu żartem. Ale porażenie prądem było niezwykle intensywne. Przymocowali elektrody do moich palców i dosłownie rażono mnie prądem przez około 30 sekund lub minutę. Był to naprawdę potężny wstrząs. Pamiętam tylko dźwięk przepływającego przez moje ciało prądu. Nikt mnie nie dotykał, nikt nic nie mówił. Nie mogłem nic zrobić. Całe ciało się napinało. Byłem przywiązany do krzesła, ale w wyniku wstrząsów niemal unosiłem się w nim do pozycji stojącej. Wystarczy jeden taki wstrząs, żeby cię kompletnie wyczerpać. Śliniłem się, miałem drgawki z powodu efektów ubocznych. Ale rażono mnie jeszcze dwa lub trzy razy. Pod koniec nie byłem już w stanie mówić. Potem zrobili mi zdjęcia, przejrzeli moje media społecznościowe i powiedzieli mi, że oficjalnie jestem martwy, po czym wysłali wiadomości do mojej rodziny. Nie miałem przy sobie telefonu, ale namierzyli mnie przez media społecznościowe i znaleźli pewne dokumenty. Wysłali je mojej rodzinie. Pokazali mi też nagranie mojego torturowania. Wiem więc, że gdzieś istnieje film, na którym jestem torturowany, i wciąż go szukam. (...)


W książce opisał pan też swój proces w Doniecku, który wyglądał bardzo stalinowsko. Pańska adwokat była zszokowana tym, że sam pan się nie oskarża…

Stalinowski” to dobre określenie tego procesu. Jest jedno znane zdjęcie w internecie, na którym ja i Aidan Aslin (inny Brytyjczyk będący żołnierzem Sił Zbrojnych Ukrainy, pojmany przez Rosjan – red.) oraz inni rozmawiamy z prawnikami, ponieważ nie byli zadowoleni, że nie przyznaliśmy się do winy. Na zdjęciu widać mnie i Aidana patrzących na prawnika z wyrazem twarzy mówiącym: „Co masz na myśli, że nie możemy nie przyznać się do winy?”. Chcieli, żebyśmy przyjęli odpowiedzialność za coś, czym nie byliśmy – nie byłem najemnikiem, nigdy nie opuściłem kraju, miałem legalny status. Cały czas walczyliśmy. Moim prawnikiem na początku był mężczyzna, ale wymieniono go na kobietę i to był drugi raz, kiedy ją widziałem, a rzekomo była moim obrońcą. Nigdy nie odwiedziła więzienia, w którym byłem, nigdy nie spisała mojego zeznania, nigdy z nami nie rozmawiała. Wiedzieliśmy więc, że proces nie będzie uczciwy. (...) Cały proces był manipulacją, odbieraniem człowieczeństwa, a potem torturami. Rosjanie nie torturują w taki sposób, w jaki ludzie to sobie wyobrażają. Nie robią tego, by wydobyć informacje. Torturują po to, byś przyznał się do rzeczy, których nigdy nie zrobiłeś, do obecności w miejscach, w których nigdy nie byłeś. I są w tym niezwykle skuteczni. A potem Putin ma cię w systemie sądowniczym – skoro się przyznałeś, to nie można go za nic obwiniać. Tylko że to przyznanie się jest efektem dźgnięć nożem, porażeń prądem, głodzenia… Nie ma żadnej drogi odwrotu. Zrozumiałem, jak naprawdę wygląda rosyjska „sprawiedliwość” – nie istnieje. (...)


Jak długo był pan w niewoli oraz ile kilogramów stracił pan w jej trakcie?

Przez pierwsze 60 dni dostawałem tylko trochę chleba co drugi dzień. Jeśli rano o dziewiątej byłem wyciągany na nagrania propagandowe – a na początku działo się to często, podobnie jak przesłuchania – to nie dostawałem jedzenia tego dnia. Chleb rozdawano o dziesiątej, więc jeśli nie było mnie w celi, musiałem obyć się bez niego. Bywało, że przez trzy, cztery dni nie jadłem nic. Na zdjęciach z pierwszego tygodnia po moim pojmaniu widać, że mam jeszcze sporo włosów. Wyglądam całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że przez siedem tygodni walczyłem w Mariupolu. Jednak na zdjęciach z procesu nie mam już włosów, a moja waga spadła poniżej 60 kilogramów. Normalnie ważę około 86 kilogramów, więc straciłem ponad 25 kilo. Miałem dyzenterię. Piliśmy techniczną wodę, nieczystą, o zapachu diesla, z widocznymi małymi pasożytami. Traciłem na wadze w zastraszającym tempie. Kiedy doszło do procesu, ważyłem już tylko 60 kilo. Nawet po wymianie jeńców pod koniec września, gdy wróciłem do domu, miałem zaledwie 65 kilogramów. W pewnym momencie myślałem, że zagłodzą mnie na śmierć, zanim w ogóle zdecydują się mnie zastrzelić."

(koniec cytatu)



Wspomnienia Shauna Pinnera "Przetrwać Mariupol" zostały niedawno wydane przez Wydawnictwo Replika. Zrecenzowałem je na swoim drugim blogu.


sobota, 15 lutego 2025

Monachium - to nie czas jojczenia

 


Czytajcie wujka Foxa, bo naprawdę warto... Przewidziałem wygraną Trumpa w wyborach w czasie, gdy wielu komentatorów mądrzyło się, że "jego kampania się rozpada". Prognozowałem również, że po powrocie do Białego Domu Trump zajmie się "głupimi negocjacjami" z Rosją, które jednak zakończą się fiaskiem z powodu braku umiaru u Ruskich. Spełnia się pierwsza część tej prognozy, a teraz musimy poczekać na spełnienie się drugiej. 

Opinia publiczna w Weischelgau/Kraju Priwislanskim jest jak zwykle niecierpliwa oraz infantylna. Libki jojczą więc wraz z częścią prawicowców, że "USA zostawia Europę" i zdradza Ukrainę, a onucowcy jednocześnie triumfują i jojczą, że będziemy "wyłączeni z nowego porządku", czyli "nie skorzystamy" z nowego resetu. (No cóż, jeśli rzeczywiście będziemy wyłączeni to świetnie. Reset oznacza bowiem gigantyczną rosyjską infiltrację i osłabienie zdolności obronnych kraju jak za pierwszego Tusska i Kopaczowej w zamian za co nie uzyskuje się niczego. No bo co Rassija nam może zaoferować? Gaz w cenie wyższej niż dla Niemiec w kontrakcie na 30 lat? Kupienie fury jabłek od Kołodziejczaka?) Wszyscy z nich opierają się głównie na nagłówkach z portali internetowych i głosach "ekspertów". A tymczasem nagłówki z gównodziennikarskich portali i bajdurzenia różnych akademickich mend bywają zwodnicze.

Nie ukrywam, że gadanie Trumpa o ponownym włączeniu Rosji do G8 czy o traktacie z Rosją i Chinami redukującym o połowę budżety wojskowe to jego kretyńskie, autorskie pomysły podobne jak plan przebudowy Strefy Gazy w riwierę dla Januszów deweloperki. Również jego podejście do rozmów z Rosją jest głupie. Trump jest po prostu żądny szybkiego sukcesu. Tak jak podczas negocjacji z Kim Dżong Unem. To natomiast zwiększa prawdopodobieństwo, że negocjacje skończą się fiaskiem. Kremlowskie Politbiuro również bowiem jest żądne sukcesu. Według Generała SWR wpadło nawet w taki optymizm, że chce zaprosić Trumpa do Moskwy na paradę 9 maja :)

Trochę z tej kuchni negocjacyjnej zdradził też Rubio: twierdząc, że rozmowy z Putinem trwają wieczność, bo nie zna on angielskiego i wszystko idzie przez tłumacza. Zełenski zna za to dobrze angielski i komunikuje się bezpośrednio z Trumpem. Oczywiście wykorzystywać tłumacza zdarza się również przywódcom doskonale znającym angielski - czas na tłumaczenie daje po prostu więcej czasu na przemyślenie odpowiedzi. 

Ukraina już natomiast przygotowuje draft umowy z USA o swoich złożach metali ziem rzadkich.

Olbrzymie obawy w Europie wywołały słowa sekretarza obrony Pete'a Hegsetha w Monachium, o tym, że USA "wiecznie" nie będą gwarantować bezpieczeństwa Europy, Ukraina nie przystąpi do NATO i prawdopodobnie nie wróci do granic z 2014 r., a USA nie będą uczestniczyć w siłach rozejmowych.



 O tym, że Ukraina nie wejdzie do NATO wiemy od 2008 r., gdy Merkel zablokowała jej drogę do akcesji na szczycie w Bukareszcie. (Czystym kretynizmem jest więc narracja rosyjskiej propagandy o tym, że "specjalna operacja wojskowa" została przeprowadzona po to, by bronić się przed wejściem Ukrainy do NATO.) To, że Ukraina nie wejdzie do Sojuszu potwierdziła również administracja Joe Bidena na szczycie w Wilnie. Ta sama administracja sugerowała również, że powrót do granic z 2014 r. nie będzie możliwy i chłodno przyjmowała ideę międzynarodowych sił rozjemczych. Ostrzeżenia o tym, by Europa wzięła większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo też nie są niczym nowym - padały one już za administracji Obamy. Co eurocucki zrobiły w tej sprawie przez ostatnie kilkanaście lat? Niewiele. J.D. Vance złośliwie zauważył, że Niemcy i Europa zaczęły likwidować swój przemysł poprzez różne Zielone Łady, akurat wtedy, gdy nadszedł czas, by się zbroić...

To co w przemówieniu Hegsetha pominięto, to jego zapewnienia, że "nie będzie Mińska 3.0", a Ukraina musi otrzymać gwarancje i wsparcie wojskowe potrzebne, by wojna nie zaczęła się na nowo. Mówił on też o przekazywaniu więcej broni Ukrainie, konieczności rozbudowy przemysłu zbrojeniowego i przeznaczania 5 proc. PKB na obronę. Czy to świadczy o "końcu NATO"? Chyba jedynie z winy durnych eurocucków... Od ponad 10 lat mówi się im, by naprawili swoje siły zbrojne. I nie słuchają. Myślą, że da się obronić Grenlandii za pomocą 12 psich zaprzęgów...

"Wartości są ważne. Ale nie można nimi strzelać" - Pete "Homelander" Hegseth.

Zacytujmy Marka Budzisza: "Chór europejskich płaczek - wszyscy chcą negocjować z Rosją "z pozycji siły" i domagają się miejsca przy stole rokowań. No to zobaczmy - Hiszpanie wydają 1,3 % PKB na bezpieczeństwo, Niemcy nie mają budżetu a według ostatnich doniesień ich ekspertów (dla Reutersa) gotowość Bundeswehry jest mniejsza niż w 2022 roku, Brytyjczycy mają najmniejszą armię od wojen napoleońskich a 2,5 % PKB na obronność osiągną może w 2030 roku, Włosi nie doszli do poziomu 2 % wydatków na obronność i nie zanosi się aby byli w stanie, Francuzi mają mniejszościowy rząd, który podnosi podatki bo nie jest w stanie obsłużyć gigantycznego długu publicznego i nie mają planów rozbudowy sił lądowych. Kto ma negocjować z "pozycji siły"? Z raportu niemieckiego SWP (jest na stronie, można przeczytać- https://swp-berlin.org/publications/products/arbeitspapiere/Working_Paper_FG03_2025_C_Major_A_Kleemann_EN_Version.pdf…) wynika, że Europa nie jest w stanie zebrać kontyngentu stabilizacyjnego o wielkości 150 tys. żołnierzy, bo ich po prostu nie ma i pozostaje jej jedynie strategia "blefuj i módl się". I jeszcze Budzisz: "„To przykre, że Trump już publicznie poczynił ustępstwa wobec Putina, zanim jeszcze negocjacje się rozpoczęły” – powiedział Pistorius - „Lepiej byłoby najpierw porozmawiać o możliwym członkostwie Ukrainy w NATO przy stole negocjacyjnym”. Mówi to minister rządu, który blokował jakiekolwiek rozmowy w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO, nie zdecydował się wysłać rakiet Taurus, wstrzymał ostatni pakiet pomocy, nawet oponował przeciw wypowiedzeniu Aktu Stanowiącego Rosja - NATO, nie wspominając o dyskusji na temat sił stabilizacyjnych. Europejczycy sprowadzili się do roli dzieci, które teraz płaczą nad tym, że Trump postanowił rozegrać sprawę nie pytając nas o zdanie. Co mamy do zaproponowania - kolejną dyskusję na temat zwiększenia zdolności wojskowych Europy i serię dobrych rad dla USA co powinny zrobić? Najsmutniejsze jest w tym to, że Polska mająca potencjalnie lepszą pozycję uczestniczy w tym chórze płaczek, bo nie chciała i nie umiała zagrać samodzielnie."

Tymczasem kumpel Budzisza, prochiński magister Bartosiusiak:


Po wystąpieniu Hegsetha, J.D. Vance udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że Ukraina musi zachować "suwerenną niepodległość" i że nie da się całkiem wykluczyć wysłania wojsk amerykańskich na jej terytorium. "Bild" przed Konferencją Bezpieczeństwa w Monachium puścił przeciek mówiący, że Vance ogłosi wycofanie wojsk amerykańskich z Europy na dużą skalę. Oczywiście nic takiego się nie stało. Po prostu BND brzydko się bawi. Wizyta Hegsetha w Polsce pokazuje natomiast, że USA bynajmniej nie zamierzają się wycofywać z naszego regionu. Homelander stwierdził, że chciałby by amerykańskich żołnierzy w Polsce było więcej. Prezydent Duda powiedział natomiast, że ma poczucie tego, że Fort Trump powstanie w naszym kraju. Homelander rozmawiał z Dudą (Dude!) na tyle długo, że w piątek odwołano spotkanie z Prosiniakiem-Kamyszem w Powidzu, które przesunięto na sobotę. (Prawicowe media spekulowały, że to miało związek z głupimi wpisami Kutas-Dupaczewskiej, ale nie sądzę, by Homelander nawet odnotował jej istnienie.) Spotkania Homelandera z Tusskiem nie zaplanowano.

Prawdziwą bombą atomową było natomiast przemówienie J.D. Vance'a w Monachium. Wypomniał europejskiemu establiszmentowi totalitarne ciągotki: łamanie wolności słowa, wolności religijnej oraz niszczenie procesów wyborczych. Przypomniał o anulowaniu wyniku pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii, o tym, że brytyjska policja aresztowała człowieka za modlitwę w myślach (!) i o tym, że policja w wielu krajach robi ludziom wjazd do mieszkań za wpisy w necie. "My przez 10 lat znosiliśmy jojczenie Grety Thunberg, to wy powinniście przez dwa miesiące znieść Elona Muska" - złośliwie zauważył. Nazwał przy tym unijny establiszment "wrogiem wewnętrznym". Wcześniej, podczas szczytu dotyczącego AI w Paryżu, wyraźnie zadeklarował, że USA nie zaakceptują "przykręcania śruby" przez Unię amerykańskim koncernom cyfrowym.  Słowa Vance'a w Monachium zostały przyjęta przez obecnych tam eurocucków z konsternacją i przerażeniem. Wcześniej amerykański wiceprezydent demonstracyjnie olał spotkanie z Olafem Scholzem.  Zamiast tego spotkał się z Alice Weidel, lesbijską współprzewodniczącą AfD.  Coś czuję, że po wyborach w Niemczech Amerykanie będą naciskali na koalicję CDU/CSU Merza/Soedera z AfD. Powininni jeszcze mianować Gruppenfuehrera Kanye Westa na ambasadora w Berlinie - gdyby Niemcy nie chcieli mu dać akredytacji, można by ich oskarżyć o rasizm. 

Ilustracja muzyczna: Gigi d'Agostino - L'Amour Toujurs (hymn Europy)

I wersja bardziej dystyngowana.

(Następnym razem, gdy będzie Polskę odwiedzał jakiś oficjel z Niemiec, Orkiestra Reprezentacyjna WP powinna grać na jego powitanie ten kawałek.)

Tymczasem Amerykanie mogli sobie posłuchać u Joe Rogana, jak USAID i NED wpływały na wybory parlamentarne w Polsce i jak próbowano u nas dokonać przewrotu przy okazji cyrku z wyborami kopertowymi w 2020 r.  Elon Musk zauważył natomiast istnienie Patryka Jakiego. A premier Tussk również stara się, by zostać dostrzeżony, bo zaatakował Vance'a (zarzucając mu prorosyjskość) za... zacytowanie JPII. 


***

A w recenzjach: krwawy kongijski kobalt i zarabiający na nim Chińczycy,   jojczenie Zybertowicza na temat AI,  Budzisz o tym jak w dobry sposób przywrócić pobór do wojska (i uczynić go koedukacyjnym), oraz szczegółowy pamiętnik mieszkanki Żoliborza z Powstania, Dulagu w Pruszkowie oraz obozów koncentracyjnych Ravensbruck i Bergen-Belsen.

sobota, 8 lutego 2025

Pierwsza wojna w drugiej kadencji Trumpa?

 



Ilustracja muzyczna: Sicario - The Beast

Pierwsza wojna z udziałem nowej administracji Trumpa prawdopodobnie będzie toczyła się w Meksyku.  To nie tylko moja opinia. Tom Homan, prezydencki pełnomocnik ds. zabezpieczenia granicy, stwierdził, że spodziewa się "kinetycznej" wojny pomiędzy oddziałami amerykańskimi a kartelami.  Sekretarz obrony Pete Hegseth przyznał, że uderzenia przeciwko kartelom są brane pod uwagę a swoją pierwszą wizytę złożył wśród żołnierzy pilnujących granicy południowej. Wywiad straży granicznej przechwycił informacje, że kartele planują używać IED oraz dronów-kamikaze przeciwko funkcjonariuszom Border Patrol. To byłby świetny pretekst do ekspedycji karnej. Mieliśmy ostatnio przelot amerykańskiego wojskowego samolotu rozpoznawczego (wykonującego misję SIGINT) w meksykańskiej przestrzeni powietrznej, nad Zatoką Kalifornijską, wzdłuż wybrzeża stanów Sinaloa i Sonora. 



Nagła zapowiedź nałożenia karnych, 25-procentowych ceł na Kanadę i Meksyk, a następnie szybkie ich zawieszenie miało przyczyny nie tyle ekonomiczne, co związane z bezpieczeństwem narodowym. Meksykańska prezydent Claudia Sheinbaum szybko zgodziła się wysłać 10 tys. żołnierzy do zabezpieczenia granicy. Władze Meksyku robiły taką pokazówkę już za rządów Bidena, co oczywiście niewiele zmieniało, gdyż Meksyk jest rządzony przez kartele. (Niestety nie wiemy dla którego kartelu pracuje meksykańska prezydent.) Trudeau również zgodził się wzmocnić granicę, ale także powołać specjalną amerykańsko-kanadyjską grupę zadaniową walczącą z przestępczością zorganizowaną i uznać meksykańskie kartele za organizacje terrorystyczne. Dlaczego Trump uderzył w Kanadę? Bo Kanada jest główną pralnią pieniędzy karteli i triad oraz centrum produkcji i dystrybucji fentanylu. Centrum tej działalności jest Vancouver, gdzie wspólne interesy prowadzą chińskie triady (oczywiście mocno powiązane z bezpieką ChRL), meksykańskie kartele i... Hezbollah (przypominam o silnym zaangażowaniu irańskich służb i dawnego reżimu Assada w handel narkotykami). Chińczycy robią tam za bankierów dla mafii narkotykowych, a pieniądze piorą m.in. na kanadyjskim rynku nieruchomości ( i to dlatego domy w Kanadzie stały się tak drogie). Zainteresowanych tematem odsyłam do tego artykułu.

Zalew fentanylu jest oczywiście elementem chińskiej strategii zwalczania USA. Świadczy o tym choćby to, że chińscy producenci półproduktów do wytwarzania tego narkotyku mogą ubiegać się o zwrot VAT za eksport tych substancji, a jednocześnie nie mogą sprzedawać ich w Chinach. Fentanyl, który trafia do USA jest bardzo tanim narkotykiem, a jednocześnie mocno uzależniającym i zabójczym. 42 proc. pigułek skonfiskowanych przez DEA zawierało jego śmiertelną dawkę. Zalewanie Ameryki fentanylem jest więc nie tyle operacją narkotykową, co terroryzmem chemicznym. (Dodajmy, że port w Vancouver służy również jako centrum logistyczne dla dostaw fentanylu do Australii oraz wysp Oceanii.) 



Nie zapominajmy też, że triady i kartele zarabiają również na organizowaniu nielegalnej imigracji, do której zwalczania ostro zabrała się nowa administracja. Liczba prób przekroczenia granicy spadła o 94 proc. rok do roku. Sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego Kristi Noem patronuje tej polityce. Ostatnio przejechała się konno nad granicą z funkcjonariuszami Border Patrol. Złośliwcy nazywają ją ICE Barbie, ze względu na zamiłowanie do cosplayu (rywalizowała z nią ostatnio pod tym względem kongreswoman Nancy Mace). 



Tymczasem Marco Rubio odwiedził Panamę i wymógł na tamtejszym prezydencie wycofanie się z chińskiej Inicjatywy Pasa i Szlaku. Jednocześnie "grupa prawników" wniosła skargę do panamskiego Sądu Najwyższego, w której domagają się odebrania spółce z Hongkongu Hutchinson Ports licencji na zarządzanie dwoma portami po obu stronach Kanału Panamskiego. To całkiem rozsądne rozwiązanie. W razie wojny z Chinami, amerykańska grupa bojowa musiałaby zająć Kanał, tak jak Grenlandię w czasie II wojny światowej.

Na Grenlandii mają się odbyć wybory 11 marca, a po nich referendum niepodległościowe. Grenlandia jest oczywiście ważna nie tylko ze względu na metale ziem rzadkich, ale również na konieczność panowania nad morskim przesmykiem GIUK - blokowania tam rosyjskich i chińskich okrętów podwodnych.

Wyciekł plan "pokojowy" dla Ukrainy. Tyle, że postępów w negocjacjach z Rosją nie ma. Politbiuro nie jest zdecydowane, na co się zgodzić. Generał Keith Kellog zagroził Rosji zaostrzeniem sankcji, oceniając, że siła obecnych w skali od 1 do 10 wynosi zaledwie 3. Ostatnio wzrosła częstotliwość ukraińskich uderzeń dronowych w rosyjskie rafinerie. To również sposób nacisku na Moskwę. Nie zdziwcie się, jeśli zostaną nałożone 25 proc. cła na towary z UE - Unia wciąż kupuje rosyjski LNG, a Amerykanie chcieliby go mocniej zastąpić swoim gazem. Dla USA wojna handlowa z UE byłaby tylko niedogodnością, a dla strefy euro czynnikiem, który wepchnąłby ją w recesję.

W kwestii wojen handlowych, zapoznałem się z ciekawą teorią Jeffa Parka, analityka Bitwise. Wynika z niej, że Trump i Bessent chcą wykorzystać wojny handlowe jako narzędzie do doprowadzenia do układu Plaza 2.0. Jego istotą byłoby kontrolowane osłabienie dolara i spadek rynkowych stóp procentowych. Słaby dolar i niskie stopy to doskonałe warunki zarówno dla amerykańskiego eksportu jak i dla rynku akcji oraz kryptowalut. Pozwoliłoby to również rządowi USA - i innym rządom - na zadłużanie się niskim kosztem. Czyli same korzyści, tylko libki i inne osoby patrzące na ekonomię zgodnie z teoriami sprzed ponad 100 lat (to trochę jakby uczyć się fizyki na podstawie podręczników z początku XX w.) będą płakać, że "nasze wnuki będą musiały spłacać te długi", po raz miliardowy wieszczyć "koniec dolara" oraz hiperinflację.



O ile wiele działań administracji Trumpa ogłoszonych w pierwszych dniach jej urzędowania było bardzo rozsądnych lub dużo rozsądniejszych, niż się nam próbuje wmawiać, to pomysł wysiedlenia Palestyńczyków ze Strefy Gazy i budowy tam "bliskowschodniej riwiery" to całkowicie autorski, kretyński, pomysł Trumpa. Rubio oraz inni oficjele z administracji dowiedzieli się o nim z telewizji. Zaskoczony był pewnie też Netanjahu. Trump po prostu znów poczuł się ambitnym deweloperem, a ten projekt mogli mu zasugerować Jared Kushner i Steve Witkoff. Realizacja tego projektu wymagałaby jednak finansowego współudziału Arabii Saudyjskiej, Kataru i ZEA. One nie chcą w tym uczestniczyć, bo byłoby to samobójstwo wizerunkowe grożące buntem poddanych. Poza tym, kto da im gwarancję, że Izrael nie zamieni tej "riwiery" w morze gruzów? Problematyczne byłoby też "tymczasowe" wysiedlenie Palestyńczyków. Nie chcą ich przyjąć Egipt i Jordania, bo obawiają się, że owi nachodźcy przynieśliby ze sobą dobrze zorganizowane siatki dżihadystyczne. Palestyńczycy mogliby zdestabilizować Egipt tak jak Liban w latach 70-tych. Izraelczycy kombinują z wysłaniem Palestyńczyków do somalijskiego Puntlandu. Musieliby jednak sami przeprowadzić taką operację logistyczną. Jednym z elementów bliskowschodniej gry jest to, że nikt dobrowolnie nie opuszcza swojej ziemi. Tak więc Palestyńczycy nigdy dobrowolnie nie opuszczą Strefy Gazy. Mogą koczować w ruinach, ale nie odejdą. Co ciekawe Rubio w 2016 r. wyśmiewał Trumpa, że postrzega on Palestynę jako aktywo nieruchomościowe...


Ale przyznam, że byłoby ciekawie, gdyby USA przejęły Strefę Gazy jako swoje terytorium. Przy zmianie trendów politycznych stałoby się ono przyczółkiem do powstania nowoczesnego państwa krzyżowców, które mogłoby z czasem wchłonąć Izrael i okoliczne ziemie. :)


Tymczasem Trump wyznaczył na nowego ambasadora w Warszawie Toma Rose'a, byłego wydawcę "Jerusalem Post". Wyznawcy rebe Brauna już krzyczą: "Gewałt! 447!" i twierdzą, że to będzie drugi ambasador Izraela w Warszawie. Ja się cieszę, że Izrael będzie miał wreszcie prawdziwego ambasadora, bo przez ostatnie kilkanaście lat głównie zsyłał na warszawską placówkę ludzi upośledzonych umysłowo. Rose co prawda jest syjonistą, ale w dyskusjach dotyczących historii bronił Polaków - prostując łgarstwa. Dla zarządców Weischselgau będzie trudniejszym rozmówcą niż Mareczek Brzeziński, gdyż ostro się wypowiadał choćby w kwestii przejęcia TVP przez ekipę Kapitana Pizdy, a lubi się z prezydentem Dudą i Morawieckim. Występował też w telewizji WPolsce24. Więc może być ciekawie, ale pamiętajmy, że będzie on realizował nie swoją własną politykę, ale politykę Departamentu Stanu.




Sam Departament Stanu wspólnie z DOGE dokonali rzeczy niesamowitej, czyli rozpieprzyli w drobny mak agencję USAID. Okazało się, że oprócz fundowania kondomów hamasowcom i finansowania libkowskich mediów z całego świata oraz różnych inicjatyw związanych z transami, LPG i aborcją, dawała też granty na chińskie badania nad wirusami oraz na działalność Kościoła Szatana. W Polsce pieniądze z USAID dostawały m.in.: Kampania Przeciwko Homofobii, Feminoteka, kodziarska Tour de Konstytucja, "Wyborcza", "Krytyka Polityczna" czy OKO Press. Agencja rządu amerykańskiego finansowała więc organizacje działające przeciwko poprzedniemu, sojuszniczemu rządowi. Razem z NED wręcz spiskowała przeciwko rządowi PiS. Zarządzała tą pralnią Samantha Power, była obamowska ambasador przy ONZ. USAID kiedyś była uważana za przykrywkę dla CIA, ale z czasem stała się ona samodzielną, "dziką" agencją prowadzącą własną politykę. Teraz, gdy ten burdel rozwalono i kasa została odcięta, wśród lewicowych libków z całego świata rozległ się kwik. "Nie będzie pieniędzy na głodne dzieci w Afryce!". (I dlatego pięknym ruchem było też odcięcie wsparcia dla komuszej RPA.) Na głodne dzieci tam szedł ułamek środków, a poza tym "Tylko 1 dolar wystarczy, by wykarmić afrykańskie dziecko, którego ojciec zabił białego farmera, od którego kupował wcześniej jedzenie". Nawet gdyby rozwalenie USAID było jedyną dobrą rzeczą zrobioną przez administrację Trumpa, to i tak pozytywnie zapisałoby ją w historii.

A to dopiero początek drugiej kadencji Trumpa...



sobota, 1 lutego 2025

Goma, czyli Things in Africa

 


Ilustracja muzyczna: Fugees - Ready or not

W sercu Afryki mamy do czynienia z czymś, co tylko z pozoru jest niezwykłe: licząca 14 mln mieszkańców Rwanda podbija ziemie liczącej ponad 100 mln mieszkańców Demokratycznej Republice Konga. Mam na myśli ostatnią ofensywę wspieranego przez Rwandę rebelianckiego ruchu M23, w ramach której zdobyto miasto Goma. Kongijskie wojska w tym regionie się po prostu rozpadły, siły pokojowe z RPA poniosły straty w ludziach, a Kongijczykom nie pomogli nawet rumuńscy najemnicy. M23 deklaruje, że idzie na Kinszasę, a spanikowani Kongijczycy wzywają na pomoc Rosję. Przy okazji spalili i splądrowali kilka ambasad w swojej stolicy. O wsparcie dla rwandyjskich "imperialistów" oskarżają USA i Francję. Sama Rwanda ostro zbroiła się ostatnio w Turcji i w... Polsce, stąd karabiny Grot w rękach żołnierzy rwandyjskich sił specjalnych. Swego czasu w Kinszasie odbyły się protesty wymierzone w... Polskę. 

Rwanda w sumie powtarza to, co się jej udało zrobić w latach 1996-1997. Wówczas rwandyjska inwazja - skierowana wstępnie przeciwko siłom Hutu w obozach dla uchodźców - doprowadziła do upadku dyktatury Mobutu i zainstalowania reżimu Laurenta-Desire Kabili. Rwandę i Kabilę wspierały wówczas zbrojnie: Erytrea, Angola, Uganda, Burundi oraz sudańscy, chrześcijańscy rebelianci, a nieoficjalnie: USA, RPA, Tanzania, Zambia, Etiopia i... Zimbabwe. Po drugiej stronie były: Sudan, Czad, RŚA, Unita, Francja, Chiny oraz... Izrael. Kabila po zdobyciu władzy skonfliktował się jednak z dawnymi sojusznikami z Rwandy i Ugandy, a sprzymierzył z Angolą, Namibią i Zimbabwe oraz z ChRL To doprowadziło w 1998 r. do drugiej wojny domowej i zabójstwa Kabili w 2001 r. Władzę po nim przejął jego syn Joseph, który rządził do 2019 r. (oddał władzę pokojowo).



Architektem sukcesów Rwandy w obecnej i w poprzednich inwazjach na Kongo jest prezydent Paul Kagame rządzący od 2000 r. Od 1994 r. był on wiceprezydentem i ministrem obrony. Wcześniej kierował RPF - rebeliantami z plemienia Tutsi, którzy zaczęli partyzancki bój w Rwandzie w 1990 r. W 1993 r. doszło do kruchego porozumienia o podziale władzy pomiędzy rebeliantami a rządem zdominowanym przez plemię Hutu. 


6 kwietnia 1994 r. samolot z prezydentami Rwandy i Burundi na pokładzie został zestrzelony przy podejściu do lądowania na lotnisku w Kigili, w Rwandzie. Obaj prezydenci wywodzili się z plemienia Hutu, więc stało się to impulsem do wznowienia wojny domowej i ludobójstwa od 400 tys. do 800 tys. Tutsich. (Tutsi byli przez wiele stuleci bogatą mniejszością rządzącą Rwandą. Stracili władzę po dekolonizacji, gdy Hutu po prostu demokratycznie ich przegłosowali.) Dowodzeni przez Kagame rebelianci Tutsi wygrali jednak wojnę. Wciąż nie wiadomo, kto zestrzelił samolot z dwoma prezydentami. Rwandyjska opozycja oskarża o to prezydenta Kagame, a on Francję. Komuszy amerykański zjeb Wayne Madsen przedstawił dokumenty mówiące o powiązaniu z zamachem jakiejś Grupy Strategiczno-Taktycznej powiązanej z ludźmi Dicka Cheneya. Madsen jednak jest tłustym idiotą, który np. o zabójstwo Litwinienki oskarżał... Polskę (bo użyto "polon" a kelnerka w londyńskiej restauracji, do której doszło do zdarzenia była Polką, a poza tym "niepokalana Rassija" nie mogłaby się czegoś takiego...). 


Faktem jest jednak to, że Hutu byli wspierani przez Francję, a Tutsi przez USA. Kagame kształcił się w latach 70-tych w Fort Leavenworth. Po tym jak zdobył władzę zmienił język urzędowy w Rwandzie z francuskiego na angielski. Patrząc na jego oblicze można uznać, że to przebiegły koleś o IQ dużo wyższym niż średnia dla Subsaharyjczyków. 



Cała historia z zestrzeleniem samolotu z prezydentami Rwandy i Burundi jest równie tajemnicza jak sprawa zabójstwa sekretarza generalnego ONZ Daga Hammarskjolda w Rodezji Północnej w 1961 r. Oficjalnie był to zwykły wypadek lotniczy, ale za kołnierzem martwego sekretarza generalnego ONZ znaleziono kartę "as pik". Niedawno oglądałem szwedzki film dokumentalny, w którym pokazano dokumenty i zeznania wskazujące, że samolot Hammarskjolda został zestrzelony przez ludzi z Instytutu Badań Morskich, czyli organizacji-przykrywkowej dla wywiadu RPA. Później ludzie z tego Instytutu pracowali m.in. nad zarażaniem Subsaharyjczyków AIDS za pośrednictwem szczepionek. No cóż, w Afryce działało wówczas i działa do dzisiaj wiele równie podejrzanych grup. Elon Musk pewnie się z tym zgodzi...

(Obserwując afrykańskie wojny daje się dostrzec przede wszystkim ich niesłychane okrucieństwo i olbrzymi prymitywizm biorących w nich udział żołnierzy. Nasuwa mi to pewne skojarzenie. Według Sitchina, Annunaki stworzyli ludzi pierwotnie do pracy w kopalniach w Afryce. A co jeśli zaprojektowali mieszkańców tego kontynentu do tego, by byli oni żołnierzami? Silni, wytrzymali, krwiożerczy a przy tym niezbyt inteligentni? Tacy w typie Idiego Amina? Przyjrzyjcie się zachowaniu subsaharyjskiego myśliwego z tego  filmiku. Na ile zmieniła się tamtejsza mentalność od czasów paleolitu?

Jestem zwolennikiem tezy, że różne rasy ludzkie miały różne źródła, związane m.in. z domieszkami DNA innych gatunków człowieka (neandertalskich w przypadku białych, denisowian u Azjatów), a także z domieszkami DNA pozaziemskiego. Wskazówki w tej kwestii daje nawet Księga Rodzaju wskazująca, że Kain znalazł sobie żonę w innym skupisku ludzi, nie związanym z jego rodziną. To wskazywałoby, że Eden był miejscem eksperymentu genetycznego, w wyniku którego stworzono tylko przodków jednej z grup ludzkich.) 

Ilustracja muzyczna: DMX - Party Up

 ***

Trumpa ostro skrytykowano za to, że stwierdził, że przyczyną ostatniej katastrofy lotniczej w Waszyngtonie była niekompetencja związana z programami DEI. I jak na razie wygląda na to, że amerykański prezydent miał rację. Okazuje się bowiem m.in., że odrzucono 900  podań kandydatów o pracę przy kontroli lotów, złożonych przez ludzi, którzy zdali testy ze znakomitymi wynikami, niekiedy wynoszącymi 100 proc. poprawnych odpowiedzi. Podania te odrzucono wyłącznie dlatego, że kandydaci byli biali.  (tutaj macie przesłuchanie jednego z czarnoskórych oficjeli z FAA zatrudnionych w ramach polityki DEI. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące pracy tej agencji.). Promowano natomiast zatrudnienie jako kontrolerów lotów osób mających problemy ze wzrokiem! Stąd wzrost liczby lotniczych incydentów bezpieczeństwa w ostatnich latach. Już od dawna zwracano uwagę, że śmigłowce w Waszyngtonie latają zbyt blisko startujących i lądujących samolotów. 

Tajemnicą jest jednak to dlaczego śmigłowiec wleciał prosto w duży, dobrze oświetlony samolot pasażerski. Doniesienia o tym, że pilot był transem, okazały się być złośliwą plotką. Pilotem była kobieta, ale armia nie chce ujawnić jej nazwiska. Potwierdziło się za to, że śmigłowiec odbywał misję szkoleniową polegającą na symulowaniu ewakuacji prezydenta z Białego Domu do podziemnego bunkra. Niektórym obserwatorom, zachowanie śmigłowca tuż przed zdarzeniem kojarzyło się z misją samobójczą. Teoretycznie możliwe jest zdalne sterowanie taką maszyną - chwalił się takimi możliwościami koncern Lockheed Martin. Tylko, czy pasażerskim odrzutowcu był ktoś naprawdę ważny?

***

Z recenzji: prywatna organizacja, która wypowiedziała wojnę reżimowi Kimów i zajęła północnokoreańską ambasadę w Madrycie, wspomnienia organisty z zajętych przez Sowietów Kresów, życie codzienne Wyklętych i norweskie spojrzenie na bitwę o Narwik z ciekawymi wątkami polskimi.

sobota, 25 stycznia 2025

Druga kadencja

 






Jeśli nie oglądaliście inauguracji drugiej kadencji prezydenckiej Trumpa, to wiele straciliście. Choć główne uroczystości zostały przeniesione do Rotundy Kapitolu - oficjalnie ze względu na mróz, nieoficjalnie ze względów bezpieczeństwa - to mieliśmy do czynienia z pięknym widowiskiem. Przemówienie Trumpa będące z jednej strony "roastem" niekompetentnych demokratów, a z drugiej deklaracją programu imperialnego, obejmującego m.in. wyprawę załogową na Marsa. Wiele mówiąca obecność amerykańskich potentatów technologicznych w pierwszym rzędzie widzów. (Show skradła Laureen Sanchez, dziewczyna Jeffa Bezosa ubierając się tak tanio, że Megyn Kelly porównywała ją do prostytutek. O partnerce Bezosa chodzą jednak słuchy, że pomogła skorygować jego poglądy polityczne. Poprzednia żona szefa Amazonu była mocno "woke".) Kreacja Melanii nawiązująca częściowo do mody z początku lat 90-tych, częściowo do filmu "V jak Vendetta" - zaprojektowana przez amerykańskich, młodych designerów, w kontrze do wielkich, europejskich domów mody. I na koniec bal inauguracyjny, z tańcem Trumpa z szablami w rytm YMCA i krojeniem szablą tortu. Przy okazji Elon wykonał gest "oddania serca", który wszystkim - poza syjonistom - przypominał rzymskim salut. (A mi się skojarzył z "Atakiem na Tytatana", który Elon pewnie oglądał... Shinzo sasageyo, shinzo sasageyo!)



W pierwszych dniach prezydentury lawina prezydenckich rozporządzeń wywołujących łzy u libków i lewaków. Uderzenie w DEI, zakaz służenia transów w wojsku, zwolnienia "woke" funkcjonariuszy, blokada finansowania dla Planned Parenthood, zakaz tęczowych, transowskich i BLM-owskich flag na budynkach publicznych, cofnięcie kretyńskich przepisów ekologicznych wprowadzanych przez administrację Bidena, wycofanie USA z WHO i kretyńskiego paryskiego porozumienia klimatycznego, odtajnienie dokumentów sprawie zabójstw JFK, RFK i MLK , amnestia dla uczestników zamieszek na Kapitolu w tym dla QAnnon Szamana... Nowa ekipa wyraźnie stawia na tanią energię - z paliw kopalnych i atomu. Kończy ze zmuszaniem do produkcji samochodów elektrycznych. Mocno wzięła się za deportowanie nielegalnych imigrantów z Ameryki Środkowej. Tak jak przewidywałem nowy szef ICE oraz nowa szefowa Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Kristi Noem to ekipa "no bullshit". (Ktoś tam w komentarzach kilka razy zarzucał mi, że jestem fanem Tulsi Gabbard. Odpowiadam więc oficjalnie: Coś Ci się popierdoliło. Fanem Gabbard był lub jest Repetowicz. Ja jestem fanem Kristi Noem. Rozumiem, że krótkowidz może je pomylić - bo obie brunetki, ale Noem ma lepszą figurę i zaimponowała mi tym, że zastrzeliła psa. Poza tym, jako dotychczasowa gubernator Dakoty Północnej, przybyła do mroźnego Waszyngtonu na inaugurację ubrana w sukienkę z krótkim rękawem.) Doszło do ciekawej sytuacji - Meksyk odmówił przyjęcia pierwszego samolotu wojskowego z deportowanymi, więc poleciał on do Gwatemali. Kroi się w przyszłości lepsza akcja niż w Sicario - amerykańskie siły specjalne zaczną pewnie operacje przeciwko kartelom w północnym Meksyku. 

Ciekawą rzecz powiedział Larry Fink, prezes BlackRock. Stwierdził, że kraje "ksenofobiczne" będą miały wyższy standard życia. Imigranci nie są bowiem już potrzebni na rynku pracy. Zastąpi ich sztuczna inteligencja. 

A nowa administracja mocno stawia na rozwój sztucznej inteligencji, o czym świadczy projekt Stargate. 500 mld USD inwestycji w infrastrukturę AI (mniejsza o to, czy inwestorzy prywatni te pieniądze mają - jak nie mają to się im pożyczy) oznacza, że USA będą "światową stolicą AI", A Unia Europejska będzie zapóźnionym zadupiem, w którym prąd będzie luksusem, a wszyscy będą wpierdalać brazylijską papkę sojową sprowadzoną w ramach układu Mercosur.

Na nasze szczęście jednak Unia Europejska idzie na zderzenie czołowe z USA. To dlatego, że brukselsko-berlińsko-paryscy geniusze wymyślili sobie, że mogą bezkarnie psuć interesy amerykańskim gigantom technologicznym. Tu nie chodzi tylko o cenzurowanie treści w internecie w imię utrzymania u władzy pseudochadecko-socjalistyczno-liberalno-postkomunistycznych i noekomunistycznych leśnych dziadków i tępych spierdolin wychowanych przez nich na następców. Tu chodzi również o blokowanie przez UE rozwoju sztucznej inteligencji. Kwik pułkownika Sienkiewicza w Strasbourgu o "zdrajcach Europy" i "partii Muska" jest miarą paniki, która panuje w unijnym establiszmencie. UE w starciu z USA stoi na z góry przegranej pozycji. Nie chodzi mi o starcie militarne (wyobraźcie sobie bitwę o Grenlandię :), ani o wojnę ekonomiczną. Wystarczyłoby wywleczenie do internetu brudów na zdegenerowane unijne ekipy rządzące. Tylko wyciągnąć popcorn i oglądać poniżenie tych euroszkodników :)

Naprawdę, mamy czasem jako naród więcej szczęścia niż rozumu. Więcej, niż na to zasługujemy. 


***

Pytano mnie się, gdzie można znaleźć treści z poprzedniego bloga, prowadzonego w latach 2006-2011 na serwisie Blox.  Są one dostępne - choć oczywiście wiele linków, filmików itp. nie jest już aktywnych. Trudno też się wyszukuje wpisy z poszczególnych dat. Ale można wszystko znaleźć:


TUTAJ

Link do kopii starego bloga można znaleźć również na bocznej "belce". Tylko trzeba kliknąć w "pokaż wszystko".

Przypominam również o moim blogu z recenzjami książek. Może Was zainteresują wspomnienia księdza z Dachau? Może nowe książki Koprowskiego o wojnie na Mazurach i Pomorzu? Może historia organizacji Muszkieterowie, zamachy na zdrajców dokonywane przez polskie podziemie czy wspomnienia niemieckiego strażnika z Colditz? Wrzucam w tygodniu zwykle po parę recenzji, które wklejam następnie na Lubimyczytać. 

Oczywiście przypominam o "Mrocznych sekretach II wojny światowej".

Czytajcie zanim Unia i Platforma z Lewicą zabronią czytać wszystko inne niż gazetki z supermarketów!


sobota, 18 stycznia 2025

Jak sojowe cucki nie ocaliły ludzkości

 

 Miałem ciekawy sen, w którym przed prezydencką inauguracją doszło w USA do puczu/rebelii przeciwko Trumpowi. Prezydent-elekt wycofał się gdzieś na prowincję, a ja do niego dotarłem i namówiłem, by wrócił. Inauguracja się odbyła, a ja dostałem na nią zaproszenie i... Prezydencki Medal Wolności :) Wspominam o tym, tak na wszelki wypadek. Bardzo, bardzo, bardzo rzadko miewam bowiem sny, które choć w drobnej części pamiętam. Gdy opowiedziałem o tej wizji znajomemu, który wiele lat mieszkał w USA, on stwierdził, że przed 11 IX 2001 r. miał sen, w którym goniła go ściana pyłu. "Snów nie należy więc lekceważyć" - stwierdził. W 2015 r. inny mój znajomy, podróżnik, opowiedział natomiast, że miał sen, w którym Trump został wybrany prezydentem. W 2020 r., w noc wyborczą, śniło mi się, że wynik wyborów był "dziwny" i "daleki od rozstrzygnięcia". Przekaz tego snu był "nie tym razem". Jeden z twitterowiczów napisał w tamtych dniach: "A co jeśli Trump będzie startował za cztery lata i wygra z Kamalą". Został powszechnie wyśmiany...



" I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną, a rana jej śmiertelna została uleczona .A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią" Ap 13,3

Po zamachu na Trumpa śmiałem się, że libki zaczną wykorzystywać ten fragment Apokalipsy w narracji mówiącej o tym, że Trump jest Antychrystem. Na YouTube rzeczywiście można znaleźć sporo filmów z takimi twierdzeniami. W niektórych - na przykład w poniższym - przypominane są ciekawe przykłady synchroniczności związanych z Trumpem, w tym "przepowiednie" z gry karcianej Illuminati wypuszczonej na rynek w 1995 r.


 

Zapewne aluzje do Antychrysta będą się pojawiać przy każdej okazji, gdy Trump będzie angażował się w narzucanie Izraelowi rozejmów z Palestyńczykami. Usłyszymy pewnie o Trzeciej Świątyni itp.

W kontekście Trumpa i przewidywania przyszłości, przytoczę ciekawy post ze strony Paranormalna Polska:

"W 1997 roku Clif High wraz z przyjacielem stworzył oprogramowanie o nazwie WebBot (https://en.wikipedia.org/wiki/Web_Bot), które analizowało dane lingwistyczne z internetu. Program ten miał na celu przewidywanie wydarzeń przyszłości, co mogło pomóc w prognozowaniu ruchów na giełdzie. Dzięki temu twórcy zarobili sporo pieniędzy.
Z czasem WebBot został rozwinięty do tego stopnia, że zaczął rzekomo przewidywać ważne globalne zmiany. Niektóre przewidywania okazały się trafne, inne – zupełnie chybione, jak np. zapowiedziany koniec świata w 2012 roku. Clif tłumaczył później, że w tamtym okresie blogosfera była pełna nieprawdziwych informacji i wymyślonych historii, które wpłynęły na wyniki analizy.
W 2009 roku WebBot miał przewidzieć wywiad Joe Rogana z Donaldem Trumpem. W tamtym czasie Joe Rogan był mało znanym dziennikarzem. WebBot nie podał dokładnej daty wywiadu, ale określił go mianem "temporal marker" – wyznacznika czasu. Według analizy, po tym wydarzeniu w ciągu 39 dni miała nastąpić seria istotnych zdarzeń. Dane wskazywały na eskalację napięć lub konflikty w przestrzeni powietrznej.
Przewidywane wydarzenia mogły obejmować:
- Starcia związane z UFO, np. incydenty między niezidentyfikowanymi obiektami a samolotami wojskowymi (patrz: ostatnie wydarzenia nad bazami USA w Wielkiej Brytanii).
- Chaos w przestrzeni powietrznej, który mógłby symbolizować ujawnienie technologii związanych z UFO lub inne poważne zmiany.
Nie chodzi tu jednak o UFO w rozumieniu statków kosmicznych, lecz raczej o pojazd, urządzenie, bombę lub rakietę, które wzbudzą duże zainteresowanie. Może to mieć nawet związek z doniesieniami o nowoczesnej broni Rosji, zwanej "Oriesznik". Teoretycznie po 3-4 grudnia ma rozpocząć się seria zdarzeń powiązanych z globalnymi konfliktami i wydarzeniami w powietrzu.
Wywiad Donalda Trumpa z Joe Roganem został nagrany 25 października 2024.
Dwa miesiące temu Clif High założył kanał na YouTube, gdzie dzieli się historiami ze swojej pracy, w tym także analizami WebBota, które często traktowane są jako współczesne "przepowiednie" na miarę Nostradamusa.
https://www.youtube.com/watch?v=_v8bWCkCJ1s
https://www.youtube.com/watch?v=_eerx6TufDo
Ciekawostką jest, że Clif „wyanalizował”, iż 14-15 lipca 2024 roku wydarzy się coś, co poruszy cały świat. 14 lipca miał miejsce zamach na Trumpa."

(koniec cytatu)

Po tym jak sojowy cuck próbował 14 lipca zabić Trumpa, rozpoczął się ciekawy trend: Jeff Bezos i Mark Zuckerberg zaczęli publicznie chwalić republikańskiego kandydata. Zaczęli spodziewać się jego zwycięstwa wyborczego i szykować do hołdu lennego. Big Tech z Doliny Krzemowej półoficjalnie opowiedział się za Trumpem, a przypieczętowaniem tego sojuszu był wybór J.D. Vance na kandydata na wiceprezydenta oraz silne zaangażowanie Muska w kampanię Trumpa.

Biden, w swoim przemówieniu pożegnalnym ostrzegał przed "kompleksem technologiczno-przemysłowym". Oczywiście dotychczasowym władcom świata nie podoba się to, że nowe technologie pozwoliły na złamanie ich monopolu dezinformacyjnego i pozwoliły na kształtowanie alternatywnych ruchów politycznych. Z tego powodu szykuje się też starcie amerykańskiego Big Techu z Unią Europejską. Starcie, którą eurocucki przegrają, gdyż za Big Techem będzie stała cała potęga amerykańskiego państwa. 




Stawką w tej grze jest m.in. kwestia rozwoju sztucznej inteligencji - coś co łączy w panice leśnych dziadków z Brukseli/Berlina i staroświeckich konserwatystów w rodzaju profesora Zybertowicza. Nie zdziwiłbym się, gdyby zwycięstwo wyborcze Trumpa okazało się tym, czynnikiem, który doprowadzi w przyszłości do zwycięstwa opcji transhumanistycznej.




Czyżbyśmy więc znaleźli się na ścieżce prowadzącej do zdominowania naszej planety przez totalitarną Sztuczną Inteligencję? Jeśli tak, to libki i sojowe cucki totalnie spierdoliły sprawę, nie powstrzymując technologicznego "Antychrysta". No, ale czego spodziewać się po libkach i sojowych cuckach? Takie z nich katechony...

W sumie to i tak dużo lepszy scenariusz od różnych unijnych Zielonych Ładów. Zawsze sobie wyobrażałem Antychrysta jako jakiegoś libkowskiego nudziarza śpiewającego "Imagine" i mówiącego, że "będziecie jeść soję, nic nie będziecie posiadać i będziecie szczęśliwi". Teraz okazuje się, że Antychryst może być w sumie fajnym, memicznym kolesiem oferującym światu renesans technologiczny, podbój Marsa i seksroboty napędzane sztuczną inteligencją...




***

Na pożegnanie Joe Bidena, przypomnijmy jak długo był on na amerykańskiej scenie politycznej:




***

Zapowiada się ciekawy film "Syn stulecia" poświęcony Benito Mussoliniemu i temu jak prowadzono politykę przed wynalezieniem mediów społecznościowych i sojowych cucków.